Oni są strasznie niedobrani... Fragment książki „Srebrne wrzeciono"

Data: 2022-11-17 15:05:26 | Ten artykuł przeczytasz w 11 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Piękna Litwinka Vaiva, będąca obiektem pożądania mężczyzn i tym samym nienawiści kobiet, zostaje oskarżona o czary.

Jest rok 1641 i dla wiedźm nie ma miejsca w społeczeństwie. Aby ocalić życie, dziewczyna podejmuje decyzję, która uruchamia lawinę wydarzeń.

Ponad dwieście lat później los młodej Wiktorii, córki powstańca listopadowego, niespodziewanie splata się z losem litewskiej czarownicy. Nie godząc się na małżeństwo z niechcianym adoratorem, Wiktoria decyduje się na ucieczkę i w wyniku niefortunnego zbiegu okoliczności trafia do majątku, gdzie imię Vaivy nadal budzi strach. Czy rzeczywiście była ona niebezpieczną wiedźmą? A może demoniczną kochanką magnata?

Obrazek w treści Oni są strasznie niedobrani... Fragment książki „Srebrne wrzeciono" [jpg]

Srebrne wrzeciono Ewy Sobieniewskiej to porywająca saga o kobietach, które miały odwagę walczyć o swoje szczęście i o prawo do decydowania o sobie. To także opowieść o miłości szczerej i pięknej, jak również obsesyjnej i niszczącej, i o tęsknocie za ukochanym miejscem na ziemi. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Lira. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Srebrne wrzeciono. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:

Część I

Dziewczynka

Rozdział 1

Królestwo Polskie, Łubinów, połowa XIX wieku

Kiedy Wiktoria, córka dziedzica Słoczyńskiego, przyszła na świat, każdy, kto pochylił się nad misternie rzeźbioną, ponad stuletnią kołyską, nie mógł nadziwić się urodzie dziecka. Pełne zachwytu okrzyki krewnych i służby sprawiły, że Ludwika pospołu z mamką Florentyną zdecydowały, by na rączce dziewczynki zawiązać czerwoną tasiemkę, która miała ją chronić przed złym urokiem. A jednak czy to moc nadmiernych zachwytów okazała się silniejsza, czy to potęga jedwabnego amuletu za słaba, bo po kilku latach stało się pewne, że mała Wiktoria ani trochę nie wrodziła się w największą piękność w rodzie — swoją matkę Eufrozynę.

— Może to i lepiej — wyznała raz Ludwika, gdy z Florentyną w mroźny, listopadowy poranek wyjmowały z przepastnych kufrów mięsiste, haftowane poszwy z adamaszku, ciężkie suknie z mory i obszyte futrem atłasowe salopy. Przed zimą należało wszystko sprawdzić, przewietrzyć, spryskać wodą różaną oraz rozwiesić w szafach i bieliźniarkach, by nabierało pożądanej gładkości. Mojej Eufrozynce ta wielka uroda szczęścia nie dała.

— I ja to widzę — przyznała skwapliwie Florentyna, pogodna, prawie czterdziestoletnia kobieta o bystrym spojrzeniu i miłej powierzchowności. — Kiedy wezwano mnie do dworu, żebym dziecko karmiła, rada byłam, że na własne oczy zobaczę panią Eufrozynę. A bo to się mało nasłuchałam, że piękna jak obrazek? A potem, gdy pozwolono mi pokojową zostać, myślałam, że Pana Boga za nogi złapałam.

— Zręczna jesteś, Florentynko, i uczciwa, a i twój Maciej dobrze służy. Lepszego gajowego ze świecą nie znajdziesz, to i nie dziwota, że pani ciebie wybrała. Córkę jej zdrową uchowałaś.

— Ale ona nie przyniosła pociechy. Pani rzadko zagląda do małej.

— Co poradzić — westchnęła ze smutkiem Ludwika, wytrzepując spomiędzy powłoczek na poduszki gałązki suszonych ziół.

— Byliście niańką pani Eufrozyny, prawda?

— Opiekowałam się nią od dnia narodzin. — Ludwika z dumą pokiwała siwą głową. — Traktowałam jak córkę i wszystko bym oddała, żeby szczęśliwa była. Przeklęty dzień, w którym…

— W którym co? Poznała jaśnie pana? — dopytywała zaciekawiona Florentyna, klęcząc nad kufrem.

— Gdzież tam! Niechby mnie Bóg pokarał, żebym miała choć jedno złe słowo o nim powiedzieć. A co to za plamka? Czyżby mole się dobrały? Nie, na szczęście nie — rozstrzygnęła z ulgą.

— Ludwiko… — zaczęła ostrożnie Florentyna — bo mnie się zdaje, że oni są strasznie niedobrani. Wiktunia ma już siedem lat, mogłoby być drugie dziecko, a nawet trzecie.

— Jak Bóg da, to będzie.

— Jak się łoża nie dzieli, to nawet Bóg nie pomoże.

— Jak ci nie wstyd opowiadać takie rzeczy?! — Ludwika zastygła w bezruchu, piorunując ją wzrokiem.

— Przecie służę przy pani, to wiem. Oni się chyba nawet nie lubią. Ludzie powiadają, że…

— No, no, no! Ty nie słuchaj, co ludzie mówią, tylko zajmuj się swoją robotą. O, tu przy sukni kokarda zerwana.

Ludwika, choć mogłaby powiedzieć niejedno, usta miała zamknięte na siedem pieczęci. Dwóch synów, jeden gorszy od drugiego, pochowała dawno temu. Byli źródłem jedynie zgryzoty i wstydu, podobnie jak mąż, utracjusz i awanturnik. Kiedy wybuchło powstanie w trzydziestym roku, ani mu w głowie było ruszyć do walki wraz z innymi silnymi mężczyznami. Aż pewnej nocy, gdy za pieniądze wykradzione żonie opróżniał w karczmie kolejny kufel miodu, naszły go sentymenty. Poderwał się z miejsca, rzucił w stronę drzwi, zakrzyknął: „Na bój, Polacy”, zachwiał się i zakończył swój marny żywot, rozbijając głowę o płaski kamień.

Na wieść o śmierci męża Ludwika westchnęła ze smutkiem, trzy razy zmówiła Wieczny odpoczynek… i z ulgą zamknęła ten rozdział życia. Odtąd trwała przy Eufrozynie jak wierny pies, a gdy ta wyszła za mąż, poszła za nią i jako rezydentka zamieszkała w Łubinowie. A ile miała radości, kiedy na świat przyszła Wiktoria! Dziecko było pulchne, zdrowe i rumiane niczym jabłka w łubinowskim sadzie, a miało w sobie taką słodycz, że każdy pragnął je tulić, całować i pieścić.

Dziewczynka stała się ulubienicą swojej babki, starej hrabiny Słoczyńskiej, a także służby domowej i folwarcznej. Otoczona miłością wielu ludzi i rozpieszczana przez Ludwikę nie odczuwała braku uwagi rodziców. Wielbiła matkę bezgranicznie jak bóstwo, z daleka i po cichu, zadowolona, że od czasu do czasu może na nią popatrzeć albo wtulić twarz w fałdy spódnicy. Ojciec — wysoki i postawny — jawił się jej niczym niezwykła postać rodem z baśni opowiadanych z talentem przez ukochaną piastunkę. Raz widziała w nim groźnego rozbójnika, innym razem księcia zaklętego w niedźwiedzia albo sprawiedliwego króla, wydającego rozkazy poddanym.

Kiedyś się zdarzyło, że podczas zabawy w chowanego z nianią dostrzegła uchylone drzwi w prawym skrzydle dworu — tajemnicze wrota, które musiały prowadzić do cudnej krainy, jak podpowiadała jej wyobraźnia. Nie zastanawiając się długo, weszła do środka. Spodziewała się ujrzeć dziwy niestworzone, a tymczasem zobaczyła siedzącego za biurkiem ojca. Cudna kraina okazała się przestronnym gabinetem z przeszklonymi szafami pełnymi książek. Ściany zdobiły stare mapy i ryciny w cienkich, drewnianych ramach, a okno przysłaniały grube, ciemnozielone kotary. Na kominku stały porcelanowy zegar na wygiętych nóżkach, dwuramienny srebrny świecznik i niewielka litografia Łubinowa. Wiktoria wodziła wzrokiem po grubych tomiszczach ustawionych równo na półkach, aż wreszcie jej uwagę przykuł pokaźnych rozmiarów globus przy intarsjowanym stoliku do kawy, pod którym drzemał ogar Gratus, ulubieniec ojca.

— Ukrywasz się? — spytał rzeczowo pan Słoczyński.

Dziewczynka w odpowiedzi kiwnęła główką, niezgrabnie przesuwając się pod ścianą. Bardzo rzadko rozmawiała z ojcem i nie była przyzwyczajona, by skupiał na niej uwagę.

— Tam się schowaj — podpowiedział.

Wskazał ręką na głęboki, mocno już zniszczony rokokowy fotel, którego obicie zdobiły sceny z bajek La Fontaine’a. Mebel stał przytulony do starej sekretery, zasłonięty niemal zupełnie przez znajdującą się obok biblioteczkę.

Wiktoria powoli, z namaszczeniem, jakby wkraczała na salę balową, do tego uszczęśliwiona pomocą ojca, zajęła miejsce, układając grzecznie rączki na kolanach, by pokazać, że mimo siedmiu lat jest małą damą. Po chwili jednak roześmiała się perliście, podkuliła nogi i oparła główkę o poręcz. Obserwowała, jak ojciec macza pióro w kałamarzu i zapisuje białe kartki, jak przegląda grube księgi, od czasu do czasu posyłając jej blady, niepewny uśmiech. Natychmiast zapomniała o zabawie w chowanego.

Od tego dnia niemal codziennie przychodziła do gabinetu, by w objęciach staroświeckiego fotela skryć się przed światem i nacieszyć obecnością ojca. Lubiła patrzeć, gdy ten, pochylony nad dokumentami, marszczył czoło. Potem dziewczynka naśladowała wyraz jego twarzy w zabawach z Ludwiką. Nie przeszkadzała jej woń tytoniu ani fakt, że ojciec rzadko się odzywał. Wystarczyło, że kiedy pojawiała się w drzwiach, patrzył na nią radośnie, jakby mówił: „No nareszcie jesteś”. Nawet Gratus oswoił się z jej obecnością i upodobał sobie miejsce pod fotelem, pozwalając, żeby opierała stopy na jego grzbiecie.

Gdy Wiktoria skończyła dziesięć lat, zdarzało się, że ojciec wydobywał z sekretnych szuflad biurka cenne pamiątki, pękate księgi, miniatury przedstawiające przodków i opowiadał rodzinne historie.

— Pamiętaj, że jesteś córką i wnuczką powstańców mówił.

Pozwalał jej trzymać w dłoniach ołowianą moskiewską kulę, którą ongiś wyjęto mu z biodra, a dziewczynka pęczniała z dumy.

— Twój dziad Wincenty był oficerem Armii Polskiej i zginął w obronie ojczyzny, walcząc u boku Tadeusza Kościuszki.

Wiktoria dzięki lekcjom z guwernantką Michaliną, gorącą patriotką i wielbicielką Mickiewicza, miała już spore pojęcie o historii kraju i wielkich bohaterach. Od Ludwiki wiedziała, że ojciec po powstaniu listopadowym został skazany na katorgę, od której po dwóch latach spędzonych w więzieniu wykupiła go matka.

— Dwór w Słoczynie przejęli zaborcy i wtedy zamieszkał tutaj, w majątku posagowym twojej babci — tłumaczyła Ludwika.

— I ożenił się z mamą.

— Ano tak. A opowiadałam ci już legendę o kamiennym pielgrzymie, co od wieków idzie na Święty Krzyż?

Wiktoria nie mogła nie zauważyć, że ukochana niania, urodzona bajarka, która godzinami mogła snuć barwne rodzinne opowieści, stawała się dziwnie powściągliwa, ilekroć dziewczynka pytała o związek matki z ojcem. Nie przejmowała się tym zbytnio aż do pewnej wiosennej niedzieli. Miała wtedy jedenaście lat i bawiła się ze swoją mleczną siostrą, Karusią, córką Florentyny. W pewnym momencie poczuła wilczy głód.

— Chodźmy do kuchni — zaproponowała, pociągając przyjaciółkę za rękaw płóciennej bluzki. — Kucharka da nam coś do skosztowania. Nie wytrzymam do kolacji.

— To idźmy do mnie. Mama jest dziś w domu. Placków z konfiturą nasmażyła.

Wiktoria przepadała za Florentyną, która wykarmiła ją własną piersią i której mogła powierzyć wszystkie troski swego młodego serca, lubiła też solidny, kryty strzechą dom, położony za dworem przy borze. Pobiegły zatem w podskokach do leśniczówki, trzymając się za ręce. Kiedy zdyszane wpadły do pachnącej dymem, jabłkami i cynamonem izby, zastały Florentynę przy dzieży. Maciej stał za nią, wtulał twarz w szyję kobiety, a rękami mocno oplatał ją w pasie. Coś szeptał, Florentyna zaś chichotała, jakby była panną na wydaniu, a nie stateczną żoną i matką sześciorga dzieci.

Wiktoria w pierwszej chwili nie zrozumiała, dlaczego ta scena, miast ją speszyć, zawstydzić, sprawiła jej dotkliwy ból, dlaczego nagle straciła ochotę na placki z konfiturą i zabawę z Karusią. Wróciła do dworu i na długie godziny zaszyła się w swojej „świątyni dumania” — kamiennej, przeszklonej altanie, ukrytej pośród drzew w parku. Usiadła na ławce, podciągnęła kolana pod brodę i przez witrażowe okno spoglądała na wiekowe lipy, które zdążyły obudzić się z zimowego snu i rwały do życia. Siedziałaby tam pewnie do późnej nocy, gdyby nie Ludwika.

Książkę Srebrne wrzeciono kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Srebrne wrzeciono
Ewa Sobieniewska6
Okładka książki - Srebrne wrzeciono

Piękna Litwinka Vaiva, będąca obiektem pożądania mężczyzn i tym samym nienawiści kobiet, zostaje oskarżona o czary. Jest rok 1641 i dla wiedźm nie ma...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Obca kobieta
Katarzyna Kielecka
Obca kobieta
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Katar duszy
Joanna Bartoń
Katar duszy
Rok szarańczy
Terry Hayes
Rok szarańczy
Klubowe dziewczyny 2
Ewa Hansen ;
Klubowe dziewczyny 2
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
A kiedy nadejdzie dzień
Ewelina Maria Mantycka
A kiedy nadejdzie dzień
Pokaż wszystkie recenzje