W powieści Aleksandry Marininej Sprawiedliwy oprawca major Anastazja Kamieńska będzie musiała zapewnić bezpieczeństwo Pawłowi Saulakowi – mężczyźnie, którzy może okazać się kluczową postacią w grze o fotel prezydencki w Rosji. Zmierzy się też ze sprawą zabójstw dokonywanych na sprawcach brutalnych morderstw starszych ludzi. W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy Wam premierowy fragment powieści, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Czwarta Strona. Dziś czas na kolejną część tej historii:
Nastia Kamieńska już od dawna nie marzła tak okropnie jak tej zimy. W ciągu paru ostatnich lat temperatura w sezonie zimowym oscylowała wokół zera, błoto chlupotało pod nogami, buty przemakały, a lufciki w pokojach mogły być otwarte przez okrągłą dobę. W tym roku przyroda się opamiętała i postanowiła pokazać, jak naprawdę wygląda zima, żeby ludzie nie zapomnieli.
Wysuwając rano stopy spod kołdry, Nastia czuła dotkliwe zimno, co stanowiło dodatkowe źródło cierpień, bo poranne wstawanie było dla niej dramatycznym przeżyciem, zwłaszcza gdy za oknem panowała jeszcze ciemność. Prosto z łóżka biegła do kuchni, zapalała gaz pod wszystkimi palnikami, po czym pędziła do łazienki i przez dziesięć, piętnaście minut stała pod gorącym prysznicem, czekając, aż organizm raczy się zbudzić, a w kuchni zrobi się ciepło. Stojąc codziennie pod strumieniem parzącej wody, za każdym razem myślała to samo: Za co mnie to spotyka? Czemu muszę się męczyć? Chcę się położyć, oczy mi się zamykają, nogi uginają, w ogóle nie kontaktuję, kręci mi się w głowie. Nie mogę wstawać o wpół do siódmej, nie mogę, nie mogę. Ale codziennie wychodziła z łazienki, wypijała kubek mocnej kawy i szklankę lodowatego soku i już kwadrans później życie wydawało jej się całkiem znośne, a niedawne gorzkie narzekania głupie i bezsensowne. Najtrudniejsze były pierwsze chwile, wymagały niesłychanej siły woli, żeby je przetrwać i się nie poddać. Nikt nie wiedział, dlaczego organizm Nasti Kamieńskiej funkcjonował w ten sposób, ale wszyscy do tego przywykli, nawet ona sama.
Dzisiaj stała pod prysznicem i zgodnie z obowiązującym porządkiem dnia użalała się nad sobą, gdy zza drzwi dobiegł ją głos męża.
– Zrobić ci grzanki na śniadanie?
– Nie trzeba – odparła zbolałym głosem.
– A co chcesz? Jajecznicę?
– Nic nie chcę. Tylko umrzeć.
– Jasne. – Aleksiej uśmiechnął się za drzwiami. – A więc grzanki. Możesz już przestać się wygłupiać, w kuchni panują tropikalne klimaty.
Nastia zakręciła kran i od razu poczuła, jak do nagrzanej łazienki napływa zimne powietrze, podstępnie wciskając się przez szparę pod drzwiami. Pośpiesznie się wytarła, zawinęła w długi, gruby szlafrok i ruszyła w stronę kuchni, gdzie czekało na nią zbawienne ciepło.
– Niektórym się powodzi – wybąkała z żartobliwą zazdrością, wbijając zęby w soczysty kawałek podsmażonego pszennego chleba z roztopionym serem. – Nie muszą biec o świcie do pracy, no i zrywają się rano bez bólu i wysiłku, jakby czekały ich same przyjemności.
– Uhm – potwierdził mąż. – Niektórym powodzi się z mężami. Cierpliwi, kochający, co rano wstają, żeby przygotować żonie śniadanie, robią też zakupy, no i godzą się z trudnym charakterem małżonki. Dlaczego ty masz takiego męża, a ja nie mam takiej żony?
– Bo nie umiesz wybierać. – Nastia wzruszyła ramionami. – W ciągu piętnastu lat, gdy się o mnie starałeś, zdążyłbyś sobie znaleźć kogoś lepszego. Czy to moja wina, że uparłeś się jak osioł i za żadne skarby świata nie chciałeś ze mnie zrezygnować? Nawiasem mówiąc, po co zerwałeś się tak wcześnie? Zdaje się, że zamierzałeś pracować dzisiaj w domu.
– Zaraz zabieram się do roboty. Zrobiło mi się żal leniwej żony, więc wstałem, żeby przygotować jej śniadanie.
– Dziękuję, słoneczko, doceniam to. – Nastia uśmiechnęła się z wdzięcznością. – Kiedy obiecano wam wypłacić pensje?
– Nikt nam tego nie obiecuje, szefostwo zwyczajnie milczy i nie płaci – burknął Aleksiej. – Odkąd w listopadzie nic nie dostaliśmy, wszyscy nabrali wody w usta. A czemu, szykują się problemy?
– Jeszcze nie wiem, choć to niewykluczone. Nam też nie zapłacono za styczeń, ale przynajmniej karmią nas obietnicami z dnia na dzień. Jeśli chodzi o nasz budżet domowy, to mamy jeszcze uciułane trzysta tysięcy, wystarczy na tydzień życia, tylko co zrobimy potem?
– Nie zawracaj sobie tym głowy, Asieńko. – Aleksiej się skrzywił. – W tym tygodniu mam cztery płatne wykłady, a w przyszłym trzy. Damy sobie radę.
– Ale przez to, że nie dostajesz pensji od listopada, Loszyk, wydaliśmy pieniądze za twój ostatni podręcznik, zwyczajnie zjedliśmy go od początku do końca, razem z wprowadzeniem, zakończeniem i okładką. Żyjemy jakoś nie po kolei, nie wypracowaliśmy strategii, jak zarabiać pieniądze i jak je wydawać. Chyba pamiętasz, że planowaliśmy odłożyć honorarium za podręcznik na rocznicę ślubu, żeby gdzieś pojechać? Jutro przejemy twoje wykłady, a co zrobimy pojutrze, gdy ani ty, ani ja nie dostaniemy pieniędzy? Zaczniemy sprzedawać prezenty, które mi kupiłeś?
– Asiu, prowadzenie tej rozmowy, zwłaszcza w pośpiechu, nie ma sensu, skoro nie proponujesz konkretnego rozwiązania. Lepiej jedz szybciej, bo się spóźnisz do pracy.
– Mam pomysł i chcę, żebyś go przemyślał. Wspominałeś, że podczas ostatniej konferencji złożono ci ciekawą propozycję…
– Asiu! – Aleksiej gwałtownie wstał i podszedł do okna.
– Przecież nie zamierzasz ze mną pojechać. Wiem, że jest ci zupełnie obojętne, gdzie jestem, z tobą czy na drugim końcu świata, w Kanadzie, bo nic nie widzisz prócz swojej pracy. Ale nie chcę cię zostawiać, bez ciebie się nudzę, tęsknię za tobą, już nieraz omawialiśmy tę kwestię.
– Nie unoś się, Loszeńka! Co mamy zrobić? Zdechnąć z głodu? To nie nasza wina, że pracownikom budżetówki wstrzymano pensje, nic nie możemy na to poradzić. To ponad nasze siły. Któreś z nas dwojga musi zarobić pieniądze, nie ma innego wyjścia. Gdybyś pojechał na trzy miesiące do Kanady z cyklem wykładów, moglibyśmy przynajmniej przez rok nie myśleć o naszych wynagrodzeniach.
– Nie pojadę. – Aleksiej uparcie pokręcił głową. – Tutaj też zarobię, nie umrzemy z głodu.
Nie pokłócili się, o nie, Nastia i Aleksiej właściwie nigdy się nie kłócili, ale po rozmowie pozostał niesmak, więc Nastia zjawiła się w pracy w nie najlepszym humorze. W pokoju było zimno, toteż nawet nie potrafiłaby powiedzieć, co ją bardziej irytowało – zimno i dreszcze, które wciąż nią wstrząsały, czy wspomnienie porannej rozmowy z mężem. Myśl, że Loszka ma po trosze rację, była nieprzyjemna. To prawda, że Nastia całkiem spokojnie przyjęłaby fakt wyjazdu Aleksieja na trzy miesiące. Tak się przyzwyczaiła żyć samotnie, nikogo nie potrzebując, że osiem miesięcy małżeństwa nie zaszczepiło jej jeszcze strachu przed rozłąką z mężem.
O dziesiątej miała się stawić u naczelnika na porannej odprawie, ale za dziesięć dziesiąta do jej pokoju zajrzał Kola Siełujanow i oznajmił, że odprawy nie będzie.
– Niby czemu? – zdziwiła się Nastia. – Coś się stało?
– Nie mam pojęcia. – Siełujanow pokręcił głową. – Pączka nie było od samego rana, a pięć minut temu zadzwonił i powiedział, że przyjedzie najprędzej o dwunastej.
– Całe szczęście, że nie jest chory. – Nastia uśmiechnęła się z ulgą. – Z resztą nieprzyjemności jakoś sobie poradzimy.
Pracy było jak zawsze bez liku. Nastia dzwoniła gdzieś, pytała o coś, zasięgała informacji, sprawdzała to i owo, kreśliła schematy, robiła notatki, chmurzyła się, prychała, piła kawę, paliła papierosa za papierosem, ale wieczorem poczuła, że trochę jej się rozjaśniło w głowie. Dwukrotnie w ciągu dnia musiała przerwać swoje zajmujące dociekania, bo przychodzili świadkowie, z którymi należało porozmawiać. Polecenia otrzymywała od naczelnika sekcji pułkownika Gordiejewa, zwanego Pączkiem, toteż gdy o ósmej wieczorem znowu usłyszała jego głos w telefonie, uznała, że zjawił się jeszcze jeden świadek, którym nie ma kto się zająć, z wyjątkiem frajerki Kamieńskiej.
– Wpadnij do mnie – rzucił krótko Gordiejew, a jego głos nie wydał się Nasti dobroduszny. Ciekawe, kiedy zdążyła coś przeskrobać? Przecież nie dalej jak dwie godziny temu Wiktor Aleksiejewicz rozmawiał z nią spokojnie i po przyjacielsku, nazywał dzieckiem i chwalił za znalezienie trafnego rozwiązania.
Wbrew oczekiwaniom naczelnik wcale nie wyglądał na rozgniewanego albo zdenerwowanego.
– Siadaj. – Kiwnął głową na widok Nasti. – I postaraj się niczemu nie dziwić. Powiedz, proszę, czy chociaż czasami czytasz gazety?
– Czasami – przytaknęła z uśmiechem. – Ale to „czasami” zdarza się bardzo rzadko.
– I nie oglądasz telewizji?
– Oglądam, ale też nie za często.
– A więc nie interesujesz się polityką?
– Ani trochę – zapewniła stanowczo.
– To niedobrze. Będę musiał przeszkolić cię od podstaw.
– Może da się inaczej, Wiktorze Aleksiejewiczu? – poprosiła Nastia żałośnie. – Nie przepadam za tym.
– Nie da się, dziecko, w przeciwnym razie nic nie zrozumiesz.
– To aż tak skomplikowane? – Uśmiechnęła się z niedowierzaniem.
– Dla mnie nie, ale ja w odróżnieniu od ciebie czytam gazety. No więc tak, Stasieńko. Był sobie kiedyś generał lejtnant Bułatnikow, zaczynał pracę w KGB, skończył ją w tej samej instytucji, tylko o innej nazwie. Bułatnikow miał swojego zaufanego człowieka, agenta Pawła Dmitrijewicza Saulaka. W dziewięćdziesiątym trzecim roku, tuż po październikowych wydarzeniach, generał lejtnant zginął w niewyjaśnionych okolicznościach, a krótko potem Pawłowi Saulakowi wytoczono sprawę sądową, po czym trafił prosto do kolonii karnej.
– Nieszczęśliwy wypadek? – zapytała Nastia. – Czy maczał w tym palce?
– Któż to może wiedzieć prócz samego Pawła Dmitrijewicza. – Gordiejew rozłożył ręce. – Ale za tydzień, trzeciego lutego, Saulak kończy odbywanie kary i wychodzi nawolność. Jeśli chodzi o niego, to na razie wszystko. Wróćmydo Bułatnikowa. Dzisiaj ważne są dla nas dwie rzeczy.Po pierwsze, Władimir Wasiljewicz Bułatnikow cieszył sięopinią człowieka, który dużo może, bardzo dużo robi, ale jeszcze więcej wie. A po drugie, miał ucznia, którym opiekował się przez wiele lat, pomagał mu piąć się po szczeblach kariery, uczył fachu i w końcu zrobił swoim zastępcą. Ów człowiek nazywa się Anton Andriejewicz Minajew. Po śmierci Bułatnikowa jego miejsce zajął ktoś inny, zastępca wywodzący się z otoczenia generała nie przypadł mu do gustu, więc Minajew musiał przejść do innej służby, ale w tym samym resorcie. A ponieważ jest człowiekiem, który nie zapomina dobrych uczynków, myśl o niejasnej śmierci jego opiekuna i mentora wciąż nie dawała mu spokoju.
– I chce zadać parę pytań Pawłowi Dmitrijewiczowi?
– Zgadza się. – Gordiejew kiwnął głową.
– No to w czym problem? Nie potrafi ich zadawać? Czy nie chce wyjść z ukrycia i spotkać się z tym typem?
– Chce i potrafi. Tylko widzisz, dziecko, boi się, że Saulak najzwyczajniej w świecie do niego nie dotrze.
– Jak to?
– No tak, podejrzewałem, że będę musiał tłumaczyć ci wszystko od a do zet. Czyżbyś nie wiedziała, kim jest Saulak?
– Nie, nie wiem. Co niby powinnam wiedzieć prócz tego, że to agent wywiadu? Fakt, że tuż po śmierci Bułatnikowa znalazł się za kratkami, dowodzi tylko tego, że za dużo wie, w dodatku bez względu na to, z czyjej inicjatywy tam trafi ł, swojej czy kogoś innego. Powód był tylko jeden, i to oczywisty.
– No proszę, a mówisz, że nie wiesz. Musisz więc zdawać sobie sprawę, że Saulak pokona najwyżej sto metrów od bramy kolonii. Jeśli przejdzie owe sto metrów i umilknie na zawsze, to jeszcze pół biedy, jakkolwiek nieprzyjemnie to zabrzmi. Drugie rozwiązanie przysporzy nam większych nieprzyjemności.
– Myśli pan, że ktoś będzie chciał go porwać i wyciągnąć z niego wszystko, co wie?
– Muszę tak myśleć. Widzisz, dziecko, do ucznia Bułatnikowa, generała majora Minajewa, dotarła informacja, że trzy albo cztery miesiące temu ktoś zaczął się bardzo interesować skazanym za chuligaństwo Pawłem Dmitrijewiczem. Minajew ma wszelkie podstawy, by przypuszczać, że jacyś ludzie zaczynają dobierać się do Saulaka, i to nie z jednej strony, ale z dwóch, a może nawet z trzech. Saulak pracował dla Bułatnikowa i po pierwsze, może wiedzieć, kto sprzątnął generała, a po drugie, może znać rzeczy, które okażą się bardzo przydatne w zbliżającym się wyścigu przedwyborczym. Tutaj, jak sama wiesz, panuje wolna amerykanka, każdy działa według własnego uznania. Jeden zacznie piętnować szefów sukinsynów za to, że nie wypłacają zaległych pensji i emerytur, drugi będzie udowadniał, że wymyślił skuteczny sposób zakończenia kampanii czeczeńskiej, a jeszcze inny poruszy niebo i ziemię, żeby skompromitować rywala i jego ugrupowanie.
– No to świetnie. Nadal nie rozumiem, w czym problem. Czyżby generał Minajew nie mógł zapewnić ochrony Saulakowi? Dlaczego raptem to pańskie, a nie jego zmartwienie?
– Dlatego, że Anton Andriejewicz Minajew nie zawiaduje służbami operacyjnymi i nie chce rozgłosu. Dlatego, że zwrócił się ze swoim problemem do starego druha Aleksandra Siemionowicza Konowałowa, a on z kolei zrzucił go na moje barki. No i dlatego, że nie ma sensu chronić Saulaka. Ilość przerodzi się w jakość, ale rezultat będzie ten sam. Jeżeli Saulaka będzie ochraniał jeden człowiek – obaj zostaną zabici albo porwani. Jeśli przydzielić mu pięć osób – przed bramą kolonii zjawi się z dziesięciu zbirów, żeby osiągnąć cel. Jeżeli postawić kompanię – będzie konieczna operacja wojskowa, żeby go dopaść. Mimo to go dopadną, możesz mi wierzyć. Przez dwa lata milczał, nie zdradził żadnych informacji, ale to wcale nie oznacza, że nie ma nic do powiedzenia. Ci, którzy się nim teraz interesują, chcą je z niego wyciągnąć i wykorzystać w politycznych rozgrywkach.
– No to niech wykorzystują. – Nastia wzruszyła ramionami. – Czy to nasze zmartwienie? Po to są rozgrywki, żeby się bawić.
– Nic nie rozumiesz. – Gordiejew zwany Pączkiem pokręcił łysą głową. – Po pierwsze, dostałem rozkaz od generała Konowałowa i nie mogę go nie wykonać. Generał otrzymał informacje operacyjne, że szykuje się zabójstwo albo porwanie człowieka, więc każe mi zapobiec zbrodni. I na tym koniec, dziecko, nie mam nic do gadania. Po drugie, ty i ja – major i pułkownik – jesteśmy cichymi, szarymi ludźmi, oni zaś są w randze generałów, to przyboczni jego wysokości. Obaj potrzebują Saulaka, bo są pewnie w czyjejś ekipie. Dobrze, jeśli w jednej. Bo jeśli w różnych, to dadzą nam jeszcze popalić. No więc pytam cię, dziecko: czy wiesz, co trzeba zrobić, żeby przetransportować bez szwanku Pawła Dmitrijewicza Saulaka z kolonii w obwodzie samarskim do stolicy?
– Wiem – odparła. – Wiem, co trzeba zrobić. Tylko nie mam pojęcia, jak to zrobić.
W naszym serwisie przeczytać możecie także ostatni już fragment powieści Aleksandry Marininej. Jeśli chcecie poznać szczegóły kolejnego śledztwa Nastii Kamieńskiej, powieść Sprawiedliwy oprawca kupicie już w popularnych księgarniach internetowych: