Do grobowej deski to kolejna książka o przygodach nieustraszonej Molly Murphy. Molly za wszelką cenę pragnie zostać detektywem i utrzymać firmę swojego zmarłego pracodawcy. Nieustraszona Irlandka angażuje się tym razem w aż dwie sprawy. Jedna z nich dotyczy zaginionej Angielki z arystokratycznej rodziny, druga - kradzieży i oszustwa w szwalni. Wrażliwa na niesprawiedliwość społeczną Molly włącza się również w działania na rzecz poprawy warunków pracy szwaczek i spotyka mężczyznę, który będzie konkurował o jej względy z przystojnym kapitanem nowojorskiej policji Danielem Sulliwanem. Molly wielokrotnie znajdzie się w niebezpieczeństwie, ale odwaga i upór pomogą jej wyjść z niejednej opresji. Warto się o tym przekonać. Warto sięgnąć po kolejną książkę Rhys Bowen, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Noir Sur Blanc. Warto również przeczytać jej fragment, który premierowo publikujemy:
Przeczytaj poprzedni fragment powieści Do grobowej deski - KLIK!
Pomocnik uczynił to z wielkim hałasem. Kiedy zniknął, Max Mostel zmarszczył brwi i bacznie mi się przyjrzał.
— Rzeczywiście napisałem do pani?
Przytaknęłam.
— Panna Murphy. Młodszy partner w firmie Paddy’ego Rileya. Przykro mi, jeśli spodziewał się pan
mężczyzny, ale zapewniam, że jestem bardzo skuteczna.
— Nie, nie spodziewałem się mężczyzny — odparł.
— Do tego zlecenia potrzebuję kobiety. Pytałem trochę na mieście. Ptaszki ćwierkały, że właśnie pani
zajmuje się takimi sprawami. Mam rację?
— Nie wiem, o co konkretnie chodzi, panie Mostel.
— Potrzebuję szpiega. Szpiega, który czegoś się dowie.
— Rozumiem. A czego konkretnie, jeśli mogę wiedzieć?
Pochylił się konfidencjonalnie w moją stronę, mimo że drzwi były zamknięte i nikt nie przysłuchiwał
się naszej rozmowie.
— Mamy tu wtyczkę.
Rozejrzałam się po pokoju, niepewna, o czym mówi.
— Wtyczkę? — powtórzyłam.
— Mamy w naszych szeregach zdrajcę, panno Murphy. Sprzedawczyka. Proszę spojrzeć na te projekty.
— Wręczył mi katalog otwarty na stronie z rysunkiem długiej gładkiej sukni z wysokim kołnierzem
i rozkloszowanym dołem.
— Bardzo ładna — zauważyłam.
— I była w sprzedaży we wszystkich dobrych sklepach już tydzień wcześniej, nim my ukończyliśmy
pierwszą partię. Z naszytą metką Lowensteina. Mój wzór! Moja sukienka! Ale cholerna metka
jego.
— Jest pan pewien, że to nie pechowy zbieg okoliczności?
Potrząsnął głową tak gwałtownie, że aż zadrgały mu policzki.
— Ukradziono mi ten wzór sprzed nosa! I to nie po raz pierwszy. Panno Murphy, mam wśród pracowników zdrajcę, który jednocześnie pracuje dla Lowensteina. Zdrajcę z lepkimi łapskami, co kradnie moje projekty i potajemnie przekazuje konkurencji, a ta w pośpiechu je kopiuje.
— I chce pan, żebym się dowiedziała, kim jest ta osoba?
— Właśnie tak. Czy kiedykolwiek miała pani do czynienia z przemysłem włókienniczym, panno Murphy?
— Bardzo krótko.
— Ale będzie pani potrafiła obsłużyć maszynę do szycia?
— Jako tako.
— To i tak bez znaczenia. Przyjmiemy panią do nas, przeszkolimy, a kiedy nabierze pani wprawy, poproszę, by podjęła pani pracę u Lowensteina. Będzie pani mieć oko na pracowników w obydwu firmach. Zobaczymy, kto da się złapać na gorącym uczynku. Kiwnęłam głową.
— Dobrze, niech tak będzie. Kto ma dostęp do pańskich wzorów?
— Niewiele osób. Krawcowe i krojczy widzą je w całości, ale dziewczęta na dole szyją tylko po kawałku, to, co akurat im przydzielimy. Martwią się albo o rękaw, albo o kieszeń czy kołnierzyk. Nigdy
nie widzą projektów w całości. Dotknął czubka nosa.
— Co oczywiście nie znaczy, że jakaś bystra dziewczyna nie mogłaby węszyć, gdyby się postarała. Tylko nie wiem w jaki sposób. Przez większość dnia jestem w biurze. Projekty trzymam w tej szufladzie. A kiedy wychodzę, zawsze zamykam drzwi na klucz.
— Czy na tym piętrze znajduje się tylko pańskie biuro? A pan Klein?
— Pan Klein? — Mostel wydawał się zaskoczony.
— Nie żyje, panno Murphy. Nie ma go z nami już dwa lata. Panie świeć nad jego duszą!
— Bardzo mi przykro. Kto w takim razie może zaglądać do pańskiego gabinetu w ciągu dnia?
— Mój zastępca, prawa ręka, ale proszę mi wierzyć, mam do niego całkowite zaufanie. Wzory wykonujemy na zapleczu, w małym pokoiku za biurem, więc nikt nie może strojów zobaczyć, dopóki nie są gotowe. A poza tym jeśli jest problem z pracownicą na dole, to zawsze ja schodzę na salę, dziewczęta nie zaglądają tutaj do biura.
— A kupcy?
— Też ja się do nich fatyguję. Przecież nie mogę im kazać wchodzić na piąte piętro.
— To może ktoś podkrada projekty, gdy wszyscy inni idą do domu?
— Zabieram rysunki ze sobą.
— W takim razie złodziejem jest ktoś, kto przebywa tu za dnia.
Kiwnął głową.
— Taka drobna zagadka, prawda? Panno Murphy, podejmie się pani tego zadania? Postaram się to pani wynagrodzić.
— Ta praca może mi zająć ładnych parę tygodni —odparłam. — Oczekuję wynagrodzenia w wysokości stu dolarów oraz pensji, jaką bym tutaj dostawała za pracę szwaczki.
Położył rękę na piersi.
— Sto dolarów? Panno Murphy, pani ma mi pomóc, a nie doprowadzić mnie do ruiny.
— Zapewniam pana, panie Mostel, że jest to suma, z którą muszą się liczyć moi klienci. Jeśli sądzi pan,
że znajdzie się ktoś, kto wykona tę pracę za mniejsze pieniądze… — Wstałam, nie kończąc zdania.
Pan Mostel wzruszył ramionami.
— Cóż, jeśli jest to cena, którą muszę zapłacić, by spać spokojnie, pewnie nie mam wyjścia. Dzieci będą musiały przez parę miesięcy zadowolić się kapuśniakiem i ciemnym chlebem.
— Słyszałam, że kapuśniak to bardzo zdrowa zupa, jeśli się ją odpowiednio doprawi — zauważyłam.
Pan Mostel uśmiechnął się, a cygaro w jego ustach podskoczyło z góry na dół.
— W takim razie umowa stoi, panno Murphy. — Wyciągnął do mnie tłustą dłoń.
Podałam mu swoją.
— Miło mi, panie Mostel. Zabieram się do pracy.