Niech w końcu coś się zdarzy!

Data: 2014-08-27 09:41:04 | Ten artykuł przeczytasz w 6 min. Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet
News - Niech w końcu coś się zdarzy!

Niech w końcu coś się zdarzy to zabawna i inteligenta odpowiedź na „Jedz, módl się, kochaj” – opowieść o kobiecie, która na półmetku życia musi na nowo odnaleźć jego sens. 

 

Fritzi Berger, z konieczności silna kobieta, od roku nie ma męża. Nie brakuje jej za to niespełnionych pragnień i wątpliwości. Ma też córeczkę, która co wieczór przychodzi z pluszakiem Robbie do jej łóżka, kiepsko opłacaną posadę redaktorki w wydawnictwie Best & Seller, za sobą piętnaście lat małżeństwa, a przed sobą czterdzieste urodziny. 

 

I wtedy przyjaciółka namawia ją, by pojechały razem na kilka dni nad morze... 

 

Pomiędzy codziennym kieratem a chęcią, by jeszcze raz poszukać szczęścia, rozwija się porywająca, czasem smutna, czasem zabawna i pełna zaskoczeń, bardzo życiowa historia. 

 

"Niech w końcu coś się zdarzy to pełna humoru i ciepła, przewrotna opowieść o poszukiwaniu szczęścia" – czytamy w magazynie „Woman”. Warto się o tym przekonać. Warto sięgnąć po powieść Trixi von Bulow. Dziś publikujemy jej premierowe fragmenty: 

 

Przede wszystkim uderza mnie to, że nie myślę. Od trzystu sześćdziesięciu pięciu dni nieustannie zastanawiam się nad swoim życiem. Jakie jest, jakie było, jakie będzie. Te myśli towarzyszą mi też we śnie, brzęczą nocą przy moim uchu, kłębią się przy łóżku, jeszcze zanim otworzę oczy. I oto siedzę na jakiejś wydmie nad Morzem Północnym z dłońmi opartymi na piasku, wiatr muska mi włosy, powietrze ma słony smak, moja klatka piersiowa się rozszerza, robię wydech. Przede mną morze, srebrzysta rozległa połać, która nie wie, co to wczoraj ani jutro – zna tylko tę jedną chwilę, która jest silniejsza niż potok myśli w mojej głowie i której połyskujący obraz pozostawia na siatkówce oka dobroczynną pustkę. Nie odwracając wzroku, mówię:

 

– Tak tu pięknie. Dziękuję!

 

Johanna szybko ściska mi dłoń. Siedzi w milczeniu obok mnie i się uśmiecha. To był jej pomysł, żeby tu przyjechać. Zostawić wszystko za sobą. Kilka dni w tej małej miejscowości nad morzem, tylko kilka dni. A jutro mam urodziny. Pierwsze według nowej rachuby czasu. Johanna jest moją przyjaciółką. Wie, co mi dobrze robi, kiedy ja sama już nie wiem. Z nią chaos jest bardziej przejrzysty. Ciężar lżejszy.

 

– Morze zawsze pomaga – mówi teraz. – Sama zobaczysz. Jej duże brązowe oczy patrzą z ufnością, a potem z zadumą.

– Wiesz, przyjeżdżałabym tu zawsze, kiedy źle mi się wiedzie – mówi. A potem wyobrażamy sobie, że gdy jedna z nas będzie naprawdę ciężko chora, przyjedziemy nad morze, jeśli trzeba ze środkami przeciwbólowymi w bagażu, i wypijemy naszą ostatnią kawę z mlekiem tutaj, nad tym połyskującym kawałkiem wieczności, gdzie spokojnie i pogodnie poczekamy, aż morze łagodnie zatrze też nasze ślady i zabierze ze sobą. Ale tego dnia to na szczęście odległa przyszłość. I nie choroba jest powodem, dla którego tu jesteśmy. Johanna wbiła sobie w głowę, że moje życie musi się zmienić. W oddali kilka mew wzbija się w błękitne niebo i zatacza kręgi. Pod nami po mokrym piasku idą boso brzegiem morza dwie starsze panie, z wysoko podwiniętymi nogawkami spodni. Idą powoli, jak gdyby miały do dyspozycji cały czas świata, można im tylko zazdrościć. Rozmawiają, gestykulują, czasem któraś z nich się pochyla i coś podnosi, chyba muszelkę. Tak wiele czasu! Kiedy myślę o swoim biegnącym szybko, przepełnionym życiu, które w każdej chwili grozi tym, że mnie przerośnie, nie, już mnie przerosło, chętnie bym się z nimi zamieniła. Melancholijnie podążam wzrokiem za tymi dwiema staruszkami. Johanna też je zauważyła.

– Patrz – mówi i pokazuje kobiety ze zgarbionymi plecami i rozwichrzonymi siwymi włosami. – To my za czterdzieści lat. Friederike i Johanna. Idziemy na spacer po plaży, jak u siebie, a nasi mężowie siedzą w knajpie obok i piją po heinekenie.

– Nasi mężowie? – pytam. – O czym ty mówisz?

– Poczekaj – odpowiada.

 

Gdy miałam dwanaście lat, chciałam zostać zakonnicą. Pierwszy raz w życiu obejrzałam film z Audrey Hepburn i ta krucha kobieta o sarnich oczach i cudownym wielkim uśmiechu zrobiła na mnie takie wrażenie, że nie umiałam sobie wyobrazić niczego piękniejszego niż zostanie siostrzyczką w Kongu. Niestety, moje podobieństwo do Audrey Hepburn było dość mizerne. Nie byłam szatynką ani nie miałam sarnich oczu. Byłam jasnowłosą przebojową dziewczynką o niebieskich oczach, gotową na podbój świata. Nie zważając na to, stałam godzinami przed lustrem w swoim pokoju w zaimprowizowanym welonie zakonnym, aż kiedyś dotarło do mnie, że Audrey Hepburn nigdy ze mnie nie będzie. Zapewne był to też powód, dla którego później zawsze sama targałam swoje przeładowane kufry i walizki. Na czole mam napisane „dam radę”, podczas gdy inne kobiety cechuje to emanujące bezradnością Coś, co każe mężczyznom zrywać się i biec do drzwi, by je z troską otworzyć. Gdy miałam piętnaście lat, w telewizji puszczali powtórkę Złodzieja w hotelu i postanowiłam zmienić role model. Grace Kelly była jasnowłosa i niebieskooka, elegancka i doskonale pływała, jak ja; jeździła błękitnym sportowym dwuosobowym autem, a poza tym dostała w końcu atrakcyjnego, opalonego Cary’ego Granta alias Johna Robiego, który z taką łatwością wspinał się po dachu hotelu, umiał całować kobiety i mieszkał w górach nad zatoką w domu z tarasem. Chociaż później wiele podróżowałam, nigdy nie trafiłam do Nicei i do dziś to słowo nie straciło dla mnie swojego magicznego czaru. Nicea pozostała miejscem mojej dziecięcej tęsknoty – tak jak dla innych ludzi Paryż albo Zanzibar czy Bora Bora.

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Reklamy
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje