Żyjemy w przełomowym momencie dla historii całego świata, którego osią jest Izrael i naród żydowski.
Książka Dona Finto Twój lud moim ludem jest punktem zwrotnym w objawieniu i zrozumieniu Bożych celów względem ludu, z którym zawarł wieczne przymierze, oraz względem innych narodów. Uzupełniona i rozszerzona wersja lidera ruchu na rzecz pojednania chrześcijan i Żydów jest mocnym przesłaniem dla współczesnego Kościoła. Autor tłumaczy, w jaki sposób postawa biblijnej Rut może być wzorem dla każdego wierzącego w Jezusa Chrystusa.
Jakie stanowisko przyjmie dzisiaj Kościół, chrześcijanie w narodach wobec Izraela?
Na kartach Starego Testamentu odnajdujemy obietnicę, którą Rut złożyła Noemi: Twój lud będzie moim ludem. Niestety, na przestrzeni wieków zapomnieliśmy o znaczeniu tych słów. Nieraz odwracaliśmy się od nich, stając się oprawcami dla narodu żydowskiego.
Nadszedł czas, aby utożsamić się z obietnicą Rut, a swoje serca otworzyć na wybrany przez Boga naród.
Kiedy połączymy nasze modlitwy z modlitwami płynącymi z Izraela, obejmiemy ramionami naród żydowski i potwierdzimy nasze obietnice, wówczas wkroczymy w nowy etap, który przemieni świat i nasze osobiste życie – i to na zawsze! Do lektury książki Dona Finto zaprasza Wydawnictwo Koinonia. Dziś macie okazję przeczytać jej premierowy fragment:
Rozdział 1
POCZĄTEK KOŃCA
Bóg złożył Abrahamowi konkretną obietnicę: Uczynię z ciebie wielki naród, będę ci błogosławił i twoje imię rozsławię: staniesz się błogosławieństwem. Będę błogosławił tym, którzy tobie błogosławić będą, a tym, którzy tobie będą złorzeczyli, i Ja będę złorzeczył. Przez ciebie będą otrzymywały błogosławieństwo wszystkie ludy ziemi (Rdz 12:2–3). Jeśli ta starożytna obietnica jest wciąż aktualna, a jest, oznacza to, że żadna osoba, żadne zgromadzenie, żaden naród ani żadna grupa ludzi nigdy nie otrzyma pełni swojego błogosławieństwa, dopóki nie nauczy się kochać narodu żydowskiego.
Nie zawsze byłem entuzjastą tej prawdy. Pozwólcie, że opowiem wam, dlaczego sądzę, że żyjemy w czasach, kiedy powyższa obietnica zaczyna się spełniać, i jak to się stało, że ja, chłopak z zachodniego Teksasu, zaangażowałem się w społeczność Żydów mesjanistycznych i zacząłem kochać ten naród przymierza.
Na początku lat 50. ja i moja żona Marta skończyliśmy edukację w college’u, byliśmy świeżo po ślubie i służyliśmy na terenach powojennych Niemiec. Naród niemiecki był zhańbiony i podzielony. Domy, rodziny i otoczenie były emocjonalnie i fizycznie zniszczone. My byliśmy młodymi idealistami, którzy bardzo pragnęli przyczynić się do poprowadzenia tego pognębionego narodu z powrotem do Boga.
Jako absolwent kierunku biblistyki w chrześcijańskim college’u, byłem pewien swojej wiary. Wiedziałem, jak czytać Biblię, aby wyszukać konkretne fragmenty, a potem zinterpretować je tak, aby zawsze znaczyły to, czego mnie nauczono. Miałem też świadomość, że każde odmienne rozumienie Pisma Świętego oddzieliłoby nas od przyjaciół i rodziny. Czasami to poczucie wywoływało mój dyskomfort. Chciałem móc czytać Słowo Boże w sposób, który niekoniecznie przystawał do odgórnej normy. Ostatecznie jednak stwierdzałem, że moi profesorowie, naprawdę bogobojni ludzie, wiedzieli lepiej ode mnie. Skoro czytają Biblię po hebrajsku i po grecku, nie mogą się mylić.
Wtedy właśnie przyszła pewna pocztówka. Pamiętam to tak, jakby się wydarzyło jeszcze wczoraj.
Nienawidziłem jej! Zawstydzała mnie i mocno konfrontowała. Wytrąciła mnie z równowagi. Uważałem, że młody człowiek, który ją przysłał, jakiś żółtodziób z Uniwersytetu w Hamburgu, jest nie do opisania arogancki. Nikomu nie pokazałem tej pocztówki, nawet Marcie. Podarłem ją na drobne kawałki w jednej chwili.
Wciąż nie mogę zapomnieć jej treści. Mogę zacytować niemalże słowo w słowo: „Lieber Don Finto, liest Du die Bibel, um zu sehen, was die Bibel sagt, oder liest Du sie nur, um eine Predigt vorzubereiten?” – „Drogi Donie Finto, czy kiedykolwiek czytasz Biblię, aby dowiedzieć się, co ona rzeczywiście mówi, czy czytasz ją tylko po to, aby przygotować kazanie?”. Pocztówka była podpisana imieniem „Helmut”.
Czytałem Biblię regularnie, ale w głębi serca wiedziałem, że często studiuję ją tylko po to, aby bronić ustalonych już stanowisk, zamiast studiować, by sprawdzić, czy te stanowiska w ogóle są właściwe. Czy naprawdę zależało mi na poznaniu Bożego serca co do każdej z tych spraw? Czy byłbym gotów zmienić swoje przekonania, gdyby okazało się, że prawda wygląda zupełnie inaczej, niż sądziłem do tej pory? Pragnąłem się o tym przekonać. Ale co się wtedy ze mną stanie? Przez następne lata kartka od Helmuta nie przestawała mnie prowokować, była ciągłym przypomnieniem, że muszę wołać do Boga o nowe zrozumienie. (...)
Mijały niespełna dwie dekady od otrzymania pocztówki od Helmuta, kiedy będąc nauczycielem w college’u w Nashville w Tennessee, głosiłem także kazania w jednej z lokalnych kongregacji, do której należał pewien emerytowany dentysta. Doktor Hall studiował pisma prorockie. Wgłębiał się w przekazy wszystkich biblijnych proroków, od Izajasza do Malachiasza. Studiował także proroctwa Nowego Testamentu. Z czasem doktor Hall zaczął zapraszać mnie na wspólne obiady, podczas których dyskutowaliśmy na temat Pisma Świętego. Po kilku takich spotkaniach zaczął sprawdzać, na ile rozumiem biblijne proroctwa: Na ile dogłębnie czytałem Pisma? Czy kiedykolwiek pozwoliłem, aby starotestamentowi prorocy mówili sami za siebie? Czy może raczej od razu założyłem, że wszystko, co zostało napisane, już się wypełniło wraz z chwilą pojawienia się Jezusa? Przed oczyma błysnęła mi kartka od Helmuta.
Na pewien czas czułem się usidlony tymi kontrolnymi pytaniami doktora Halla.
Czytałem już Biblię od lat, ale Stary Testament traktowałem w pierwszej kolejności jako teksty o wartości jedynie historycznej. W rocznym cyklu mojego studium Słowa Bożego zawsze odczuwałem ulgę, kiedy dochodziłem nareszcie do Nowego Testamentu. Starożytni prorocy mówili tak często o Moabie i Babilonie, Efraimie i Edomie, a ja, nie będąc studentem historii, niewiele z tego rozumiałem. Jedyny wyjątek stanowiły okazjonalne słowa, które wiedziałem, że przepowiadają przyjście Jezusa – resztę potrafiłem czytać głownie po to, żeby po prostu przez nie przebrnąć.
Kiedy napotykałem fragmenty mówiące o powrocie Izraela do Ziemi Obiecanej, przypuszczałem, że chodzi o ich powrót z niewoli w Babilonie. W jakiś sposób pomijałem wersety wymieniające, że nie chodzi jedynie o powrót ze wschodu (Babilon), ale także z zachodu (obie Ameryki), z północy (Turcja, Ukraina, Rosja) i z południa (Etiopia i kraje afrykańskie) – czyli ze wszystkich narodów. We fragmentach opisujących Mesjasza władającego całą ziemią, założyłem, że chodziło prorokom o symboliczne wyrażenie globalnego autorytetu ewangelii o zbawieniu. Jeśli nie rozumiałem jakiegoś wersetu, to albo go ignorowałem, albo uduchowiałem. „Izrael” był symbolem „Kościoła”. Grzechy „Izraela” to inaczej grzechy „Kościoła”, a „Jerozolima” odnosiła się do rzeczywistości Nieba. „Syjon” rozumiałem jako tylko jeszcze jedno określenie na Boży lud.
Pobudzony wyzwaniem, jakie postawił przede mną doktor Hall, zacząłem czytać teksty proroków od nowa.
(...)
Stanąłem przed dylematem. Co w takim razie należy odczytywać w Starym Testamencie symbolicznie, a co dosłownie?