Książka Inne życie Radosława Romaniuka to pierwsza na polskim rynku wydawniczym kompletna, analityczna, a przy tym błyskotliwie napisana biografia Jarosława Iwaszkiewicza, pisarza, który przez wiele lat wpływał na kształt polskiej kultury, tworzył literackie kanony estetyczne, budził zainteresowanie swoim życiem i aktywnością artystyczną. Pierwszy z dwóch tomów obejmuje lata 1894–1939. Książka zawiera wiele fotografii z archiwum rodzinnego. Zapraszamy do sięgnięcia po nią na półkach księgarskich, zapraszamy też do lektury jej premierowych fragmentów:
Między Leonem Jarosławem i jego najstarszym bratem, nazwanym na cześć ojca imieniem Bolesław, było dziewiętnaście lat różnicy. Od najmłodszej siostry dzieliło go osiem lat. Jego dzieciństwo, mimo czworga rodzeństwa, upłynęło w domu pozbawionym dzieci. Dom ten nazywano „starym”, w odróżnieniu od wygodniejszego „nowego”, do którego rodzina przeprowadziła się w 1900 roku, zapożyczając nazwy od zakorzenionych w miejscowej tradycji określeń „starej” i „nowej” części Kalnika.
„Mieszkaliśmy przez wiele lat w małym domku dość daleko od fabryki położonym, gdzie też ujrzałem światło dzienne. […] to stare domostwo, niskie i o grubych murach (częściowo chyba drewniane?) było zaczarowanym pałacem mego dzieciństwa. Wydawało mi się ogromne i miejscami tajemnicze”. Był to dom skromny, choć przestronny, z systemem korytarzy. Na prawo od sieni znajdował się „salon”, rzadko używany, służył za magazyn starych mebli. Po drugiej stronie, na lewo, wchodziło się do pokoju stołowego, z żółtym fortepianem i paradnym stołem przykrytym takąż żółtą ceratą. Za jadalnią mieścił się pokój najstarszej z sióstr Jarosława, Heleny. Z jego okien rozciągał się widok na położony w dole staw. „Ten widok […] tak głęboko wbił się w moją pamięć – pisał Jarosław Iwaszkiewicz – że raz po raz pojawia się w moich utworach. Zwłaszcza kiedy staw był oświetlony słońcem i na szczycie każdej jego fali tworzyła się mała słoneczna iskierka – widok ten fascynował mnie. Dziecinny mój umysł nie mógł sobie wytłumaczyć, skąd się biorą te gwiazdki promienne na lazurowym tle wody i mogłem na nie patrzeć godzinami”. Z drugiej strony jadalni był pokój najmłodszej siostry, Jadwigi. za nim znajdował się pokój z weneckim oknem, zajmowany przez matkę i małego Jarosława. „W głębi obok łóżka mojej matki stało moje drewniane łóżeczko. Zamiast siatki miało ono drewnianą barierkę z żółtymi balaskami. Tam mnie lokowano po kąpieli (z obwiązaną głową) i karmiono kaszką na mleku. Są to najdawniejsze moje wspomnienia”. Z pokojem Marii Iwaszkiewiczowej sąsiadował pokój męża. Pachniało w nim dobrym tytoniem, stało tu olbrzymie biurko, na ścianie wisiało wielkie przydymione lustro. „Do pokoju tego nie wolno było wchodzić i zachował on zawsze tajemniczy czar rzeczy zakazanych”. Z jadalni przez długi korytarz można było przejść do bielonej dwuizbowej kuchni oraz pokoju gościnnego (zwanego „zimnym pokojem”), który jesienią zmieniał się w spiżarnię, gdzie przechowywano owoce i włoskie orzechy.
Dom otaczały drzewa, tak że po latach Jarosław Iwaszkiewicz wspominał, że był on usytuowany w ogrodzie. Pod oknami jadalni rosła rozłożysta akacja, zacieniając miejsce letnich posiłków. Weneckie okno dziecinnego pokoju chłopca otwierało się na krzak bzu. Wokół domu rosły stare grusze, krzaki słodkiego agrestu, „zarośla bzu i osiny”. Wszystko było „ogromne” i pozostało takie na kartach prozy i w wierszach Iwaszkiewicza.
(...)
Każda sfera życia miała swoje rytuały. Wyjeżdżając z domu, należało na przykład uważać, kiedy koń prycha, bo było to z jego strony ostrzeżenie przed niebezpieczeństwem, które może spotkać w podróży. Aby je odwrócić, wystarczyło odmówić Zdrowaś Mario. „Tak więc trzeba się modlić całą prawie drogę, opasłe bestie często prychają, a jeszcze im trzeba zdrowia życzyć, bo koń to prawie człowiek” – wspominał Iwaszkiewicz w beletrystycznej Podróży po Ukrainie. „Mozaika więc rozmowy samej z sobą i z nami tak się ciotce mniej więcej układa: koń prycha. Zdrów, mamko, zdrów… Zdrowaś Maryjo, łaskiś pełna, Pan z tobą – aj, Janku, a nie wywróć – błogosławionaś ty między niewiastami – a widzisz tam drogę…”.
Spacery zimowe saniami, bale u sąsiadów, na których bywały siostry, przygotowując starannie toalety, rodzinne wyprawy na jarmarki i odpusty, słynne „kontrakty kijowskie”, z powodu których ojciec raz do roku na dłużej opuszczał dom, przywożąc potem moc prezentów i opowieści – wszystko to, nie mówiąc już o używanych w domu i nadal aktualnych przepisach kulinarnych prababek, łączyło Jarosława Iwaszkiewicza z tradycją XIX wieku, a nawet wkraczało dalej w przeszłość. „[…] Ponieważ Ukrainę i jej zapadłe kąty w XIX wieku łączyło niejedno jeszcze z wiekami poprzednimi, wydaje mi się czasami, że pierwsze lata mego życia przypadają niemal na czasy Trylogii – a w każdym razie na ostatnie lata Rzeczypospolitej” – pisał.
(...)
Jeszcze w „starym domu” mały Jarosław nauczył się czytać. Pierwszy krok został postawiony dzięki klockom zamówionym przez ojca w fabrycznej stolarni, na których siostra Helena Iwaszkiewiczówna namalowała kształty liter. Krok drugi dotyczył kwestii, jak owych liter używać oraz płynących z tego pożytków. Został uczyniony również z pomocą sióstr. Krok trzeci i ostatni zrobił pięcioletni Jarosław już samodzielnie, w okresie gdy w Kalniku panowała epidemia ospy, na którą zapadła także matka. Pozostawiony bez opieki, przeczytał Gucia zaczarowanego Zofii Urbanowskiej – najpierw samodzielnie całość, potem na głos matce wybrany rozdział.