Czy miłość może uratować zagubione dusze?
Pierwsza wojna światowa. Trwa bitwa o Łódź. Do dworku, którego właścicielką jest Emilia Ragniewicz, trafiają po nieudanym ataku niemieccy oficerowie – Hauptmann Witold Sydow i Leutnant Wilhelm Lange. Schronienie znajdują tu również uciekinierzy z Kalisza, doktor Nawrocki i nastoletni Maksymilian. Ranny Sydow pod opieką doktora zaczyna odzyskiwać siły, jednak skrywane przez mieszkających w dworku tajemnice powoli wychodzą na jaw i stają się zarzewiem konfliktu. Do majątku przyjeżdża także oddział Rosjan z pułkownikiem Baskakowem na czele. Witold podejmuje z rosyjskim oficerem niebezpieczną grę, w której stawką jest życie mieszkańców majątku.
Do lektury powieści Małgorzaty Kochanowicz A może jutra nie będzie zaprasza Wydawnictwo Lira. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment książki:
Hauptmann przejechał dłonią po krótko ostrzyżonych, siwych włosach, rozpiął mundurową kurtkę, oparł nogi o parapet, skręcił papierosa. W izbie było ciemno od dymu, ale nie otworzyli okna, mimo że powoli zaczynało ich drapać w gardle.
Leniwą atmosferę przerwało nagłe pukanie do drzwi. Dowódca zerknął na Leutnanta, ten rzucił krótkie:
— Wejść!
Do izby wpadł zimny wiatr, a chmura dymu popłynęła w stronę drzwi, by wydostać się na zewnątrz.
Na progu stanął przysadzisty oficer. Stukając podkutymi butami, przeszedł na środek izby. Próbował przebić wzrokiem półmrok.
— Szukam Hauptmanna Witolda Sydowa.
Starszy z mężczyzn zgasił na parapecie papierosa. Wolno wstał.
— Słucham?
Przybyły odwrócił się w jego stronę, a ponieważ w wątłym świetle naftowej lampy nadal nie widział twarzy Hauptmanna, podszedł jeszcze bliżej. Obrzucił wzrokiem siwowłosego dowódcę kompanii, zerknął na Leutnanta.
— Wilhelm Lange?
Zapytany w odpowiedzi skinął tylko głową. Oficer, upewniwszy się, z kim ma do czynienia, powrócił wzrokiem do Sydowa.
— Major Wilhelm Rosenhagen ze sztabu — powiedział pewnym, mocnym głosem, z wyższością, która swoje źródło miała w przekonaniu, że oficerowie z pola są jedynie małym trybikiem w wojennej machinie i w zasadzie mają tylko wykonywać rodzące się w mądrych głowach rozkazy.
Sydow, który słyszał o Rosenhagenie, jednak dotąd nie miał okazji spotkać się z nim twarzą w twarz, uśmiechnął się pod nosem. Pomyślał, że przysłanie przez sztab oficera znanego ze swej stanowczości jest konsekwencją jego wyczynów z poprzedniego dnia. Nie miał złudzeń — wiedział, że ośmieszony młody sztabowiec poskarży się swoim przełożonym. Być może major pojawił się tutaj, by w dosadnych słowach przedstawić stanowisko dowództwa. Sydow liczył się z tym, że może zostać w jakiś sposób ukarany, ale nie sądził, żeby kara była dotkliwa.
Rosenhagen wyjął z kieszeni złożoną na pół kartkę papieru.
— Rozkaz ze sztabu.
Hauptmann przez dłuższą chwilę patrzył prosto na majora. „A więc to nie o mnie chodzi” — pomyślał. Rozkaz ze sztabu. Taki zwrot źle wróżył i mógł oznaczać tylko jedno — kolejny atak, pomimo że dowództwo po ostatnich walkach obiecywało wycofać kompanię z linii frontu. Żołnierze mieli odpocząć na tyłach, by odzyskać siły.
„Czyżby ktoś teraz zmienił plany? A może sytuacja na froncie jest aż tak zła, że potrzebny jest każdy żołnierz?” — snuł domysły oficer. Nie było nad czym dłużej się zastanawiać. Z wahaniem odebrał papier, przyświecił sobie lampą. Niespiesznie przebiegł wzrokiem kilkuzdaniowy tekst. Westchnął w duchu. Sprawdziły się jego obawy.
— Lange, pan pozwoli.
Młody oficer szybko zapoznał się z pismem i zerknął na dowódcę, zaniepokojony, czy rozkaz nie wywoła kolejnego wybuchu złości. Sydow spojrzał na niego ze smutnym uśmiechem, ale nic nie powiedział. Rosenhagen prześwidrował Sydowa zimnymi jak stal oczami.
— Rozumie pan rozkaz? — spytał.
Hauptmann prawie niezauważalnie skinął głową, zostawiając dla siebie myśl o bezsensowności polecenia.
— Proszę zatem powtórzyć.
Sydow milczał. Zamiast niego odpowiedział Leutnant.
— Siłami dwóch kompanii mamy zająć zabudowania po drugiej stronie nasypu kolejowego, umocnić się na pozycjach i utrzymać aż nadejdą posiłki.
Major pokiwał zadowolony głową.
— Ponieważ wszystko jest jasne, proszę…
Hauptmann nie pozwolił mu skończyć.
— Zapomniał pan o jednym drobnym szczególe powiedział spokojnym, ale niepozbawionym ironii tonem. — Ten folwark, będący na mapach zaledwie małą kropką, już dwukrotnie przechodził z rąk do rąk. Za każdym razem zdobycie go okupione zostało dużymi stratami. Nie wiem, jakie znaczenie strategiczne ma ten punkt, ale…
Sztabowiec nawet nie drgnął.
— Zajmiecie go ponownie, szybkim atakiem, siłami dwóch kompanii — powtórzył rozkaz Rosenhagen.
Książkę A może jutra nie będzie kupicie w popularnych księgarniach internetowych: