Do pewnej bydgoskiej galerii sztuki trafiają akty pięknej rudowłosej kobiety. Z pozoru zwykłe obrazy stają się przyczyną serii okrutnych zabójstw. W centrum dramatycznych wydarzeń znajduje się Jan Wirski – właściciel restauracji, miłośnik dobrej kuchni i kinoman. Wirski, który po latach wrócił do rodzinnego miasta, pragnie spokojnego życia, lecz jego mroczna przeszłość i rodzinne koneksje sprawiają, że musi się zająć rozwiązaniem ponurej zagadki wstrząsających Bydgoszczą zbrodni.
Co wspólnego mają ze sobą córka senatora, alkoholik malujący szyldy, młody gangster i jego ukochana żona? Jak daleko każde z nich może się posunąć w imię miłości, uczucia, które nie tylko uwzniośla, ale też zabija? Miłość i zbrodnia to motory napędowe gęstej, mrocznej, przesyconej erotyzmem powieści, rozpoczynającej Serię z Łuczniczką Tadeusza Oszubskiego. Warto sięgnąć po Miłość. Warto wziąć udział w konkursie, który poświęcony jest tej właśnie książce. A już dziś zapraszamy do przeczytania premierowego fragmentu powieści Tadeusza Oszubskiego:
Wyjął pistolet z szafki przy łóżku. Wrócił do dużego pokoju. Na stole położył wczorajszą gazetę, a na niej broń. Zabrał się do czyszczenia starej hiszpańskiej astry, na którą miał zezwolenie.
„Bieganie z giwerą dobre jest dla młodych” – pomyślał Jan Wirski. Właściwie zawsze wolał wyzwania intelektualne niż akcje zbrojne, ale stary nawyk pozostał. Skoro ma się broń, musi być gotowa do użytku. Sprawnie wykonał rutynowe czynności, złożył pistolet i na powrót umieścił w szafce w sypialni.
Potem, zamiast zapalić papierosa, włożył do ust tabletkę i zaczął ją ssać. Mała, biała pastylka o miętowym smaku zawierała dwa miligramy nikotyny.
Pozostała jeszcze kwestia trzeciego wpojonego dawno temu przyzwyczajenia – dbania o kondycję fizyczną.
Był ranek, Jan miał już za sobą pierwszą kawę i lekkie śniadanie. Przebrał się w dres i sportowe buty, po czym wyszedł, by pobiegać wokół bloku. Akurat przestało padać. Trening zaczął na schodach, zeskakując ze stopnia na stopień przez trzy piętra.
Pół godziny później wrócił zdyszany i lekko zmoknięty, bo deszcz znów zaczął siąpić. Zaparzył drugą kawę, po czym wziął prysznic. Wytarty do sucha wrócił do salonu. Włączył telewizor, wybrał pilotem jeden z kanałów informacyjnych i słuchając najnowszych wiadomości, zaczął się ubierać. Włożył bieliznę i skarpety, białą koszulę z egipskiej bawełny, szary kaszmirowy garnitur, dobrał jedwabny krawat w fantazyjne wzory. Wyglądał teraz stosownie do profesji, którą od kilku lat się zajmował.
Spróbował kawy. Była taka, jak lubił. Aromatyczna, o głębokim smaku i gorąca, ale nie przesadnie. Zamierzał włożyć buty, gdy odezwał się dzwonek domofonu.
Najpierw zignorował dźwięk. Pomyślał, że to jakiś domokrążca. Będzie zawracał głowę czymś, czego Wirski i tak nie kupi. Domofon znów się odezwał. Czy komiwojażer, zwany teraz sale managerem, byłby aż tak natrętny? Westchnął. Pewnie to jednak nie pomyłka ani uparty roznosiciel ulotek reklamowych, domagający się, by go wpuścić na klatkę schodową. Ktoś chciał czegoś właśnie od niego, Wirskiego Jana.
Wziął pilot, ściszył telewizor. Wstał i nie odrywając spojrzenia od ekranu, poszedł do przedpokoju, gdzie siłą rzeczy utracił kontakt wzrokowy z migającą obrazami taflą. Z niechęcią nacisnął guzik domofonu.
– Kto tam? – powiedział ostrym tonem do mikrofonu ukrytego w szarym pudełku z plastiku. To bardziej warknięcie niż pytanie miało poinformować osobę stojącą przed blokiem, że jest niemile widzianym intruzem.
– Otwórz, to ja – zaskrzeczało w głośniku.
Domofon miał kilkanaście lat, pochodził z wczesnej, jeszcze niezbyt udanej generacji urządzeń elektronicznych. Mimo zniekształconego dźwięku Jan rozpoznał głos Zygmunta, swojego starszego brata. Niespodzianka. Zapewne niespodzianka niemiła, i to w poniedziałek rano.
Ze zdziwieniem pokręcił głową i nacisnął czerwony guzik. Usłyszał trzask otwierającego się elektrycznego zamka, który blokował drzwi klatki schodowej.
Wrócił do pokoju, wyłączył telewizor i kilkoma łykami dopił kawę. Sprawa musiała być szczególna, skoro Zygmunt osobiście się pofatygował. Od czasu upadku Peerelu łączył działania biznesowe z polityką i zaczął unikać młodszego brata. Jan rozumiał tę postawę, bo była częsta w polskim ludzie, ale jej nie akceptował. Uważał, że krew jest ważniejsza od podziałów według partyjnego klucza.