Na Jowisza! Uzupełniam Jeżycjadę to swoisty suplement dla najpopularniejszego polskiego cyklu powieści młodzieżowych. Małgorzata Musierowicz i Emilia Kiereś ukazują w tej książce mnóstwo ciekawostek dotyczących Jeżycjady.
Na Jowisza! Uzupełniam Jeżycjadę – o czym jest nowa książka Małgorzaty Musierowicz i Emilii Kiereś?
Niezależnie od tego, ile macie lat i czy Jeżycjadę czytacie od zawsze, czy... od wczoraj, z pewnością lektura książki Na Jowisza! Uzupełniam Jeżycjadę okaże się dla Was wspaniałą przygodą. Poznacie lepiej bohaterów serii, dowiecie się, jak wyglądali, gdy byli dziećmi, w jakiej okolicy mieszkali Borejkowie, obejrzycie mnóstwo zdjęć i poznacie ciekawostki z życia literackiego w Polsce. Małgorzata Musierowicz pisze także o tym, jak bardzo zaskoczyło ją, że wydarzenia z jej własnego życia znajdowały odzwierciedlenie na stronach poszczególnych powieści. Anegdoty, ciekawostki, sekrety i tajemnice – wszystko to znajdziecie w książce Na Jowisza! Uzupełniam Jeżycjadę.
Na Jowisza! Uzupełniam Jeżycjadę – recenzja książki
W naszej redakcyjnej recenzji książki Na Jowisza! Uzupełniam Jeżycjadę zwracamy uwagę na fakt, że ta publikacja to prawdziwa skarbnica wiedzy dla miłośników cyklu powieściowego Małgorzaty Musierowicz, ale też prawdziwa lekcja historii i kopalnia wiedzy o życiu w PRL-u dla czytelników, którzy nie są tak mocno związani z serią. Pięknie wydana, napisana stylem charakterystycznym dla autorki Jeżycjady, to publikacja naprawdę godna uwagi.
Jakie były kobiety w Jeżycjadzie? Poznajcie bohaterki!
– Bohaterki Jeżycjady czytelniczki pokochały od pierwszej strony, od pierwszej literki. To była miłość bezgraniczna i szczera. Czuły, że się zaprzyjaźniają z nimi na dobre i na złe. W każdej z dziewcząt i kobiet z powieści Małgorzaty Musierowicz było trochę ich samych: nieufnych, zagubionych, smutnych, wesołych, życzliwych, otwartych, szczerych i spragnionych świata – tak w swoim materiale o kobietach w Jeżycjadzie pisze Adrianna Michalewska. Zainteresowani? Zachęcamy do przeczytania całego naszego tekstu: Kobiety z „Jeżycjady". Poznajcie kulisy powstania słynnego cyklu.
Serwis Nowakowskich. Fragment książki Na Jowisza! Uzupełniam Jeżycjadę:
„– Śliczna porcelana – zachwyciła się wytworna matka Tola, ujmując w dwa palce kruchą filiżankę z kawą. – Właśnie takie drobiazgi, pamiątki rodzinne przechodzące z pokolenia na pokolenie, budują atmosferę w domu.
Nikt jej nie zaprzeczył. Bo czyż nie miała racji? (...)
Mylili się jednak, sądząc, że Bobek pozwoli się zapchać tortem. Przełknął kawał ciasta tak wielki, że oczy niemal mu wyszły z orbit, oblizał palce po kremie i zauważył:
– O, co ja widzę? Serwis Nowakowskiego! Poznałem po tych niebieskich rysuneczkach – pochwalił się Bobcio. – Ja to mam oko. Mama Nowakowskiego mówiła, że zapłacili za to w desie...
– Bobek! – powiedziała Julia." (Szósta klepka)
I w moim życiu był taki serwis – piękny, reprezentacyjny, elegancki i wyjątkowy. Mama kupiła go sobie z potrzeby odrobiny luksusu, kiedy w latach siedemdziesiątych zaczęły się pojawiać w sklepach pierwsze towary zagraniczne. Ten był angielski.
Kiedy osiedliśmy przy Słowackiego, mając już syna, lecz nadal nie posiadając serwisu, pierwsze moje przyjęcie na nowym miejscu zamieszkania uświadomiło mi dotkliwie ów brak.
Miała do nas przybyć osoba, na której mi ogromnie zależało koleżanka rodziców ze studiów, lekarz pediatra. Z przyjaźni dla Mamy zgodziła się wziąć pod fachową opiekę naszego niemowlaczka. (Poradnia D nie zawsze dysponowała dyżurnym lekarzem, który by mógł przybyć w godzinie potrzeby). Mama postanowiła nas jej przedstawić.
Upiekłam pyszny tort, uczesałam bobasa i przyodziałam go w strój wizytowy, nakryłam pięknie do stołu. Zaledwie godzinę przed przybyciem pani doktor i naszej Mamy zdałam sobie sprawę, że w codziennym szczęśliwym zamęcie przeoczyłam fakt, iż posiadamy tylko trzy szklanki, trzy kubeczki oraz kilka zgoła różnych talerzyków. Nam to zupełnie wystarczało, ale pani doktor mogłaby się poczuć zlekceważona, gdyby jej, ni z tego, ni z owego, podać kawałek tortu na obtłuczonym spodeczku z kaczuszką.
– Bolek! – uderzyłam na alarm. – Leć do mamy, pożycz serwis!
– E, daj spokój.
– To konieczne! – zakrzyknęłam fortissimo. – Zrób to dla dobra własnego dziecka!
Ten argument musiał poskutkować.
Pan Musierowicz udał się biegiem na Kościuszki, a ja zadzwoniłam do Mamy. Niestety, miała na fotelu pacjenta, o czym poinformowała mnie jej asystentka, miła pani Stefcia, która w takich razach odbierała telefon:
– Pani docent ma właśnie ekstrakcję.
– Aha. Pani Stefciu, zaraz tam przyjdzie Bolek, musimy pożyczyć serwis.
– Pani docent, pani Małgosia mówi, że chce...
– Dobrze! – powiedział niecierpliwie głos Mamy w tle. – Powiedz, że się trochę spóźnię!
– A! Aaaa! – zakrzyknął pacjent. – Aaaa... – dodał następnie, z ulgą. – A.
Pan Musierowicz już tam właśnie dzwonił do drzwi – zaletą mieszkania przy Słowackiego było to zwłaszcza, że znajdowało się zaledwie o piętnaście minut drogi od Kościuszki.
Pani Stefcia szybciutko pomogła Bolkowi spakować pudła z serwisem do dużej torby, on zaś ruszył biegiem w drogę powrotną.
I na długo przed wyznaczoną godziną stół nasz był pięknie nakryty. Serwis prezentował się wyjątkowo okazale na tle jasnoszarej lnianej serwety, a wszystko razem ślicznie współgrało z szafirowymi hiacyntami w bladoróżowym wazoniku. Ufff.
Pani doktor przybyła pierwsza – wysoka, szczupła dama o ujmującym uśmiechu. Od razu obejrzała naszego synka i zaprzyjaźniła się z nim, i od razu powiedziała, że chętnie będzie mu pomagać w razie potrzeby.
Wcale jeszcze nie wiedziałam, że tych potrzeb będzie wiele, zważywszy na nasz bujny przyrost naturalny, i że trwająca całe lata znajomość z panią doktor przerodzi się w serdeczną przyjaźń, że będziemy godzinami rozmawiać, słuchać razem muzyki i czytać poezje, wypożyczać sobie nawzajem ciekawe książki i chodzić na wystawy malarstwa. I że to potrwa aż do jej śmierci.
Na razie wiedziałam tylko, że jest nadzwyczaj miła i że bardzo chcę, żeby moje przyjęcie się udało.
Zaparzyłam herbatę i poprosiłam panią doktor do stołu, bo Mama pewnie się spóźni.
– Ach! – zakrzyknęła, siadając. – Jak tu ślicznie! I co za niezwykła porcelana!
– Angielska – wyjaśniłam niedbale.
– Ach, artyści! – zachwycała się pani doktor. – Wy macie wbudowany zmysł estetyczny, wy zawsze gdzieś wynajdziecie przedmioty prawdziwie piękne!
Nikt jej nie zaprzeczył. Bo czyż nie miała racji?
I wtedy przyszła Mama. Otworzyła sobie drzwi własnym kluczem i zaraz znalazła się w jadalni.
– Jestem już, Jadziu, jestem, wybacz spóźnienie, miałam pacjenta z ziarniniakiem, a w dodatku trzeba mu było czwórkę usunąć, bo zropiała... – O! A skąd tu się wziął mój serwis?!
Musieliśmy jej powiedzieć.
I było z tego mnóstwo śmiechu!
A ów serwis angielski Mama podarowała naszej Emilce z okazji ślubu.
Gdybym tylko chciała, zawsze go mogę od niej pożyczyć.
Książkę Na Jowisza! Uzupełniam Jeżycjadę kupicie w popularnych księgarniach internetowych: