Klekotki. "Jaga i dom na orlich nogach"

Data: 2021-09-14 11:12:25 | Ten artykuł przeczytasz w 16 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Jaga Kurzastopka - młoda czarownica - jest córką uzdrowicielki magicznych stworzeń i hodowcy chat na kurzych nogach. Mieszka w Zaklętych Kotlinach, w wiosce Klekotki, a jej najlepszym kumplem jest Cykor - mała chata wielkości domku dla lalek

Podczas Targowiska Nocy Letniej ktoś napada na wioskę - porywa rodziców Jagi i kradnie cenne jaja, z których wkrótce mają się wylęgnąć nowe chaty na kurzych nogach. Ten, kto to zrobił, działa na zlecenie potężnego mocodawcy i chce użyć jaj do przeprowadzenia prastarego rytuału. Ma on przywrócić w świecie magii dawny porządek rzeczy.

Jaga musi ratować rodzinę, odzyskać podopiecznych ojca i udaremnić spiskowcom ich niecny plan, wyrusza więc do zaczarowanego Krakowa, ukrytego przed zwyklakami, gdzie w obiegu jest więcej wróżek, demonów, biesów i zmorów gotowych na każdą szemraną robotę, niż w jakimkolwiek innym mieście w Europie.

Obrazek w treści Klekotki. "Jaga i dom na orlich nogach" [jpg]

Do sięgnięcia po najnowszą książkę Macieja Rożna Jaga i dom na orlich nogach zaprasza Wydawnictwo Zielona Sowa. Ostatnio mogliście przeczytać pierwszy rozdział powieści, tymczasem już teraz zachęcamy do przeczytania rodziału 2:

Rozdział 2. – Klekotki

Jaga od chwili narodzin skazana była na życie pełne magii.

Jeśli ktoś mieszka w samym środku Zaklętych Kotlin z rodziną, która od pokoleń zgłębia jej tajniki, to wybór drogi życiowej ma jasny. Wszyscy zakładali, że młoda czarownica zainteresuje się jedną z rodzinnych profesji i pójdzie w ślady matki, Dobrawy Kurzastopki, wielkiej uzdrowicielki magicznych stworzeń, lub ojca, Lecha Kurzastopki, słynnego hodowcy chat na kurzych nogach.

Póki co dni Jagi wypełnione były przygodami. Cykor, chata wielkości domku dla lalek, wierny przyjaciel i jedyny rówieśnik czarownicy, towarzyszył jej w nich od zawsze.

Wykluł się z jaja w dniu, w którym Jaga przyszła na świat. 

Imię nadał mu jej ojciec. Było dość przewrotne, bo Cykor ochoczo pakował się w każdą awanturę wymyśloną przez młodą czarownicę. Cykor i Jaga, Jaga i Cykor. Zawsze razem. Tych dwoje nigdy się nie nudziło. W pokrytej gęstym borem Kotlinie Prawdziwego Świata bawili się w chowanego z nimfami, a z młodymi pasterzami drzew wyzywali się na próby odwagi, sprawdzając, kto podejdzie najbliżej kniei, gdzie żerowała rodzina biesów. Brzeginki nauczyły ich pływać i unikać podwodnych legowisk złośliwych wodników.

W Kotlinie Nowiu, gdzie słońce nigdy nie wschodziło, za to zawsze świecił księżyc, Jaga i Cykor trenowali z nocnicami zapasy cieni. Młoda czarownica uczyła się także, jak odczytywać Księgę Zapomnianych Baśni, która była zapisana w gwiazdach. Oparnice z Kotliny Mgieł pomogły Jadze złapać i oswoić błędnego ognika, i regularnie zapraszały ją na zabawę w świetlikowe podchody.

Ulubionym miejscem młodej czarownicy była Kotlina Szepczącego Wiatru, którą władała rasa kręćków. Demony wiatru, lud psotny jak chochliki i zawsze skory do zabawy, zmuszały wiatr do pędu i okręcały go sobie wokół nóg w miniaturowe trąby powietrzne. Dzięki temu potrafiły latać. W ich kotlinie grawitacja płatała figle. Nad ziemią unosiły się swobodnie wapienne skały porośnięte mchem, krzewami i skarlałymi drzewami, w których kręćki drążyły tunele i budowały przytulne nory mieszkalne. Razem z nimi Jaga pielęgnowała warzywa w Lewitujących Ogrodach i doglądała pasących się w powietrzu stad gryfów. Po pracy szukali spiralnych prądów powietrznych i opadali na nich ku ziemi, niczym po wielkiej zjeżdżalni. Kiedy Jaga wracała z Kotliny Szepczącego Wiatru, przez wiele dni nie mogła rozczesać splątanych włosów. Z kolei Cykor z trudem przeganiał ze swoich korytarzy szalejące przeciągi.

