Czasem wiedza okazuje się cenniejsza od działania, a zdobywanie jej staje się zajęciem dużo bardziej ryzykownym niż wypowiedzenie wojny…
Szczecin (a właściwie niemiecki Stettin), początek XX wieku. Kirra Fersen, trzydziestoletnia nauczycielka liceum dla dziewcząt, a zarazem kobieta dumna, lecz uwikłana w konwenanse i ograniczona lojalnością wobec rodziny, stara się odsunąć na bok własne ambicje, aby ratować dobre imię Fersenów. Kiedy spotyka Emila, amerykańskiego psychiatrę, budzi się w niej tęsknota za innym życiem. Ten ambitny samozwańczy naukowiec-eksperymentator udowadnia jej, że możliwe jest zajrzenie do umysłu drugiej osoby i poznanie jej sekretów. Fascynuje to Kirrę, która sama ma problemy z odczytywaniem emocji innych ludzi. Młoda kobieta stawia wszystko na jedną kartę i rusza z Emilem w podróż po Niemczech, aby krzewić jego idee i pomóc mu uzyskać wsparcie na dalsze badania.
Po początkowych sukcesach i zawarciu obiecujących znajomości w elitarnych kręgach towarzyskich bohaterka zacznie boleśnie odczuwać konsekwencje swojej decyzji. Z biegiem czasu okaże się, że za Emilem stoi tajemniczy pracodawca, a prawda o istocie jego eksperymentów jest nieco inna. Para zostanie wciągnięta w niebezpieczną grę.
Silna kobieta. Tajna organizacja. I niepokoje społeczne w drugim dziesięcioleciu ubiegłego stulecia... To właśnie najnowsza powieść Agnieszki Gładzik Znak Gryfa. Do lektury książki zaprasza Wydawnictwo Lira, tymczasem już dziś zachęcamy do przeczytania premierowego fragmentu książki:
Rozdział pierwszy, w którym wszystko się zaczyna
Stettin, czerwiec 1914 roku
„Trzydzieści lat to chyba nie tak znowu dużo” — pomyślała Kiira Fersen, przyglądając się dokładnie swojemu odbiciu w lustrze. Podłużna twarz kobiety była okolona grubymi, puszystymi lokami ciemnobrązowych włosów, zwyczajowo ukrytymi pod kapeluszem lub też zręcznie zawiniętymi w wymyślny kok. Znad nieco zapadniętych, przyozdobionych lekkim rumieńcem policzków spozierały głęboko osadzone ciemne oczy, poważne i w skupieniu obserwujące otaczający ją świat. Wszystko wyglądałoby idealnie, gdyby nie odrobinę za długi nos z niewielkim garbem u nasady i wąskie usta nijakiej barwy — z tym jednak Kiira potrafiła sobie poradzić. Dużo gorsze były pierwsze, niewielkie oznaki starzenia. Wystarczyła srebrna nitka w grubym warkoczu lub delikatna pajęczyna zmarszczek pojawiająca się wokół oczu, gdy się śmiała, by kobieta momentalnie straciła dobry humor i wpadła w zadumę nad upływającym czasem. Obecnie świadomość, że młodość Kiiry dobiegła już końca, była z pewnością łatwiejsza do zaakceptowania aniżeli pozostałe myśli i wątpliwości, które regularnie dręczyły jej umysł. „W każdym razie tym właśnie społeczeństwo nakazuje przejmować się kobietom w moim wieku” — pomyślała, marszcząc nos. — „A z doświadczenia wiadomo, że złamanie ustalonych przezeń zasad jeszcze nigdy nikomu nie wyszło na dobre”.
Leniwym ruchem podniosła się z prostego, obitego niezbyt przyjemnym materiałem fotela i odwróciła się w stronę okna. Było pogodne niedzielne popołudnie i ulice Stettina zalewało słońce. Okna pokoju Kiiry wychodziły na obsadzoną drzewami aleję, nieopodal centrum tak zwanego Neustadt, mieszczańskiego serca miasta. Było to z wielu względów idealne miejsce na liceum dla panien z dobrego domu: nieco na uboczu, lecz niezbyt daleko od czujnego wzroku rodziców wrażliwych na wszelakie odstępstwa od normy. Budynek szkoły, wygodny i dobrze wyposażony, podzielono na sekcję przeznaczoną dla uczennic, w której mieściły się sale lekcyjne i niewielka bursa, oraz znajdującą się na wyższych piętrach część oddaną do dyspozycji nauczycielek. Kiira zamieszkiwała niechciany przez nikogo, niewielki pokój, sąsiadujący z wejściem na poddasze. Choć ze względu na swoje uniwersyteckie wykształcenie otrzymała propozycję zamieszkania w dużo bardziej przestronnym pomieszczeniu, ona wyraźnie poprosiła o przydzielenie właśnie tego miejsca. „Mój brat zamieszkuje w Stettinie, więc i tak będę korzystać z lokum wyłącznie w celach noclegowych” — tłumaczyła dyrektorowi. O tym, że z Johannem łączyły ją co najwyżej neutralne stosunki, nie zająknęła się ani razu, podobnie jak o prawdziwych powodach, dla których zależało jej właśnie na tym pokoju.
„Mam jeszcze trochę czasu” — pomyślała Kiira i zdecydowanym ruchem zaciągnęła zasłonki, rzucając ostatnie spojrzenie na toczące się leniwie za oknem życie. Obróciła się na pięcie i lawirując między ułożonymi na podłodze, schludnymi stosami książek, opuściła swój pokój. Korytarz był pusty, jedynie lśniące, wypastowane deski świadczyły o niedawnej obecności gospodyni, utyskującej na „niedbające o porządek, nowoczesne panny”. Kiira rozejrzała się kontrolnie na boki, po czym sięgnęła po oparty o ścianę, zakończony haczykiem metalowy pręt i użyła go, by opuścić sobie drabinę na strych. Uważając na długą spódnicę, nauczycielka wspięła się po wąskich szczebelkach i wkroczyła do swojego królestwa. Istniała bowiem niepisana umowa między resztą personelu a Kiirą, na mocy której gospodarowanie przestrzenią na poddaszu leżało całkowicie w jej gestii. Stąd też przy jednym z okien stała przywieziona z Anglii luneta, a na niewielkim stoliku leżały mapy nieba oraz grube arkusze papieru, pokryte starannym pismem Kiiry. Ponieważ na poddasze nie doprowadzono instalacji elektrycznej, nauczycielka posługiwała się lampami naftowymi, a czasem również i świecami, których niedopalone końcówki wtapiały się obecnie w podłogę i blat, tworząc dość nietypową ozdobę.
Obserwatorium było jedną z wielu funkcji, którą spełniała owa przestrzeń, i oprócz przyrządów optycznych w środku znajdował się również rząd metalowych klatek. To właśnie w ich kierunku zmierzała dziś Kiira. Większość stała pusta, jedynie dwie z nich zakryto cienkimi płachtami zwiewnego materiału, zdradzając obecność ptasiego lokatora. Nauczycielka ostrożnie ściągnęła jedną z nich, odsłaniając ukrytego pod nią gawrona. Ptak obrócił niespokojnie głowę, wlepiając oczy w kobietę, po czym cicho zakrakał.
— Spokojnie, wiem, że jesteś głodny — powiedziała cicho Kiira, kucając przed klatką. Sięgnęła do kieszeni spódnicy i wyciągnęła płócienne zawiniątko. Położyła je na podłodze i ostrożnie otworzyła klatkę. Gawron cały czas uważnie śledził jej ruchy. Powoli sięgnęła do wnętrza klatki, starając się nie spłoszyć jej mieszkańca, i wyciągnęła miskę z pożywieniem. Rozsupłała woreczek i dosypała świeżą porcję nasion do środka. Z drugiej kieszeni wydobyła pudełko z robakami. Ujęła pierwszego w palce i ostrożnie podsunęła gawronowi pod dziób. Ptak przez chwilę spoglądał na wijącą się dżdżownicę, a następnie łapczywie chwycił ją i połknął w całości.
— Bardzo dobrze — pochwaliła go Kiira i podała mu następnego robaka.
Karmienie trwało dobrych kilka minut, po upływie których kobieta delikatnie pogłaskała ptaka po grzbiecie i ostrożnie ujęła go w dłonie. Gawron nie zaprotestował. Kiira delikatnie uniosła najpierw jedno, później drugie jego skrzydło. Kilka tygodni wcześniej znalazła go, otępiałego, przy wejściu do szkoły. Jego noga krwawiła, a skrzydło wyglądało na złamane. Zdjęła opatrunki kilka dni temu, lecz ptak w dalszym ciągu nie latał. Teraz uwolniła go ze swojego uchwytu, lecz gawron jedynie obrócił się i patrzył na nią z zainteresowaniem.
— Dzisiaj też nie? — zapytała.
Ptak zaczął czyścić sobie pióra, całkowicie ignorując jej obecność. Kiira włożyła go z powrotem do klatki, lecz nie zakryła jej tkaniną. Postanowiła, że zrobi to dopiero wieczorem — była niedziela i reszta personelu przebywała poza szkołą, toteż szansa, że ktoś odkryje dodatkowego lokatora, była znikoma. Odsłoniła drugą klatkę, budząc tym śpiącą w środku pustułkę. Sowa rzuciła Kiirze senne spojrzenie i wróciła do przerwanej drzemki. Nauczycielka zmieniła jej wodę na świeżą i znowu narzuciła płachtę na klatkę.
— Wierzcie mi, że wolałabym dzisiaj zostać z wami — wymruczała, podnosząc się z kolan i strzepując kurz ze spódnicy. Obiecała Johannowi, że będzie mu towarzyszyć podczas wieczornego przyjęcia u starego przyjaciela ich ojca, właściciela jednej ze stettińskich stoczni. Westchnęła ciężko i ponownie przerzuciła w myślach listę potencjalnych wymówek, lecz poczucie obowiązku zatriumfowało i wróciła do swojego pokoju, by się przygotować. „Czy nie rozumiesz, że robią to jedynie z grzeczności?” — pomyślała Kiira, żałując, że nie skierowała tych słów do swojego brata. Irytowało ją dążenie Johanna do utrzymania ich „pozycji” w socjecie, bo przecież musiał zdawać sobie sprawę, że już dawno zostali zdegradowani do roli gości zapraszanych albo przez wzgląd na dawne znajomości, albo w ramach przestrogi dla pozostałych. „Nie, to niesprawiedliwe. Stary pan Schledermann był dla nas zawsze miły i w jego zachowaniu nigdy nie dało się wyczuć ani śladu pogardy czy politowania” — skarciła się w myślach. — „Myślisz tak jedynie przez jego syna”. Kiirą aż wstrząsnęło obrzydzenie na myśl o Schledermannie juniorze, jego przesiąkniętym tytoniem oddechu i wędrujących w niewłaściwe miejsca dłoniach. „Trzymaj się z daleka od niego, a wszystko będzie dobrze” — poleciła sobie, jednak perspektywa obcowania z tymże osobnikiem odbierała jej wszelką radość, jaką mogła czuć na myśl o wieczorze spędzonym w ogólnie miłym towarzystwie.
Ściągnęła uszytą z grubej granatowej bawełny spódnicę i rozpięła zapinaną na małe perłowe guziki bluzkę z bufiastymi rękawami. Otworzyła szafę i zaczęła przeglądać znajdujące się w niej stroje. Bogiem a prawdą najchętniej włożyłaby jedną z wygodnych, zwiewnych sukienek zakupionych w prowadzonym przez Johanna domu handlowym, jednak wiedziała, że jej bratu zależy na pokazaniu, iż sytuacja finansowa ich rodziny uległa poprawie. Dlatego też wybrała pamiętającą jeszcze czasy studiów wieczorową suknię w ciemnozielonym kolorze. Jej lejący się materiał był finezyjnie udrapowany z boku, natomiast część gorsetową zdobiły drobne kryształki i delikatna koronka. Korzystając z uprzejmości jednej ze swoich bardziej utalentowanych współpracownic, Kiirze udało się odświeżyć kreację i dopasować ją do swojego bardziej kobiecego niż kiedyś ciała. Nauczycielka usiadła przy toaletce i rozczesała swoje długie gęste włosy, po czym ułożyła je w luźny kok, pozwalając kilku kosmykom naturalnie opadać na dekolt. Resztę fryzury podtrzymywały starannie wplecione drewniane szpilki i metalowe wsuwki.
— Przydałaby się jakaś biżuteria — mruknęła Kiira, sięgając do stojącej na toaletce szkatułki. Wydobyła z niej ozdobną kameę na atłasowej wstążce oraz parę złotych kolczyków ze szmaragdami. — Musi wystarczyć — oceniła, nakładając ozdoby. Alternatywą był odziedziczony po babce sznur pereł i kilka pomniejszych, niemodnych już świecidełek, których nie zdążyła upłynnić podczas swojego pobytu w Anglii. Kiira przechyliła puzderko, wysypując jego zawartość na blat. Zaśniedziałe srebrne łańcuszki oplatały mizerny stosik masywnych bransoletek i starych przypinek. — Mam cię! Wiedziałam, że nie mogłam cię sprzedać! — mruknęła triumfalnie, wyciągając z plątaniny biżuterii dużą broszkę w kształcie sokoła. Skrzydła i ciało ptaka wysadzane były różnej barwy bursztynami, całość zaś spajało wysokiej próby srebro. Może i nie była to drogocenna błyskotka, niemniej doskonale kontrastowała z butelkową zielenią sukni i wpasowywała się w charakter swojej właścicielki, toteż Kiira bez wahania przymocowała ją do kreacji po prawej stronie, kilka centymetrów poniżej linii dekoltu.
Rozległo się pukanie do drzwi. Kiira podniosła się z krzesła. Atłasowy materiał sukni szeleścił przy każdym jej ruchu.
— Panno Fersen, pani brat już czeka — oznajmiła gospodyni, mierząc przy okazji Kiirę od stóp do głów.
— Już schodzę — oznajmiła nauczycielka i szybko naciągnęła na ręce obowiązkowe rękawiczki, a z wieszaka ściągnęła odpowiedni kapelusz.
— Dobrze, że dyrektor pani nie widzi, boby panią odsądził od czci i wiary — powiedziała gospodyni, prowadząc ją na dół, do tak zwanej poczekalni. — Kto to widział, żeby nauczycielka w takim stroju paradowała!
Idąca za gospodynią, Kiira przewróciła oczami. W takich chwilach zastanawiała się, dlaczego zdecydowała się wrócić do Stettina, zamiast wybrać sobie jakieś mniej konserwatywne miasto.
— Ale pani jest wykształconą, światową kobietą, więc może nie jest to jeszcze tak mocno niestosowne — rzuciła pojednawczo gospodyni.
Dotarły do poczekalni, gdzie czekał Johann. Brat Kiiry był eleganckim mężczyzną w wieku chrystusowym, wysokim i wysportowanym. Za młodu uprawiał szermierkę i jazdę konną, teraz zaś przerzucił się na sporty wodne. Miał przystojną, symetryczną twarz i jaśniejsze niż siostra włosy o kolorze pszenicy, które układał zgodnie z panującą obecnie modą. Nie nosił zarostu, dzięki czemu wciąż wyglądał młodzieńczo. Teraz siedział z założonymi nogami, wygodnie rozparty na fotelu, przeglądając piątkową gazetę. Na widok siostry wstał i szybko odprawiwszy gospodynię gestem, powiedział:
— Czy pokazywałaś się już w tej sukni?
— Może raz albo dwa — odparła Kiira, wzruszając ramionami. — Trochę ją przerobiłam, żeby wyglądała na nowszą.
— Obróć się — zażądał.
Kiira zaczęła powoli dreptać dookoła własnej osi.
— Stop! Wystarczy — zatrzymał ją brat. — Nie miałaś lepszych butów? Te wyglądają na znoszone.
Kiira potrząsnęła głową.
— Jedynie trzewiki, ale nie pasują do sukni, a nie chciałeś, żebym wkładała cokolwiek od ciebie ze sklepu — odparła.
Johann skrzywił się na wzmiankę o domu towarowym.
— Jest dobrze, buty to tylko drobny detal, którego większość z nich nawet nie zauważy — powiedział po chwili namysłu i podał siostrze ramię. Wyszli przed budynek szkoły, gdzie czekał na nich powóz. Stangret otworzył drzwiczki, rozłożył schodki i pomógł Kiirze wejść do środka. Po chwili byli już w drodze, przecinając szerokie aleje w stronę tak zwanego Westendu, gdzie najbogatsi mieszkańcy miasta mieli swoje wille. Wzrok Kiiry bezrefleksyjnie przesuwał się po klasycystycznych fasadach, czasem zatrzymując się na dłużej na jakiejś bardziej nietypowej bryle. Do gustu nauczycielki najbardziej przemawiały proste formy z możliwie niewielką ilością zdobień, natomiast rozbawienie budziły wszelakie próby naśladowania średniowiecznych zamków, które upchnięte na dużo mniejszej przestrzeni wyglądały niczym własna karykatura.
Po chwili powóz wjechał na podjazd przed najbardziej okazałą posiadłością w okolicy, stylizowaną na początek poprzedniego stulecia. Przed wejściem kłębiła się grupka gości, którzy najwyraźniej przybyli zaledwie moment przed rodzeństwem Fersenów.
— Widzę, że Schledermannowie nie zamierzają się ograniczyć do zwykłego matinée — mruknęła Kiira.
— Cóż, znaczenie słowa „kameralne” potrafi być różne, w zależności od zasobności portfela gospodarzy — odparł Johann. — Kiedyś będziemy mogli znowu powiedzieć o sobie to samo — dodał, ściskając dłoń siostry.
Kiira uśmiechnęła się niepewnie. Właściwie to skala przyjęcia mile ją zaskoczyła — im więcej gości dookoła, tym mniejsza szansa na to, że uwaga Schledermanna juniora skupi się na niej na dłużej, niż było to konieczne.
Książkę Znak Gryfa kupić można w księgarniach internetowych: