Nigdy wcześniej nie widzieli tak wielkich roślin. Fragment książki „Święty Wrocław"

Data: 2020-10-29 09:53:57 | Ten artykuł przeczytasz w 9 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Mieszkańcy wrocławskiego osiedla Polanka odkrywają, że mury ich bloków zbudowane są z czarnej substancji. Pod tapetami czai się coś nienazwanego i przerażająco fascynującego.

Ludzie szybko zaczynają znikać bez wieści, miasto ogarnia histeria, a do Polanki okrzykniętej „Świętym Wrocławiem” ściągają pielgrzymi z całej Polski. Dla bezpieczeństwa osiedle zostaje otoczone kordonem policyjnym i objęte przymusową kwarantanną.

Obrazek w treści Nigdy wcześniej nie widzieli tak wielkich roślin. Fragment książki „Święty Wrocław" [jpg]

Święty Wrocław – miejski horror Łukasza Orbitowskiego – to powieść o izolacji i gromadzeniu się. O strachu, głęboko zakorzenionych lękach i nowych początkach. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Świat Książki. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Święty Wrocław. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii: 

Dochodziła druga w nocy, a widziany z daleka blok numer osiem przypominał akademik w czasie juwenaliów. Paliły się wszystkie światła, rozbrzmiewały podekscytowane głosy. Dawid cudem uniknął zderzenia z mężczyzną w spodniach od dresu i flanelowej koszuli, który pędził w kierunku bramy z wkrętarką w dłoni. Jak mu nie jest zimno?, pomyślał.

Winda nie chciała zjechać. Nim dotarli na drugie piętro, doszli do wniosku, że wszyscy tutaj powariowali. Ludzie ganiali po korytarzach, nosili narzędzia, większość mieszkań stała otworem. Lokatorzy poruszali się w milczeniu. Jak duchy.

Co rusz rozlegały się warkot wiertarki lub szuranie papieru ściernego. Coś – chyba lampa – rozbiło się z hukiem i Kazek aż podskoczył. Trzaskały klepki podłogowe, meble szurały lub spadały na ziemię, a z nimi masa bibelotów, jakie ludzie zazwyczaj ustawiają na regałach i szafach. Ktoś krzyczał z przejęcia, ktoś inny nerwowo rozmawiał przez telefon. Zdumiony Kazek patrzył na marchewkowego kocura, który rozpłaszczył się pośrodku korytarza tak, aby przylegać do podłogi jak największą powierzchnią ciała.

Na czwartym piętrze zastali drzwi otwarte na oścież. Wąsacz po pięćdziesiątce i chłopak w bluzie zespołu metalowego zdzierali tapety. Praca szła im błyskawicznie, młody nie nadążał z przepychaniem mebli na środek mieszkania. Dawid zerknął do środka – za gomułkowską meblościanką i komodą z telewizorem widział coś, czego nie umiał rozpoznać, a co wydało mu się cudowne w nowy, tajemniczy sposób. Niby-lustro i otchłań zarazem, przyklejone do ściany. Nie, to ściana, takie ściany mają tutaj, pomyślał Dawid i ruszył w głąb mieszkania na mięknących nogach. Kazek go odciągnął.

Nigdy wcześniej nie widzieli tak wielkich roślin. Kaktusy i pelargonie rosły pod sam sufit, ich korzenie zdawały się rozsadzać donice.

Poszli dalej i nim dotarli na następne piętro, stwierdzili, że wbrew pogodzie są cali spoceni. Kaloryfery ledwo grzały, czego Kazek nie omieszkał sprawdzić. Dawid rozpiął kurtkę i otarł mokre czoło. Wymienili zdumione spojrzenia.

Rejwach na ósmym piętrze stanowił sumę wszystkich rejwachów świata. Ludzie tłoczyli się przy jednym z mieszkań i wyglądali, jakby zaraz mieli stworzyć z siebie żywą piramidę. Dwóch chłopców drapało ściany. Na widok policjantów znieruchomieli, by zaraz wrócić do swojego zajęcia. Dawid szedł pierwszy, rozpychał się, aż dotarł do pokoju, w którym, niczym poczerniałe płatki śniegu, wirowały karteluszki. Pracowały dwie szlifierki i hebel. Pan Marian posłał policjantom lodowate spojrzenie.

Nie zdołali się poruszyć ani odezwać – stopieni z miastem, otoczeni ludźmi, żywi wśród zmarłych. Wąskie oczy Dawida nie mogły się oderwać od ściany, która skojarzyła się mu z ogromnym strupem, czekającym, aż ktoś go zdrapie. Wydawało mu się również, że ludzie wokoło przenikają go, wyłaniają się z jego torsu i głowy, szepczą wewnątrz niego, jakby brzuch i wątroba stanowiły idealne miejsce dla konspiracji. A zaraz potem brzuch z wątrobą zniknęły, została wiotka skóra na kruchych kościach. I dłoń. Pistolet, po który można sięgnąć, za pomocą którego można by, cholera, sprawdzić, co się tutaj wyrabia.

Kazek odzyskał władzę w nogach i języku. Najpierw mówił, potem zaczął krzyczeć: wszyscy wyjść, poza gospodarzem! Bez odzewu. Coś głęboko wewnątrz mówiło mu, że nie tylko ludzie wokoło są inni, ale i on sam niezauważalnie się zmienił. Nie wiedział, na czym przemiana miałaby polegać, w głowie słyszał szum, a rozkaz z mózgu do nóg biegł dziwnie wolno. Chciał zrobić krok i po nieskończenie długiej chwili noga wykonała ruch do przodu, jakby próbowała pokazać, że nic sobie z niego, Kazka, nie robi.

Przełamał opór własnego ciała i wciąż krzycząc, zaganiał ludzi ku wyjściu. Już chciał dać sygnał na komisariat, ale zebrani usłuchali. Powłócząc nogami, jakby wrośli już w rozgrzaną podłogę, ruszyli w kierunku korytarza. Kazek z początku nie wiedział, co stało się z Dawidem, a gdy go spostrzegł, było już za późno.

Dawid klęczał, balansował ogromnym ciałem z jednego kolana na drugie, z twarzą nabrzmiałą i czerwoną niczym boja. Dyszał z wysiłku, a lufa pistoletu, trzymanego w obu dłoniach, unosiła się i opadała. Po skroniach spływały krople potu. Otworzył usta, ale to Kazek powiedział:

– Nie.

W innych okolicznościach uznałby, że Dawid bierze jakieś prochy, które właśnie mu weszły i rozrywają mózg, ale Dawid nie brał prochów, przynajmniej nie na służbie, wiedział przecież i sam czuł, że głowa odlatuje mu w trzy różne strony.

– Nie – powtórzył – naprawdę, dajmy sobie spokój.

Ręka Dawida wykonała niepewny ruch. Nie wiadomo, czy chciał oddać pistolet, czy wymierzyć w kolegę. Szykował się do wypowiedzenia jakiegoś długiego zdania, ale wydobył z siebie, na wdechu, krótkie:

– Wiedzieć…

W pierwszej chwili Kazek nie rozumiał, co się stało. Dawidem targnął dreszcz, jakby widmowa ręka szarpnęła go za kołnierz. Upuścił pistolet i trwał z dłońmi zastygłymi na niewidzialnym kształcie. Spodnie nasiąkały krwią. Kula odbiła się od ściany – zostawiając, jak się później okazało, płytki ślad o średnicy jednogroszówki – i trafiła Dawida tuż nad kroczem. Kazek dopadł go, gdy ten już leżał bezwładnie, a wyraz jego oczu mówił, że cokolwiek policjant chciał wiedzieć, już wie.

W mieszkaniu znów zaroiło się od ludzi. Pan Marian ze Strzelewiczem przetoczyli Dawida do ściany, aż przywarł do niej krwawiącym podbrzuszem. Na podłodze został szeroki czerwony ślad. Dawid nabrał powietrza w płuca. Przycisnął dłonie do czarnej tafli, a ta ugięła się, niemal niedostrzegalnie.

Pojawił się mężczyzna z łomem, wbił go w parkiet i oderwał klepkę. Natychmiast ruszyli następni. Nim Kazek stanął na nogi i, niepomny tego, co wydarzyło się przed chwilą, wyszarpnął broń, oderwano ponad metr kwadratowy klepek, odsłaniając podłogę, czarną i błyszczącą. Ludzie pracowali dalej, a Marian, Kuba i trzech innych mężczyzn przeciągnęli nieprzytomnego Dawida na odsłonięty kawałek. Nieśli go bezceremonialnie, jak wór z padliną. Kazek coś krzyczał. Nikt tego nie pamięta.

Piątka mężczyzn sapała z wysiłku, a z ich twarzy Kazek odczytał, że świetnie wiedzą, co robią. Próbowali opuścić Dawida twarzą skierowaną w dół, ale wymknął im się z rąk i runął na bok. Z podbrzusza chlusnęła krew. Dawid rozchylił usta i chyba próbował coś powiedzieć.

– Pomóż nam – rzekł do Kazka pan Marian z tak absolutną stanowczością, że nie pozostało nic innego, jak usłuchać. Gdy już obracał Dawida, tak ostrożnie, jak tylko potrafił, zorientował się, że właśnie padły pierwsze słowa wypowiedziane przez kogoś ze zgromadzonych. Wstał. Dwunastoletni dzieciak, ten sam co majstrował przy podłodze na korytarzu, podał upuszczony pistolet. Kazek chwycił broń za lufę i tak z nią został, nie mając pojęcia, co dalej. Ludzie w pomieszczeniu – ze dwadzieścia osób – stracili zainteresowanie policjantami. Dokończyli pospiesznie robotę z klepkami, tak że twarz Dawida leżała na czarnej materii, i zaraz wrócili do pracy przy ścianach. Tylko trzy kobiety dalej zdzierały klepki, już bez pośpiechu. Dawid nieporadnie się poruszył. Kaszląc, uniósł głowę i wypluł skrzep ze śliną. Krew już nie płynęła. Ogromnymi palcami zaczął badać ranę. Kazek pomógł mu się podnieść i zadał najgłupsze z pytań:

– Dobrze się czujesz?

Dawid bez słowa zbliżył się do ściany, przyłożył dłonie, przyklęknął w miejscu pobrudzonym własną krwią. Przycisnął ucho i natychmiast pobladł. Kazek stał pośrodku, zastanawiając się, co właściwie zobaczył.

– Kazek? – głos Dawida zabrzmiał jak spod ziemi. – Chodź tutaj. I słuchaj.

Gołymi dłońmi zaczął wyrywać klepki. Kazek nie próbował go powstrzymywać. Nie bez wahania, ale z ogromną ciekawością przyłożył głowę do czarnej ściany. Zamknął oczy i słuchał bardzo długo.

Święty Wrocław kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Święty Wrocław
Łukasz Orbitowski 1
Okładka książki - Święty Wrocław

To miasto nie jest tym, za co je uważasz. Mieszkańcy wrocławskiego osiedla Polanka odkrywają, że mury ich bloków zbudowane są z czarnej substancji...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo