Wizualnie oraz osobowościowo bujny i dorodny. Odziedziczył najciekawsze cechy polskich i francuskich przodków. Psychologicznie skomplikowany, utkany z paradoksów. Wielowarstwowy, nieuchwytny, wielokrotny. Dla każdego inny. DYGAT pojedynczy to byt nierealny i fantasmagoryczny.
Tylu pasji, wrażeń, zdarzeń, marzeń, namiętności, uczuć, znajomości nie uniósłby żaden człowiek.
Niezawodny przyjaciel i humorzasty złośnik. „Zakonspirowany wulkan”. Mężczyzna o duszy dziecka. Ofiara nieczułego politycznego systemu, ale również skłonności do idealizacji, przeczuleń, nadwrażliwości. Niesłusznie zapomniany błyskotliwy prozaik i felietonista. Urzeczony kinem autorscenariuszy oraz dialogów filmowych. Sposobem myślenia i pisania wyprzedzający czas. Suwerenny intelektualnie. Prawie nieskażony socrealizmem. Nieukłuty przez „czerwonego pająka”. Po niemal półwieczu literackiego niebytu wychodzi z cienia. Nie skrywa się za najlepiej „napisaną” i wyreżyserowaną postacią – Kaliną. Ukazuje się w pełnej krasie.
Do lektury książki Lidii Sadkowskiej-Mokkas Dygat Pan zaprasza Wydawnictwo Bellona. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment ksiązki Dygat Pan. Dziś czas na kolejną odsłonę historii Dygata:
O antenatach swojego rodu, chociaż nie lubił zanurzać się w przeszłości, Dygat musiał opowiadać Konwickiemu, ale nie sucho i beznamiętnie, lecz anegdotycznie, barwnie. A kolega literat, obdarzony bujną wyobraźnią, „podawał dalej”. Pisał w książkach i wracał do Dygatowych wątków w wywiadach rzekach. O ojcu Stasia, Antonim, absolwencie prestiżowej École Nationale Supérieure Des Beaux-Arts w Paryżu:
Ojciec był zamożnym architektem, wspaniały dom warszawski, bardzo rozległe mieszkanie. Stasiu mi to opowiadał: tata brał prysznic czy kąpiel i lubił nago wracać do swego pokoju. A ponieważ służba była damska, a to był gentleman, wobec tego miał gwizdek. Kiedy chciał wyjść z łazienki, to gwizdał i wszystkie panie się chowały. I on wtedy wracał do swego pokoju.
Wersja Konwickiego nieco różni się od wspomnień kuzynki Krystyny Kiersnowskiej, która paradowanie po kąpieli w stylu Adama w raju na oczach damskiego „personelu” i celowe nieużywanie gwizdka będzie przypisywała swojemu ojcu, Stanisławowi, uwielbiającemu „łazienkowe” anegdoty. Ale może obyczaje w familii Dygatów były po prostu wspólne?
Jeszcze bardziej subtelny miał być wuj Stasia, o którym opowiedział Konwickiemu śliczną anegdotę. Odmalowana plastycznie przez przyjaciela scena z życia dworkowego przed wojną: „firany falujące, muślinowe”, ogromny stół, przy którym zasiada cała rodzina. Prawie cała, bo brakuje jednego ważnego jej ogniwa, wuja. Oczekiwanie na krewnego przedłuża się w nieskończoność. Obiad stygnie. Głód biesiadników narasta. Wreszcie nieśmiała zachęta: „No to zjedzmy zupę”. Zjedli. Następnie drugie i deser, a „zguby” jak nie było, tak nie ma. Wychodzą na ganek i widzą wujka z palcem w serduszku okiennicy, pytają:
– Wuju, co się stało?
– Nie mogę wyjąć palca.
– To dlaczego wuj nie wołał?
– Nie chciałem robić subiekcji.
O wuju nie tylko opowiadał, ale uczynił go bohaterem felietonu. Kiedy ten z nudów włożył palec w serduszko wycięte w okiennicy, trzeba było posyłać po stolarza z piłą. A po uwolnieniu zemdlał „z wielkiego przejęcia, iż tyle sobą narobił subiekcji”. Nie pada imię i nazwisko krewnego. Z racji charakterologicznych chyba nie chodzi o wuja Konstantego, prezesa Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego, którego Dygat opisał w jednym z felietonów – tego, który zakochał się na zabój w dużo młodszej od siebie powinowatej, Anetce B., pannie wyjątkowego wdzięku i urody. A w dowód uczucia:
Klęczał, słał kwiaty i czekoladki, rzucał w kurz, a nawet w błoto swój płaszcz, gdy wysiadała z dorożki, i wciąż błagał o spotkanie, sam na sam, nie kryjąc specjalnie, czego po takim spotkaniu oczekuje. Ale do ożenku nie robił nawet aluzji.
Anetka okazała się nie tylko piękna, ale i roztropna. Zaprosiła wuja do siebie późnym wieczorem. W drzwiach uprzedziła go, że muszą bezszelestnie przejść przez salon, w którym podłoga nieco skrzypi. Wuj posłusznie zdjął buty, a wtedy Anetka włączyła światło i krewnemu w skarpetkach ukazała się cała rodzina powinowatej, spokojnie popijająca herbatę i zajadająca ptifurki. Nie zabrakło zaproszonych specjalnie na tę okoliczność gości. Nie mogli przecież przepuścić okazji zobaczenia zalotów adonisa „starucha”. Konstanty po latach urośnie do rangi symbolu, człowieka nadymanego, przesadnie dbającego o pozory, który pada, na swoje zamówienie, ofiarą prawdy o sobie. W drugim znaczeniowym nurcie jest ostrzeżeniem przed wszystkimi namaszczonymi sztucznym majestatem „Dyrektorami, Prezesami, Nadreżyserami i Obermistrzami”. „Ileż razy, patrząc na moich przyjaciół, utytułowanych Diuków i Landsknechtów, powtarzam sobie z bogobojnym lękiem: »Wuju Konstanty, wuju Konstanty«” – będzie pisał w felietonie.
A przy okazji opowieści o krewnym passus o szczerości, która, zdaniem Dygata, jest wyłącznie „sztucznie stworzoną formą natury salonowo-towarzyskiej, najbardziej wyrafinowaną, a więc prymitywną metodą zwodzenia bliźnich i narzucania im podstępem swoich zamysłów". Bo tak naprawdę: „Czego ciekawego możemy się dowiedzieć o człowieku posiadającym szczerą naturę, szeroki uśmiech na twarzy, rozwarte ramiona i serce jak na dłoni? Ogarnia śmiertelna nuda i ziewanie na samą myśl o kimś takim”. Myśl z Jeziora: Człowieka nie sposób poznać w sztucznych i wymuszonych okolicznościach, ale zapewniając mu „swobodę naturalnego poruszania się w życiu”.
Wuj poczciwiec, bohater anegdoty z okiennicą i serduszkiem w tle, żyjący na prowincji w okolicach Skierniewic, to powinowaty ze strony babki lub matki. Konstanty, warszawski elegant, kosmopolita, to stryj. Ci dwaj osobowościowo tak różni panowie mieli okazję się spotkać, co również stało się tematem felietonowych rozważań. Konstanty, świeżo po przyjeździe z Paryża, zachwyca się tamtejszym Dworcem Północnym, eleganckim i bardzo ekskluzywnym. Tym zachwytom i kolejowym laudacjom przysłuchuje się, na pozór zupełnie spokojnie, inny krewny, „szlachcic szaraczkowy i zaściankowy”, a podczas tego przymusowego słuchania coraz bardziej posępnieje. Nadal jednak jest cierpliwy. Tak przynajmniej wydaje się postronnym… do chwili, kiedy emocje oraz szlachecki temperament nie pozwolą tylko biernie siedzieć i milczeć. „[…] aż wreszcie poczerwieniał, doskoczył niespodziewanie do opowiadającego i wymachując mu pięścią przed nosem, zakrzyknął: – A dworzec w Skierniewicach pan widział?”.
O babci Stasia dowiedział się Konwicki ze wspomnieniowej książki Zofii Kirkor-Kiedroniowej, siostry premiera i ministra Władysława Grabskiego. Ponieważ autorka była zaangażowana w ruch niepodległościowy, musiała podczas pobytu we Francji zawitać do patriotycznego domu dziadków Dygata. A we fragmentach, w których autorka opisuje babcię przyjaciela, Konwicki cały czas widzi Stasia: „Ona ma wzrostu około trzech metrów, jak jej wnuk, ona siedzi i cały czas huśta nogą, tak jak Dygat, i jest ironiczna, jak Stasiu Dygat. Więc wreszcie zrozumiałem tę jego genealogię i te powiązania francusko-polskie przezabawne. Z tym, że mnie się wydaje, że geny polskie zwyciężyły, aczkolwiek zadbały o ozdoby – pewnej nonszalancji francuskiej”.
Dygat musiał opowiadać Konwickiemu nawet o swoim urodzeniu, to jest o przeczuciach, jakie zakodowały się czy błąkały w podświadomości. Z uporem wmawiał mu, że to nie bujda na resorach.
Na przykład Dygat twierdził, że pamięta moment, w którym się urodził (z niesmakiem). Zrobił Pan (zwraca się do Beresia) znowu minę sceptyczną i kwaśną, więc zawiadamiam pana, że w ludziach błąkają się fałszywe pogłosy tak samo jak fałszywe powietrze w samochodowym silniku czy fałszywa informacja w komputerze. W człowieku błąka się Bóg wie co – jakieś wymysły, wspomnienia, przeczucia.
Dowiedział się także o niemowlęctwie siostry Stasia, Danusi, którą znał i spotykał wielokrotnie, przy różnych okazjach:
Jego siostra, Danusia, była żoną Lutosławskiego, kompozytora Lutosławskiego, więc jeszcze mieliśmy takie drobne przebicia do tego zamkniętego świata muzyki. […] A Stasiu mi mówił, że siostra jako niemowlę, kiedy się urodziła, od córki pana Adama, mojego sąsiada z Wileńszczyzny, pana Adama Mickiewicza, dostała jakiś krzyżyk na szyję. Mnie się wydaje, że Stasiu nie bujał. Chodzi mi tylko o to, żeby pokazać pole, urodzajne pole, na którym on wyrósł.
Chyba nie bujał, a Konwicki okazał się uważnym słuchaczem. Otrzymanie przez Danutę krzyżyka od córki Mickiewicza, Marii Goreckiej, wyjawił Dygat w wywiadzie na łamach gdańskiego „Czasu”, wskazując przy okazji na moc dziedzictwa, rodzinnej mitologii:
Każda twórczość jest jakąś kontynuacją własnych, prywatnych wątków. Ja odziedziczyłem w moich mitach rodzinnych wielką emigrację, wielką polską historię XIX wieku. Za Napoleona jakiś Digat przywędrował do Warszawy, tu założył rodzinę i osiadł na stałe. Mój dziadek był powstańcem 1863 roku, po upadku powstania wyemigrował do Francji, gdzie urodził się mój ojciec.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Dygat Pan. Publikację kupicie w popularnych księgarniach internetowych: