Zaczęło się od poplamionej spódniczki różowego słonia. Skończyło na znalezieniu trupa. Gdy Daniela Nieszczęście opuściła krakowski akademik i udała się do domu krewnej, nie sądziła, że znajdzie tam swoje dwie kuzynki (żywe) oraz ciotkę (martwą). Na pewno nie spodziewała się też, że wszystkie trzy staną się głównymi podejrzanymi w sprawie o morderstwo.
Kto zabił starszą panią w jej własnym salonie? Gdzie znikł cenny naszyjnik ze szmaragdami? I czy trzy Nieszczęścia zdołają dojść do porozumienia, zanim podzielą los ciotki…?
Nieszczęścia chodzą trójkami to najnowsza książka Magdaleny Kubasiewicz, autorki świetnie przyjętych powieści 50 wesel i pogrzeb oraz 100 wesel i zaginięcie. Do lektury najnowszej powieści pisarki zaprasza Wydawnictwo Czarna Dama, tymczasem już teraz zachęcamy Was do przeczytania premierowego fragmentu książki:
Gdyby Daniela nie pokłóciła się ze współlokatorką, zostałaby w akademiku jeden dzień dłużej i nic (a przynajmniej większość) by się nie wydarzyło. Nie odwiedziłaby ciotki, nie stałaby się szczęśliwą znalazczynią trupa i prawdopodobnie spędziłaby zupełnie zwyczajne, nudne wakacje. Do długiej historii potyczek pomiędzy Danielą a Olą dołączyła jednak jeszcze jedna, dotycząca różowego słonia. Tym samym pluszowy zwierzak odziany w spódniczkę stał się przyczyną serii mniej lub bardziej niefortunnych zdarzeń.
– Ty jesteś porąbana. Porąbana po prostu – zawyrokowała Aleksandra Głowacka, patrząc, jak współlokatorka pospiesznie kończy pakowanie. – Awantura o słonia! Ty taka dziecinna jesteś! Powinnaś wyrosnąć z zabawek!
– Tobie z głupoty się nie udało – odpaliła Daniela, siadając na przeładowanej walizce, by jakoś zapiąć suwak.
Ola prychnęła lekceważąco, prawdopodobnie dlatego, że nie zdołała wymyślić odpowiednio złośliwej odpowiedzi. Rzadko zresztą udawało się jej wbić szpilkę za pomocą słowa: nie była za pan brat z ironią i sarkazmem, nie grzeszyła też nadmierną elokwencją. Należała jednak do osób krzykliwych i niezwracających przesadnej uwagi na to, co mówią inni, toteż często z kłótni wychodziła zwycięsko. Zmęczony przeciwnik, zdając sobie sprawę z tego, że do dziewczyny nic nie dotrze, po prostu składał przed Olą broń, byleby wreszcie umilkła. Jeśli chodziło o Danielę, niestety, nigdy nie wiedziała, kiedy należy się wycofać, więc awantury w ich pokoju stanowiły codzienność.
– Nikt cię nie chce, to nic dziwnego, że tak cię ten słoń obchodzi – ogłosiła w końcu Aleksandra z triumfem. Rzeczony słoń siedział grzecznie na spakowanym plecaku, nieświadom zamieszania, którego stał się przyczyną. Na jego baletowej spódniczce wyraźnie odznaczała się plama po kawie wylanej przez Olę, bezpośredni powód całej awantury, podczas której Daniela postanowiła, że nie wytrzyma tu ani sekundy dłużej.
– Święty Walenty, patronie osób psychicznie chorych, módl się za nami.
Daniela wreszcie wygrała potyczkę z walizką i zaczęła upychać w torbie ostatnią parę spodni. Samą ją dziwiło, ile ma rzeczy: zanim zabrała się do pakowania, było ich jakby mniej. A potem nagle się okazało, że te wszystkie bojówki, dżinsy, koszule, podkoszulki, buty, książki, kurtki i różne drobiazgi nagromadzone w toku studiów zajmują znacznie więcej miejsca niż można by się spodziewać.
– Oluś, jesteś ograniczona i wrzaskliwa. Dzięki tobie miałam okazję podnieść sobie samoocenę. To jedyny plus trafienia właśnie na ciebie w tym cholernym akademiku.
Zarzucić plecak na grzbiet, jedna torba na ramię, druga torba w prawą rękę, rączka ogromnej walizki w lewą. I koniec, można iść, można uciekać. Od braku lodówki, wspólnych łazienek, zatkanych odpływów i popsutego kranu. Od sąsiadów zza ściany, kradnących jedzenie razem z garnkami i patelniami, od Baśki paradującej po piętrze w negliżu, od przekraczającej wszelkie granice głupoty Olki. Gdyby Daniela trafiła do innego akademika, na inne piętro albo chociaż do innego pokoju, wszystko mogłoby się jakoś ułożyć, ale jak pech, to pech.
– Sama jesteś głupia! – wrzasnęła Ola, wypadając za Danielą z pokoju i przechylając się przez poręcz schodów. Byleby mieć ostatnie słowo. Daniela roześmiała się, złożyła usta w dzióbek, przesyłając byłej (już byłej, hip, hip, hurra!) współlokatorce całusa. Wściekłość mijała, plamę po kawie można sprać, a ona jest wolna! Od porannego wstawania, wnerwiającej laski prowadzącej zajęcia z etyki, przede wszystkim zaś od Olki. Świat od razu zdawał się piękniejszy i Daniela pozwoliła sobie na chwilę rzadkiego u niej optymizmu. Gdyby tylko te torby nie były tak diabelnie ciężkie... A i tak miała jakieś dziesięć razy mniej rzeczy niż Aleksandra. Ona to chyba będzie się wyprowadzać tirem.
– Jesteś moją dłużniczką – zadeklarował Tomek, odbierając torby, żeby zapakować je do swojej dumy i miłości, zaledwie trzyletniego fiata tipo.
– Ogromną – zgodziła się chętnie, wskakując na miejsce pasażera. Tomek, brat Ewy (jednej z niewielu osób w akademiku nieuznających Danieli za czcicielkę mrocznych demonów, głównie dlatego, że pewnie sama Ewa je wyznawała), zawsze dawał się wkręcać w takie „drobne przysługi”. Kto inny przyjechałby natychmiast po dostaniu telefonu: „Zabierz mnie stąd albo poleje się krew”!? Czasem Daniela miała ochotę wygłosić mu wykład o asertywności, ostatecznie jednak nigdy tego nie zrobiła: to mogłoby przecież oznaczać koniec darmowych podwózek.
– Dlaczego ja daję się wam tak wykorzystywać? – zastanowił się Tomek, siadając za kierownicą. – Pojutrze mam pomagać wynieść się stąd Ewie. Za tydzień odwożę ją do Zakopanego. Cud, że żadna z was jeszcze nie zażyczyła sobie podwózki na Księżyc!
– No nie, już ci wygadała nasze plany na następne wakacje?
– Jesteś złą kobietą – oznajmił Tomek z powagą.
Ano jestem, pomyślała Daniela w przypływie samokrytyki. Bezczelnie wykorzystywała biednego chłopaka, który ewidentnie liczył przecież na to, że ona kiedyś się z nim umówi nie dlatego, że potrzebuje podwózki/tragarza/ma złoty pięćdziesiąt w portfelu, a musi przeżyć jeszcze trzy dni do stypendium i opłacona z jego kieszeni pizza to dar z nieba. Ale co miała zrobić? Telepać się z tym całym majdanem przez miasto, a potem jeszcze kawałek do miasteczka, w którym mieszkała Krystyna? Zaprosić go na kawę w ramach podziękowania? Wydając tym samym dwie dychy, za które można nakupić chleba i zupek chińskich na cały tydzień, oraz dodatkowo narobić chłopakowi nadziei? Że też jedyny facet na świecie, który się nią zainteresował, był tak absolutnie i zupełnie nie w jej typie! Zbyt miły, zbyt uległy, zbyt grzeczny, w ogóle wszystko w nim było zbyt!
– Dlaczego nie wracasz od razu do domu?
O. I zbyt ciekawski na dodatek.
– Dzieci go zżarły.
– Dzieci go...? – nie zrozumiał.
– Tak. Coraz trudniej dziś o nieprzebyte lasy, wszędzie się jakieś bachory pałętają, zobaczą domek z piernika, to od razu zabierają się do jedzenia i tak oto zostałam bez dachu nad głową. A nawet ich nie upiekę w odwecie, przecież teraz te dzieciaki chowają na hamburgerach i frytkach, więc są strasznie kaloryczne. Nie chcę utyć, nie stać mnie na wymianę garderoby...
– Jesteś...
– Zła? – podsunęła Daniela, domyślając się, że Tomkowi najwyraźniej zabrakło słów. – Niemożliwa? Okropna, straszna, obłąkana... A może porąbana?
– Niesamowita. Ale obłąkana też pasuje.
Książkę Nieszczęścia chodzą parami kupić można w popularnych księgarniach internetowych: