Przystań na krańcu świata. Fragment

Data: 2013-07-29 14:52:55 | Ten artykuł przeczytasz w 17 min. Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet
News - Przystań na krańcu świata. Fragment

Przystań na krańcu świata to pasjonująca powieść oparta na losach dziennikarki Emily Hahn w okupowanym Hongkongu w czasach drugiej wojny światowej, uznana przez “Spectator” za książkę roku.

 

Lato 1940 roku. Stevie Steiber, młoda amerykańska dziennikarka w Hongkongu, nie przejmuje się trwającą w Europie wojną. Chociaż marzy o poważnym pisarstwie, dni upływają jej głównie na zbieraniu plotek i chodzeniu na przyjęcia. Jishang, jej chiński znajomy, próbuje przeciągnąć Stevie na właściwą stronę dziennikarskiej barykady i angażuje ją w działalność swojego opiniotwórczego, kontrowersyjnego pisma. Major Harry Field został wysłany przez jej Królewską Mość do śledzenia podejrzanej aktywności na terenie kolonii. Intryguje go tajemniczy Jishang, lecz piękna korespondentka budzi w nim nie mniejszą fascynację. Z chwilą ataku Japończyków kipiący życiem, urokliwy i dekadencki Hongkong pokazuje swoje straszne wojenne oblicze. Jak daleko posuną się szpieg i dziennikarka, by zapewnić sobie bezpieczeństwo? Aby się o tym przekonać, warto sięgnąć po powieść, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Prószyński i Spółka. Warto wziąć udział w poświęconym jej konkursieMy zaś prezentujemy premierowy fragment książki: 

 

Rozdział pierwszy

Hongkong, czerwiec 1940

 

Ziemia porośnięta krótko przystrzyżoną trawą, wprawiona w dygot odległym dudnieniem, zadrżała pod stopami. Wkrótce zjawiły się konie. Hałas i prędkość zdumiewały Stevie za każdym razem jednakowo. Odczuwała też dreszcz emocji: co by się stało, gdyby któraś z tych pokrytych potem, potężnie umięśnionych bestii zboczyła z wyznaczonego szlaku? Niechybnie by ją stratowała tuż za wątłym drewnianym ogrodzeniem. Mimochodem zerknęła na swoją dłoń. Drobne, kruche kości. Takie delikatne. Łamliwe. 

 

Nareszcie wyleciała w powietrze ostatnia gruda błota i nawałnica przewaliła się bokiem. Kilka źdźbeł wyrwanej przez kopyta trawy opadało z wolna. Stevie przegrała i wcale jej się to nie podobało. Tor wyścigowy, ochrzczony pełną optymizmu nazwą Szczęśliwa Dolina, okazał się miejscem doprawdy podłym. Niepotrzebnie tu przyszła. Przecież nie brakowało jej nałogów, a drobny hazard na tle innych występków nie miał już większego znaczenia. 

 

Podarła kupon i rzuciła go na ziemię, gdzie dołączył do innych straconych złudzeń. Do konfetti straconych złudzeń. 

– Sądziłem, że zerwałaś z tym. 

Przez tłum przedarł się Declan McKenna, niepokorny irlandzki reporter, którego poznała na jakimś koktajlu w Astor House Hotel w Szanghaju. Uśmiechał się szeroko, wyraźnie zadowolony, że ją znalazł. Zbudowany był w sam raz, by przetrwać na torfowych bagnach w zachodniej Irlandii: miał krępe ciało i wielkie dłonie, dla odmiany niezbyt pasujące do zawodu wymagającego siedzenia za biurkiem oraz pisania na maszynie. Nie wiedziała o jego przyjeździe, ale też nie było nic dziwnego w tym, że podróżował. 

– Rzuciłam, a jakże. Jestem tutaj z powodów czysto zawodowych. 

– Kupujesz konia? 

– Gardząc pospolitą bojaźnią, zbieram dla swoich wiernych czytelników, pozostających w kraju ojczystym, materiały do opowieści o najbardziej niebezpiecznych miejscach w Hongkongu. 

 

Zaśmiał się, rozciągając grube wargi jeszcze szerzej. Raptem jego spojrzenie powędrowało za szykowną Chinką, maszerującą przez tłum złożony głównie z mężczyzn. Stevie uśmiechnęła się pod nosem. Jakże łatwo było go rozproszyć! Doskonale też zdawała sobie sprawę, że ona sama, jedyna biała kobieta z dala od trybun, zwracała na siebie powszechną uwagę – niekoniecznie za sprawą czarnych, krótko przyciętych włosów, lecz na pewno z powodu zwiewnej bawełnianej sukienki, braku kapelusza i rękawiczek oraz szminki na ustach. Europejczycy i Amerykanie z zasady przebywali wyłącznie na trybunach, gdzie ich portfele były mniej narażone na bliski kontakt z kieszonkowcami, choć zarazem bardziej podatne na wpływy bukmacherów – próżno bowiem byłoby szukać jakiejś drugiej nici, oprócz hazardu, łączącej te dwie całkowicie różne społeczności mieszkające na tej dziwacznej wyspie. 

 

Declan ponownie skupił uwagę na Stevie, a oczy miał nadal roziskrzone wesołością. Zresztą stale wyglądał tak, jakby właśnie miał puścić zuchwałe perskie oko. Stevie uświadomiła sobie, że i on znajdował się daleko od rodzinnych stron. Pochyliła się ku niemu i ściągnęła lekko brwi. 

 

– Jednego nie rozumiem. Dlaczego te konie w ogóle biegną? Po co? 

Declan wzruszył ramionami rozbawiony, lecz zawsze ostrożny. 

– Powiem ci, do czego doszłam... – oznajmiła Stevie. Głos miała jasny, o miękkim brzmieniu, amerykański akcent zatarł się w ciągu lat spędzonych za granicą. 

– A informacje te uzyskałaś zapewne u źródeł... 

Pokręciła głową, przyznając tym samym, że dowcip nie należał do najbardziej lotnych. 

– Mogę mówić tylko za siebie. To znaczy wiem, co by mnie skłoniło do biegu – dodała i odwróciła się z uśmiechem. 

Zatrzymał ją. 

– Podwieźć cię do centrum? Udało mi się wetknąć samochód w koszty. 

– Nie, dziękuję, niczego mi nie trzeba. 

– Rzeczywiście, niczego ci nie brakuje. 

Przyjęła komplement bez komentarza, ponieważ jednak kąciki jej ust powędrowały w górę, Declan ośmielił się raz jeszcze: 

– Może namówię cię chociaż na szklaneczkę whisky w hotelu Peninsula? 

– Dziękuję szanownemu panu, nie dzisiaj.

– Przyjaciel krótko cię trzyma? 

Roześmiała się. 

– Spróbowałby. 

 

W tłumie dało się spostrzec niejakie poruszenie i po chwili Declan wyłowił wzrokiem smukłego Chińczyka o wysokich kościach policzkowych, ubranego w doskonale skrojony garnitur. Wskazał go z westchnieniem. 

– O wilku mowa. 

Stevie obróciła się w tamtą stronę i ku swemu zaskoczeniu stwierdziła, że musi przyznać Declanowi rację. Jishang nie miał zwyczaju bywać na torze wyścigowym. Nienawidził wszechobecnych tu naciągaczy, ścisku, plucia, krzyków i kwaśnego odoru tłuszczu. Potrzebę hazardu zaspokajał w dyskretnych salonach prywatnych kasyn. 

 

Gdy się zbliżył, Stevie powitała go uśmiechem. 

– Sprawdzasz, jak żyje pozostałe dziewięćdziesiąt dziewięć procent obywateli? 

– Mam dla ciebie żakiet i kapelusz. W samochodzie. 

– To bardzo miło z twojej strony, ale z jakiego powodu nagle zacząłeś się troszczyć o mój wygląd? 

– Nie mamy zbyt wiele czasu. Będziesz musiała iść tak, jak jesteś. 

Położył dłoń na jej ramieniu, jakby zamierzał pokierować ją do auta. Oswobodziła się. 

– Jedną chwileczkę. – Wskazała Declana, który z uniesionymi brwiami przyglądał się tej scenie. – Pamiętasz mojego kolegę po fachu? To Declan McKenna. Pisze dla „Irish Timesa”. 

Uścisnęli sobie ręce. Z jednej strony delikatna dłoń o smukłych palcach, z drugiej – wielka i mocna jak u drwala. 

– Tak, oczywiście. Zechce nam pan wybaczyć... Musimy z panną Steiber załatwić sprawę niecierpiącą zwłoki. 

– Miło mi było pana spotkać. – Declan uchylił kapelusza i mrugnął do Stevie. 

Pozwoliła się prowadzić po sprężystej trawie ku wyjściu ze Szczęśliwej Doliny, a szła nieco zbyt przesadnie kręcąc biodrami, gdyż miała świadomość, że Declan nie spuszcza z niej wzroku. A miała kształtną figurę o ponętnych proporcjach, więc nie było czego się wstydzić. 

 

– Co nowego? – spytała przyjaciela. – Dokąd tak pędzisz? 

– Mamy spotkanie z panią Kung – odparł Jishang, nie zwalniając. 

Stevie stanęła jak wryta. Zaszumiało jej w głowie. Jishang z rozpędu o mało nie wyrwał jej ramienia ze stawu. 

– Coś ty powiedział? 

– Słyszałaś. 

– Dobry Boże, aleś ty irytujący. – Dogoniła go jednym skokiem. – Spotkanie z panią Kung?! Kiedy? Jesteś pewien? Kto cię zawiadomił? 

– Tak, jestem pewien. I... jak brzmiało ostatnie pytanie? 

– Teraz? 

– A, już sobie przypominam. Przed godziną zatelefonował do mnie pan Leung i tyleż czasu upłynęło, nim cię odszukałem. 

– Pan Leung? 

– Zadajesz pytania jak dziecko. Tak, pan Leung. Prywatny sekretarz pani Kung, mężczyzna, którego nękałaś od miesięcy. 

Znaleźli się przy bramie. Stevie dostrzegła lśniące w promieniach słońca wynajęte czarne auto. Szofer opierał się niedbale o maskę, pogrążony w lekturze gazety. 

– A niech mnie! Teraz! Dobrze, że wziąłeś kapelusz i żakiet. Ten granatowy? 

Szofer pochwycił spojrzenie Jishanga. Pospiesznie złożył gazetę, jedną ręką wrzucił ją przez otwarte okno na przednie siedzenie pasażera, drugą chwycił za klamkę, by otworzyć wsiadającym tylne drzwiczki. 

 

– Tak, granatowy. Oczywiście. 

Stevie przystanęła. 

– Nie mogę jechać. Nie jestem przygotowana. 

– Możesz i musisz. Zyskałaś wielką szansę. Druga taka okazja się nie nadarzy. 

Miał rację, więc po prostu wsparła się na jego wyciągniętej ręce i wsiadła do samochodu. W końcu przecież o to jej chodziło. Czekała na to spotkanie. 

 

Trudno byłoby wyobrazić sobie piękniejszy dzień. Rzecz jasna panował upał, ale nie taki jak latem, nie lepki, ciężki skwar, wywołujący posmak goryczy w gardle. W miarę jak auto pięło się po Wzgórzu Wiktorii, powietrze stawało się zauważalnie bardziej eteryczne. Stevie wychyliła głowę przez otwarte okno. Strumień powietrza zdławił jej oddech, a ją to rozśmieszyło. Była rozradowana. Daleko w dole, poniżej pięknie utrzymanych tarasów uderzało w brzeg szafirowe morze – natura okiełznana przez bogactwo, ale tylko do pewnego stopnia. 

 

Auto zwolniło przed bajecznie zdobioną żelazną bramą, której zawijasy rzucały na blady żwir ostre cienie. Stevie oparła się o skórzaną tapicerkę i lekko bujnęła w stronę Jishanga, pełnego wdzięku rozpustnika. Zatrzymał na niej spojrzenie. 

 

– Włosy – powiedział. 

Przeciągnęła dłonią po starganym przez wiatr koku. 

– A komu to przeszkadza? – rzuciła. 

– Mnie. I jej także się nie spodoba. 

 

Bez wielkiej chęci, lecz zrobiła, co tylko mogła, by ujarzmić niesforne loki. Była podenerwowana – niepokoił ją pospieszny charakter spotkania. W ogóle, jeśli się nad tym chwilę zastanowić, to wszystko przebiegało jakoś niewłaściwie. Przeniosła wyzywające spojrzenie na bajkowy ogród przesuwający się z wolna za oknem. Gdyby wyciągnęła rękę, mogłaby dotknąć ciężkich i gęstych fioletowych hortensji, oblewających morzem kwiecia obie strony podjazdu. Chociaż z pewnością była osobą światową, nie zdołała powstrzymać cichego gwizdnięcia na widok pałacu z białymi filarami, który wyłonił się u wylotu chłodnego tunelu zieleni. 

 

Jishang pozwolił sobie na nieznaczny uśmiech. 

– A czego się spodziewałaś? 

– Kurnika, rzecz jasna – odparła Stevie, szturchając go łokciem w żebro. 

 

Gdy auto się zatrzymało, w progu stanął mężczyzna odziany w nieskazitelną biało-złotą liberię. Do lepkiego skórzanego wnętrza samochodu przedostała się niewyraźna woń kwiatów zmieszana z ciemniejszą nutą zapachu ludzkiego ciała. Stevie pochyliła się ku drzwiczkom i poczuła na nadgarstku długie palce Jishanga. 

– Do boju. 

 

Uścisk był mocny. Nawet po wyjściu z wozu, idąc po żwirze chrzęszczącym pod jej pospolitymi pantoflami o zaokrąglonych noskach, nadal go czuła. Jishang pozwolił jej zrobić kilka kroków w stronę budynku, nim sam wysiadł, rozprostowując kończyny niczym ukwiał. 

 

Zapadła się w sofę obciągniętą perkalem, zdziwiona suchością w gardle. Zerknęła na Jishanga z nadzieją na uspokojenie, lecz on wziął ze szklanego stolika rzadko tu spotykany tytuł – błyszczący nowością egzemplarz „Time’a”. Na okładce widniało czarno-białe zdjęcie Franklina Delano Roosevelta stojącego za mikrofonami rozgłośni CBS. Patrzył gdzieś w bok – czy odwracał wzrok od wyzwania, czy właśnie mu się przyglądał? Jishang przerzucił nietknięte strony. Stevie dostrzegła nagłówek, przy którym zatrzymał się dłużej: „Wojna w Chinach. Bombardowania Chongqing”. Odwróciła wzrok. Nie chciała myśleć o rannych i zabitych. Nadal miała sucho w ustach. Jak zawsze towarzyszyły jej dwie nieproszone przyzwoitki: wątpliwość i obawa. Walka z nimi leżała u podstaw najważniejszych kroków poczynionych przez Stevie w młodości i poprowadziła ją daleko od miejsc bezpiecznych. Wątpliwość, czy potrafi w ogóle czegokolwiek dokonać, i obawa, iż poniesie porażkę, szły za nią krok w krok przez różne hotelowe lobby Szanghaju, gdzie pojawiła się, podobnie jak wielu innych życiowych rozbitków z całego świata. Mogły być spełnieniem przekleństwa, jakie rzucił na nią ojciec, gdy wyjeżdżała z domu ostatnim razem. Mogły się okazać przyczyną jej końca. 

 

Walczyła z przyciąganiem nabitych poduszek, skupiając się głównie na tym, by siedzieć prosto, gdy raptem ujrzała wymuskaną kobietę w trudnym do określenia wieku idącą drobnym kroczkiem przez marmurowy hol. 

 

– Któż to taki owa Stephanie Steiber? 

Czcigodna pani Kung, ze sztywno udrapowanymi włosami, kobieta pięćdziesięcioletnia, wzbudzała podziw i szacunek. Nie zadała sobie trudu, by zniżyć głos, choć Stevie i Jishang mogli ją usłyszeć. Mówiła tonem lekko wzgardliwym, a z pewnością lekceważącym. Tuż za nią podążał jej prywatny sekretarz pan Leung, zapięty pod szyję, kornie zgięty nieomal wpół, stale o pół kroku za chlebodawczynią. 

 

– To reporterka, czcigodna pani. Przyprowadził ją pani kuzyn, Wu Jishang. Rozmawiała już z siostrami pani... zdaje się o książce. – Zniżył głos. – Telefonowała przynajmniej sto razy, a pani dzisiaj rano wyraziła zgodę na spotkanie. 

 

Stevie znała mandaryński zaledwie w stopniu elementarnym, ale pojęła sens tego, co dotarło do jej uszu. Rzeczywiście, od przyjazdu do Hongkongu wiele razy starała się uzyskać zgodę na spotkanie z panią Kung, lecz do tej pory stale jej odmawiano. Pani Kung była najstarszą z trzech sławnych sióstr Song, a przy tym, co zastanawiające, najbardziej niedostępną. Pierwsza zgodziła się na spotkanie pani Czang Kaj-szek, mniej więcej przed rokiem. Stevie przeprowadziła z nią wywiad do niezbyt obszernego artykułu na temat żon polityków, który miała nadzieję sprzedać jako fragment większej całości. W lekkim tonie, rzecz jasna, jako tekst dla kobiet. Jak pani sobie radzi z nieobecnością męża? Co pani mąż lubi zjeść, gdy wraca do domu z misji ratowania świata? Jak się państwu układa w sprawach domowych? Takie tam. Dzięki Jishangowi Stevie została jej przedstawiona na jakiejś imprezie w Szanghaju, po czym zdołała ją przekonać, że taki artykuł będzie całkowicie nieszkodliwy, a może nawet okazać się pożyteczny. Przecież w ogromnym społeczeństwie amerykańskim niezaprzeczalnie funkcjonowało wiele uprzedzeń wobec Chin i Chińczyków, a wypływały one głównie z niewiedzy. Gdyby obywatele Stanów Zjednoczonych znaleźli w jej artykule interesujące informacje, wzbogaciliby swoją wiedzę, wzrosłoby ich zrozumienie sytuacji panującej w Chinach, a może nawet, kto wie, pojawiłoby się współczucie. 

 

Jako żona przywódcy rządzącej Chińskiej Partii Narodowej pani Czang Kaj-szek, czy też raczej Meiling, bo tak pozwoliła Stevie się do siebie zwracać, była jednym z najzręczniejszych dyplomatów na świecie. Jej uroda, wdzięk osobisty oraz doskonała znajomość języka angielskiego oczarowały wszystkich graczy na scenie politycznej. Szczególne więzi przyjaźni łączyły Chinkę z państwem Roosevelt. Stevie wspominała spotkanie z panią Czang Kaj-szek bardzo miło, zwłaszcza że gospodyni odniosła się przychylnie do jej śmiałego projektu napisania książki o wszystkich trzech siostrach Song. Któż nie byłby zauroczony fascynującą historią trzech dziewczynek, które poślubiły trzy najważniejsze figury w Chinach? Stevie nie miała zamiaru podkreślać faktu, iż dzieci nie przyszły na świat w wiejskiej chacie, a ich życiorysy niewiele miały wspólnego z losem Kopciuszka. Mimo wszystko bezsprzecznie historia ich życia należała do zadziwiających, a ona, Stevie, dobrze ją poznała. I właśnie ona, wolny strzelec humorystycznie prezentujący spostrzeżenia wypływające z obserwacji społeczeństwa, zyskała szansę napisania poważnego, istotnego dokumentu na temat sporów o władzę we współczesnych Chinach, widzianych od wewnątrz. 

 

Tak też znalazła się u Czang Kaj-szeków, gdy rząd szykował adekwatną odpowiedź na agresywną ekspansję japońską oraz bezwzględne ataki na Chiny. Potem umożliwiono jej przeprowadzenie wywiadów z Qingling, drugą siostrą Song, która jako żona Sun Jat-sena, założyciela Republiki Chińskiej, stała się nieugiętą propagatorką komunizmu i zaprzysiężonym wrogiem swojego szwagra Czang Kaj-szeka. Dopiero niedawno wróciła z radzieckiej stolicy, Moskwy, by pomóc w zawarciu trudnego przymierza między dwiema frakcjami i w ten sposób doprowadzić do zjednoczenia Chin, tak by kraj mógł się wreszcie skoncentrować na obronie przed Japonią. Podziały w większości zwykłych rodzin, w tym także w jej własnej, należały do zdecydowanie mniej radykalnych. By zyskać niepodważalny przykład, wystarczyło Stevie przywołać w pamięci naznaczone łzami oraz nabrzmiałe emocjami relacje z własną matką. Nic zatem dziwnego, że była pod ogromnym wrażeniem głębokich uczuć łączących siostry mimo panujących między nimi przepastnych różnic światopoglądowych.

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Reklamy
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Zły Samarytanin
Jarosław Dobrowolski ;
Zły Samarytanin
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Kobiety naukowców
Aleksandra Glapa-Nowak
Kobiety naukowców
Skazana na niepamięć
B. M. W. Sobol ;
Skazana na niepamięć
Pokaż wszystkie recenzje