Koniec gimnazjum to dla szesnastoletniej Pauli początek nowego rozdziału w życiu. Żegnając się ze starą szkołą, musi niespodziewanie pożegnać stare przyjaźnie. Jednak samotność jej nie grozi – ma obok siebie rodzinę, sąsiada hodującego nietoperze i… uratowanego z bagna kundelka Błotka.
Wkrótce okaże się, że te wakacje będą dla dorastającej dziewczyny wyjątkowe. Paula po raz pierwszy dokona poważnych wyborów i po raz pierwszy się zakocha. Z kim będzie dzielić swoje smutki i radości? Kto okaże się jej bratnią duszą? Jedno jest pewne: w tak słoneczne lato wszystko się może zdarzyć!
Do lektury powieści Lato Pauli, której autorką jest Anna M. Gorgolewska, zaprasza Wydawnictwo Novae Res. Koniecznie przeczytajcie także wywiad z Anną M. Gorgolewską, w którym z pisarką porozmawialiśmy o jej najnowszej książce, a także o cieniach i blaskach dorastania. Dziś prezentujemy Wam ponadto premierowy fragment książki Lato Pauli. Zapraszamy!
1 września
No i koniec!
Dwa miesiące wakacji minęły. W dodatku minęły tak, że nie ma nawet czego wspominać. Nuda, nuda i jeszcze raz nuda! Małomiasteczkowa nuda! Ta wielkomiejska jest dużo bardziej znośna. W małym miasteczku, takim jak to, w którym mieszkam, nie ma nawet gdzie się poszwendać. Dziwne słowo, które podobno oznacza łażenie bez sensu, a przynajmniej tak mówi moja mama. No bo gdzie się nie ruszysz, to zaraz trafisz na kogoś, kogo wcale nie masz ochoty oglądać. I na bank będzie to najwredniejszy nauczyciel w całej szkole albo koleżanka, o której istnieniu chciałoby się zapomnieć. Poza tym jedna główna ulica i kilka osiedlowych alejek nie stwarzają wielu możliwości. Żeby chociaż jakieś centrum handlowe! Ale gdzie tam! Popularny w Polsce dyskont z owadem w kropki w herbie i drugi z zielonym oślizłym płazem. Oto co mam do dyspozycji.
Więc może i dobrze, że wakacje się skończyły. Po co komu nadmiar wolnego czasu? Co prawda planowałam, że to lato będzie wyjątkowe i nawet nieźle się zapowiadało, ale potem… kompletna katastrofa. Radek mówi, że przesadzam. Że przecież tyle się działo. Błotek… Kostek… Martusia… Ale chyba mogę mieć swoje zdanie na ten temat, no nie?
Aha, z tą nudą może faktycznie trochę przesadzam, bo to lato wcale nie było takie nieudane, a na pewno nie było beztroskie. Przekonałam się, że nie zawsze można chodzić słoneczną stroną ulicy. Zdarzyło się coś, co sprawiło, że zaczęłam patrzeć na świat o wiele bardziej dorośle. Życie daje każdemu lekcje, nie wszyscy jednak z tej nauki chcą skorzystać. Ja pewnie też wolałabym nadal wierzyć, tak naiwnie, po dziecięcemu, że na swojej drodze spotkam tylko dobrych ludzi i nic przykrego mnie nigdy nie spotka. Tymczasem…
Może jednak zacznę od początku.
27 czerwca
– O rany! – Kaśka jednym ruchem ściągnęła frotkę i włosy koloru dojrzałego zboża rozsypały się, okalając jej pulchną twarz. Niebieskie oczy podkreślone mocnym makijażem błyszczały figlarnie. – Skończyłyśmy gimnazjum. Nareszcie! Witaj, zabawo i dorosłe życie!
– Chyba prawie dorosłe? – Spojrzałam na nią wymownie, ale nie zwróciła na mnie uwagi.
– Wyluzuj, Paula. – Dominika jak zwykle trzymała stronę Kaśki. Siedziała na parkowej ławce, z gracją modelki eksponując swoje długie, opalone w solarium nogi. – Mamy po szesnaście lat, są wakacje. Czy może być coś piękniejszego? Nie psuj zabawy swoim marudzeniem.
– Ja przecież… – zaczęłam, chcąc się wytłumaczyć.
– Słyszałam – przerwała mi bezceremonialnie Kaśka – że jacyś sportowcy będą mieć u nas obóz treningowy. Przez cały miesiąc.
– Lipiec czy sierpień? – Dominika zacisnęła kciuki i utkwiła wyczekujący wzrok w Kaśce.
– Lipiec.
– Yes! Yes! Yes! – Przy każdym słowie Dominika podskakiwała i głośno klaskała w dłonie.
– Zupełnie dorosła reakcja – rzuciłam sarkastycznie.
– No co? W sierpniu jadę z matką do Grecji. Jej siostra chce się pochwalić nowym narzeczonym. To on funduje ten wyjazd. Podobno ma strasznie dużo kasy i poza ciotką świata nie widzi. A jacy to sportowcy?
– No, tego to akurat nie wiem – przyznała Kaśka.
– O nie! Mam nadzieję, że nie jakieś zramolałe dziady! – Dominika usiadła zrezygnowana na ławce. – Fajnie by było trochę poświrować, nie?
– Bo ja wiem? Przecież będą tu tylko miesiąc. Wzruszyłam ramionami. – A miłość na odległość nie sprawdza się nawet w poważnych związkach.
– A kto tu mówi o miłości? – skrzywiła się Dominika.
– Krótkie dystanse są nie dla mnie – powiedziałam.
– Patrzcie ją! Znawczyni! A ilu chłopaków już miałaś? – Kaśka złośliwie zmrużyła oczy. – Wczuwanie się w bohaterów romansideł, które czytasz, nie czyni cię ekspertką w dziedzinie miłości. Najpierw coś przeżyj, a potem zabieraj głos.
– Ja przynajmniej coś czytam! – odcięłam się. – A ty niby jesteś taką ekspertką? Jak na razie rzucił cię jeden chłopak, i to po kilku tygodniach chodzenia!
– Nieprawda! – krzyknęła Kaśka, zrywając się na równe nogi. – To ja go rzuciłam, bo… bo… był beznadziejny!
– Beznadziejny?! Mówiłaś, że to wielka miłość! Również wstałam. – Tygodniami mnie męczyłaś, żebym was ze sobą poznała. A przecież wiedziałaś, że mi się podoba i…
– A więc o to chodzi! Ty mała zazdrosna jędzo! – Kaśka aż kipiała ze złości. – Od samego początku życzyłaś nam źle, bo chciałaś Radka dla siebie!
– Zgłupiałaś?
– Nie zwracałaś na niego uwagi, dopóki nie zaczęliśmy się spotykać. Tak się kończą randki we trójkę. Zawsze musiałaś za nami łazić? Ciotka przyzwoitka.
– Co ty wygadujesz? W życiu nie słyszałam większych bredni. – Siliłam się na spokój, lecz rozdrażnienie powoli brało górę. – To, że Radek mi się podoba i się widujemy, nie ma nic wspólnego z tobą. Jest przystojny i wiele dziewczyn się za nim ogląda.
– Jak to się widujecie?
– Normalnie. Chodzimy przecież razem na angielski.
– I tak spokojnie o tym mówisz?
– A jak mam mówić? – Zaczęłam się powoli wkurzać.
– Nie doszukuj się drugiego dna tam, gdzie go nie ma. A poza tym zerwaliście już pół roku temu, więc nawet gdyby…
– Wiedziałam! – Kaśka zaśmiała się sztucznie. – Zawsze byłaś fałszywa. Ostrzegali mnie przed tobą, a ja głupia nie słuchałam. Holowałam cię przez całe gimnazjum, ale już wystarczy! Już dosyć! Wiesz, szkoda mi ciebie. Naprawdę. Dobrze, że wreszcie pokazałaś swoją prawdziwą twarz. Przynajmniej nie popsujesz mi wakacji!
Stałam osłupiała, z lekko rozdziawioną buzią. Nie pojmowałam, jak niewinna rozmowa mogła przerodzić się w tak irracjonalną wymianę zdań. Przyjaźniłyśmy się od pierwszego dnia gimnazjum. Byłyśmy nierozłączne, jak trzej muszkieterowie. Nieco pulchna Kaśka – Portos, śliczna Dominika – Aramis i ja – rozsądna i stateczna
– Atos. Do dzisiejszego dnia, co dziwne, nigdy się nie pokłóciłyśmy. Chociaż od pewnego czasu, uświadomiłam sobie to dopiero teraz, coś zaczęło się między nami psuć. I to wcale nie od afery z Radkiem.
Kaśka i Dominika bardzo chciały być już dorosłe i coraz częściej szukały towarzystwa starszych chłopaków. Mnie to nie kręciło. Nagle zdałam sobie sprawę, że przez ostatnie miesiące byłam jakby poza nawiasem naszej przyjaźni. Spotykałyśmy się rzadziej, dziewczyny porozumiewały się półsłówkami, których znaczenia nie rozumiałam. A dzisiaj wszystko się wyjaśniło! Nasza przyjaźń nie przetrwała. Tylko że ja nie miałam o tym pojęcia. Stałam się przeszkodą, zbędnym elementem… takim piątym kołem u wozu. Nie potrafiłam w to uwierzyć.
– Jestem fałszywa? Holowałaś mnie? Co to? Jakiś sprawdzian? Ukryta kamera? – Desperacko próbowałam załagodzić sprawę. Trzy lata przyjaźni nie mogły zakończyć się w ten sposób.
– Nie wysilaj się. To koniec. – Kaśka z drwiącym uśmieszkiem podparła się pod boki.
Patrzyła na mnie tak, jakby to wszystko zaplanowała i widać było, że sytuacja potoczyła się po jej myśli. Pozbyła się mnie bez mrugnięcia okiem. Tak jak wyrzuca się puste opakowanie po czekoladkach, gdy zjadło się już ostatnią.
– Nigdy do nas nie pasowałaś – dodała z udawaną dobrocią. – Z tymi swoimi głupimi zasadami, mamusią, tatusiem. Przemądrzałym starszym bratem. Z życia trzeba korzystać i brać z niego garściami. My z Dominiką to potrafimy, a ty jeszcze długo się tego nie nauczysz. Niepotrzebny nam ktoś wiecznie jęczący. Może to trochę przykre, jednak dobrze, że wszystko sobie wyjaśniłyśmy. Było miło, lecz się skończyło. Ale Radka ci nie zapomnę. Tylko nie myśl, że jestem zazdrosna. Nie mam o kogo, bo ty u Radka nie masz żadnych szans.
– Taka jesteś pewna? – wycedziłam przez zaciśnięte z wściekłości zęby. Nie byłam może tak przebojowa jak moje koleżanki, ale miałam nienaganną figurę, błyszczące włosy i nieskazitelną cerę, co w wieku lat szesnastu zdarza się rzadko. – A może my już jesteśmy ze sobą?
– Pobożne życzenia! – Kaśka odrobinę zbladła i żeby to ukryć, odwróciła się w stronę Dominiki. – Nudzi mnie ta rozmowa. Idziemy!
Dominika, która do tej pory nie brała udziału w kłótni, tylko z cichą satysfakcją chłonęła każde słowo wypowiedziane przez Kaśkę, podniosła się z ławki.
– Świnia jesteś, nie koleżanka – powiedziała, patrząc na mnie z pogardą. – Zazdrosna szuja. Takie rzeczy w przyjaźni nie przejdą. Zapamiętaj to sobie.
Zabrakło mi słów. Stałam i patrzyłam, jak dziewczyny, które jeszcze dziś rano uważałam za swoje przyjaciółki, wychodzą z parku. Żadna się nie obejrzała. Nie mogłam zrozumieć, co zaszło. Nie docierało do mnie, że przez trzy lata żyłam złudzeniami i dawałam się oszukiwać.
28 czerwca
Stało się! Moja trzyletnia przyjaźń z Kaśką i Dominiką dobiegła końca. A raczej zakończyła się z wielkim hukiem. Tylko czy to w ogóle była przyjaźń? Spróbuję zrozumieć tę sytuację, ale jeszcze nie teraz. Gdy zaczynam o tym myśleć, kłębi się we mnie zbyt wiele emocji. A muszę wszystko przeanalizować, muszę odnaleźć moment, w którym popełniłam błąd. Bo to, że go popełniłam, jest pewne.
Wakacje zaczęły się fatalnie. I wcale nie chodzi o kłótnię z dziewczynami.
W połowie czerwca tato zaliczył – na szczęście niegroźną – kolizję drogową, czyli krótko mówiąc, stłuczkę. Jakaś panna, która miała prawko zaledwie od dwóch tygodni, wjechała w niego na skrzyżowaniu. To znaczy w samochód, nie w tatę, ale przekreśliła tym samym nasze, a może przede wszystkim moje, plany wakacyjne.
Dlaczego? To bardzo proste.
Po pierwsze – samochód ma solidnie wgnieciony bok i jego naprawa nie dość, że potrwa, to jeszcze będzie sporo kosztować. Pochłonie pewnie cały fundusz wakacyjny.
Po drugie – tato musi nosić kołnierz ortopedyczny, bo uszkodził sobie podczas wypadku kręgosłup szyjny. Na szczęście nie odniósł większych obrażeń, ale wystarczające, aby włóczęga po Polsce z plecakami nie wchodziła w grę.
Po trzecie – zważywszy na pierwsze i drugie – wyjazd na pewno nie dojdzie do skutku. Tak więc żegnaj wędrówko górskimi szlakami. Ruiny warowni i zamków Wielkopolski i Mazowsza muszą poczekać. Wygląda na to, że w wakacje nie wyściubię nosa poza naszą mieścinę.
1 lipca
Spojrzałam dzisiaj w lusterko i się przeraziłam. Podkrążone oczy, blada cera, pusty wzrok. Wyglądam jak kandydatka na zombie lub wampirzyca na głodzie. A wszystko przez to, że od trzech dni nie mogę spać. Kiedy tylko robi się ciemno i w całym mieszkaniu zapada cisza, zamiast spać, jak każdy normalny człowiek, zaczynam myśleć i analizować. Za każdym razem, gdy zamykam oczy i usiłuję przywołać sen, natychmiast zjawia się szyderczo uśmiechnięta twarz Kaśki i słyszę jadowite: „Zawsze byłaś fałszywa”.
No i po spaniu.
Myślę i myślę. Ciągle od nowa wałkuję to samo, czyli jak doszło do tego, że trzyletnia przyjaźń zakończyła się w kilka minut. Przypominam sobie nasze wygłupy i długie rozmowy na poważnie, zwierzenia i wspólne fantazjowanie na różne tematy. Próbuję znaleźć przyczynę, ale żadne rozsądne wytłumaczenie nie przychodzi mi do głowy.
A może po prostu nie chcę przyjąć do wiadomości faktów? Może ta przyjaźń… Nie, z werdyktem jeszcze poczekam. Tylko czy to ma sens?
3 lipca
Od dziś mam właściwe wakacje. Przeżyłam ostatnią lekcję angielskiego i wszystkie podręczniki i ćwiczenia zamknęłam na klucz w szufladzie biurka. Przez dwa najbliższe miesiące nie zamierzam do nich zaglądać.
I chociaż mam nareszcie labę, tego dnia do udanych zaliczyć nie mogę. Oczywiście za przyczyną Kaśki i Dominiki.
– No to co? Gdzie wyjeżdżasz? – Radek oparł jedną dłoń tuż nad moją głową, drugą chwycił wyższą poprzeczkę trzepaka i podciągnął się, żeby usiąść na niższej. Przez moment znalazł się bardzo blisko mnie i poczułam przyjemny zapach wody kolońskiej, który przeniknął moje ciało, eksplodując gdzieś w okolicy brzucha dziwnym łaskotaniem. Przymknęłam oczy, by przedłużyć tę chwilę.
– Hej! – Poczułam lekkie pacnięcie w głowę. – Ziemia do Pauli!
– Co? – zapytałam z niezbyt mądrą miną.
– Pytam, dokąd wyjeżdżasz, bo ja za parę dni razem z bratem wybywam nad morze.
– A ja nigdzie. – Wzruszyłam ramionami, wzdychając smętnie. – Kasa na wakacje pójdzie na naprawę samochodu. Wiesz, po tej stłuczce na skrzyżowaniu. Więcej starzy nie wyskrobią. Muszą oszczędzać. Piotrek przecież zaczyna studia.
– Też bym siedział w domu, gdyby braciak nie dostał roboty w ośrodku wczasowym. W tamtym roku byli z niego bardzo zadowoleni i teraz sami zadzwonili z propozycją. Nareszcie te wszystkie kursy barmańskie na coś się przydały.
– Tobie też załatwił pracę?
– Nie, to by było zbyt piękne. – Radek pokręcił głową. – W ośrodku ma do dyspozycji pokój i zagwarantowane wyżywienie. Nie mają też nic przeciwko temu, żeby ktoś u niego powaletował. No to żal nie skorzystać.
– Zazdroszczę ci. Ja, Piotrek i ojciec mieliśmy powłóczyć się po Polsce z plecakami. Pół roku ustalaliśmy trasę i wykłócaliśmy się, które ruiny zobaczyć, a które sobie odpuścić.
– Ruiny?!
– No wiesz. Zamki, warownie… A raczej to, co z nich zostało. Czego nie zdążył zniszczyć czas albo ludzie. Takie niegroźne rodzinne fiksum-dyrdum.
– To znaczy co?
– No jak to co? Tata historyk, brat student archeologii, ja… – Zatrzymałam się w pół słowa, bo o mało nie wygadałam się o mojej namiętności do romansów, i to niekoniecznie tych współczesnych.
– A ty? – Radek zeskoczył z trzepaka i zajrzał mi w oczy. Zapach wody kolońskiej znowu mnie oszołomił i na moment odpłynęłam.
– A ja… – Przełknęłam głośno ślinę. – Miłość do historii nie mogła mi się nie przydarzyć. Jak powiedziałam – fiksacja rodzinna.
Staliśmy naprzeciwko siebie. Radek był o głowę wyższy, więc musiałam spoglądać w górę, dlatego nasza rozmowa wyglądała zapewne na bardzo intymną. Tym bardziej że Radek nagle wyciągnął rękę i poczułam, jak wplata palce w moje włosy. To znaczy tak mi się wydawało, bo już po chwili ręka Radka powędrowała do kieszeni.
– Liść – powiedział tytułem wyjaśnienia.
– Dzięki – mruknęłam, próbując ukryć rumieniec, który zdradziecko wypełzł na moje policzki. – Dobrze, że nie kwiatek.
– Kwiatek? – Radek uśmiechnął się niepewnie. Kwiatki są groźne?
– Każda wariatka ma w głowie kwiatka – palnęłam głupio. – Nigdy nie słyszałeś, jak dzieciaki tak za kimś wołają?
– Chyba nie, ale w takim razie dobrze, że to był jednak listek.
Zadźwięczał sygnał mojej komórki. Wyciągnęłam telefon i odczytałam wiadomość. A potem jeszcze raz. I jeszcze.
– Coś się stało? – zaniepokoił się Radek.
– Nie, skąd. – Rozejrzałam się, a Radek powędrował spojrzeniem w ślad za mną.
– Ooo, Kaśka i Dominika. No tak. Czas na babskie pogaduchy. Znaczy mam się zmywać.
– Nie, nie musisz.
Radek popatrzył na mnie uważnie i szybko się obejrzał. Dziewczyny znikały właśnie za rogiem, nie zaszczyciwszy nas nawet spojrzeniem.
– Uhm… Kłopoty w raju? – zażartował Radek, nie wiedząc, co myśleć o całej sytuacji. – Pokłóciłyście się?
– Nie – powiedziałam, ledwo powstrzymując płacz. Wzięłyśmy rozwód. A w ogóle to muszę już lecieć. Cześć!
– Paula! Poczekaj!
– Naprawdę się spieszę – skłamałam i pomachałam komórką. – Mam coś załatwić dla mamy. Omal nie zapomniałam, ale niech żyje technika, nie? Na razie!
– Cześć!
Pobiegłam przez trawnik, skracając sobie w ten sposób drogę do bloku. Domofon od zawsze był zepsuty, więc nie traciłam czasu na wbijanie kodu, tylko jednym szarpnięciem otworzyłam drzwi i wpadłam do środka. W połowie schodów musiałam zwolnić, bo zadyszka i kłucie w boku nie pozwoliły mi dłużej biec. Nie stanęłam jednak. Minęłam swoje piętro i zatrzymałam się dopiero przy wejściu na dach. Zdecydowanie nacisnęłam klamkę i z ulgą poczułam na twarzy powiew ciepłego wiatru. Nie próbując już ukrywać łez, weszłam na dach, usiadłam i oparłam się o najbliższy komin. Ze złości, żalu i poczucia krzywdy wszystko się we mnie gotowało. Dziwnym zbiegiem okoliczności Kaśka i Dominika przechodziły ulicą akurat wtedy, gdy rozmawiałam z Radkiem. Nieważne, że rozmawialiśmy tak zwyczajnie, po przyjacielsku. W dodatku o niczym istotnym. W kontekście ostatniej wymiany zdań z dziewczynami mogło to zostać odczytane inaczej. No i zostało! Szczególnie przez Kaśkę. To ona przysłała mi wiadomość, która tak wytrąciła mnie z równowagi. Wytrąciła z równowagi i wzburzyła. Kilka słów drążących teraz mój umysł z siłą wiertarki udarowej. Ty zdradziecka szmato! Lepiej nie właź mi w drogę! Nie zasłużyłam na takie słowa. Nikomu nic nie zabrałam ani nikogo nie zdradziłam. Kaśka była niesprawiedliwa i miała najwyraźniej bardzo, ale to bardzo krótką pamięć!
To ja wyłowiłam Radka z tłumu. To ja zauważyłam, że z pucołowatego dzieciaka, z którym wspinałam się po drzewach, wyrósł przystojny chłopak. Gdyby nie to, Kaśka nigdy by nie zwróciła na niego uwagi. Po prostu nie był w jej typie. Nie miał w sobie nic z macho, nie łaził na siłownię, od piwa wolał wodę mineralną, a od wysiadywania na parkowych ławkach siedzenie w bibliotece. Ale Kaśka nie mogła pozwolić, żeby ktoś poza nią go zdobył. Tak długo smętnie wzdychała. Opowiadała mi przy każdej możliwej okazji, jaka jest zakochana i jak cierpi, bo jej najlepsza przyjaciółka, czyli ja, nie chce pomóc w spełnieniu jej największego marzenia. Marzeniem tym było oczywiście poznanie Radka. Naiwnie i głupio wierząc w naszą przyjaźń, uległam namowom Kaśki. Radek co prawda nie bardzo miał ochotę na tę znajomość, ale Kaśka sobie tylko znanymi sposobami potrafiła go skutecznie przekonać. Po kilku tygodniach mówiła już o Radku „mój Radzio” albo „mój chłopak”. A ja? Usunęłam się jak ta idiotka i nawet nie spróbowałam zawalczyć, bo przecież przyjaciółce nie mogłam zrobić takiego świństwa. No i Radek w końcu zdawał się bardzo zadowolony z takiego obrotu sprawy.
A dzisiaj, po tym wszystkim, co dla niej zrobiłam, Kaśka ma czelność nazywać mnie zdradziecką szmatą?! Mnie, która dla niej poświęciła swoje uczucie?
Nowa fala łez wściekłości wymknęła się spod moich powiek i pociekła po policzkach. Nadal nie mieściło się mi w głowie, dlaczego przewrotny los napisał dla mnie tak paskudny scenariusz.
– Zły dzień?
Drgnęłam wystraszona. Przede mną stał staruszek z pierwszego piętra i przyglądał mi się ze współczuciem. Pan Konstanty. Wierzchem dłoni szybko otarłam twarz. Zupełnie bez sensu, bo zapuchnięte i zaczerwienione oczy jednoznacznie zdradzały, że płakałam. Podniosłam się i odruchowo otrzepałam spodnie.
– Okropny – powiedziałam i chcąc uniknąć wdawania się w szczegóły dodałam: – Dogląda pan nietoperzy?
– Usłyszałem, że ktoś tu wchodzi, to zajrzałem. – Pan Konstanty przeczesał rzadkie, siwe włosy dwoma palcami prawej dłoni. Trzy pozostałe stracił jeszcze w dzieciństwie. Zmiażdżyła mu je jakaś maszyna do cięcia drzewa. Okaleczona dłoń mimowolnie przyciągała wzrok. – Dwa dni temu przyłapałem bliźniaki z parteru, jak gmerały w dziupli kijem. Na długo odechce im się podobnych eksperymentów po tym, jak matka przetrzepała im skórę. Paskudne chłopaczyska.
– A nietoperzom nie zrobili krzywdy?
– Na szczęście nie. – Staruszek uśmiechnął się z zadowoleniem. – Zdążyłem na czas.
Kilka lat temu ktoś genialny inaczej postanowił zamienić na parking niewielki plac sąsiadujący z naszym osiedlem. Kiedy zaczęli wycinać drzewa, okazało się, że w jednym gnieździ się mała kolonia nietoperzy. Żeby uchronić je przed śmiercią, pan Konstanty zbudował na dachu imitację jaskini z załomkami, w których mogą bezpiecznie się schronić. W konstrukcję wkomponował sporą część pnia i – o dziwo! – nietoperze świetnie się zadomowiły. Teraz co wieczór można było obserwować, jak w świetle ulicznych latarni polują na ćmy.
Grzebałam w plecaku, próbując bezskutecznie zlokalizować chusteczki higieniczne. Łzy wprawdzie już mi obeschły, ale nos potrzebował natychmiastowego przeczyszczenia.
– Proszę. – Pan Konstanty podsunął mi małą paczuszkę. – Nie trzeba płakać. Cokolwiek by się nie działo, zawsze można znaleźć jakieś rozwiązanie.
– Zawsze? Wierzy pan w to?
– No, prawie zawsze – uśmiechnął się pan Konstanty. – Możesz mi wierzyć. Mam osiemdziesiąt dwa lata. Wiele w życiu widziałem i niejedno przeżyłem. Wam, dzieciakom, wydaje się, że wasze problemy są najważniejsze i największego kalibru. No i oczywiście wszystkie nierozwiązywalne.
– Bo dla nas są. To wy, dorośli, je lekceważycie i bagatelizujecie, nie zważając na to, co czujemy.
– Zgoda. Czasem dorośli tak do tego podchodzą. Ale nie wszyscy. Niektórzy pamiętają, jak sami przechodzili proces dorastania. Jednak widzisz, moje dziecko, punkt widzenia, jak to się mówi, zależy od punktu siedzenia. Wasze problemy najczęściej odnoszą się do kłótni z koleżankami, burzliwej pierwszej miłości czy niemożności dogadania się z rodzicami. Czyż nie?
– Poniekąd tak, lecz nie zawsze – odparłam zdziwiona i trochę zbita z tropu, bo uzmysłowiłam sobie, że jeszcze chwila, a opowiem sąsiadowi o wszystkim, co mnie boli. Nagle zapragnęłam wygadać się przed kimś, żeby wprowadzić w ten chaos w mojej głowie nieco porządku. – Kłótnia z koleżankami może mieć przykre albo wręcz groźne następstwa, a rodzice potrafią kompletnie obrzydzić życie.
– Racja. – Pan Konstanty pokiwał głową. – Ale każdy kij ma dwa końce. Żeby był skutek, musi być i przyczyna. Nie ma dymu bez ognia. A te twoje łzy to pewnie przez chłopaka, co?
– Nie mam chłopaka. – Zabrzmiało to dość żałośnie, ale było mi wszystko jedno.
– No to zostają koleżanki – mruknął domyślnie pan Konstanty. – Twoich rodziców pamiętam jeszcze z czasów, gdy uczyłem i myślę, że oni są w porządku. Zgadza się?
– Mniej więcej. – Wzruszyłam ramionami. – A właściwie to całkowicie. Moje przyjaciółki zrobiły mi prezent na pożegnanie gimnazjum. Powiedziały, że już nie chcą mieć ze mną nic wspólnego, mają mnie dość i takie tam.
– W takim razie to nie były twoje przyjaciółki. – Staruszek popatrzył na mnie poważnie. – Prawdziwa przyjaźń, podobnie jak prawdziwa miłość, nie żąda poświęceń i dowodów. Przyjaciel akceptowałby cię taką, jaką jesteś, bezinteresownie pomagał, powiedziałby, gdybyś robiła coś źle, i doradził. W dzisiejszych czasach zbytnio szafuje się pojęciem przyjaźni. Kilkudniowa znajomość to nie przyjaźń.
– Tylko że my znałyśmy się trzy lata. Od początku trzymałyśmy się razem. – Zamrugałam szybko, znowu czując pod powiekami łzy. – Odrabiałyśmy wspólnie lekcje, obgadywałyśmy chłopaków i… I w ogóle.
– To samo mogłaś robić z innymi koleżankami i teraz nie wypłakiwałabyś oczu, ukrywając się na dachu.
– A co pan może o tym wiedzieć! – zawołałam nagle rozzłoszczona. – Młody to pan był nie wiadomo kiedy, a już pojęcia o młodych dziewczynach nie ma pan zupełnie! Poza tym kto pana upoważnił do dawania rad? Psychoanalityk się znalazł!
Otworzyłam z rozmachem drzwi i zbiegłam po schodach, najszybciej jak mogłam. Gnał mnie żal, ale przede wszystkim wstyd, że zachowałam się niegrzecznie wobec pana Konstantego. Pożałowałam swoich słów już w chwili, gdy zostały wypowiedziane. Staruszek chciał pomóc, a ja się na nim odegrałam. Za Kaśkę. Za Dominikę. Za trzy lata fałszywej przyjaźni.
– Dobrze, że się pohamowałam… Że wiem, jak należy traktować starszych ludzi… – usprawiedliwiałam się półgłosem sama przed sobą. – Moje wystąpienie było żałosne i nie na miejscu, ale taka Kaśka na przykład mogłaby staruszkowi nieźle nawtykać…
Wpadłam do mieszkania i zanim ktokolwiek zdążył mnie zobaczyć, ukryłam się w łazience. Jeden rzut oka w lusterko i wiedziałam, że to było dobre posunięcie. Moja twarz potrzebowała natychmiastowego retuszu. Obmyłam się zimną wodą. Zaczerwienione od płaczu policzki nieco zbladły.
– Paula? – Do drzwi łazienki zapukała mama. – Dobrze, że jesteś. Wyłaź szybko, bo siadamy do obiadu.
– Już idę! – Przyczesałam włosy i z wymuszonym uśmiechem na ustach weszłam do kuchni.
Książkę Lato Pauli kupicie w popularnych księgarniach internetowych: