Czy można kochać tak bardzo, że rezygnuje się ze swoich zasad i przekonań? To pytanie zadaje sobie Gabriela, która po ukończeniu studiów - i w wyniku działań matki, która chce rozbić jej związek z aktualnym partnerem - opuszcza Bydgoszcz i przeprowadza się na wieś. Jej niechęć do zmiany stylu życia odbija się na stosunkach z mieszkańcami wsi, a zwłaszcza na jednym z nich. To właśnie on, Zen Batory, zakochuje się od pierwszego wejrzenia w niepokornej dziewczynie, jednak jej serce należy do innego...
Zanim oboje odkryją, ile ich łączy, będą musieli uporać się ze swoją przeszłością i wyzbyć się niewygodnych sekretów. Czy mimo wszystkich trudnych doświadczeń pozwolą się poprowadzić miłości?
Do lektury powieści Anny Barczyk-Mews Pamiętniki mojej mamy zaprasza Wydawnictwo Novae Res. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment książki:
OD AUTORKI
Droga Czytelniczko, drogi Czytelniku,
w listopadzie 2021 roku do księgarń trafiła moja druga powieść, „Alter ego", której głównymi bohaterami są Ludmiła Batory i Zachar Lwow. Ona – szaleńczo w nim zakochana, on – uwikłany w ciemne interesy. Rozsądek? Strach? A może coś jeszcze innego sprawia, że nie mogą być razem? Jednak ich drogi cały czas się przecinają, a wzajemne przyciąganie jest tak silne, że – choć nie mamy zaufania do Zachara – kurczowo trzymamy kciuki, żeby im się udało. To miłość, która zdarza się raz w życiu. Nic więcej nie zdradzę, żeby nie psuć przyjemności z lektury. Dlaczego w „Pamiętnikach mojej mamy" piszę o „Alter ego"? Zaraz odpowiem na to pytanie, daj mi chwilkę.
Gdy masz problem, to kto jest dla Ciebie oparciem? Ludmiła ma wielkie szczęście, że zawsze może liczyć na swojego ojca. Zen Batory, bo o nim mowa, to taki tata prosto z marzeń – przytuli, rozśmieszy, a jak trzeba, to pogrozi palcem. To niepoprawny optymista, który dla córki zrobi wszystko – nawet upije kogo trzeba bimberkiem własnej roboty, a gdy niezbędna jest konkretna pomoc, w środku nocy zdemontuje nogę od stołu i ruszy na ratunek, odziany w piżamę i czapkę do kompletu. Skoro Alter ego to powieść o Ludmile i Zacharze, nie mogłam rozpisywać się o Zenie na każdej stronie. I tym sposobem przechodzimy do konkretów. Pamiętniki mojej mamy opisują młodość Zena, widzianą oczami pewnej upartej bankierki. Powstały one z dwóch powodów: po pierwsze, ten mężczyzna najzwyczajniej w świecie zasługiwał na to, aby poświęcić mu więcej uwagi, a po drugie… No właśnie. Dopuściłam się pewnego występku, i to nie pierwszy raz. Tak, tak… znowu zakończyłam książkę w najmniej pożądanym momencie. I oczywiście ten, kto uwielbia projektować własne zakończenia, ma pewnego rodzaju wolność, może sobie wymyślić, jak potoczą się losy Ludmiły i Zachara. Ale jeśli ktoś – tak jak ja – oczekuje od lektury wyjaśnień (co? jak? dlaczego? kto z kim, a kto przeciwko komu?), powinien sięgnąć właśnie po ten tytuł. Zdecydowałam się na pewien sprytny zabieg, z którego jestem szczególnie dumna. Akcja w „Pamiętnikach mojej mamy" toczy się w dwóch czasoprzestrzeniach – we współczesności, dzięki czemu poznajemy dalsze losy głównych bohaterów „Alter ego", oraz w 1981 roku, dzięki czemu spotykamy młodego Zena. I teraz niespodzianka! Książki można czytać w dowolnej kolejności, ponieważ napisałam je tak, żeby jedna nie zdradzała tajemnic drugiej.
Wiem, wiem – prolog nie powinien być dłuższy niż sama książka. Grzecznie więc kończę, ale dodaję jeszcze trzy życzenia. Nie wierzę w złotą rybkę, ale nie wynika to z tego, że nie mam akwarium – ja po prostu wierzę w Ciebie. I w związku z tym przymilnie proszę o wizytę na zaczytani.pl, lubimyczytac.pl, empik.com lub legimi.pl i pozostawienie opinii na temat „Pamiętników mojej mamy"… lub innej mojej książki, którą miałeś okazję przeczytać. A jeśli uwierają Cię literki na klawiaturze – co całkowicie rozumiem, bo wiem, że przypadłości są różne (mnie na przykład szczególnie uwiera mycie okien) – to bardzo proszę o ocenę w postaci gwiazdek. I nie wahaj się! Nawet jeśli dasz dużo gwiazdek – o ile książka (lub książki) Ci się spodobała – to Twoje urządzenie nie wybuchnie :). Jest jedynie takie ryzyko, że będę podskakiwała ze szczęścia, z czego relację zdam na moich profilach autorskich, na które zapraszam Cię już teraz. Na Instagramie znajdziesz mnie pod nazwą @ania_barczyk_mews, a na Facebooku pod imieniem i nazwiskiem Ania Barczyk-Mews.
Czekam na Ciebie i Twoją opinię. Ściskam, Ania (nazwisko znasz już z okładki)
PS1 Jeśli po lekturze „Pamiętników mojej mamy" będziesz mieć ochotę na „Listy pisane czułością. Rocznice", daj znać. „Listy…" to korespondencja między Gabrielą a Zenem, którą małżonkowie wymieniali z okazji kolejnych rocznic ślubu. To nie tylko gotowe wzory dla osób, które mają problem z wyrażaniem uczuć za pomocą słów, to także informacje o losach głównych bohaterów Pamiętników. A czytać je będzie Olena. Kim jest Olena? Dowiesz się niedługo. I bardzo się na mnie zezłościsz. Powstaną one jednak tylko pod warunkiem, droga Czytelniczko i drogi Czytelniku, że będziesz miała/miał ochotę na kolejne spotkanie w tym samym gronie.
PS2 Wszystkie Gabriele – a szczególnie jedną, której nazwiska nie wymienię – serdecznie przepraszam za udawaną niesympatię do tego pięknego imienia. Gabrysiu, znana mi i nieznana! Nie nadałabym głównej bohaterce imienia, którego nie lubię, a Twoje imię pasowało mi szczególnie, ponieważ bardzo chciałam użyć zdrobnienia Ryś. Teraz to wszystko wydaje Ci się bez sensu, ale przeczytaj „Pamiętniki", a odnajdziesz sens od razu.
ŚRODA, 1 LIPCA 1981 ROKU
Od miesiąca tkwię w ostatnim miejscu na ziemi, w którym chciałabym mieszkać (wyłączając, oczywiście, groty i wszelkie jaskinie, a także – jak na ironię – dom przy torach kolejowych). W wyniku pomysłowości ojca i perfidii matki zostałam zesłana do wioski mlekiem i gnojówką płynącej. Oficjalnie zamieszkałam u babci, ponieważ mój ojciec, dyrektor dużego banku, po studiach załatwił mi pracę w małym banku. Nieoficjalnie zamieszkałam z dala od cywilizacji w wyniku pewnych zawirowań życiowych. Te „zawirowania życiowe” mają piękne imię i jeszcze piękniejsze błękitne oczy. Adam Czarnowski vel Czarny to kuszący blondyn, który potrafi oczarować uśmiechem i spojrzeniem – i chciałabym napisać, że dotykiem, ale nad tym musimy popracować. Znamy się siedemnaście miesięcy i dwa dni. I to najlepsze siedemnaście miesięcy w moim życiu. Oczywiście tego entuzjazmu nie podziela moja rodzicielka, która z uporem maniaka powtarza, że Adam to leń i lekkoduch i „jak masz mieć takiego męża, to lepiej nie miej wcale”. A ja nawet mogłabym przystać na taki opis, gdyby jeszcze dodała, że może i leń, ale jak chce lub musi, to potrafi się wykazać, że może i lekkoduch, ale gdy zajdzie potrzeba, to potrafi działać. A poza tym ma to coś, co sprawia, że szerokim łukiem omijają go tylko mężczyźni pod warunkiem, że są hetero. Cała reszta gatunku ludzkiego – wyłączając moją matkę i ojca, rzecz jasna – jest nim po prostu oczarowana. Czarny ma zadatki na przywódcę – nawet, co gorsza, na przywódcę sekty – potrafi nakłonić do wszystkiego. Gdy zaczynasz z nim dyskutować, a wasze poglądy znacząco się różnią, nagle zmieniasz zdanie i ostatecznie nie możesz się nadziwić ciasnocie swojego umysłu. Patrzysz na niego i przyznajesz mu w myślach złote medale za mądrość i erudycję, sobie zaś wymierzasz kuksańca w bok za niepohamowany rozwój głupoty.
Moja matka urządziła mnie już drugi raz. Po raz pierwszy już dwadzieścia cztery lata temu, gdy – nie licząc się z konsekwencjami – nadała mi najdziwniejsze imię świata. Nazywam się Gabriela Strzelecka. Na podwórku bawiły się Ewy, Doroty czy Magdy, urocze dziewczynki, przyszłe matki i żony, dumne z prostych polskich imion. A z nimi ja, od kołyski nazywana jak urzędnik państwowy – GABRIELA. Czasem się cieszę, że jestem jedynaczką, bo przy pomysłowości mojej matki i uległości ojca miałabym siostrę Eufemię lub brata Gerarda. Nie lubię ani swojego imienia, ani idiotycznych zdrobnień typu Gabi lub Gabrynia – chyba że padają z ust Czarnego. W tej jednej sytuacji mogę ewentualnie zaakceptować ten bagaż życiowy, jednak pod warunkiem zmiany nazwiska na Czarnowska.
Mieszkam tu od miesiąca i zaczynam się powoli orientować, kto z kim i dlaczego. Zaprzyjaźniłam się z Grażą i Sową, pracujemy razem w banku. Graża i ja mamy tyle samo lat, Sowa mogłaby być naszą mamą. Uwielbiam ją, bo mimo swojego wieku jest wyluzowana i otwarta. Po tym, jak matka Graży wyjechała za chlebem (lub raczej facetem) do Ameryki, ta wzięła dziewczynę pod swoje skrzydła i od tej pory są nierozłączne. Sowa wybrała życie w pojedynkę, z nikim się nie spotyka. Uparcie twierdzi, że facet to dodatek do życia, nie jego esencja. Mam przekonanie graniczące z pewnością, że gdy się nikogo nie ma, wygodnie jest głosić takie poglądy lub ślepo w nie wierzyć. Ja jestem innego zdania i nie wyobrażam sobie życia w samotności. Graża jest przeciwieństwem Sowy. To bardzo atrakcyjna babka, której uroda przyciąga płeć przeciwną, a biedna Graża jest mało asertywna, co powoduje, że jej doświadczenie w stosunkach damsko-męskich – z naciskiem na stosunki – jest o wiele za duże jak na jej dwadzieścia cztery lata. Gdy do naszego banku przychodzi klient, Graża z pamięci mówi, jak całuje, czy miał ładną bieliznę i jaki jest obecnie jego stan konta. Sowa natomiast przetestowała już umiejętności remontowe chyba wszystkich naszych petentów. Wskaże ci najlepszego malarza i tynkarza, wyda opinię na temat malowania okien czy szlifowania drzwi. Gdyby kiedyś straciła pracę w banku, mogłaby otworzyć pośrednictwo remontowo-budowlane – wszyscy fachowcy mają miejsce w jej kalendarzyku, a jak trzeba, to załatwi rabat na remont w zamian za przychylność w sprawach bankowych.
I trzecia w tym banku, poza sympatycznym starszym panem dyrektorem, jestem ja – świeżo upieczona absolwentka ekonomii. Nie lubiłam tych studiów, ludzie na nich byli przygnębiający, a ja takich właśnie ludzi, w dodatku malkontentów, najbardziej nie znoszę. Udzielają mi się ich nastroje i później sama chodzę przygnębiona słońcem lub załamana wiosną. Na moim roku było wielu mężczyzn, każdy z nich miał włosy do szyi, które – zamiast myć regularnie – nosił z dumą jak koronę. Spodnie przeważnie ciemnobrązowe, do tego golf, czarny albo granatowy, a kwintesencją tego smutnego wizerunku były okulary w grubej rogowej oprawie. Moim zdaniem ekonomia to typowy kierunek klonów. Gdy wchodziłam na wykłady, miałam wrażenie, że śnię – wszyscy podobni, to coś, jakby zobaczyć w jednym miejscu czterdziestu Zbigniewów Wodeckich, tyle że ze smutnym wyrazem twarzy. I choć Zbyszkowi niczego nie brakuje, to jego klonom owszem – zwyczajnie brakuje im rozumu, skoro są złodziejami image’u. Ja za to zawsze się wyróżniałam. Podczas gdy moje koleżanki ubierały się w wełniane spódnice i sweterki dziergane na drutach, a do tego obowiązkowo miały trwałą ondulację przypominającą głowę alpaki, ja nosiłam wełniane spodnie w kant, do tego chłopięcą białą koszulą (najłatwiej było zdobyć ją w maju, przed komuniami) i bransoletki, które namiętnie robię sama. Inspiracje czerpię z otoczenia, paski ze zużytych toreb, druciki z bukietów czy pojedynczych kolczyków, które zawsze ratuję przed wyrzuceniem do śmieci. Szkatułka z rzeczami oryginalnymi, które mogą pełnić rolę guzika w białej koszuli, spinki czy zamknięcia torby, jest pełna przedmiotów, które dodają oryginalności moim kreacjom. Oferta sklepów – niestety zbyt szara i uboga jak na moje upodobania – sprawia, że sięgam do takiego zakątka umysłu, którego koledzy ekonomiści z pewnością długo jeszcze nie odkryją. Fryzurę mam prostą, niewymagającą niczego poza suszeniem na szczotce. Gęste ciemne włosy od osiemnastki ścinam do podbródka, a po ułożeniu zawsze zakładam za uszy. Do tego duże kolczyki, lekki makijaż – i jestem gotowa do wyjścia. Gdy patrzę w lustro, widzę fajną, wyróżniająca się babkę, jestem zadowolona. Sadząc po tym, ilu facetów się za mną ogląda, oni również podzielają tę opinię.
Trafiłam do tej sielskiej wioseczki nie tylko po to, żeby rzadziej spotykać się z Adamem. Moi rodzice zaplanowali, że w przyszłości obejmę stanowisko dyrektorki banku. Gdy pan Leon, obecny dyrektor, zostanie stypendystą ZUS-u, ja – jedyna osoba w banku z wyższym i kierunkowym wykształceniem – zajmę jego miejsce. Oczywiście nikt mnie nie zapytał, czy w ogóle mam ochotę osiąść w wiosce i zarządzać tą instytucją. Jedyne mądre zdanie, jakie mój szanowny ojciec wypowiedział, brzmi: „Cyfry cię nigdy nie oszukają. Ludzie zranią, coś ukryją, a na liczydle dwa plus dwa zawsze da ten sam wynik”. I trudno się z nim nie zgodzić.
Z kwestii przyjemniejszych. Dziś otrzymam pierwszą pensję i to dla mnie święto podwójne, ponieważ to będzie mój udział w zakupie auta dla Czarnego. I w związku z tym, że będzie miał samochód, będziemy widywali się częściej. Teraz jesteśmy zdani na PKS lub PKP i to rozkład jazdy autobusów i pociągów decyduje o naszych miłosnych spotkaniach. A skoda lub fiat mogą wiele zmienić w naszym życiu. Dopóki mieszkam u babci Lutki, nie muszę się dokładać do życia, babcia ma ogródek i kury, i mleczną krowę, ma też – wbrew swojej woli – kopertę od moich rodziców na utrzymanie mnie. I w tych cudownych okolicznościach postanowiłam, że przez pierwsze pół roku będę oddawała Adamowi większość swojej pensji, tak na poczet naszej wspólnej przyszłości.
Za trzy długie dni, w sobotę, się zobaczymy. Już nie mogę się doczekać! Babcia jedzie na targ, a to oznacza, że będziemy mieli dla siebie dużo czasu.
Książkę Pamiętniki mojej mamy kupicie w popularnych księgarniach internetowych: