Dziesięcioletnia Jennifer Day mieszka w małym górniczym miasteczku pełnym tajemnic. W otaczającym ją świecie dorosłych poszukuje przyczyn śmierci swojej nastoletniej siostry Beth. Próbując uporządkować ostatnie miesiące z jej życia, Jennifer odsiewa prawdę od kłamstw, ale mimo to wciąż natrafia na sekrety i kolejne pytania. Czy śmierć Beth była wypadkiem? Czy Jennifer lub ktokolwiek inny mogli ją uratować?
Oczami Jennifer widzimy, jak jej siostra podejmuje nieudaną próbę przekroczenia progu dorosłości, a rodzina ulega powolnemu rozkładowi. W nagradzanej powieści Kruchość skrzydeł Karen Foxlee doskonale uchwyciła smak dorastania w małym miasteczku oraz złożoność i absurdy w życiu rodzinnym. Książkę poleca Wydawnictwo Dobra Literatura, a w naszym serwisie zamieszczamy premierowy fragment publikacji:
Zniknęła ta część, która zawierała w sobie jej łagodny śmiech, to jak odchylała głowę do tyłu, jedną ręką trzymała się za brzuch i zamykała oczy. To wszystko zniknęło. Wciąż miała te same blond włosy, te same oczy w kształcie migdałów, ten sam układ piegów na nosie, ten sam pieprzyk na policzku, dokładnie taki sam, jaki mam ja. Ale już była inna. Nikt tego nie dostrzegał. Ani mama, ani babcia, która zawsze zauważała wszystko. Beth nadal przygniatała mnie do podłogi i łaskotała mnie w żebra, ale czasem, gdy to robiła, jej wzrok uciekał gdzieś indziej.
Beth błyskawicznie wypiękniała. Tempo, w jakim to się działo, zaskoczyło wszystkich. Jej oczy stały się jeszcze bardziej błękitne. Jej usta stały się delikatne jak płatki róży. W sposobie jej poruszania pojawiła się nowa gracja. Gdziekolwiek się nie pojawiła, ludzie nie mogli oderwać od niej wzroku albo nie mogli na nią patrzeć onieśmieleni jej pięknem.
Chłopcy z dziewiątej klasy bali się na nią patrzeć. Odwracali oczy, gdy przechodziła obok jak zjawa. Dziewczęta z dziewiątej klasy padały jej do stóp. Podczas przerw obiadowych zasiadała w ich ekskluzywnym kręgu, zawsze z Mirandą u boku, która była jak jej cień.
Mówiła ich językiem. Kopiowała ich nieskalaną niewinność. Próbowała chichotać i piszczeć jak one. Garbiła się. Splatała włosy w jeden prosty warkocz. Próbowała wmieszać się w towarzystwo, ale wyraźnie różniła się od reszty. Wszyscy to wyczuwali.
Chłopcy z dziesiątej klasy łazili za nią, gdziekolwiek by nie poszła, śledzili ją jak gromada psów. Dziewczyny z dziewiątej klasy patrzyły z podziwem na nią i na to, jak sobie z radziła z chłopcami. Skąd wiedziała, co ma robić? Skąd wiedziała, ile może dać, a ile nie dawać? Chłopcy szli za nią do alejki za budynkiem nauk ścisłych. Opierała plecy o ścianę. Przyciągała zza pleców warkocz przez ramię i dotykała go, gdy rozmawiała z chłopcami. Bawiła się gumową obrączką na rękę, tak jakby próbowała ją zdjąć.
Wyczekiwali na nią na ścieżce przy stojaku dla rowerów, ale ona tylko przejeżdżała obok nich, rzucając im jedynie uśmiech przez ramię. Jechali za nią i za Mirandą. Mała flotylla płynęła za nimi wzdłuż prostej ulicy aż do domu.
Przy Dardanelles Court stało się nagle tłoczno od rowerów. Chłopcy jeździli wzdłuż ślepej uliczki, w tę i z powrotem, w nadziei na choćby przelotne spojrzenie Beth. Niektórzy przyjeżdżali samochodami wraz ze swoimi starszymi braćmi. Palili gumy przed wjazdem na Memorial Drive. Marshall Murray odwijał węża ogrodowego i groził, że ich obleje.
– Jazda stąd – krzyczał. – Zostawcie ją w spokoju.
Pani Irwin zawołała swoje trzy córki, aby weszły do domu. Panna Frieda Schmidt odchyliła dwoma palcami żaluzje i zadrżała.