Pod bożym niebem. Fragment książki „Cichoborek"

Data: 2019-11-29 10:02:31 | Ten artykuł przeczytasz w 17 min. Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet
News - Pod bożym niebem. Fragment książki „Cichoborek

W Cichoborku – sennej wsi gdzieś na południu Polski – ciekawych historii na pozór brak. Życie toczy się zgodnie z cyklem roku liturgicznego, okazji do zabawy dostarczają chrzciny, wesela i stypy, czasem imieniny i sylwester organizowany w remizie. Burzę plotek wywołuje pozamałżeńska ciąża, nikt nie pokłóci się na tyle cicho, żeby umknęło to uwadze sprzedawczyni Jadzi; żaden gość nie przejdzie przez wieś niezauważony. A przecież są w Cichoborku tacy, którzy nie mieszczą się w ramach stworzonych przez despotycznego proboszcza oraz obłudną sklepową. Gdy do wsi przybywa nowa opiekunka dziewięćdziesięcioletniej staruszki, niektórzy mieszkańcy ujawniają warte opowiedzenia dramaty.

Cichoborek to historie jedenaściorga bohaterów; powiązane ze sobą opowiadania o drzemiącej w wielu potrzebie zmiany, łamaniu konwenansów, o poszukiwaniu sensów i – bo przecież nie mogłoby być inaczej – o różnych odmianach miłości. Do lektury zaprasza Wydawnictwo JanKa. Dziś w naszym serwisie prezentujemy premierowe fragmenty książki: 

Pod bożym niebem 

Mąż Maryli był człowiekiem nie tylko mądrym i przy okazji dobrze wykształconym, ale miał też wielkie serce. Mimo sporadycznych sprzeciwów swojej żony, która w rzadkich atakach złości z poważną miną zwykła cytować gdzieś tam kiedyś usłyszane przysłowie: „Działoj społecznie, a bedziesz mioł gówno wiecznie”, starając się, by zabrzmiało ono możliwie najbardziej słusznie, oddawał się w każdy piątek, czyli – jak uważała Maryla – bez reszty działalności w OSP Cichoborek, a kiedy już jego włosy mocno przyprószyła starość, zapisał się do Koła Gospodyń Wiejskich. Pierwszym postulatem, jaki wystosował na cotygodniowych zebraniach, była zmiana nazwy na Koło Gospodyń i Gospodarzy Wiejskich, która to propozycja została przyjęta z aprobatą przez zachwycone niegasnącą urodą mężczyzny i jego szarmanckim stosunkiem do kobiet niemłode już w większości członkinie. Poniedziałkowe popołudnia i wieczory swoich późnych lat Bronisław spędzał więc w przykościelnej salce parafialnej, którą Kościół z wielką miłością oddawał w te dni parafiankom (i parafianinowi), bo ci nie tylko krzewili kulturę ludową na wiejskich festynach, ale podtrzymywali też wiarę, w każdą niedzielę i święta nabożnie uczestnicząc we mszy świętej w pierwszych rzędach nawy głównej.

Bronisław, otoczony wianuszkiem rozświergotanych kobiet trzeciej młodości, przez niektóre z nich szczególnie adorowany, pozostawał obojętny na ich wdzięki. Ani kształty wdowy Janiny, która szczyciła się swoją kobiecą figurą, podkreślając, że mężczyźni nie lubią wysuszonych kobiet i bez skrępowania prezentowała opasły brzuch w obcisłych swetrach, po które jeździła specjalnie do ciucholandu na Fabrycznej w Smęcicach, ani dystyngowana wdowa Maria, której klasy pozazdrościć mogłaby niejedna – nawet dużo młodsza – kobieta, nie zmieniły uczuć, jakimi Bronisław od lat darzył Marylę. Skręcając bibułkowe kwiatki, przeznaczone na przyozdobienie przydrożnych, polnych i leśnych kapliczek, względnie na ubłaganie Bożej Matki o pomyślność spraw naszych, a rzadziej – waszych, tudzież jako podziękowanie dla dyrektorki i ciała pedagogicznego szkoły podstawowej w Cichoborku z okazji Dnia Nauczyciela albo zakończenia roku szkolnego; próbując swoich sił w haftowaniu obrusów i serwetek na stoły plebanii, a nawet diecezji – bo cichoborskie hafty cieszyły się szczególnym uznaniem – i dziergając sweterki, czapeczki i grube skarpety na zimowe wieczory dla najuboższych, Bronisław, w momentach ciszy, powracał do pierwszego spotkania z Marylą i do tego wszystkiego, co wydarzyło się potem.

Odkąd tylko Bronek wszedł w okres pokwitania, interesował się kobietami. Będąc dziesięcioletnim chłopcem, zaczytywał się w małżeńskich poradnikach, które jego ojciec inteligent trzymał w sypialni. Być może ta skłonność do wczesnego zainteresowania sprawami dotyczącymi relacji damsko-męskich była w rodzinie Bronisława w linii męskiej dziedziczna, bo i jego syn Stefan bardzo wcześnie przejawiał podobne zainteresowania, o czym przekonał się Bronek, kiedy kilkadziesiąt lat później, będąc już ojcem, w czasie remontu izdebki syna znalazł za szafą biusty powycinane z kolorowych gazet, przysyłanych przez ciotkę z Ameryki.

Pierwszy raz Bronek przespał się z dziewczyną, kiedy miał piętnaście lat, ale był tak zdenerwowany, że przed oczyma stawała mu tylko ciemność, gdy próbował później przypomnieć sobie jej twarz. Szybko jednak nabrał doświadczenia, co w połączeniu z nienaganną sylwetką, inteligencją, odpowiadającym prawie każdemu humorem i ujmującym sposobem bycia pozwalało mu łatwo zyskiwać rzesze fanek.

Bronek nie ukrywał, że we wczesnych latach młodości był niepoprawnym kobieciarzem. Jego miłosnym podbojom nie przeszkodziła nawet straszna wojna. Kobiety zmieniał jak skarpetki, z żadną nie wiązał się na dłużej. Do czasu. Przed zdmuchnięciem trzydziestu świeczek na torcie opanowała go nagle trwożna myśl, że tak skacząc z kwiatka na kwiatek, nigdy się nie ustatkuje i do końca życia pozostanie starym kawalerem. „Chcę znaleźć żonę” – brzmiało jego urodzinowe życzenie, gdy zdmuchiwał świeczki na torcie. Jeszcze tego samego wieczoru, na przyjęciu, na które pospraszał szerokie grono bliżej nieznanego towarzystwa, poznał Marusię – wstydliwą, cnotliwą pannę z dobrego domu – i szybko się z nią ożenił. Po dwóch latach harmonijnego pożycia małżeńskiego ich zgodny dotąd związek rozsypał się w drobny mak. Kiedy Bronek odkrył, że jego żona notorycznie zostawia w zlewie nasączoną wodą gąbkę, postanowił wystąpić o rozwód, a kiedy Marusia uświadomiła sobie, że wyszła za niepoczytalnego umysłowo mężczyznę, postanowiła wystąpić o unieważnienie ślubu kościelnego.

Marusia cierpiała bardzo – nie dlatego, że dwa lata wcześniej być może naprawdę zauroczył ją ten przystojny facet, który nosił twarzowe kapelusze – bardziej bolała ją myśl, że przez ten krótki okres dość udanego małżeństwa nie została matką. Bogobojna kobieta zrzuciła całą winę na swe jałowe jak mało żyzna ziemia łono. Kiedy doszła do wniosku, że Bronek jest chory umysłowo, skoro żąda rozwodu z powodu niewyciśniętej gąbki, postanowiła wykorzystać sytuację i oczyścić się w oczach Kościoła, unieważniając przed Bogiem całe to małżeństwo, ale już do śmierci w zimnej celi zakonu Urszulanek prześladowała ją wizja małżeństwa rozsypanego jak babka z piasku przez ciężką od wody gąbkę i nękała myśl o łonie podobnym do rolnych nieużytków.

Tymczasem w Bronka wstąpił nowy duch. Rozstanie z Marusią nie załamało go, ale w wyniku przeżytego doświadczenia małżeńskiego stracił serce do kobiet. Z większym niż dotąd zapałem oddawał się pracy zawodowej, a że był cieszącym się dobrą sławą adwokatem, w niedługim czasie dorobił się pokaźnej sumki, którą trwonił głównie na dobre książki, kursy językowe, zagraniczne podróże i wyprawy w góry. Burdele obchodził z daleka.

Bronisław wiedział, że to, co było między nim i Marusią, to nie była miłość, a gąbka w zlewie była tylko dopełnieniem czary goryczy. Wiele lat później, kiedy był już naprawdę dojrzałym mężczyzną, nie tylko w dokumentach, ale też duszą, umysłem, ciałem, a przede wszystkim sercem, poznał równie dojrzałą starą pannę – Marylę. Pomyślał wtedy: „I po co się było tak wcześnie żenić?”.

Ślub Maryli i Bronisława był skromny, bowiem Bronek, nauczony po poprzednim, hucznym weselichu, że ilość weselnych gości nie przekłada się na liczbę szczęśliwie przeżytych z żoną lat, chciał ślub cichy i przyjęcie w gronie najbliższych. Maryla zgodziła się bez wahania, bo nie chciała zaprzątać sobie głowy przygotowywaniem całej ceremonii. Była osobą do bólu pragmatyczną, a Bronek – wysoko usytuowany w społecznej hierarchii adwokat z dobrego domu i do tego posiadacz pokaźnej sumki – był dla niej partią, o jakiej wcześniej mogła jedynie pomarzyć. Miłość przyszła z czasem.

Bronek, oszalały z miłości do Maryli, zostawił wygodne życie mieszczucha i nawet zrezygnował z pracy, ponieważ uznał, że suma, którą do tej pory zgromadził, wystarczy na spokojne życie na wsi. Odkąd zamieszkał z Marylą w Cichoborku Kiempki w małym drewnianym domku niedaleko kościoła, uspokoił się do reszty i nie pozostało w nim nic z dawnego flirciarza-bawidamka. Kiedy Maryla zajęta była gospodarstwem, a zajęta była gospodarstwem przez większość swojego życia, Bronek dbał o tę piękniejszą część ziemskiego bytowania – urządzał dom i dbał o jego czystość, wymieniał kwiaty w wazonach (obok łóżka, po stronie Maryli, zawsze stawiał specjalne kwiatowe kompozycje), pielęgnował ogrodowe rośliny ozdobne, które sam wyhodował, w kuchni zaś nie zadowalał się byle ziemniakami z kwaśnym mlekiem i w miarę możliwości, które z biegiem lat zmieniały się, wprowadzał innowacje, którymi chciał zadowolić Marylę, ale koniec końców zadowalał tylko siebie, bo Maryla i tak preferowała ziemniaki. W chwilach wolnych od domowych obowiązków prawdziwego gospodarza, Bronisław, tak jak kiedyś, zaczytywał się w książkach, na których nigdy nie oszczędzał i które dobierał starannie, czyli tak, żeby oszczędzić sobie propagandowego chłamu.