Ostatnia zaklęta kotlina była niezamieszkana i nosiła miano Wspólnej. To w niej odbywało się wielkie targowisko – jedyne okno na szeroki świat dla ciekawskiej Jagi.

Dziewczynka marzyła, że gdy dorośnie, zamieszka w Cykorze i będą żyć tak jak dawniej chaty na kurzych nogach. W drodze. Tak jak to się działo, zanim zwyklaki opanowały świat. Wciąż jednak Jaga nie wyściubiła nosa z Zaklętych Kotlin. Rodzice mówili jej, że świat na zewnątrz jest niebezpieczny, a ona nie miała powodu, żeby wątpić w ich słowa. W końcu nigdy jej nie okłamali. Problem polegał na tym, że Jadze coraz trudniej było przeżyć tu coś nowego. Wyjątek stanowiło owe targowisko.

Odbywało się dwa razy do roku, w najdłuższą i najkrótszą noc. To specjalny czas w magii, kiedy moc jest najsilniejsza, a czary najbardziej skuteczne. Są bowiem takie rytuały, które można odprawić tylko w noce przesilenia. Do Zaklętych Kotlin przybywały wówczas magiczne istoty z czterech stron świata. Rozstawiały stragany z tysiącami cudów, które pachniały nowością i tajemnicą. Przechadzając się pośród nich, Jaga czuła, jakby cały świat był na wyciągnięcie ręki.

Od Targowiska Nocy Zimowej minęło równo pół roku.

A to oznaczało, że tego popołudnia polana we Wspólnej Kotlinie rozbłyśnie tysiącem nieznanych czarów z setek magicznych lamp, niczym czarodziejskimi zaproszeniami do nieskończenie wielu nowych przygód.

W Klekotkach, rodzinnej wiosce Jagi, już od tygodnia czuło się tajemniczą energię i narastające napięcie. Nieuziemiona moc sprawiała, że domy na kurzych nogach lunatykowały, małe chaty były niespokojne, a jaja w wylęgarni Lecha Kurzastopki wymagały szczególnej opieki. 

Mieszkańcy wioski mieli pełne ręce roboty. Niekontrolowane wyładowania magii sprawiały, że domy dostawały kręćka. Krosno u tkaczy samo utkało kilometrowej długości prześcieradło. Kłębiący się materiał wypełnił wszystkie pokoje i korytarze tkalni, aż wreszcie kaskadami spłynął przez okno, unosząc ze sobą domowników. W warsztacie szklarzy pękały lustra, ilekroć ktokolwiek się w nich przejrzał, a u piekarza piec zaczął regularnie wypluwać chatki z piernika, które natychmiast rozbiegały się po okolicy, do tego nawet nie niepolukrowane! Z każdą godziną wydłużała się lista dziwnych zdarzeń.

Rodzice Jagi ledwie mieli czas na sen. Lech Kurzastopka w ciągu dnia pomagał sąsiadom dojść do ładu z ich domami, a w nocy doglądał jaj w wylęgarni. Okrywał je kocami uplecionymi ze świetlików. Z kolei jego żona prawie nie wychodziła z lecznicy. Dobrawa nigdy nie narzekała na brak pacjentów, ale tuż przed letnim przesileniem lecznica po prostu pękała w szwach. Uzdrowicielka potrafiła nastawić złamane prądy powietrze demonom wiatru, zszyć rozdarte skrzydło nocnicy, przegonić plagę gąsienic z liściastej czupryny borowego. Umiała przyrządzić miksturę na zanikające echo w głosie szeptuna, znała remedium na mówienie antycznymi językami, nagłą niewidzialność lub ostre objawy dematerializacji ciała. Wiedziała, jak przyrządzić syrop uziemiający pioruny miotane kaszlem przeziębionego pasterza burz. Nie bała się nawet wyrywać zepsutych zębów trollom, a był to wyczyn, którego niewielu by się podjęło. Jej wiedza o chorobach i klątwach trapiących magiczne istoty uratowała już niejedno życie. Jaga, na co dzień dość uważna i chętna do pomocy rodzicom, w dniach przed Targowiskiem Nocy Letniej zaczynała bujać w obłokach, przez co dochodziło do groźnych wypadków.

Tym razem wcale nie było inaczej. Dziewczynka napoiła strzygę środkiem na porost futra zamiast miksturą odłączającą i omal zalała wodą wygrzewającego się w żarze piecucha. Najgorsze jednak mogło nastąpić, gdy poszła podać syrop przeziębionemu płanetnikowi. Pasterz burz dochodził do zdrowia w specjalnie izolowanej izbie. Płanetnicy żyli z wypasania chmur. W trakcie nawałnic łapali do beczek pioruny, by potem nimi handlować. Były one przysmakiem domów na kurzych nogach. Jedna solidna błyskawica zapewniała energię domostwu na wiele miesięcy. Wiecznie naelektryzowani płanetnicy nosili wysokie

buty z uziemieniem. Bez nich raziliby prądem nawet przy najzwyklejszym uścisku dłoni. Jaga nie włożyła specjalnego fartucha ani drewnianych butów, a co gorsze, nie wzięła amuletów ochronnych. Gdy weszła do izby, płanetnik, wysoki prawie na sześć łokci i rozrośnięty w barach niczym dąb, siedział na łóżku i wydmuchiwał nos w wielką jak obrus kraciastą chustkę. Miał niebieską skórę, a krótkie granatowe włosy sterczały mu na wszystkie strony. Co rusz z jednego kosmyka na drugi przeskakiwała złota iskra.

Nagle przeziębiony płanetnik głośno kichnął, wyrzucając przy tym z nosa kulisty piorun.

Dobrawa w ostatniej chwili wpadła za Jagą do izolatki i odbiła różdżką grom lecący w kierunku córki. Zapachniało siarką, a rozgrzana do czerwoności kula rozprysła się na tysiąc iskier, które z sykiem zgasły w powietrzu. Kobieta złapała dziewczynkę za rękę i obie wybiegły na dwór.

Na szczęście drzwi do lecznicy były otwarte na oścież, bo tata Jagi właśnie oliwił zawiasy. Stara chata, w której leczyły się magiczne stworzenia, ostatnio stała się wyjątkowo humorzasta, nawet jak na nią. Skrzypiała burkliwie, a wystające gdzieniegdzie drzazgi wyraźnie szukały zaczepki i zahaczały o ubrania pacjentów.

– Naszej córce trzeba dać jakieś zajęcie i to szybko – powiedziała do męża uzdrowicielka, patrząc przez dziurę wypaloną w fartuchu. – W przeciwnym razie puści wioskę z dymem!

– Niech wyszoruje chlewik – mruknął pod nosem hodowca chat. Sam był burkliwy, a do tego od kilku dni niewyspany, bo stuletni dom, pielęgnowany jeszcze przez jego pradziadka, dokładał mu teraz pracy. – Tylko porządnie – zwrócił się do córki. – Będziesz miała zajęcie do wieczora.

Jaga nie krzyczała, choć była przerażona. Wiedziała, że chlewik ma nierówno pod sufitem, ale tym razem chyba oszalał do reszty i rzeczywiście próbował ją zabić, a ona bez różdżki i magicznych artefaktów była bezradna. Trzymała się z całych sił żerdzi pod strzechą i robiła wszystko, by nie spaść z dachu.

Chlewik sadził wielkimi susami i pędził ścieżką do wioski. Wierzgał przy tym z całych sił, starając się zrzucić swoją przeciwniczkę.

Wypadli z zalesionego parowu do doliny, którą płynął szeroki strumień. Droga prowadziła prosto do Klekotek.

„Co teraz? – myślała gorączkowo Jaga. – Jeśli wbiegniemy między domy, komuś może stać się krzywda! Szybko, wymyśl coś!”

Z braku lepszego pomysłu przesunęła się na prawą część dachu. Chciała przeważyć narowistą chatę, by ta odbiła w bok. Jednakże z równym powodzeniem mogłaby próbować sił w zapasach z biesem. Była za lekka, by chlewik odczuł różnicę. Gnał przed siebie, a wioska przybliżała się nieubłaganie. Nagle wierzgnął. Dziewczynka straciła równowagę i zsunęła się na krawędź dachu. Szczęśliwie zaczepiła szelką o wystającą spod słomy żerdź. Przerażona, wczepiła się palcami w strzechę. Doszła do wniosku, że to najwłaściwszy moment, by zacząć wrzeszczeć na całe gardło.

W tej niegodnej czarownicy pozycji, drąc się wniebogłosy dotarła do Klekotek.

Wioska w dolinie między dwoma wzniesieniami wyglądała tak, jakby powstała bez żadnego planu. Domy przypominały wędrowców wypoczywających po długiej podróży – każdy przycupnął tam, gdzie mu było najwygodniej. Jedne chałupy skryły się w cieniu drzew albo rozsiadły nad strumieniem przecinającym dolinę, inne wręcz przeciwnie, wygrzewały się na nasłonecznionych stokach. Jedynie dom pszczelarza trzymał się nieco na uboczu, by mieć na oku wszystkie ule, które rozpierzchły się po łąkach. Domy mieszkalne, szopy, stodoły, drewutnie, spichrze, kurniki oraz zadziorny chlew – całe Klekotki składały się z mniej więcej trzydziestu budynków. Z pozoru niczym nie różniły się one od domostw zwyklaków, ale wystarczyło jedno bystre spojrzenie, by mieć pewność, że są niezwykłe. Wszystkie miały kurze nogi. Co prawda solidne domy mieszkalne siedziały nieruchomo, drzemały spokojnie z nogami zakopanymi głęboko w ziemi, niektóre trwały w tym bezruchu nawet przez dekady. Za to budynki gospodarcze nie mogły ustać w miejscu. Kurnik moczył kurze łapy w strumieniu, szopa na narzędzia chodziła krok w krok za stolarzem, zawsze chętna podać piłę lub młotek i gwoździe, a maleńkie chaty, ledwie odrosłe od ziemi, których dachy nie zdążyły jeszcze pokryć się strzechą, dreptały niepewnie na kurzych nóżkach i nieśmiało uczyły się rozsuwać zasłony w oknach.

Obrazu dopełniało bagienko na obrzeżach wioski.

Chlewik przemknął obok domu piekarza, szczęśliwie unikając zderzenia z piekarzową, ale za to rozdeptując kręcącą się w pobliżu, jeszcze niepolukrowaną chatkę z piernika.

– Uważaj! – krzyczała Jaga. – Przed tobą!

Na sznurach rozwieszonych pomiędzy domami suszyło się kilometrowej długości prześcieradło, dzieło domu państwa Tkaczy. Sznurki ciągnęły się zakosami przez pół wioski. Chlew, nie zważając na ostrzeżenia, wpadł na pierwszy z nich, zarzucając sobie na dach kawał białego materiału. Potem jeszcze jeden i kolejny. Po chwili lniane płótno oplatało go całego, a wraz z nim – uczepioną dachu młodziutką czarownicę. Chlewik szczęśliwie ominął ławkę, na której drzemała wiekowa zegarmistrzyni i nie zwalniając, przeskoczył przez strumień. Pędził, jak można się było domyślić, prosto do bagienka.

Jaga wyplątała się spod prześcieradła i darła na całe gardło:

– Z drogi! Narowisty chlewik!

Zaalarmowani jej wrzaskiem mieszkańcy, którzy krzątali się w obejściach, teraz w popłochu chowali się do swoich domów.

Na linii dzielącej chlew od bajorka znalazły się maleńkie chaty. Przebierały nieporadnie nogami i uczyły się otwierać okiennice, zupełnie nieświadome zbliżającego się niebezpieczeństwa.

– Uciekajcie! – krzyczała zrozpaczona Jaga.

Chaty pisklaki zobaczyły gnający na nie chlew. Wszystkie co do jednej zamarły przerażone. Mieszkańcy, którzy byli najbliżej, biegiem ruszyli im na pomoc. Żaden jednak nie miał szans z galopującym chlewem.

Domy mieszkalne też wyczuły, że maleńkim chatom może przydarzyć się coś złego. Ziemia zadrżała, kiedy pierwszy z nich, wybudzony ze snu, zaczął ociężale prostować potężne nogi.

Jaga wiedziała, że jeśli zdarzy się wypadek, to ona będzie za niego odpowiedzialna. Musiała coś zrobić. Tylko co? Bez swojej sakiewki i różdżki czuła się bezbronna. Rozejrzała się ostatni raz, w nadziei że zobaczy nadciągającą pomoc.

Za nimi przez wioskę gnał kurnik. Był o połowę mniejszy od chlewu i szybszy. Sadził tak wielkie susy, że wręcz zdawał się frunąć w powietrzu. Pewnie planował przeciąć kuzynowi drogę i staranować go, zanim ten zrobi to ze świeżo wyklutymi chatami. Tylko czy zdąży?Młoda czarownica nie mogła ryzykować. Zacisnęła usta i zsunęła się na przód chaty. Zaczepiła nogami o żerdzie ukryte pod słomą i zawisła głową w dół nad frontową ścianą. Złapała za prześcieradło przykrywające jedną z okiennic chlewiku i szarpnęła za nią z całej siły. Udało jej się odsłonić okno.

Chlew zaskrzypiał, widząc maleńkie chaty tuż przed sobą. Było jednak za późno.

„Nie zdąży wyhamować!” – pomyślała Jaga i zamknęła oczy.

W tym samym momencie poczuła, że pędząca chata ugina masywne kurze nogi i jak na sprężynie wystrzeliwuje w górę. Dziewczynka otworzyła oczy, gdy z impetem opadli na ziemię, zostawiając za sobą bezbronne maleńkie chatki. Młoda czarownica z krzykiem poleciała do przodu.

Na szczęście zdążyła złapać za prześcieradło, ciągle oplatające chlew. Jeśli teraz by spadła, to spotkałby ją los, którego uniknęły pisklaki: zginie zmiażdżona kurzymi pazurami.

W panice przebierała nogami w poszukiwaniu jakiegokolwiek podparcia. Wreszcie jedną stopą natrafiła na klamkę od drzwi, a drugą – na parapet. Lewą ręką chwyciła za framugę.

Chlewik stopniowo zwalniał. Nad brzeg bagienka dotarł już normalnym tempem. Z rozkoszą zanurzył nogi w chłodnym błocie. Dobrnął na sam środek bajorka, obrócił się i stanął przodem do wioski. Wybił się w powietrze, po czym opadł w błoto z głośnym chlupnięciem.

Jaga, która na chwilę rozluźniła chwyt, odpadła od ściany i plasnęła obok niego. Za nią z łopotem sfrunęło prześcieradło. Po chwili śnieżnobiała tkanina zniknęła w bajorku.

Jaga wyszczerzyła zęby w uśmiechu. To nic, że cała jej praca poszła na marne i że ona sama była teraz brudna jak nieboskie stworzenie, a do tego podrapana i posiniaczona.

Liczyło się tylko to, że przeżyła tę szaleńczą jazdę na znarowionym chlewie. Wprost nie mogła się doczekać, aż opowie o tym Cykorowi. Dziewczynka spojrzała w stronę wioski. Wielkie domy mieszkalne wciąż nie zdążyły wyciągnąć pazurzastych stóp spod ziemi. Skoro zagrożenie minęło, uspokajały się i na nowo mościły. W przeciwieństwie do mieszkańców Klekotek. Kilkoro z nich szło właśnie w kierunku bagienka.

Na czele pochodu Jaga zobaczyła swojego ojca. Jego mina mówiła wszystko: prawdziwe kłopoty dopiero się zaczną.

„Najważniejsze, że pisklakom nic się nie stało” – pomyślała Jaga i syknęła do chlewika:

– Jeszcze się z tobą policzę… 

Ten w odpowiedzi strząsnął z siebie grudę błota, która pacnęła Jadze na sam czubek głowy.

Książkę Jaga i dom na orlich nogach kupić można w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Jaga i dom na orlich nogach. Strażnicy Wrót
Maciej Rożen2
Okładka książki - Jaga i dom na orlich nogach. Strażnicy Wrót

Jaga Kurzastopka - młoda czarownica - jest córką uzdrowicielki magicznych stworzeń i hodowcy chat na kurzych nogach. Mieszka w Zaklętych Kotlinach...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Zły Samarytanin
Jarosław Dobrowolski ;
Zły Samarytanin
Pokaż wszystkie recenzje