Wystarczy jedno zderzenie w czasie gry na boisku futbolowym, by życie Asha w ułamku sekundy przestało wyglądać tak jak wcześniej. Wprawdzie wrażenie lodowatego chłodu szybko mija, rzeczywistość przestaje się jednak zgadzać z tym, co Ash zapamiętał. No bo na przykład czy drogowe znaki stopu naprawdę zawsze były… niebieskie?
Początkowo zmiany są niewielkie, sytuacja szybko jednak wymyka się spod kontroli, a dobrze znany świat ulega modyfikacjom. Ash trafia do rzeczywistości, w której ma wszystko, o czym kiedykolwiek marzył – ale też do takiej, w której nie chce pozostać ani chwili dłużej. Tymczasem każda jego decyzja pociąga za sobą określone skutki.
Czy Ashowi wystarczy odwagi i determinacji, by odnaleźć najlepszy ze światów? Jeśli nie będzie ostrożny, wszystko, na czym mu zależy, może zniknąć w mgnieniu oka…
Do lektury książki Neala Shustermana Gra o świat zaprasza Wydawnictwo Harper Collins. Ostatnio mogliście przeczytać pierwszy fragment powieści, tymczasem już teraz zachęcamy do przeczytania kolejnego fragmentu książki:
Tamtego wieczoru odwoziłem do domu Norrisa, który jeszcze nie zrobił prawka. Ostatnio prawie zdał, ale na sam koniec otrąbił staruszkę na pasach.
– Ten gość z wydziału komunikacji uwziął się na mnie – skarżył się Norris. – Dałbym sobie rękę uciąć, że ta staruszka to był zwykły krzak!
– Dodaj to po prostu do swojej kolekcji teorii spiskowych – poradziłem mu, bo miał ich imponujący zbiór.
– Nie śmiej się – obruszył się. – Prawda jeszcze wyjdzie na jaw!
I wtedy niemal nas zabiłem.
Rzeczy, które zmieniają twoje życie – zmieniają twój świat – rzadko poprzedza ostrzeżenie. Uderzają w ciebie niczym ciężarówka na skrzyżowaniu. W futbolu nazywamy to podcinaniem – to surowo zabroniony manewr. Grożą za to poważne kary. Niestety, wszechświat nie gra według zasad – a przynajmniej nie takich, które mają sens dla tych z nas, których obowiązują prawa czasu czy fizyki.
Wspomniana ciężarówka wpadła na skrzyżowanie tuż po tym, jak wjechałem na nie spokojnie, do czego miałem wszelkie prawo. Zatrąbiła na nas, a ja wiedziałem, że wduszenie hamulca spowoduje krwawą kraksę, więc zamiast tego dałem gaz do dechy, aby wynieść się jej sprzed nosa. Nie zwolniła, pędząc przez skrzyżowanie. Minęła nas dosłownie o włos.
Dopiero teraz wdusiłem hamulec. Zanim samochód się zatrzymał, przejechaliśmy ze dwadzieścia metrów, a cholerna ciężarówka pognała dalej w swoją stronę. I chociaż się zatrzymaliśmy, ściskałem kierownicę tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Próbowałem się upewnić, że nadal żyjemy.
– Jezu Chryste, Ash, co z tobą, do cholery? – wykrztusił Norris, gdy było już po wszystkim. – Chciałeś nas zabić?
– Tylko ciebie – odpowiedziałem. – Nie udało się.
Liczyłem na to, że cięta riposta wprowadzi odrobinę normalności, ale na próżno.
A wtedy Norris dodał:
– Nie zauważyłeś znaku „stop”?
– Nie, nie zauważyłem. Bo go tam nie było.
Ale kiedy obejrzałem się przez ramię, dostrzegłem tył znajomego, ośmiokątnego kształtu. Wróciłem myślą do jazd próbnych. Nasz instruktor mówił, że większość wypadków jest spowodowana ludzką pomyłką. Dzisiaj ja byłem jej ucieleśnieniem.
Rozejrzałem się, żeby sprawdzić, czy ktoś jeszcze był świadkiem mojej porażki jako kierowcy. Jedyną osobą w zasięgu wzroku był chudy gość na deskorolce. Przejechał obok nas, najwyraźniej nieświadom, że dosłownie przed chwilą mogło dojść do wypadku (potem się okazało, że wcale nie był niczego nieświadom, ale wówczas jeszcze o tym nie wiedziałem. W tej chwili wydawał mi się tylko gostkiem na desce. Kimś, kogo można zignorować. Zapomnieć o nim. Póki co).
Wcisnąłem pedał gazu i ruszyłem powoli. Tym razem jechałem znacznie ostrożniej niż wcześniej. A mimo to, pomimo całego mojego skupienia, niemal przeoczyłem kolejny znak „stop”. Zahamowałem – nie na tyle gwałtownie, by zaalarmować Norrisa, że znów niemal to zrobiłem, ale dość, by cały szajs z tylnego siedzenia zsunął się na podłogę. I wtedy to do mnie dotarło – coś, co przegapiłem na poprzednim skrzyżowaniu, bo tamten znak „stop” był już za mną, gdy się obejrzałem. Wtedy dostrzegłem tylko jego metalowe plecy.
Bo widzicie, podczas kierowania samochodem niektóre rzeczy zaczyna się w pewnym momencie robić automatycznie. Nie myślisz o zerkaniu w lusterko czy oglądaniu się przez ramię, gdy zmieniasz pas – po prostu to robisz. To się staje twoim nawykiem, drugą naturą. Podobnie jak hamowanie na widok znaku „stop”. Taki znak ma trzy elementy uruchamiające reakcję. Sądzę, że robią to celowo, żebyś tego nie przeoczył. Przede wszystkim kształt. Jest też samo słowo „STOP”. No i jest kolor. Jeśli któregoś z tych trzech elementów brakuje, możesz to mimowolnie zauważyć, ale równie dobrze możesz nie wcisnąć hamulca.
– O co tu chodzi? – spytałem Norrisa, wskazując znak.
– O co chodzi z czym? – odpowiedział pytaniem, jakby kompletnie nie wiedział, o co pytam.
Wskazałem ponownie znak.
– Jest niebieski.
Wówczas Norris spojrzał na mnie, jak gdyby czekał na puentę dowcipu. Gdy się jej nie doczekał, zapytał:
– Co masz na myśli?
No więc powtórzyłem, jakbym rozmawiał z tępakiem:
– Niemal nie zauważyłem znaku „stop”, bo jest niebieski. Od kiedy znaki „stop” są niebieskie?
Norris ponownie popatrzył na mnie dziwnie, jakby czekał na wyjaśnienia.
– Co ty wygadujesz? – spytał wreszcie. – Znaki „stop” są niebieskie od zawsze.
Kolor znaku „stop” to drobnostka. Nic ważnego w ujęciu szerszej perspektywy. Błahostka. Podobnie jak kolor czyjegoś domu. Gdybym was zapytał o kolor domu waszych sąsiadów, idę o zakład, że nie bylibyście w stanie udzielić mi odpowiedzi, a przynajmniej nie ze stuprocentową pewnością, bo kolor ich domu nie leży w sferze waszych zainteresowań – i nie ma w tym nic dziwnego. Macie ważniejsze rzeczy na głowie. Kolor znaku „stop” nie powinien mieć znaczenia.
Rzecz w tym, że ma.
Moi rodzice byli na meczu, ale po pogratulowaniu mi zwycięstwa pojechali prosto do domu. Kiedy wróciłem, mama pisała post o naszym zwycięstwie, okraszając go krępującymi dla mnie grafikami, a tata oglądał swój ulubiony serial.
– Mamo? – zagadnąłem, starając się ostrożnie dobierać słowa. – Jakiego koloru są znaki „stop”?
Spojrzała na mnie znad swojego laptopa z takim samym wyrazem twarzy jak wcześniej Norris – jakbym zadał jej jakieś podchwytliwe pytanie.
– Niebieskiego – powiedziała. – Są po prostu… zwyczajnie niebieskie.
– A więc… nie występują w żadnym innym wariancie kolorystycznym? – nie dawałem za wygraną. – Na przykład… czerwonym?
Zmarszczyła brwi i wzięła głęboki oddech, jakby wyczuwała pierwsze oznaki nadciągającej awantury. Zamknęła laptop.
– Czy wszystko w porządku, Ash? Dobrze się czujesz?
– Dobrze – zapewniłem ją. – Zadałem po prostu pytanie. Czy coś miałoby być nie tak tylko dlatego, że zadałem pytanie?
Była spokojna, ale ja aż się w środku gotowałem.
– Bo to dziwne pytanie – odparła.
Otworzyłem usta, żeby zaprotestować i wyjaśnić jej, że to pytanie wcale nie było dziwne, jednak wówczas dotarło do mnie, że to bez sensu. Im bardziej upierałbym się przy swoim, tym dziwniejsze wydałoby się jej moje zachowanie.
– Nieważne – skapitulowałem. – Tak tylko pytałem.
I poszedłem do swojego pokoju bez dalszych wyjaśnień – bo nie było właściwie czego wyjaśniać. Próbowałem przekonać sam siebie, że to kompletnie bez znaczenia i że zachowuję się niedorzecznie, ale w tym wszystkim było coś więcej, niż mogłoby się na pozór wydawać. W materii świata nie da się tolerować nawet najmniejszego luźnego wątku. Albo wszystko działa… albo nie działa nic.
Dziwny ból głowy nie minął, tylko osłabł, a teraz nasilił się ponownie do tego stopnia, że znów go zauważyłem. Pomyślałem, że wezmę coś przeciwbólowego, ale byłem zbyt zaabsorbowany tymi luźnymi wątkami. Usiadłem od razu do komputera i zacząłem szukać zdjęć znaków „stop”. Nie muszę chyba mówić, jaki wszystkie miały kolor: niebieski. Nie powinienem być tym wstrząśnięty, a byłem. I nie chodziło tylko o znaki. Sygnalizacja świetlna miała trzy kolory: zielony, pomarańczowy i… niebieski – czego nie zauważyłem zapewne podczas jazdy tylko dlatego, że miałem akurat zieloną falę.
I pojawiło się jeszcze coś, chyba najdziwniejsze w tym wszystkim: im dłużej patrzyłem na te niebieskie światła i znaki, tym normalniejsze mi się wydawały. Im dłużej się nad tym zastanawiałem, tym więcej napływało wspomnień potwierdzających słuszność tego, co widziałem na zdjęciach. Jednak oprócz nich były też wspomnienia czerwonych znaków i czerwonych świateł – a kiedy próbowałem sobie wyobrazić jedne i drugie naraz, w głowie mi rezonowało, jakbym słyszał dźwięk towarzyszący wypuszczaniu powietrza z nadmuchanego balonu przez rozciągany ustnik. W końcu się poddałem i rzuciłem na łóżko. Byłem po prostu zmęczony i tyle. Zmęczony i zdezorientowany po długim dniu. Jutro na pewno nabierze to większego sensu. Minie. Rano obudzę się z myślą, że wszystko jest w porządku. Znaki „stop” zawsze były niebieskie, a mnie chyba nieźle pokręciło, skoro ubzdurałem sobie coś o innym kolorze.
Książkę Gra o świat kupić można w popularnych księgarniach internetowych: