W piekle Auschwitz, do którego trafiali mężczyźni i kobiety, rodziły się także dzieci.
Auschwitz ma różne oblicza, lecz jednym z najgorszych i najbardziej tragicznych jest los dzieci, które przychodziły tu na świat.
Bezbronne, bez szans na przeżycie. Jednak i tu pojawiały się anioły: położne, pielęgniarki i kobiety, które robiły wszystko, by je ocalić. Jedną z nich była Stanisława Leszczyńska. Położna, która gdy trafiła do Auschwitz, nie tylko nie straciła nadziei, ale pobyt tam potraktowała jak misję. Nazywana Mateczką, niosła pociechę innym, ale przede wszystkim odbierała porody więźniarek. W koszmarnych warunkach, nawet bez wody, za to pod czujnym okiem Mengelego. Nie pozwoliła umrzeć ani jednemu noworodkowi i ani jednej matce.
Co nie znaczy, że wszyscy jej podopieczni przeżyli obozowy koszmar.
Anioł życia z Auschwitz to literacki odpowiednik dobrych fabularyzowanych filmów dokumentalnych. Nina Majewska-Brown przekuwa autentyczne wspomnienia w literacką materię. Czyni je bardziej przystępnymi dla czytelnika, wypełniając te historie emocjami. Przede wszystkim dba jednak o zachowanie prawdy historycznej.
- recenzja książki Anioł życia z Auschwitz
Historię Stanisławy Leszczyńskiej i jej podopiecznych przybliża w swojej powieści Anioł życia z Auschwitz Nina Majewska-Brown. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Bellona. Dziś w naszym serwisie przedpremierowo prezentujemy fragmenty książki:
Akcja porodowa rozwijała się mozolnie. Dziewczyna zdawała się nie wiedzieć, co właściwie się z nią dzieje. Ciężko przetaczała się z boku na bok i trzeba było pilnować, żeby nie spadła z komina. Deszcz głośno bębnił o dach, przydając grozy całej sytuacji.
Zapadła noc i nadal nic się nie wydarzyło. Poród postępował powoli, niemal zupełnie wyczerpując rodzącą. Kobiety na sąsiednich pryczach zaczęły narzekać, że te jęki są nie do wytrzymania.
– Nie można jakoś tego zakończyć?– odezwała się z pretensją z drugiego końca baraku wysoka, koścista kobieta o twarzy szkapy.
Po chwili wtórowało jej kilka równie zniecierpliwionych głosów.
– No właśnie! Zróbcie coś wreszcie!
– Nie mam leków, więc nie mogę nic zrobić. – Stanisława z sentymentem pomyślała o naparze z liści malin, który mógłby przyspieszyć poród.
– No, nie wiem, może jakoś inaczej ją połóżcie?
– To nic nie da.
– Ale jest środek nocy, a nie można oka zmrużyć!
– Ja też nie śpię.
– Po co to wszystko? Przecież wiadomo, jak to się skończy. Niespodziewanie obok Stanisławy pojawiła się Sylwia.
– Mamuś, zastąpię cię na trochę.
– Nic mi nie będzie. – Stanisława z niepokojem przyglądała się córce, wypatrując symptomów kolejnej choroby. Na szczęście nie dostrzegła niczego, co mogłoby wzbudzić podejrzenia. Oczywiście poza bladością, chudością i poszarzałą cerą, ale do tego się już przyzwyczaiły. Sylwia była tak osłabiona, że łapała wszelkie choróbska i wiecznie z czymś walczyła, jak nie ze świądem, to z wysypką i tak w kółko. Dlatego Stanisława robiła wszystko, żeby ją chronić.
– Ale nie spałaś przecież od…
– Odeśpię, jak tylko skończy się poród.
– Zawsze tak mówisz, a potem robisz inaczej.
– Bo te kobiety mnie potrzebują.
– Jak się wykończysz, to im nie pomożesz.
– Wiem, kochanie, dlatego mierzę siły na zamiary. Na razie mam wszystko pod kontrolą.
Nagle nieopodal rozległo się głośne plaśnięcie, jakby ktoś kogoś spoliczkował. Zdziwione rozejrzały się po tonącym w szarym półmroku baraku i po chwili zauważyły źródło dźwięku. Trochę dalej leżało ciało więźniarki, która spadła z górnej pryczy. Kobieta była tak wychudzona, że kości niemal przebijały jej skórę. Można było policzyć wszystkie żebra i kręgi. Już z daleka było widać, że muzułmanka wydała właśnie ostatnie tchnienie.
Mimo to zaraz do niej podeszły i sprawdziły puls. Nie wyczuły go ani też nie dostrzegły, by klatka piersiowa się unosiła.
– Kolejna ofiara.
Sylwia przygryzła dolną wargę. Sama przeszła przez Durchfall i tylko dzięki matce, która zdobyła tanalbinę, przeżyła. A potem pojawiły się kolejne nieszczęścia, ropne zapalenie ucha, ropowice, szczękościsk, problemy z żołądkiem i skórą. Doskonale zdawała sobie sprawę, że gdyby nie pomoc, troska i opieka matki, pewnie sama by tak skończyła. Na piramidzie trupów przed blokiem. Przez chwilę się zastanawiały, co począć, skoro w nocy nie można wychodzić poza barak. Budzenie blokowej o tej porze mogło skutkować tylko awanturą pod batutą kija. Nie pozostawało nic innego, jak przesunąć ciało na bok i pozostawić je do rana.
Ruta męczyła się jeszcze kilka godzin i nad ranem powiła małego, ale na pierwszy rzut oka zdrowego chłopca.
– Brawo, masz syna! – Sylwia, która pomagała matce, owinęła maleństwo w przyniesioną przez Marię szmatkę i położyła obok dziewczyny.
Zdawało się jednak, że Ruta nie zarejestrowała, co się wydarzyło. Majaczyła i powtarzała bełkotliwe słowa, których nie sposób było zrozumieć.
– Co teraz? – Sylwia wyczekująco spojrzała na matkę.
– Mały jest nieco starszy, niż sądziłyśmy, przy dobrej opiece pewnie miałby szansę przeżyć. Ale i tak wydaje się bardzo słaby, nie podoba mi się, jak oddycha. Zupełnie jak ryba wyjęta z wody.
– Tutaj raczej nie przeżyje, przecież nie mamy niczego!
– Ale możemy go ochrzcić.
– Koniecznie, chociaż tyle możemy zrobić.
Jak zwykle maleństwo znalazło się w zgięciu lewego łokcia, z główką opartą na piersi Stanisławy, i kilka kropli cennej wody skapnęło na czółko. Ponieważ z matką nie było kontaktu, musiały same wybrać imię. Tym razem padło na starotestamentowego Jakuba.
– Jakubie, wspólnota chrześcijańska przyjmuje cię z wielką radością. Ja zaś w imieniu tej wspólnoty znaczę cię znakiem krzyża, a po mnie naznaczą cię tym znakiem Chrystusa Zbawiciela twoi rodzice chrzestni.
Sylwia i Maria uczyniły znak krzyża na główce noworodka.
– Jakubie, ja ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.
– Amen – odpowiedziały zgodnym chórem i natychmiast powróciły do wcześniejszych rozważań.
– Posłuchaj, a gdyby tak zamienić…
Nim Sylwia dokończyła myśl, za ich plecami pojawiła się niemiecka więźniarka, sprawiająca wrażenie zaangażowanej i ważnej w całym tym obozowym systemie. Kobietom ścierpła skóra. Uzmysłowiły sobie, że żaden z wcześniejszych planów awaryjnych nie ma szans powodzenia. Że już nic nie da się zrobić.
– Kolejne żydowskie dziecko, no proszę, jak się rozmnażają. Jak króliki, jak króliki. – Podeszła bliżej i dotknęła palcem zawiniątka. – I zalewa toto cały świat. Wiecie, że nie wolno wam karmić tego dziecka?
– Tak, oczywiście, ale uważam, że to nieludzkie. – Stanisława mimo beznadziejnej sytuacji nie dawała za wygraną.
– Możesz sobie uważać, myśleć, a nawet dumać, co tylko chcesz. Zasada jest prosta: żydowskie dziecko nie ma prawa żyć.
– Może jednak…
Niemka zbliżyła twarz do twarzy Stanisławy tak, że ta ujrzała czarne wągry na jej nosie, i odruchowo zrobiła krok wstecz.
– Wykonasz rozkaz, inaczej…
Wszyscy w obozie wiedzieli, że „inaczej” oznacza śmierć. Mieli też świadomość, że jeśli jednostka się zbuntuje i dla przykładu się ją zniszczy, zaraz zastąpi ją inna, równie bezradna. Z tym systemem nie można było dyskutować, z tym systemem nie dało się negocjować.
– Ale nie wolno zabijać dzieci.
Niemka boleśnie dźgnęła Stanisławę w pierś.
– Dam wam jedną radę. Najlepiej będzie, jak matka to coś udusi. Przyspieszy w ten sposób nieuniknione i jeśli kocha swoje dziecko, to z miłości skróci jego cierpienie.
Rada była absurdalna, a jednak po kolejnych kilku kwadransach, gdy dziecko coraz głośniej charczało i najwyraźniej rzeczywiście odchodziło z tego padołu, na pryczach znowu zrobił się rejwach. Odgłosy, które wydobywały się z małego gardziołka, postawiły na nogi niemal wszystkie więźniarki. Były dowodem tak nieludzkiego cierpienia, męki, bólu, że mimo iż każda wielokrotnie otarła się tu o płaszcz kostuchy, nie dało się tego słuchać. A bycie niemym, bezradnym świadkiem rodziło potworny wewnętrzny ból. W bloku zawrzało.
– Niech to się wreszcie skończy!
– Czy ta kobieta nie ma serca? Przecież dziecko i tak umrze, nie może go udusić?
– Jak?
– Zwyczajnie. Niech mu zatka nos albo położy coś na twarzy!
– Te dźwięki są nieludzkie.
– A ludzkie jest to, że matka ma udusić nowo narodzone dzieciątko?
– Dajcie spokój, przecież ta kobieta sama ledwie dycha.
– No to niech ktoś to zrobi za nią! To dziecko miauczy jak umierające kocię.
– Jak jesteś taka mądra, to sama to zrób.
– Ja z piętra złazić nie będę.
– Mądrala się znalazła. A jak przychodzi co do czego, to się wycofuje.
– Może lepiej się pomodlić o rychłą śmierć.
– Ty, Mariola, nic, tylko się modlisz i modlisz, a nic z tego nie wynika.
– To co, nie ma odważnej?
– Słyszałyście, co ta Niemra powiedziała: tylko tak można mu ulżyć!
– A od kiedy ty Niemców słuchasz?
– Co za wyrodna matka!
– Nie mów tak! Ty byś swoje dziecko udusiła?
Podczas gdy kłótnia przybierała na sile, mały chłopczyk zwinięty w kuleczkę, w pozycji embrionalnej, złapał ostatni haust powietrza, które po chwili z cichym świstem uleciało z jego ust. Pieszczotliwa dłoń kostuchy głaskała jego główkę, przesuwając koniuszkami palców po kędzierzawych miękkich loczkach.
Książkę Anioł życia z Auschwitz kupicie w popularnych księgarniach internetowych: