Magda jest biseksualną, uwodzicielską studentką, która interesuje się sztuką. Bardziej niż malarstwem zachwyca się jednak nastolatkami przypominającymi Lolitę i mężczyznami z diabłem za skórą. Jej życie zdominowały dwa uzależnienia: od miłości i od bólu. Tłumaczy, że przechodzi od czerwieni namiętności do czerwieni krwi. Z jednej strony - odkrywa różne oblicza przyjemności. Z drugiej: jest nadwrażliwa i często czuje się zraniona. Żeby odreagować cierpienie psychiczne, okalecza się. Jest to jej nawyk, ukształtowany w dzieciństwie przeżywanym z ojcem alkoholikiem i zimną, despotyczną matką. Jaki potoczy się jej historia? Warto się o tym przekonać podczas lektury powieści Marty Motyl Odcienie czerwieni, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Edipresse Książki. To świetny pomysł na prezent z okazji Dnia Kobiet - podobnie jak pozycje przygotowane przez Edipresse w ramach kolekcji Hanny Bakuły, które wygrać możecie w naszym konkursie. A dziś w naszym serwisie możecie przeczytać premierowy fragment książki Marty Motyl:
Miałam jedenaście lat. Nie znałam ani słowa, ale melodia wpadła mi w ucho. Nuciłam pod nosem własną wersję pieśni. Głośno śpiewałam „lilijo” i „Maryjo”. Powtarzały się pod koniec każdej zwrotki, więc łatwo zapadały w pamięć. Śpiewom przewodziła babcia, donośnym głosem. Nawet moja despotyczna matka podporządkowała mu się bez zająknienia. Jednak tego wieczoru wydawała mi się zupełnie inna. Czy dlatego że klęczała w łagodnym świetle świec? Ustawiłyśmy je na stole, wokół obrazu. Paciorki różańca przesuwały się między palcami.
Wypowiadanie wciąż tych samych modlitw wprowadziło mnie w dziwny stan. Już nie wiedziałam, co mówię,z kim, dlaczego, ale mówiłam, mówiłam, mówiłam. Nieswoim głosem, lecz głosami babci, matki, ciotek, kuzynek, sąsiadek. Zjednoczyła nas wspólna matka, nadmatka, bogini.
W jej obecności przywołałyśmy kobiety, których nie było z nami od dawna. A nawet te, których nie pamiętała żadna z nas. Wyczułam ich obecność. W modlitwie nie uczestniczyli mężczyźni. W mojej rodzinie nie przeżywali oni uniesień duchowych, wyłącznie alkoholowe. Tradycja przechodziła z ojca na syna. Przetrwała mimo ofiar śmiertelnych. Wisielcy i topielcy przerażali wyłącznie wtedy, gdy odnajdywano ich ciała. Taki widok najlepiej było zapić. Kobiety poddawały się alkoholowej dyktaturze – kochały, więc cierpiały. Zamiast zapewnień o miłości słyszały wyzwiska. Uściski? Jasne, aż do utraty tchu. Namiętność? „Kładź się!”, nieważne, czy chcesz, czy nie. „Jesteś żoną czy nie?”. Raz, dwa, raz, dwa i po wszystkim, rozporek zapięty. Niektóre z żon były znakomite w lekkoatletyce. Startowały nawet w biegach z przeszkodami. Ale kto nie jest zwinny, gdy w progu staje mąż z siekierą? Inne nauczyły się uchylać od ciosów z wprawą godną zawodowca na ringu. Najlepiej radziła sobie korpulentna babcia. Często wspominała, jak to opasywała sznurem awanturującego się chłopa. Mocno zawiązywała supeł, otwierała klapę w podłodze i wrzucała „pakunek” – jak to określała – do piwnicy. Razem z dziećmi miała spokój na pół wieczoru i całą noc. Pokój duszy dziadka. Ciotki, niczym najlepsi fizycy, w sekundę obliczały szybkość lecących w ich stronę przedmiotów. Opowiadały o tym bez drżenia w głosie. Nie porównywały siniaków na ciałach ani na sercach. Ale posiniaczone serca pompowały strach. Wypływał tętnicami i powracał żyłami.
We mnie płynęła ta sama krew. Mój ojciec też był alkoholikiem, z najbliższych krewnych nie pił tylko brat. Najpierw był za mały, a gdy podrósł, nie chciał. Kobiety, zamiast jednoczyć się w walce z pijakami, jednoczyły się w modlitwie. Czciły boginię dającą im siłę, by przetrwać. Śpiewając dla niej, śpiewały dla siebie, od nowa nadając wartość zgnębionej kobiecości.