- Wszystkie nasze bohaterki mogłaby stanowić wzór dla innych kobiet. To nie są malowane lale, ale wojowniczki. W sytuacjach ekstremalnych, gdy zawalił się ich świat, nie dały się zastraszyć, poszły pod prąd. Nie pozwoliły opluwać ani siebie, ani swoich bliskich. Nie uznawały fałszywych autorytetów: niesprawiedliwego sędziego, stronniczego policjanta czy głupiego ministra. Dążyły do prawdy za wszelką cenę - mówi Ewa Ornacka, współautorka książek Nowy alfabet mafii oraz Wojny kobiet.
Jak wpadli Państwo z Piotrem Pytlakowskim na pomysł, by w centrum wydarzeń umieścić kobiety, by uczynić z nich bohaterki nowej książki?
Podczas jednego ze spotkań promującego Nowy alfabet mafii ktoś z sali zapytał: „Dlaczego tak mało napisaliście o kobietach? W tamtej książce były one jedynie dodatkiem do męskiego, mafijnego świata – albo ginęły w gangsterskich egzekucjach u boku swoich mężczyzn, albo, jak żona „Dziada”, nadawały im ludzką twarz, ewentualnie stanowiły barwne tło opisywanych wydarzeń, jak np. żona „Słowika””. Właśnie po tamtym spotkaniu z czytelnikami postanowiliśmy z Piotrem napisać kolejną książkę – jednak nie o żonach i kochankach mafii, lecz kobietach, które mafii rzuciły wyzwanie.
Która z opisanych historii zrobiła na Pani największe wrażenie?
Powaliła mnie na kolana historia Moniki Dobrowolskiej Mancini, wdowy po komisarzu policji z Rzymu. Oficjalną przyczyną jego śmierci był rak, lecz w rzeczywistości zabiła go kamorra i zblatowani z mafią politycy. Nigdy w życiu nie spotkałam tak odważnej kobiety. Monika opowiada o życiu w stałym zagrożeniu i o sprawie, za którą oddał życie jej mąż. Boję się o nią, naprawdę… że mafia w końcu ją uciszy, że skrzywdzi jej dziecko. Wdowa po komisarzu uspokaja mnie w mailach, że skoro już skruszeni capo di tutti capi otwarcie mówią o swoich związkach z rządem Berlusconiego, to jej nic już nie grozi.
Pani zapewne łatwiej było się wczuć w uczucia opisywanych kobiet. Czy Piotrowi Pytlakowskiemu nie sprawiało to problemu?
Jestem emocjonalistką, wzruszam się i wściekam do łez. Mam chyba w sobie nadmiar empatii, ale kobiety to doceniają. Widzą, że jestem autentyczna, przeżywam ich dramaty, chcę pomóc. Piotr jest wyważony, panuje nad emocjami, potrafi słuchać. Świetnie się z nim rozmawia.
Czy teraz, po ukończeniu książki, chciałaby Pani coś w niej zmienić? Dodać jakiś rozdział? O kim?
W naszej książce brakuje mi historii pani prokurator Wiolantyny Mataniak z Opola, oblanej przez mafię żrącym kwasem. Mimo niewyobrażalnego bólu, wielu skomplikowanych operacji i trwale oszpeconej twarzy pani Mataniak postanowiła wrócić do pracy w prokuraturze. Pokazała przestępcom, że chociaż ją skrzywdzili, to nie zdołali pozbawić woli walki ze złem. Byliśmy bliscy rozmowy z panią prokurator. Niestety, odezwały się stare, niezabliźnione rany.
Czy po takiej pracy, godzinach trudnych rozmów, dziennikarz utrzymuje kontakt ze swoimi bohaterami?
Zaprzyjaźniłam się z Lucyną Biej, która postawiła przed sądem morderców męża i jego kolegi. Ta blondwłosa projektantka sukien ślubnych z Polic „rozbiła” jeden z najgroźniejszych gangów w Polsce. Podziwiam ją nie tylko za odwagę, ale też za oddanie rodzinie, pogodę ducha i szczerość w przyjaźni. To niezwykła osoba.
Którą z opisywanych kobiet szczególnie postawiłaby Pani Polkom za wzór?
Wszystkie nasze bohaterki mogłaby stanowić wzór dla innych kobiet. To nie są malowane lale, ale wojowniczki. W sytuacjach ekstremalnych, gdy zawalił się ich świat, nie dały się zastraszyć, poszły pod prąd. Nie pozwoliły opluwać ani siebie, ani swoich bliskich. Nie uznawały fałszywych autorytetów: niesprawiedliwego sędziego, stronniczego policjanta czy głupiego ministra. Dążyły do prawdy za wszelką cenę. Sędzia Marlena Kluk zaryzykowała całą swoją karierę zawodową, wspierając ojca – emerytowanego generała policji oskarżonego o współpracę z mafią paliwową, a Danuta – siostra okrutnie dręczonego i zamordowanego Krzysztofa Olewnika – nie dała sobie wmówić, że jej brat sfingował swoje uprowadzenie. Danuta obnażyła słabość organów ścigania i niekompetencje ważnych polityków. Żadna z naszych bohaterek nie ma poczucia, że zrobiła w życiu coś nadzwyczajnego. Skromność to cecha, która je łączy.
Jak docierali Państwo do swoich bohaterek, jak je odkrywali?
Spotkaliśmy je w naszym dziennikarskim życiu: na salach sądowych, w zakładach karnych, gdy odwiedzały swoich bliskich, albo w naszych redakcjach. Opowiadały nam o swoich dramatach, czasami prosiły o pomoc. Zaufanie budowaliśmy latami.
Czy trudno było nakłonić te kobiety do rozmowy?
Z kobietami rozmawia się inaczej niż z mężczyznami. One więcej widzą, nie wstydzą się uczuć, ale jako rozmówczynie bywają nieprzewidywalne. Są chwiejne, często zmieniają zdanie – a czasem wręcz żądają, by jednak nie pisać o tym, o czym opowiedziały. Wtedy dla nas, autorów, nastają najtrudniejsze chwile. Musimy przekonać je, że warto opowiedzieć innym ich historie. Wojowniczki nie chcą współczucia obcych ludzi, bo stąd tylko krok do litości. A kobiety, które rzuciły wyzwanie policji, sądom i mafii, nie chcą, by ktokolwiek się nad nimi litował.