Nakładem Wydawnictwa Bis ukazał się właśnie Szczygieł - oparta na faktach powieść obyczajowa o młodym chłopaku, który rok przed maturą po skoku na główkę doznaje urazu kręgosłupa skutkującego paraliżem czterokończynowym.
Otoczony miłością i troską rodziców, poprzez cierpienie, rozczarowania, nadzieję i nieustający wysiłek wkładany w rehabilitację Hubert powoli odzyskuje sprawność fizyczną i uczy się chodzić. Znajduje na nowo sens życia i uczucie. Sugestywne obrazy rzeczywistości szpitalnej, barwna galeria postaci – chorych, rehabilitantów, pielęgniarek – historia rodziny, która musi wszystko podporządkować rehabilitacji syna. Szczygieł to opowieść, która daje do myślenia i niesie nadzieję. Warto sięgnąć po książkę Zbigniewa M. Nowaka. Dziś publikujemy jej obszerny fragment:
Następny poranek wstał jasny i pogodny. Świeciło słońce, a termometr wskazywał dwadzieścia sześć stopni. Tylko gdzieniegdzie na czystym niebie błąkały się niewielkie cumulusy.
– Pójdziemy dziś na plażę? – Magdzie znów chciało się żyć.
– Piasek jest jeszcze mokry – odparła Helena. – Dajmy mu trochę obeschnąć i nagrzać się na nowo…
– Szkoda czasu – stanowczo rzekł Hubert.
– Już jutro będzie dobrze, może dziś po południu… choć wątpię.
– Możemy przejść się po plaży, na pewno morze wyrzuciło dużo bursztynów… Moglibyśmy spróbować szczęścia – Mateusz zaproponował pośrednie rozwiązanie.
– Właśnie, pójdźmy na bursztyny – zgodziła się Helena. – Ale błagam, po śniadaniu.
Magda stała skwaszona i podpierała ścianę obok kuchennego pieca. Propozycja Mateusza nie przypadła jej do gustu. Ale nie tylko jej. Hubert przy oknie patrzył w niebo. Wyraźnie miał na coś ochotę i, jak się domyślała, nie było to chodzenie po plaży i dłubanie patykiem w stertach wyrzuconego morszczynu.
– Może woda jest ciepła i już można się kąpać?… – powiedział, nie odwracając się od okna. – Wszystko we mnie aż piszczy, żeby choć trochę popływać…
– Właśnie – podchwyciła Magda. – Woda może być już ciepła. Można by sprawdzić.
– To zawsze można zrobić – zgodził się Mateusz. – Po śniadaniu pójdziemy…
– To my polecimy teraz! Chodź Magda…
Złapał leżące na poręczy ławy kuchennej kąpielówki.
– Powstrzymaj się, synku, choć do śniadania! – próbowała zatrzymać go Helena. – Już kończę sałatkę z pomidorów. Przecież lubisz pomidory…
– Z pełnym brzuchem źle się pływa! – odparł nonszalancko i ruszył w stronę wyjścia. – Wykąpiemy się, wrócimy i wtedy zjemy. Zostawcie nam trochę – dodał, ściągając z suszarki frotowy ręcznik.
– Ale, Huberku!… – zawołała jeszcze Helena. Lecz oni już wybiegli.
Niecałe dziesięć minut potrzebowali, by spokojnym krokiem dojść do wydm. Ruszyli jedną ze ścieżek i wkrótce znaleźli się w miejscu, z którego widać było plażę. Istotnie nikt nie zdecydował się na rozłożenie na plaży, tylko na wydmach opalało się parę osób.
Za to wielu kąpało się właśnie. Nad wodą i plażą, jak zawsze w dobrą pogodę, szybowały mewy.
– Jest czerwona flaga.
– No to co, popatrz, ile ludzi – odparł Hubert i ściągnął przez głowę bawełnianą koszulkę.
– Myślisz, że twojego ojca szlag przez to nie trafi?
– Mój ojciec tak łatwo nie wychodzi z nerwów. Ale nawet gdyby, to zdążymy wrócić, nim się wkurzy…
Woda była ciepła. Lodowaty prąd odpłynął po burzy i warunki do pływania były tak samo dobre jak przed załamaniem pogody.
Opryskał się, zrobił jeszcze kilkanaście kroków, a kiedy woda sięgnęła powyżej pasa, rzucił się w przód i zaczął płynąć. Pomyślał o platformie dla wędkarzy. Stało tam kilku chłopaków. Dwóch wskoczyło do wody i zaraz się wynurzyli.
Podpłynął do drabinki. Wspiął się na nią i dostał na platformę.
– Hubek! – dobiegło go wołanie Magdy. – Hubek! Nie wariuj!…
– Skaczecie? – zapytał stojących tam chłopaków.
– Zastanawiamy się… – odparł jeden z nich.
– Jak tak, to nie stójcie tu. – Roztrącił ich i skoczył. Wszedł w toń jak nurkujący albatros. Pod wodą słyszał, jak woda chlupie o falochron, a kiedy się wynurzył, głos Magdy:
– Hubek! Zgłupiałeś?! Znowu skaczesz?!… – wołała, płynąc do niego. – Nie popisuj się!…
Lecz on rozochocony, i niewiele sobie z niej robiąc, popłynął w stronę drabinki.
– Hubert!! – z pełnej piersi wrzasnęła dziewczyna. – Hubek! Ja wracam! Nie taka była umowa!…
Stojąc już na platformie, zamachał do dziewczyny i zawołał:
– Madziu! Juuhuuu!…
Zrobił dwa kroki w tył, rozpędził się i skoczył na główkę.
Poleciał do góry, w niebo. Nie wiedział dlaczego, ale raptem znalazł się między mewami. Był blisko nich, miał je na wyciągnięcie ręki. Przyglądały mu się z zaciekawieniem i ostrzegawczo krzyczały. Podmuch wiatru gładził im pióra, a jemu zacinał w oczy i rozwiewał włosy. Ni stąd, ni zowąd… Co się stało? Jak to?…
Nim zdążył zrozumieć, co robi między tymi ptakami, jakim cudem unosi się, jakim lata, spojrzał w dół i zobaczył jak wypływa z wody w miejscu, w które chciał skoczyć. Płynęli do niego Magda i dwóch chłopaków wyminiętych na platformie. Coś wołali, lecz rozwrzeszczane mewy zagłuszały ich głosy. Widział, jak Magda i ci dwaj holują go dziwnie bezwładnego. Podtrzymywali go w wodzie i wynieśli na brzeg. Jak nieżywego położyli na mokrym piachu…
Otworzył oczy.
– Hubek! Hubek! – gorączkowo wołała Magda. – Hubek! Co ci się stało? Hubek! – rozpłakała się. – Co ci jest?…
– Nie wiem – odparł. Był oszołomiony i nie bardzo wiedział, co się wokół dzieje.
– Nic mu nie będzie – usłyszał czyjś głos. – Opił się wody i tyle…
– Niech ktoś wezwie pogotowie! Niech ktoś wreszcie wezwie karetkę!!… – płacząc, krzyczała Magda. – Hubek! Nie zamykaj oczu!… Słyszysz? Nie zamykaj oczu! Nie zamykaj oczu!… Słyszysz? Hubert!… – klęczała i wołając o pomoc, trzymała jego głowę.
– Magda… – wyszeptał.
– Jestem tu…
– Magda… zimno mi…
– Dajcie koc! – zawołała.
Ktoś nakrył go kocem. Niewiele pomogło. Kto inny przyniósł termos z gorącą kawą. Próbował dźwignąć się na łokciach i usiąść… Nie mógł! Stracił całkiem kontakt ze swoim ciałem. Widział krąg pochylających się nad nim głów, które mówiły:
– Posadźcie go! Dajcie coś pod głowę!… Nogi! Unieście nogi do góry!…
– Trzeba mu zrobić sztuczne oddychanie – pouczał kto inny. – Nie widzicie, że się podtopił?…
– Hubert! Hubert! – słyszał głos Magdy. Klęczała przy nim, nie dając nikomu go ruszać. – Niech ktoś wezwie lekarza! Wezwijcie pogotowie, on jest przytomny!…
– Pomóżcie mu wstać – odezwała się któraś z głów.
– Nie ruszać go! Jego nie wolno ruszać! – krzyknęła w głos Magda.
Mijały minuty, były nieznośne…
– Coś się stało? – szepnął. – Madzia…
Sygnał karetki brzmiał przejmująco. Niepokoił i budził otuchę zarazem.
Szmery ucichły, głowy rozstąpiły się i oddaliły na kilka kroków.
– Proszę się odsunąć – usłyszał czyjś zdecydowany głos. Inna głowa zbliżyła się.
Lekarz ukląkł przy nim.
– Przytomny? – usłyszał jego pytanie.
– Chyba jest przytomny, mówił coś – odparła Magda.
– Czy możesz się ruszać? Boli cię coś? Czujesz nogi? A ręce? – padły pytania. Lekarz chyba go dotykał.
– Nie wiem… nic… – wyszeptał – tylko zimno mi…
– Nosze! – usłyszał zawołanie. – Wiesiek! Dawaj tutaj te nosze!…
Przenieśli go i wepchnęli do karetki. Magda usiadła obok. Pomagała opatulić go kocem.
– Hubert! Słyszysz mnie? – upewniała się, że jest przytomny.
– Słyszę – odpowiedział cichym głosem.
– Hubert nie śpij… Nie zasypiaj. Hubert!… Jedziesz do szpitala. Będzie dobrze… Zaraz będzie dobrze. Wytrzymaj jeszcze trochę… Proszę cię… Hubek, proszę…
– Magda… Zimno mi…
Krzyk mew unosił się nad plażą. Ludzie nawoływali się i głośno śmiali. Jedni kąpali się i pływali, inni spacerowali i patykami wygrzebywali ze zwałów plech bursztynowe grudki. A czerwona flaga dziarsko powiewała dalej…