Również dla Maryli ślub z Bronisławem był najlepszym z możliwych rozwiązaniem, bo w swym staropanieństwie zaczynała już powoli dostrzegać symptomy dziwactwa. Po ponad trzydziestu latach samotności nie było jej łatwo przyzwyczaić się do dzielenia życia z drugą połówką, ale szybko przekonała się, że życie we dwoje ma swoje zalety. Przede wszystkim, odkąd weszła w związek małżeński, zmienił się jej społeczny status. Dostrzegła, że nie tylko mężczyźni zaczęli traktować ją poważniej – także kobiety coraz częściej same zaczynały z nią rozmowę. Maryla w krótkim czasie dorobiła się tego, czego jej do tej pory tak bardzo brakowało: poważania, domu i męża. Do pełni szczęścia brakowało tylko potomstwa.

Gdy po dwóch latach małżeństwa Maryla ani razu nie była brzemienna, Bronisław zaczynał rozumieć, że to jego zdrowie zawodzi. Coraz częściej obwiniał się za nieszczęście Marusi, a w złych chwilach przekonywał siebie, że unieszczęśliwia też Marylę. Rodziła się w nim mieszanka żalu i frustracji, którą próbował ukrywać przed żoną, chowając się w bardziej lub mniej wymyślonych światach literatury. Maryla jednak dostrzegła, że jej mąż zamyka się w sobie i oddala od realnego świata, znajdując pocieszenie w tych, jak uważała, śmierdzących starością i nikomu niepotrzebnych opasłych księgach, ale nie okazywała Bronkowi, że zna tego stanu przyczynę.

Maryla nie chciała, żeby Bronek odszedł i nie chciała dłużej patrzeć na jego przygnębienie, jako że właśnie zaczynała go kochać. Zanim zdecydowała się na akt cielesny z innym mężczyzną, poszła do kościoła porozmawiać z Najświętszą Panienką, bo Zbawiciel albo Sędzia Najwyższy mogliby jej nie zrozumieć, ale Ona na pewno. W czasie wykopków, kiedy została na chwilę sama ze Zdzisiem, zaprowadziła go za miedzę i oddała mu się bez słów. Wiedziała, że ze Zdzisiem nie będzie problemu, ponieważ choć od lat był żonaty, to kochał się w niej, odkąd tylko sięgała pamięcią, a gdy była jeszcze nastolatką, oświadczył jej się w domu rodziców, ale ci odrzucili tę mało odpowiednią dla swojej najmłodszej córki partię. Marylka miała wtedy siedemnaście lat i chłop starszy od niej o dobre dziesięć, w dodatku wiecznie śmierdzący jak jego stadko kóz z naczelnym capem, był dla niej zgrzybiałym starcem.

Już po wszystkim przystąpiła do konfesji, bo akurat był pierwszy piątek miesiąca. Ksiądz i tak nie dałby jej rozgrzeszenia i na dodatek określiłby jej przewinienie jako grzech ciężki, ale poprosił ją o wyjawienie szczegółów popełnionego grzechu w celu rozpatrzenia ewentualnej, odpowiedniej pokuty, a wtedy Marylka podniosła głowę i głośno, na cały kościół, tak że słyszeli ją nie tylko ci ustawieni tuż za nią w kolejce do konfesjonału, powiedziała: „A pierdol się”. I wyszła z kościoła. Sama się zdziwiła, że tak mocne przekleństwo przeszło jej przez gardło i to w miejscu świętym. Żałowała nawet tego pochopnego postępku, lecz postanowiła, że już nigdy, przenigdy nie przystąpi do sakramentu pokuty, bo nie będzie się kajać przed tymi zboczeńcami w sutannach. Faktycznie, choć Maryla nie przestała wierzyć w święty Kościół katolicki i regularnie brała udział w nabożeństwach, każdorazowo pobierając komunię, bo po części wierzyła w uzdrawiająco-oczyszczającą moc Eucharystii, a po części lubiła żuć opłatek w kościele, to do końca swoich dni nie wyznała już grzechów przed kapłanem.

Wyrzuty sumienia, które nachodziły ją po owym incydencie, ustąpiły w dniu, w którym nabrała przekonania, że jest w ciąży. Odetchnęła z ulgą, że nie będzie musiała powtarzać całego zabiegu – Zdzisiek był mało delikatnym kochankiem. Radosną nowinę ogłosiła Bronkowi, masując skórę jego głowy pianą z szarego mydła. Obawiała się trochę reakcji męża. Bała się, że posądzi ją o nierząd, a jako broni użyje szóstego i dziewiątego, choć wcale nie była jego rzeczą, przykazania Dekalogu, ale, o dziwo, Broncio nie nabrał żadnych podejrzeń lub, co wydało jej się bardziej prawdopodobne, wolał wierzyć, że za sprawą gorliwych modlitw Bóg przywrócił mu płodność. Kamień spadł jej z serca po raz trzeci, kiedy dziecko, które przyszło na świat kilka miesięcy później, nie okazało się podobne do swojego biologicznego ojca, czego Maryla trochę się lękała, bo choć zarówno Zdzisław, jak i Bronisław mieli typowo polskie, podobne do siebie buzie, to nos Zdziśka zdecydowanie odstawał od reszty. Porodzony syn kropka w kropkę przypominał jednak matkę, a rodzina i sąsiedzi z entuzjazmem dopatrywali się też w chłopcu cech urody wniebowziętego tatusia Bronka.

Po raz ostatni Maryla odetchnęła, kiedy po krótkiej rozmowie ze Zdzisławem uzyskała zapewnienie, że ten nie będzie rościł sobie żadnych praw do dziecka i do końca życia będzie trzymał język za zębami. Zdzisiek, już i tak potrójny ojciec, zgodził się bez wahania. Nie chciał narażać na szwank swojej reputacji i udanego małżeństwa z posłuszną żoną. Zanim jednak Maryla zawróciła do domu, Zdzisław wyprężył marną muskulaturę i z wyraźną satysfakcją, mając wciąż żywo we wspomnieniu porażkę sprzed dwudziestu lat, ogłosił swoją wygraną:

– Możesz mną gardzić, ale do końca swoich dni będziesz matką mojego dziecka.

– Damy mu na imię Stefan, na pamiątkę króla węgierskiego – odpowiedziała bez zmrużenia oka Maryla.

Zdzisław nigdy więcej nie rozmawiał z Marylą, ale za każdym razem, gdy spotykał ją w sklepie albo w kościele, unosił wysoko głowę. Kiedy pracowali razem w polu, ignorował ją z wyższością. Na Stefanka nie zwracał w ogóle uwagi. W rzeczywistości jednak, pod pozorem obojętnej wyższości, którą już zawsze raczył Marylę, ukrywał szaleńczą miłość, która wybuchła w nim jeszcze mocnej w czasie tej krótkiej chwili spędzonej z Marylą pod miedzą. Od tamtej pory wspomnienie tej bliskości, które zaowocowało synem dla Bronisława, było jego pożywką – aż do śmierci, przed którą wyznał swojej żonie, że jego jedyną miłością była zawsze, tylko i wyłącznie, Maryla.

Po ostatniej rozmowie ze Zdzisławem Maryla uzyskała spokój sumienia, jakiego nie dałoby jej rozgrzeszenie przy konfesjonale. Małżeńskie życie i pożycie z Bronisławem wróciło do normy. Bronek ze zdwojoną energią układał kwiatki w kolorowych wazonach, a Maryla ze spokojną głową doiła krowę. Obowiązkami względem Stefanka dzielili się pospołu – zależnie od wrodzonych predyspozycji. Bronek śpiewał i klaskał nad kołyską albo brał Stefanka na ręce i robił do niego głupie miny, a Marylka z iście macierzyńskim instynktem ofiarowywała dziecku swoją pierś i prała przesiąknięte moczem pieluchy. Kąpielą kruchego jak porcelana noworodka zajmowali się wspólnie, tak samo jak wspólnie odmawiali pacierz nad jego kołyską.

W miarę jak Stefanek rósł i usamodzielniał się, Bronisław wracał do wymyślonych światów książek, lecz Maryla, która z wielkim poświęceniem obdarowała go już synem, nie miała zamiaru poświęcać się po raz drugi. Kiedy Bronek znalazł za szafką biusty powycinane z gazet, zrozumiał, że jego mały Stefanek jest już  mężczyzną. Następnego dnia zapisał się do OSP Cichoborek.

Bronek zmarł tyleż szybko, co niespodziewanie. Cichoborek szykował się do uroczystości związanych z peregrynacją obrazu Pana Jezusa z Otwartym Sercem, a Kołu Gospodyń i Gospodarzy Wiejskich przypadła zaszczytna rola przygotowania na tę wyjątkową okazję salki parafialnej kościoła pod wezwaniem Serca Jezusa Konającego. Bronek właśnie wieszał pod wysoką powałą krwisto-czerwoną jak Jezusowe serce kokardę własnej roboty, kiedy, przypomniawszy sobie o pozostającym w lodówce od trzech dni dwudniowym cieście, spadł z drabiny, łamiąc sobie kilka żeber. Szpitalne prześwietlenie oprócz połamanych żeber z całą złośliwością szpitalnych prześwietleń wykazało coś znacznie poważniejszego i kilka dni po nieszczęśliwym wypadku Bronek odszedł do jakiejś mglistej krainy, która z początku w ogóle nie przypominała mu tego biblijnego raju, o którym tyle się nagadał proboszcz Kazimierz.

Przeprowadziła go stara Matylda, bo umarła niedługo przed nim. W samotności, ale tak jak zawsze chciała – jako staruszka, w cieplutkim łóżku;  specjalnie na tę okazję kupiła sobie w Lidlu farelkę. Jeszcze zdążyła zajechać do Smęcic po to gówno – jak sama nazwała urządzenie; ustawiła ciepły nawiew na dwie godziny,  ułożyła się wygodnie w łóżku i czekała na  topielicę Kowalską, co się kilkanaście lat temu poszła utopić w cichym, co rusz zamulonym Borku, i od tamtego czasu mieszkała u babki w szafie. Nikt inny nie chciał wziąć wiecznie przemoczonej zjawy z kapiącymi z czarnych włosów kroplami zabójczej rzeki. Stara Matylda miała obiecaną u Kowalskiej przeprowadzkę na tamtą stronę i nie chciała widzieć nikogo na jej miejscu, gdyż wierzyła, że topielica nie jest taka zła, jak o niej mówili wysłannicy niebios – ci wszyscy, co jej nie chcieli wziąć ze sobą, bo się bali, że się umoczą. Wiedziała też, że młoda za życia i w chwili śmierci Kowalska jeszcze na drugi świat się nie wybiera i w prawie zjedzonej przez korniki szafie na coś czeka. Zgodziła się udostępnić tę kryjówkę w zamian za pomoc w przeprowadzce na drugą stronę. Kiedy więc stara Matylda wydała ostatnie tchnienie i zamknęła oczy, nie przestając się uśmiechać, topielica w te pędy wypełzła z szafy, żeby uprzedzić przybywającego po nią, ponieważ akurat był przed nią w kolejce, kościelnego Lojzka, który przez długie lata łożył na Matyldę prosto z tacy i wykorzystywał ją równie skrupulatnie, jak skrupulatnie spełniał obowiązki kościelnego, dopóki Matylda nie wyszła za najbardziej rozchwytywanego wdowca w Cichoborku, przejmując przy okazji jego trzech synów.

Cichoborek kupicie w popularnych księgarniach internetowych: 

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Cichoborek
Urszula Stokłosa1
Okładka książki - Cichoborek

W Cichoborku – sennej wsi gdzieś na południu Polski – ciekawych historii na pozór brak. Życie toczy się zgodnie z cyklem roku liturgicznego...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Reklamy
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje