Grupa wrocławskich gimnazjalistów przypadkowo odnajduje wejście do ukrytego przedsionka w starym budynku swojej szkoły. Uznają to pomieszczenie za doskonałe miejsce spotkań swojej paczki, postanawiają je więc w tajemnicy przed wszystkimi uporządkować. Oprócz starych książek i map znajdują tam pamiętnik napisany po niemiecku. Decydują się go wspólnymi siłami przetłumaczyć i w ten sposób poznają zapiski prowadzone tuż po wojnie przez niemieckiego chłopca, Hugona. Hugo z rodziną ma wkrótce opuścić miasto, przydarzają mu się jednak niezwykłe wyprawy w czasie, przenosi się bowiem do odległych momentów historycznych Breslau. Wkrótce każde z gimnazjalistów ma zaznać podobnej przygody. To motywuje ich do próby odnalezienia autora pamiętnika, a także do poznania historii swojego miasta. Historię gimnazjalistów opisuje Magdalena Zarębska w swej nowej książce - Projekt Breslau. Warto po nią sięgnąć. Dziś w serwisie publikujemy premierowy fragment powieści:
Wieczorem zaczął padać deszcz. Kiedy następnego dnia wyszłam z domu, całe miasto skrywała gęsta mgła. Trudno było rozpoznać, gdzie kończy się ziemia, a gdzie zaczyna niebo. Poruszałam się po omacku, błądząc w mlecznej wilgoci. Nawet światło lamp ulicznych nie mogło przebić się przez zawiesiste opary, rozpraszało się niemal pod samym kloszem. Kiedy przechodziłam przez ulicę, rozglądałam się ostrożnie, rozpędzone samochody pojawiały się przede mną zupełnie nieoczekiwanie. Omal nie spóźniłam się na pierwszą lekcję.
Nie tylko ja miałam problem z dotarciem na czas. Inni też wślizgiwali się chyłkiem do klasy, pospiesznie zajmowali swoje miejsca. Wszyscy byli rozkojarzeni, nawet nauczycielka zapomniała sprawdzić listę obecności, od razu przeszła do tematu lekcji.
Próbowałam podążać za tokiem wykładu, posłusznie robiłam notatki w zeszycie. Miałam jednak wrażenie, że pomiędzy mną a polonistką rozciąga się ogromna przepaść, bo sens jej słów docierał do mnie ze sporym opóźnieniem. Odetchnęłam z ulgą, kiedy wreszcie rozległ się dzwonek. Nie potrafiłam nawet zmusić się do tego, żeby szybko spakować rzeczy do plecaka, chociaż kolejna lekcja zaczynała się już za pięć minut.
Dopiero kiedy wyszłam na korytarz i zobaczyłam Leona stojącego przy krużganku, uświadomiłam sobie, że nie było go na pierwszej lekcji.
– Co się stało? – pierwsza spytała Olga.
– Zaspałeś! – odkrywczo stwierdził Adam.
– Miałeś szczęście, nie sprawdzała obecności! – ożywiła się Ada.
Zdawało się, że Leon nie do końca rozumie, o czym mówimy.
– Znalazłem fantastyczne miejsce na nasze spotkania! – uciszył nas ogromnie podekscytowany.
– Gdzie?
– Tutaj? W szkole?
– W tym budynku. W sam raz na spotkania po lekcjach.
– Ekstra!
Leon był jak zwykle małomówny i zanim udało mu się sformułować kolejne zdanie, zadzwonił dzwonek.
– Później wam powiem! – rzucił i pobiegliśmy na biologię.
Męczyliśmy go na każdej przerwie, próbowaliśmy dowiedzieć się czegoś więcej. Niestety, tłumaczył tak zawile, że za nic nie mogliśmy sobie przypomnieć, gdzie znajduje się nieużywane wejście do szkoły.
Wreszcie, kiedy ostatnia lekcja dobiegła końca, zbiegliśmy po schodach i wypadliśmy na dwór. Leon bez słowa wyszedł na ulicę, a potem prowadził nas wzdłuż płotu, którym ogrodzony jest budynek szkoły.
– No i gdzie jest to twoje ekstramiejsce? – niecierpliwił się Maks.
– Zobaczcie, tu są jakieś drzwi! – zauważyła Ada.
– A tam jeszcze jedne – wtrącił Adam. – Widać, że nikt ich nie używa od wielu lat.
– Rano trochę się pogubiłem – odezwał się Leon, jakby nas wcale nie słuchał. – A potem musiałem się spieszyć. Biegłem ulicą, kiedy nagle zauważyłem, że do szkoły można wejść również od strony Reja. Byłem pewien, że tymi drzwiami dostanę się na szkolny korytarz. Wtedy odkryłem to!
Zatrzymał się, a my stłoczyliśmy się za jego plecami. Pomalowane na brązowy kolor drewniane drzwi wyglądały niemal identycznie jak te, którymi codziennie wchodziliśmy do szkoły.
– Nie zauważyłeś tabliczki? – zapytał kpiąco Maks.
Jedynie Leon mógł być tak rozkojarzony.
– Wejście do Gimnazjum numer 13 znajduje się od strony ulicy Grunwaldzkiej – przeczytałam.
– Chodźcie do środka! – Leon nacisnął klamkę.
Znaleźliśmy się w niewielkim przedsionku. Panował w nim półmrok, światło wpadało jedynie przez wąską szybkę znajdującą się nad drzwiami. W nielicznych promieniach słońca wirował kurz, pajęczyny oplatały wszystkie kąty. Kamienna posadzka prowadziła na schody wiodące do wnętrza budynku. Po tej stronie zostały tylko cztery stopnie, wyżej znajdowała się ściana.
– Wciąż widać ślad po drzwiach! – zauważył Maks i odrysował w powietrzu prostokąt jaśniejszego tynku. Chwilę później zaczął kichać i pocierać załzawione oczy, był uczulony na kurz.
Czym prędzej wyszedł na ulicę, a my włączyliśmy latarki w telefonach, żeby przyjrzeć się dokładniej pomieszczeniu. Na schodach leżało mnóstwo książek, a o ściany opierały się ciasno zwinięte rulony.
– Strasznie tu brudno! – wzdrygnęła się Olga. – Ohyda!
– To chyba jakiś składzik? Może na niepotrzebne szpargały?
– No właśnie, całkiem niepotrzebne i zupełnie zapomniane. – Adam przytaknął siostrze.
– Nikt tu od dawna nie zaglądał. – Sięgnęłam po pierwszą z brzegu książkę. – Łaał!
Dmuchnęłam na okładkę, a potem przetarłam ją dłonią, pozbywając się resztek kurzu. Tytuł i nazwisko autora zapisano ozdobnym pismem.
– Po niemiecku! Jak się nazywa ta czcionka?
– Gotyk – odpowiedział Maks głucho. Zdołał już zabezpieczyć się przed kurzem – naciągnął na głowę kaptur, a usta i nos ukrył w bandanie.
Teraz już wszyscy pochyliliśmy się nad książkami. Mimo upływu czasu wciąż były w dobrym stanie. Tylko niektóre miały lekko pożółkłe strony.
– Łeeee… To są podręczniki? – Olga się skrzywiła.
– Za to jakie porządne! – doceniła Ada. – Nasze rozwalają się już po kilku tygodniach.
– A jakie mają piękne ilustracje! – włączyłam się.
Rzeczywiście, rysunki były niezwykle precyzyjne. Czasami nawet dokładniejsze od fotografii we współczesnych podręcznikach.
– Ciekawe, ile to może być warte? – Maks w skupieniu przeglądał jakiś album.
– Pewnie całkiem sporo! Trzeba by się dowiedzieć w antykwariacie.
– Pomóżcie mi! – Adam uniósł jeden rulon i z trudem balansował z ciężkim płótnem.
Odłożyliśmy książki i ostrożnie rozwinęliśmy zwój. To była mapa.
– Deutsches Kaiserreich – sylabizował Leon.
– Breslau, rok 1906 – wczytałam się w legendę.
– Gdzie jest Polska? – zapytała znienacka Olga.
– Pamiętasz, że było coś takiego jak zabory? – przypomniał jej Adam.
– To było wieki temu! – odpowiedziała obrażona.
– Raptem sto lat temu – uściślił Leon. – Choć dla Wrocławia zabory nie miały żadnego znaczenia, wtedy to miasto należało do Niemiec.
– Pamiętacie tablicę, która wisi na korytarzu w szkole? Zaraz przy wejściu? – przypomniałam sobie. – Ten budynek został zbudowany jeszcze przed drugą wojną światową. Zawsze mieściła się w nim szkoła.
– Czyli to są podręczniki? Dla niemieckich uczniów?
– Ciekawe tylko, skąd się tutaj wzięły?
– Trzeba by ustalić, kiedy zamurowano przejście. – Maks przeskoczył zgrabnie ponad książkami i zbliżył się do ściany. – Mogli to zrobić zaraz po wojnie, ale równie dobrze mogli wpaść na ten pomysł kilka lat temu.
– Lepiej nikogo nie pytać! Zaraz zaczną interesować się tym miejscem! – zdenerwował się Adam.
– A mnie najbardziej interesuje, co kryje ten kufer. – Leon kucnął przed zakurzonym meblem.
Dopiero teraz zauważyliśmy sporą skrzynię, która stała tuż przy drzwiach. Była zrobiona z drewna, a boki wzmocniono metalowymi okuciami.
– Zamek zardzewiał. – Leon poświecił latarką do środka. – Brakuje też klucza, żeby go otworzyć.
– Może leży gdzieś za kufrem? – zasugerował Adam. – Spróbujmy go przesunąć.
Chłopcy chwycili za metalowe uchwyty przyczepione do boków skrzyni.
– O choroba! Ale ciężki!
Dołączyłyśmy do nich, ale i tak nie byliśmy w stanie przesunąć kufra nawet o milimetr.
– Co tam może być schowane? – Przesunęłam dłonią po wieku, szukając szczeliny, przez którą można by zajrzeć do środka.
– Może jakieś tajne dokumenty?
– Słuchajcie, jutro zaczynamy później lekcje. Przyjdziemy tu wcześnie rano i spróbujemy otworzyć kufer – zaproponował Maks.
– Przyniosę narzędzia! – zapalił się Leon.
– Hola, hola! Najpierw powinniśmy tu posprzątać! – zarządziła kategorycznie Olga. Od dłuższej już chwili próbowała doczyścić ręce za pomocą chusteczek higienicznych.
– Ta ilość kurzu jest rzeczywiście potworna. – Ada kichnęła, po czym odgarnęła włosy z twarzy, zostawiając na policzku ciemną smugę.
Spojrzeliśmy na siebie. Mundurki były szare od kurzu i pajęczyn, a ręce mieliśmy brudne aż po łokcie. Pył unoszący się w powietrzu drażnił oczy, wpychał się do nosów i gardeł. Jak na komendę zaczęliśmy kaszleć i ocierać mokre od łez policzki.
– Chcecie żelka? – Sięgnęłam do kieszeni.
Zawsze noszę je przy sobie, świetnie nawilżają moje przesuszone gardło.
– Ten jeden jedyny raz przyznam wam rację, dziewczyny – odezwał się Adam. – Musimy tu posprzątać.
– Ej no! – zaprotestowałyśmy błyskawicznie.
– Inaczej nie będę mógł tu przychodzić – przytaknął Maks.
– Umawiamy się o wpół do ósmej. Niech każdy przyniesie jakieś ścierki, ale przede wszystkim potrzebna będzie ciepła woda z płynem do mycia. Najlepiej w dużych plastikowych butelkach – zarządziła Olga.
Jeśli chodzi o sprzątanie, była prawdziwą ekspertką. Tak samo jak jej mama.
– Tak jest, pani kierownik! A teraz już chodźmy, wszystko zaczyna mnie swędzieć! – poganiała Ada.
Nagle coś mnie tknęło i zatrzymałam się w pół kroku.
– Szkoda, że nie możemy zamknąć tych drzwi. Teraz każdy może tutaj wejść…
– A właśnie że możemy! – Adam stanął na palcach i zdjął klucz z gwoździa wbitego w ścianę. – Żeby tylko pasował!
Mieliśmy szczęście, bo klucz gładko przekręcił się w zamku, jakby ktoś regularnie konserwował mechanizm.
Wyszliśmy już na ulicę, ale wciąż nie mogliśmy się rozstać.
– Nie mogę uwierzyć, że znalazłeś takie świetne miejsce! – Spojrzałam z wdzięcznością na Leona, a on nie wiadomo dlaczego się zaczerwienił.
– Po prostu fantastyczne! – dodała Ada.
– Będę mógł w nim zostawiać strój na treningi – cieszył się Adam.
Tylko Olga się nie odzywała. Od dłuższej chwili przetrząsała plecak, wreszcie z triumfalną miną wyciągnęła żel do mycia rąk bez wody.
– Przynajmniej tyle mogę zrobić – gderała, spryskując dłonie. – Nie znoszę być taka brudna!
– To jeszcze nic! Leon, masz pajęczynę we włosach! – roześmiałam się.
– Za chwilę zaczyna się trening. – Maks zwrócił się do Adama, a Ada zerknęła na zegarek.
– Muszę pędzić na autobus!
– Kto weźmie klucz? – zapytał na odchodne Leon.
– Ja – postanowiłam. – Postaram się dorobić kopie dla wszystkich. Na mojej ulicy znajduje się taki punkt.
– Świetnie, Natalia! – Olga pociągnęła mnie za sobą. – Nie przeciągaj, proszę! Marzę tylko o tym, żeby zdjąć z siebie te zakurzone ciuchy!
*
Rozstałyśmy się pod jej domem. Mieszkałyśmy przy tej samej ulicy, tyle że ja miałam dalej do szkoły. Od razu poszłam do punktu dorabiania kluczy, nie lubię niczego odkładać na później.
Ślusarz długo oglądał klucz, podziwiał precyzyjne nacięcia i ząbki.
– Misterna robota. – Podrapał się po głowie. – Niemiecka jakość.
– Skąd pan wie? – spytałam zaintrygowana.
– Nikt już nie używa takich stopów! – roześmiał się. – Kiedy mój ojciec przyjechał tu po wojnie, zatrudnił się w zakładzie ślusarskim. Pracował na niemieckich maszynach, innych przecież nie było. Miał mnóstwo pracy, ludzie wymieniali zamki, dorabiali klucze do poniemieckich mieszkań. Zresztą do dzisiaj używam niemieckiego imadła, nadal jest sprawne – dopowiedział z dumą.
– Niesamowita historia! – Uśmiechnęłam się. – Bo ja właśnie potrzebuję kopii tego niemieckiego klucza!
– To nie będzie takie proste. Przyjdź do mnie w przyszłym tygodniu. Muszę odnaleźć karton ze starymi materiałami. Bez nich niczego nie zrobię.
*
Weszłam do domu zupełnie wytrącona z równowagi. Poniemieckie maszyny, przedwojenne materiały… Dla ślusarza to było zupełnie normalne. Ja dopiero teraz przypomniałam sobie o niemieckiej przeszłości mojego miasta. Przeszłości ciągle mającej wpływ na rzeczywistość, w której żyję. Choćby ten przedsionek i szkoła, w której uczyły się całe pokolenia niemieckich uczniów. Korzystali z tych samych klas, chodzili po korytarzach, biegali po schodach… Teraz my zajęliśmy ich miejsce.
*
Następnego poranka wzięłam ze sobą całą torbę wyładowaną środkami czystości. Po drodze spotkałam Olgę. Trzymała w ręce plastikowe wiaderko i wyglądała na bardzo nieszczęśliwą.
– Żenada! – wyjęczała. – Mam nadzieję, że nikt mnie z tym wiadrem nie zobaczy.
– Ale masz problem! – wyśmiałam ją.
– Chodźmy szybciej – poganiała. – To mnie naprawdę upokarza!
Chwilę później byłyśmy już przed szkołą. Zanim otworzyłam przedsionek, dołączyli do nas Leon i Maks, a potem Ada z Adamem.
Ochoczo zabraliśmy się do pracy. Chłopcy pościągali pajęczyny, a my odkurzyłyśmy wszystkie kąty. Przetarliśmy okładki książek suchą ścierką i ułożyliśmy je z powrotem na czystych już stopniach. Na koniec umyliśmy podłogę. Wreszcie w przedsionku było czysto i schludnie.
– Po prostu przepięknie! – podziwialiśmy efekty naszej pracy, tylko Olga ze zgrozą wpatrywała się w swoje dłonie.
– Możemy przynieść tu jakieś koce i poduszki – powiedziałam. – Będzie przytulniej.
– Przyniosę pled, którego nie używamy. Według mojej mamy ma obrzydliwy kolor. – Olga wcierała w ręce grubą warstwę kremu.
– U nas też są jakieś niepotrzebne koce, prawda Ada? – zastanawiał się Adam.
– Przydałaby się też latarka, nie tylko w telefonie. Nie ma tu żadnego oświetlenia, a niedługo zacznie się szybciej ściemniać.
W tej samej chwili Leon cicho zaklął, bo śrubokręt wypadł mu z ręki.
– Nie dam rady temu zamkowi! – pieklił się.
Nikt nawet nie zauważył, że od dłuższej chwili próbował otworzyć kufer.
– Może jednak poszukajmy klucza? – zaproponował Adam.
– Przecież wszystko przejrzeliśmy. Gdzie mógł się ukryć?
– Pod skrzynią? – Adam klęczał już na podłodze.
– Później się tym zajmiemy – Ada przytomnie spojrzała na zegarek. – Teraz musimy już lecieć na lekcje.
– Ale najpierw pójdziemy do łazienki. – Olga zlustrowała nas krytycznym wzrokiem. – Musimy się doprowadzić do porządku!
– Oczywiście, mamo! – Maks zasalutował posłusznie. – Dawno już nikt mnie tak nie pilnował!
*
Przez cały dzień rozmawialiśmy tylko o przedsionku.
– Przydałaby się jakaś impreza na otwarcie – zażartował Leon, a Olga ten pomysł błyskawicznie podchwyciła.
– Jeej! Urządzimy przyjęcie!
– Tylko kiedy? Dzisiaj siedzimy w szkole do późna.
– Jutro mam kółko biologiczne – przypomniała sobie Ada.
– Może w piątek? Nie macie dodatkowych zajęć?
– Ja jestem wolny!
– Ja też!
– Jestem za!
– Niech każdy przyniesie coś dobrego do jedzenia – zaproponował Adam, a wszyscy mu przytaknęli.
Miałam doskonały humor. Nawet niezapowiedziana kartkówka z angielskiego nie mogła mi go popsuć. Znaleźliśmy fantastyczne miejsce tylko dla siebie. Nie mogłam się doczekać piątku.
*
W drodze do szkoły znów spotkałam Olgę. Tym razem dźwigała torbę wypchaną pledem i dwa jaśki.
– Pomożesz mi? – wysapała.
– Twoja mama naprawdę nie będzie miała nic przeciwko? – Ruchem głowy wskazałam poduszki w zdobionych poszewkach i chwyciłam za torbę.
– Coś ty! Od dawna są już niemodne! – prychnęła lekceważąco.
– Nie miałam pojęcia, że wzory pościeli się zmieniają! – roześmiałam się.
– No jasne! – fuknęła. – Wystarczy zajrzeć do jakiegokolwiek magazynu o dekoracji wnętrz!
Od kiedy pamiętam, Olga pasjonowała się modą. Oglądała pokazy wielkich projektantów i była na bieżąco z najnowszymi trendami. Nie sądziłam jednak, że jej zainteresowania są tak szerokie.
Przy wejściu do przedsionka spotkałyśmy Maksa, który też przyniósł ze sobą koc. Wnieśliśmy wszystko do środka, a Maks wyciągnął z plecaka litrową colę i kilka paczek chipsów.
– To na imprezę – powiedział, bardzo z siebie zadowolony.
– Ja na pewno tego nie zjem – skomentowała z przekąsem Olga.
– Nie musisz – uspokoił ją Maks.
– Nawet nie chcę – przekomarzała się z nim.
– Chodźcie, bo się spóźnimy – zakończyłam bezsensowną dyskusję i zamknęłam drzwi na klucz.
Na niemieckim nauczycielka rozdała nam poprawione sprawdziany. Całkiem nieźle nam poszło, wszyscy dostali dobre oceny.
– Widzę, że od początku wzięliście do pracy – powiedziała germanistka z satysfakcją. – Nauka języka obcego nie jest prosta, ale właściwe podejście to połowa sukcesu!
W tej samej chwili pomyślałam, że ona naprawdę może mieć rację. Zapał do nauki niemieckiego nie wziął się znikąd, zwłaszcza że wcześniej za tym językiem nie przepadałam. Nagle nie miałam najmniejszego problemu z uczeniem się słówek. Mogłam zrozumieć moją motywację – kusiły mnie te przedwojenne podręczniki, miałam ochotę je przeczytać albo przynajmniej przejrzeć ze zrozumieniem. Ale co wpłynęło na Olgę, która nie przepadała za czytaniem? Czy dostęp do jednego niewielkiego przedsionka mógł zmienić nasze nastawienie do nauki niemieckiego?
To byłoby naprawdę niesamowite.
*
Wybiegliśmy ze szkoły równo z dzwonkiem. W biegu wyciągnęłam klucz z kieszeni i szybko otworzyłam drzwi. W przedsionku pachniało starymi książkami.
– Uwielbiam ten zapach! – Ada z przyjemnością wciągnęła powietrze.
– To co? Zaczynamy? – Adam wyciągnął z plecaka paczkę ciastek.
– Nie tak prędko! Najpierw musimy zrobić miejsce do siedzenia – dyrygowała Olga. – Położymy koce na stopniach. Przełóżcie książki pod ściany!
– Chciałabym je wszystkie przejrzeć. – Pogłaskałam z czułością okładkę podręcznika do matematyki.
– Też masz pomysły! – Olga parsknęła śmiechem.
– A to co takiego? – Leon podniósł stos, spomiędzy którego wysunął się niepozorny czarny notes i spadł na podłogę.
Ada podniosła go i otworzyła na pierwszej stronie. Widniał tam odręczny napis:
Hugo Harnisch
Tagebuch