W książce Irena Jarocka o sobie Mariola Pryzwan oddaje głos jednej z najważniejszych polskich artystek XX wieku, Irenie Jarockiej. W zebranych przez autorkę książki wywiadach Irena Jarocka opowiada między innymi o swoim dzieciństwie, koncertach i wiernej publiczności, karierze wokalnej, mężczyznach, małżeństwie i miłości, a także o pobycie we Francji i Ameryce. Mówi o córce, działalności charytatywnej i o przemijaniu.
– Irena Jarocka o sobie to publikacja bogato ilustrowana – czytelnik znajdzie tu wiele niepublikowanych jeszcze zdjęć artystki z jej domowego archiwum. Mariolę Pryzwan znam i podziwiam od lat. Jest urodzoną biografką, dokładną, rzetelną, kochającą swoje bohaterki i bohaterów. Kiedy czytałam tę książkę, Irenka – to było wczoraj – bo tak o niej zawsze mówiłam, stanęła mi przed oczami, jak żywa. Niby nic dziwnego, bo przecież tekst składa się z cytatów z różnych rozmów z Ireną Jarocką od początku jej kariery. Ale jak to jest ułożone i zredagowane! Czułam się tak, jakby Irena opowiadała mi jeszcze raz historię swego życia, jak to ona – szczerze, bez upiększeń – powiedziała o tej książce dziennikarka Maria Szabłowska. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Szelest. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment książki Irena Jarocka o sobie.
O dzieciństwie, domu rodzinnym i Wybrzeżu
Gdy miałam roczek, rodzice postanowili przeprowadzić się do Gdańska. Zmienialiśmy miejsce zamieszkania dwa razy, aż trafiliśmy na ulicę Słoneczną w Gdańsku-Oliwie. Było tam spokojnie, bezpiecznie i pełno ciekawych miejsc do zabawy. Lasek, rzeczka, a za nią, już trochę dalej, wspaniałe zoo.
Na pierwsze spacery rodzice zabierali mnie do pobliskiego lasu oraz do parku przy katedrze oliwskiej. Czasami jeździliśmy do Gdańska, aby pospacerować po Starówce.
Moje podwórko zawsze było pełne dzieciarni, miałam się z kim bawić. Było tam kilka drzewek mirabelki. Pamiętam, jak objadaliśmy się mirabelkami, zanim dojrzały, a potem bolały nas brzuszki. Chłopcy okrutnie rozrabiali. Byli większością na podwórku. Kiedyś graliśmy w palanta, ktoś rzucił w moją stronę spory patyk, który utkwił mi tuż pod okiem… na szczęście nie milimetr wyżej.
Dom nasz położony był przy lesie, więc mogliśmy spędzać w nim większość czasu. Często zapuszczaliśmy się w leśną głuszę zbyt daleko i błądziliśmy. Las był naszym codziennym światem, był częścią nas. Potem gdziekolwiek mieszkałam, szukałam lasu podobnego do tego z dzieciństwa.
Mama posyłała mnie do sklepu na rogu Słonecznej i Liczmańskiego. Stała tam budka, w której można było kupić prawie wszystko. Czasami trzeba było iść do centrum Oliwy (dziesięć minut). Nie lubiłam tam chodzić, bo w sklepach były ogromne kolejki. Wolałam biegać po lesie niż wysłuchiwać utyskiwań ludzi.
Ulicę Słoneczną zamykała spora górka, którą zjeżdżało się na sankach. Można było z rozpędu przejechać prawie całą ulicę, tylko trzeba było uważać na przejeżdżające samochody.
Jeździliśmy do Jelitkowa na plażę. Tramwajem numer dwa do pętli, kawałek spacerkiem i już było morze. Później rodzice często jeździli tam na kawę do kawiarenki, którą wyjątkowo polubili.
Kiedy już zaczęłam odwiedzać kawiarnie, najchętniej chodziłam do kawiarni w klubie Żak i do Rudego Kota w Gdańsku lub do Pająka w Sopocie. Lubiłam miejsca, gdzie coś ciekawego się działo, na przykład w Żaku koncerty, kabarety, wystawy, spotkania jazzowe. Był to mój ulubiony klub.
„Dziennik Bałtycki. Rejsy”, 2004
Rodzice wydzierżawili w lesie małe poletko. Sadziliśmy na nim ziemniaki i to czasami ratowało nas przed głodem. (…)
Byliśmy bardzo biedni. Czasami rodzice wysyłali nas do sąsiadów po pożyczkę. Nieraz na nasz widok zamykały się drzwi. To było takie poniżające… Do dziś to pamiętam, do dziś boję się biedy… (…) Mama nie pracowała, bo opiekowała się nami, czyli czwórką dzieci. Była bardzo chora, cierpiała na łuszczycę i astmę. Straciła zdrowie podczas wojny (w obozach pracy Niemcy potwornie ją katowali). Pracował więc tylko ojciec – był szewcem ortopedycznym. Niestety, miał problemy z alkoholem. Pił, bo mówił, że aby cokolwiek załatwić, trzeba się napić z kolegami. Kiedy przychodził do domu, mama nie wytrzymywała i zaczynały się kłótnie.
„Super Express”, 2008
Mama starała się, żebyśmy wyglądali schludnie, ojciec robił nam buty, ale na wiele rzeczy nie starczało pieniędzy. Znajoma zbierała dla nas chleb od sąsiadów. Moczyliśmy go w wodzie, przysmażaliśmy i posypywaliśmy cukrem. Do dziś pamiętam ten smak. Przepyszne! (…)
Koleżanki nie chciały się ze mną bawić, bo byłam „mądralińska” i strofowałam je. Ale nie zależało mi na tym. Żyłam w wymyślonym świecie. Zbierałam zdjęcia gwiazd i wyobrażałam sobie, że jestem jedną z nich.
Raczej się kontrolowałam, w towarzystwie byłam sztywna, bałam się ośmieszyć. Wiele moich kompleksów wynikało z biedy.
„Sukces”, 2009
Wstydziłam się biedy. Był czas, że nosiłam urazę do taty. Przebaczyłam mu z głębi serca, zrozumiałam jego słabości. Staram się pamiętać szczęśliwe chwile: wspólne spacery po gdańskim Starym Mieście, do parku Oliwskiego, do zoo, gdzie w niedzielę występowali również artyści. Zakład pracy finansował nasze wyjazdy na kolonie i wycieczki po Polsce. Mama nas ubierała. Pięknie szyła i dorabiała tym do pensji taty.
Moja mama… Prawdziwy anioł, moja największa przyjaciółka. Jestem taka szczęśliwa, że mogłam rozjaśnić jej smutne, szare życie swoimi sukcesami, że spełniło się jej wielkie marzenie, abym była gwiazdą. Kiedy umarła, wraz z nią odeszła cząstka mnie samej… Do dziś łapię się na tym, że gdy coś dobrego zdarzy się w moim życiu, to chcę chwycić za telefon, by podzielić się z nią dobrą nowiną.
„Super Express”, 2008
Mama zmarła przed czterema laty [w czerwcu 1984 roku – przyp. M.P.2]. Był to dla mnie bodajże największy wstrząs w życiu. Tatuś mieszka w Gdańsku i jest moim łącznikiem między Warszawą a Wybrzeżem.
Zawsze będę miała przed oczami postać mamy. Całe życie ciężko pracowała. Była poważnie chora a jednocześnie nieprawdopodobnie żywotna.
Rodzice wyrobili we mnie wrażliwość na wszystko, co dzieje się dokoła nas. Jednocześnie dzięki wychowaniu, jakie otrzymałam, łatwo mi dziś pogodzić się z porażkami, radzić sobie ze sprawami przykrymi, których życie nam nie oszczędza.
„Walka Młodych”, 1989
Trudne dzieciństwo nauczyło mnie zapobiegliwości. Wrażliwości na drugiego człowieka. Miłości do prostych ludzi. Właściwie nie potrafię komuś wyrządzić krzywdy. Prawie nie umiem kłamać. Nie jestem snobką. Nie muszę ubierać się u superkrawców, choć mnie na nich stać. Nie jest mi to potrzebne. Dom rodzinny to była baza. Rodzice nauczyli mnie radości z każdej chwili w życiu. Nauczyli, jak być szczęśliwym, jak umieć cieszyć się drobiazgami. I to chyba najpiękniejsze.
Radio Vox FM, 2007
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Irena Jarocka o sobie. Publikację kupicie w popularnych księgarniach internetowych: