Lilianna wiedzie szare życie zwykłej księgowej. Jej czas wypełnia córka, przyjaciółka Kinga oraz praca. Pewnego grudniowego dnia Lilianna otrzymuje tajemniczy list, w którym nieznana dotąd cioteczna babcia informuje, że przekaże jej w spadku dom, jeśli dziewczyna zgodzi się na warunki testamentu. Lilka, za radą Kingi, nie traktuje tej wiadomości poważnie. Tymczasem świat obu kobiet niemal z dnia na dzień staje na głowie.
Czy przyjaciółki pozwolą, by świąteczny czas stał się dla nich niczym operacja na otwartym sercu? Czy znajdą w sobie odwagę, by zrozumieć przeszłość i otworzyć się na to, co niesie im życie?
Pod tym samym niebem to rodzinna opowieść o szacunku, tolerancji i o tym, jak z pozoru błahe decyzje i zdarzenia potrafią zmienić losy człowieka.
Do lektury powieści zaprasza Wydawnictwo Szara Godzina. Na początek możecie się zapoznać z premierowym fragmentem książki:
Łódź, krzesło przy stole w salonie,
24 listopada 2019 r., niedzielny wieczór
Kochana Lilko!
Piszę do Ciebie w nadziei, że nie jest za późno. Modlę się nie tyle o Twoją decyzję, co o to, żebyś zdążyła. Pluję sobie w brodę, że trzeba było kolejnego rozczarowania, żebym się przełamała. Dlaczego dopiero teraz? Człowiek, jeśli się głupi urodził, głupi także umiera. Nie ma na to lekarstwa. Tę życiową prawdę ofiarowuję Ci na powitanie. W gratisie, bez żadnych wymogów i obostrzeń.
Nic nie jest ostateczne i zamknięte. Żaden koniec nie pozostaje bez nowego początku, każde rozstanie skutkuje kolejnym spotkaniem. Nawet śmierć nie oznacza przecież kresu, więc czekam na nią ze spokojem. Bardzo chciałabym spotkać po drugiej stronie nieba tych, którzy odeszli przede mną: rodziców, Bronka, Teofila, Zytę i Twoją babcię Jankę. Ją może najbardziej, bo w tym ziemskim życiu nie zdążyłyśmy się nagadać tak, jak należało. Mam jej wiele do powiedzenia, do wybaczenia i do przeproszenia. Głupie kozy byłyśmy, tak, Lilka, głupie i puste. I po co to wszystko? Los za nas zdecydował, jak będziemy żyć.
Nie znasz mnie, dziecko, może nawet nigdy o mnie nie słyszałaś. To przykre, bo jesteś dla mnie najbliższą osobą. Lada dzień zamknę oczy na zawsze. Całe szczęście, że mam Twój adres. Mogę napisać list i liczyć na to, że zdążysz mi odpowiedzieć.
Ale do rzeczy! Sporządziłam testament. Pomagał mi notariusz Jonatan Wolański – miły chłopiec, z pewnością go polubisz. Przystojny, grzeczny, elegancki i ciągle jeszcze kawaler. Do tego z prawniczej rodziny. Zna się na rzeczy. Zorganizował mi na świadków całkiem obcych ludzi. Pomyślałam, że tak będzie bezpieczniej. Mam świadomość, że nie rozumiesz, o czym piszę, jednak nie tracę nadziei, że to się wkrótce zmieni.
Umieściłam w testamencie zapis dla Ciebie. Przekazuję Ci dom w Łodzi przy ulicy Małachowskiego i wszystko, co się w nim znajduje. Jesteś jedyną osobą na świecie, co do której nie mam wątpliwości, że powinna otrzymać tę schedę. Musisz tylko wyciągnąć po nią ręce.
Wierzę, że Tobiaszek pomoże Ci w najważniejszych sprawach. Wprawdzie jest rozżalony, ale ma honor, więc nie odmówi. Nie będziesz sama walczyć z problemami. Zamierzam go do tego zobowiązać. Odpadło mu nieco obowiązków, od kiedy rozstał się z Brygidą. Swoją drogą co to za imię dla kobiety? Okropność! Tobiaszek to dobry człowiek, chociaż – trzeba przyznać – brzydko się zachował, żądając rozwodu, gdy spadło na nią nieszczęście. Teraz ludzie tacy właśnie są. Przymierzają małżeństwo jak zbyt sztywne buty. Jeśli któraś para ciśnie, to ją w kąt, zamiast rozchodzić, poczekać, aż się ułoży, ostatecznie do szewca nawet pójść. Kiedyś nosiło się obuwie latami, nieraz i całe życie. Dzisiaj chlast do kosza i cap za nowe. Pierwszą własną porządną parę dorosłych trzewików pamiętam po dziś dzień. Ile na nich osadziło się wspomnień, ile radości i łez! Z małżeństwem powinno być tak samo. Tymczasem Tobiaszek za nic ma przysięgę. Aż dziwne, bo nigdy nie uważałam go za lekkoducha.
Przyjedź, kochana, bo chciałabym Cię poznać. Zapraszam najlepiej w Wigilię. Usiądziemy razem do wieczerzy i wszystko Ci wytłumaczę. Zabierz ze sobą, kogo tam masz bliskiego sercu. Miejsca dość, pomieścimy się. Następnych świąt już nie doczekam. Dlatego te chciałabym spędzić z rodziną, choćby i taką, która nic o mnie nie wie. Krew to zawsze krew. Łączy, nawet jeśli wszystko inne próbuje ludzi rozdzielić.
Pamiętam ostatnią Wigilię w rodzinnym domu. Było zimno. Spadło mnóstwo śniegu. Mróz wpychał się nieproszony w kołnierze, za pazuchy i pod kołdry. Każdej nocy skuwał lodem stojące w kącie wiadro z wodą. Nie mieliśmy na to rady. Ojciec co rano wyłupywał w wiadrze przerębel, żeby umyć twarz i się ogolić. Nie chciał kłuć twardą szczeciną miękkich policzków swoich kobiet. Gładki i pachnący podchodził do nas po kolei i budził pocałunkiem w czoło. Najsampierw mamę, potem Jankę, a na końcu mnie. Zimą spaliśmy razem, w poprzek szerokiego małżeńskiego łóżka ustawionego blisko pieca. Dawało nam to ulotne złudzenie komfortu i ciepła. Palenisko wygasało jeszcze przed północą, butelki z gorącą wodą wtykane między koce stygły szybciej, niż by się chciało, i do rana musieliśmy grzać się wzajemnie od własnych ciał.
Opału brakowało wszystkim. Nie tylko nam. Cała kamienica od listopada do marca zgodnie dzwoniła zębami. Co tam kamienica! Cała Warszawa, cały płynący krwią i łzami kraj oraz ogarnięta szaleństwem wojny Europa.
W tę ostatnią wspólną Wigilię mama jak zwykle stawała na głowie, żeby zapewnić rodzinie chociaż odrobinę świątecznego klimatu. Wyszorowała każdy kąt, aż pękała jej skóra na palcach od zimna i wody. Pocerowała i poprzerabiała nam najlepsze sukienki, żebyśmy jako tako z Twoją babcią wyglądały. Nowych ubrań nie dostałyśmy ani razu od początku wojny. Przez ponad cztery lata urosłyśmy znacznie i zmieniłyśmy się z dziewczynek w młode kobiety. Odzianie nas to była prawdziwa zgryzota.
Tata pracował na kolei jako maszynista. Ciężka, lecz jak na tamte czasy całkiem niezła robota. Dawała w miarę bezpieczny ausweis i nie wystawiała na ciągłe zagrożenie podczas dniówki. Chociaż… czy wtedy cokolwiek mogło zapewnić spokój? Niebezpiecznie było żyć, tak po prostu. W każdym razie tata nie musiał oglądać się cały czas przez ramię i pilnować tego, co mówi, jeśli gadał po cichu. W drodze słuchała go tylko lokomotywa. Nawet gdy mamrotał coś pod nosem przeciw okupantom, zagłuszał to stukot szyn. Mama oficjalnie nie pracowała. Dorabiała praniem i sprzątaniem u zamożniejszych sąsiadów. Od połowy wojny poważnie szwankowało jej zdrowie. Według lekarza powinna uważać na płuca i dobrze się odżywiać. Dobry Boże, niby jak?
Zostawiam ci, Lilka, trochę czasu na decyzję. Dokładnie trzydzieści dni, bo tyle zostało do Gwiazdki. Za oknem szaro, buro i słotno. Liczę, że mnie nie zawiedziesz, otulisz moją starość młodym duchem. Ciekawa jestem, jak wyglądasz i jak żyjesz, dziecino. Czy jesteś szczęśliwa? Wierzę, że uszanujesz moją decyzję i to, co Ci chcę ofiarować w ten świąteczny czas. Bo każdy musi w coś wierzyć. Jeśli nie w ludzi, to chociaż w kolejne Boże Narodzenie. Zdarza się, że ono naprawdę otwiera serca. Fenomenalne zjawisko z punktu widzenia nauki i krzepiące z punktu widzenia człowieka.
Całuję serdecznie i ogrzewam Cię myślami. Nie marznij na tym Twoim biegunie zimna. Grudnie już nie takie jak kiedyś, ale potrafią dać w kość.
Twoja cioteczna babcia
Apolonia Jezierska
W naszym serwisie możecie już przeczytać kolejny fragment powieści Pod tym samym niebem. Książkę Katarzyny Kieleckiej kupicie w popularnych księgarniach internetowych: