Moi rodzice nie żyją. Fragment książki „Indigo"

Data: 2020-04-02 11:12:19 | Ten artykuł przeczytasz w 32 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Indigo ma 17 lat. Mieszka w Londynie. Od czasu, gdy jako małe dziecko znaleziono ją przy zwłokach matki, wychowuje się w kolejnych rodzinach zastępczych. Indigo najbardziej na świecie chce się dowiedzieć czegoś o sobie, skąd pochodzi, kim naprawdę jest. Zaprzyjaźnia się z Baileyem - chłopakiem z ,,normalnej" rodziny. Między chłopakiem a dziewczyną zaczyna iskrzyć. Pewnego dnia na drodze nastolatków pojawia się bezdomny mężczyzna, który zdaje się wiedzieć coś o Indigo, i który wyraźnie ma coś przeciwko jej znajomości z Baileyem.

Chłopak jest zmuszony podjąć decyzję, której nigdy nie powinien musieć podejmować...

Obrazek w treści Moi rodzice nie żyją. Fragment książki „Indigo" [jpg]

Indigo to afirmująca życie opowieść o miłości i potrzebie przynależności.

Trauma z dzieciństwa, trudne dorastanie, brak zrozumienia, rodzinnego ciepła, bunt, złość i agresja – to tylko kilka spośród tematów, jakie podjęła Patrice Lawrence w swoje złożonej, skłaniającej do refleksji ale też mocno wstrząsającej powieści.

- recenzja książki „Indigo"

Do lektury zaprasza Wydawnictwo Zielona Sowa. W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy Wam premierowy fragment książki Indigo. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:

3

Gdyby Bailey potrafił siedzieć cicho, nie musiałby teraz wysłuchiwać opinii Austina.

Bailey, stary, o co ci chodzi z tą Indigo?

Chcesz zobaczyć, jak wygląda desperacja? Cyknij sobie selfie, stary.

Stary, nie! Po prostu nie!

Bailey umył ręce i spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Starał się, żeby wyglądało to zwyczajnie, ale Austin wszystko zauważył.

– Niezła fryzura – powiedział, mrużąc oczy. – Bije od ciebie wspaniały, rudy blask.

Bailey poprawił niesforny kosmyk za uchem.

– To twój blask, stary. Twoje teksty mnie oślepiają. Wyciągnął kawałek ręcznika papierowego i spróbował wytrzeć nim ręce. Wchłaniał wodę gorzej niż cegła. Zgniótł papier w kulkę, po czym rzucił do przepełnionego kosza na śmieci, ale kulka tylko odbiła się od reszty papieru i potoczyła po podłodze.

Austin westchnął.

– Nawet śmieci cię nie chcą!

– Nie zadaję się ze śmieciami – odparł Bailey, otwierając drzwi na korytarz.

– Nazywasz mnie śmieciem? I ty się jeszcze zastanawiasz, czemu nikt się z tobą nie kumpluje? – powiedział Austin, podnosząc ręce.

Bailey się zaśmiał.

– Mam kumpli. A nad tobą się zlitowałem, dlatego pozwoliłem ci się ze mną trzymać.

Dołączyli do reszty, kierując się na korytarz prowadzący do klasy. Była tam! Indigo. Pośrodku tłumu. Austin jeszcze jej nie zauważył. To dobrze.

– To nad tobą trzeba się zlitować. – Austin skręcił gwałtownie przed gromadą dziewczyn z młodszej klasy. Siedzisz przez całą lekcję i wgapiasz się tymi swoimi smutnymi, maślanymi oczkami w tył głowy Indigo.

– Ma ładną głowę.

– Ale z tyłem głowy o niczym nie pogadasz. Nie mówiąc już o innych rzeczach.

– Okej, stary, dość. Wystarczy.

– Co wystarczy? To ty tu masz sprośne myśli! Chodziło mi o uśmiech – powiedział, szturchając Baileya. Tak jak teraz. Doprowadziłeś do ładu swój fryz. Idź i się do niej uśmiechnij.

Czy on miał w oczach rentgen, czy coś? Mama twierdzi, że mężczyźni nie potrafią robić dwóch rzeczy naraz, ale Austinowi jakimś cudem udawało się gadać przez cały czas, j e d n o c z e ś n i e wtykając nos w nie swoje sprawy. Bailey powinien wziąć trochę ręcznika z łazienki i wcisnąć go Austinowi do buzi. Zatkałoby go przynajmniej na chwilę. A wtedy Bailey mógłby wejść między swój rocznik i podejść do niej bliżej. I może, jeśli nadarzyłaby się taka okazja, gdyby tym razem zdobył się na odwagę i zagadał do niej, nie czułby się tak, jakby natknął się na górę lodową.

– Dalej! – naciskał Austin. – Droga wolna. Większość weszła już do klas. Indigo stała jeszcze na korytarzu. Bailey wziął głęboki wdech. Do diabła z Austinem. Zrobi to. Musi coś powiedzieć, może o wierszu, który mieli zadany do domu, nawet jeśli wyjdzie to żałośnie. Przyspieszył.

Austin chwycił go za ramię.

– Serio, stary?

– Panowie! – Pan Godalming wyprzedził ich. – Skoro ja już jestem spóźniony, to co dopiero wy.

Nauczyciel ruszył przez korytarz, zabierając ze sobą Indigo, i skręcił w stronę klasy. Może to nawet lepiej. Austin był najgorszym kumplem na świecie.

Weszli do klasy.

Austin uśmiechnął się szeroko.

– Dziewczyna czeka. Lepiej sprawdź swój fryz. Indigo siedziała w ławce, twarzą do tablicy. Ewidentnie była wkurzona. Skrzyżowała ramiona, nogi, nawet długopisy na biurku, jakby chroniła się przed wampirami. Bailey miał nadzieję, że miała też zeza, bo teraz wyglądało na to, że patrzy prosto na tego mięczaka Levy’ego, który zerkał na nią kątem oka z uśmieszkiem. Baileyemu zrobiło się przykro. To musi być potwornie trudne przejść do nowej klasy w połowie trymestru, nawet gdy nie patrzy na ciebie Levy, a przed oczami nie ma się krocza Godalminga.

– Usiądźcie. – Godalming wyciągnął karty pracy. Pieśń na cześć mojej matki. Optymistycznie założę, że wszyscy przeczytaliście ten wiersz i się nad nim zastanowiliście.

Indigo opadła na krześle.

– No, dalej! – Godalming rozejrzał się po klasie. – Czy możecie chociaż u d a w a ć, że jesteście tym zainteresowani? – Spojrzał na osobę siedzącą za Baileyem – Mona? Jak myślisz, co poetka chce nam przekazać?

Mona jęknęła.

– Proszę pana, tu jest za ciepło.

Miała rację. Gorąc było praktycznie widać gołym okiem. Ktoś w końcu musi się rozprawić z ogrzewaniem w Pitt Academy. Indigo przechyliła się, zdjęła kurtkę i zawiesiła ją na oparciu krzesła.

– Znów to robisz – powiedział Austin szeptem, choć był to szept z rodzaju tych w trakcie lekcji, czyli całkiem głośny.

– Co?

– Laserowe oko. Zrobisz jej dziurę w głowie.

– Mówiłem ci. Lubię jej głowę.

– Nie rozumiem tych pasków na jej głowie. Wygląda jak… – Austin uderzył się dłonią w usta. – Wiem! Ona ma na głowie przejście dla pieszych. Ty światło ostrzegawcze. Razem na zawsze bezpieczni na drodze.

Godalming rozejrzał się znów po klasie i utkwił wzrok w Austinie.

– Tak?

– Tak, słucham, proszę pana?

– Tak, podziel się z nami swoimi obserwacjami na temat wiersza.

– Rozmawialiśmy właśnie o zapachu smażonych plantanów, wie pan, jakie to uniwersalne. Każdy lubi plantany.

Godalming skinął głową.

– Dziękuję ci, Austinie. Jestem pewien, że wasza dyskusja na temat kulturowej wszechobecności plantanów jest niezwykle istotna – powiedział i odwrócił się do tablicy.

Austin nachylił się do Baileya.

– Mam dla niej nowe przezwisko.

– Nie obchodzi mnie to.

– Wielki Wybuch.

– Nie obchodzi mnie to.

– Chcesz wiedzieć dlaczego?

– Mówię ci, stary, nie…

– Kuzyn Sorayi powiedział jej, że Indigo wyrzucili ze szkoły, bo uderzyła prawym sierpowym dzieciaka o imieniu Stivo.

– Wiem.

– Tak, ale to nie było tak, że go po prostu uderzyła. Levy wpatrywał się teraz w Indigo zupełnie bezceremonialnie. Bailey był zaskoczony, że przyjmuje to z takim spokojem.

– Słyszałem o Stivie. Lubi dotykać dziewczyny, nawet kiedy one tego nie chcą.

– Kuzyn Sorayi powiedział, że praktycznie oszalała. Krzyczała, przeklinała, wszystko. Wielki Wybuch, jakby tworzył się nowy wszechświat. Jeden z nauczycieli też dostał.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Stary, tobie też może przywalić.

 – Ja nie macam dziewczyn.

– Może nienawidzi wszystkich facetów. Nawet tych dobrych, takich jak ty.

I idiotów, takich jak Levy. Na razie nie zanosiło się na to, żeby jej się podobał.

– Austin, musisz przystopować. Wiesz, jak ludzie zaczynają plotkować, gdy w szkole pojawia się ktoś nowy. Sam mówiłeś, że Isabella jest kuzynką Adele.

– Myślałem, że jest.

– Źle myślałeś, stary. Pieprzyłeś trzy po trzy. Godalming podkreślił pierwszy wers wiersza na tablicy.

– Wodą, głęboką i porywistą i obejmującą. Jak myślicie, co to oznacza? Saskia?

– Może mama chciała ją utopić, jak była mała. Klasa roześmiała się na głos.

Godalming się nie poddawał.

– Chcesz powiedzieć, że macierzyństwo może być z a r ó w n o wychowawcze, jak i niebezpieczne?

– Tak, proszę pana. – Saskia ważyła przebiegle słowa. – Niektóre matki są piekielnie dobre, wie pan, co mam na myśli? Inne z kolei są po prostu z piekła rodem.

Indigo obejrzała się za siebie i zmierzyła Saskię wzrokiem. Levy zagwizdał.

Austin przygryzł wargę.

– O Jezu. Wiesz, że Stivo był kuzynem Saskii?

– Serio?

Indigo rzuciła Saskii laserowe spojrzenie. Bailey mógłby przysiąc, że widzi cienki promień światła wypalający dziurę w czole Saskii.

– Hmm, ciekawe spostrzeżenie, Saskio. – To powiedziawszy, Godalming rozejrzał się po klasie. – Ktoś jeszcze?

Indigo podniosła rękę. Godalming udał przez chwilę, że jej nie dostrzega.

– Tutaj, proszę pana – powiedział Levy, wyraźnie dumny, że udało mu się wypowiedzieć trzy słowa z rzędu.

– Dziękuję, Levy. Indigo, co masz do dodania?

– Chcę powiedzieć, że Saskia jest debilką.

Levy zagwizdał znowu. Pewnie przychodziło mu to łatwiej niż mówienie.

Godalming zniżył głos, jakby w sali był tylko on i Indigo. Bailey bardzo się wysilił, żeby dosłyszeć to, co powiedział nauczyciel.

– Skupmy się na wierszu.

– Proszę pana! – zawołała Saskia, wstając z ławki. Niech pan coś z tym zrobi!

– Później, Saskio.

– Gdybym to ja powiedziała, już by mnie pan odesłał.

– S i a d a j, Saskio.

Indigo wbiła wzrok w biurko. Saskia miała rację. Wściekła usiadła na swoim miejscu.

Austin podniósł brwi i zwrócił się do Baileya:

– Widzisz? Godalming woli mieć do czynienia z Saskią niż być gościem, który będzie odpowiedzialny za zniszczenie wszechświata.

Indigo osunęła się głębiej na krześle i wyciągnęła nogi. Poruszała ustami, jak przy modlitwie. Nie wyglądała na religijną osobę, choć kto wie, może miniówki i włosy w pasemka są teraz szczególnie ważne dla chrześcijan.

– Proszę pana? – Carly machała ręką w stronę nauczyciela. – Wygląda na to, że poetka jest ponownie w brzuchu mamy, bardzo głęboko.

Godalming uśmiechnął się szeroko.

– Tak, właśnie tak, droga młodzieży. Macie teraz trzydzieści minut na napisanie interpretacji Pieśni. Pamiętajcie o zachowaniu odpowiedniej struktury, nie odbiegajcie od tematu, wykorzystajcie środki stylistyczne. Co poetka chce nam przekazać?

Indigo wciąż modliła się w ciszy. Może rzucała klątwy na Saskię. Levy nachylił się do niej i pomachał jej dłonią przed oczami. Indigo pokazała mu środkowy palec. Chłopak powiedział coś pod nosem. Tym razem pokazała mu dwa środkowe palce. To dobrze. Od podstawówki dziewczyny aż piszczały z zachwytu, gdy Levy zechciał na nie spojrzeć dwa razy.

– Interpretacja! – powiedział Godalming. – Do roboty!

Indigo zaczęła szperać w plecaku. Pasemka blond włosów, pasemka czarnych. No jasne! Gdyby Austin nie wymyślał mu nad uchem tych swoich bezsensownych teorii, Bailey wpadły na to już dawno temu. Kto miał takie włosy? Debbie Harry! Blondie, okładka Parallel Lines z 1978.

Czyli Indigo była fanką Blondie? Na pewno. Teraz już naprawdę mieli wspólny temat. Dzwonek na przerwę wyrwał Baileya z rozmyślań. Wrzucił zeszyt i długopisy do plecaka.

– Ucieka – powiedział Austin.

– Wygląda na zdenerwowaną. Dam jej trochę czasu.

– Ten, kto stalkuje, nic nie zyskuje.

– Och, jakie to głębokie. Dziwne, że jeszcze nie sprzedałeś tego Kany’emu.

– Saskia! – Godalming wyprostował się. – Podejdź na chwilę.

– Proszę pana, ale jest długa przerwa.

– To nie potrwa długo.

Saskia zarzuciła torbę na ramię i powoli przeszła przez klasę. Na chwilę zatrzymała się przy Baileyu, uśmiechając się złośliwie. Znowu.

– Pozujesz już dla McDonalds, Ronaldzie? Bailey spojrzał w jej przenikliwe, małe oczy.

– Nie wymyśliłaś niczego nowego?

– Wciąż bawi.

– Co ty. Banalne. Ten klaun już tam nawet nie występuje.

Saskia wykrzywiła się.

– Potrafię rozpoznać klauna – powiedziała i powolnym krokiem ruszyła do Godalminga.

Austin pokręcił głową.

– Bezczelna! Przynajmniej masz prawdziwe włosy. Przez nią w Brazylii jest wioska pełna łysych kobiet.

Bailey zaśmiał się.

– Powiesz jej to w twarz?

– Powiedziałem, ale jej twarz jest za daleko, żeby mnie usłyszeć. Idziesz do Rooster C’s? Obiecałem Sorayi, że spotkamy się tam na przerwie.

– Zostawię was samych.

– Bailey? – Godalming trzymał w ręce plastikową teczkę z kartami pracy. – Zapomniałem dać to Indigo. Przekazałbyś jej, proszę? Jeśli się już nie zobaczycie, zostaw po prostu w moim pokoju.

– Tak, proszę pana.

Bailey wrzucił teczkę do torby. Za nim stała Saskia i głośno coś tłumaczyła Godalmingowi. Zamknął za sobą drzwi do klasy i wyszedł za Austinem na korytarz.

– Wow! – zawołał Austin. – Chyba skoczę szybko do Roosters i poproszę o surowe skrzydełka.

– Co?

– Mówiłem ci. Indigo to chodząca eksplozja, a ty właśnie zostałeś nominowany do przekazania jej dostawy najlepszych tekstów Szekspira, starczy jej spokojnie na sześć tygodni. Wielki Wybuch spiecze wszystko w promieniu paru mil. Powodzenia, stary.

Klepnął Baileya w ramię i ruszył w stronę dziedzińca. Wszyscy w szkole gdzieś się spieszyli, idąc w stronę stołówki albo wychodząc na kurczaka i shake’a. Gdzie mogła pójść Indigo? Bailey widział ją kiedyś w Rooster C’s i nawet wtedy wpadła tylko na chwilę, zerknęła na kolejkę i wyszła. Czasem widział ją jednak w holu głównym. W poniedziałek siedziała skulona na krześle ze słuchawkami na uszach. Przeszedł obok niej dwa razy, a ona ani razu nie podniosła wzroku.

– Jak się nazywasz? – Nauczycielka zatrzymała się przed Baileyem i utkwiła swoje okulary wielkości telewizora w jego czole.

– Przepraszam?

– Jak się nazywasz?

– Bailey, proszę pani.

– A jak masz na imię?

– Właśnie Bailey. A na nazwisko Mason-Lyte.

– Oczywiście. Ale chyba nie powinnam cię o to pytać, prawda?

Wskazała na jego klatkę piersiową.

– Słucham? Ach, no tak. – Szarpnął za smycz na szyi i wyciągnął legitymację zza koszuli.

– Znasz zasady. Musi być ciągle widoczna. Jeśli jeszcze raz cię złapię, zgłoszę to twojemu wychowawcy.

Skinął głową. Nie będzie za tym tęsknić, jak już skończy tę szkołę. Czy mama też taka była w pracy? Lepiej nie pytać.

Nauczycielka przeszła dalej terroryzować młodsze roczniki. Bailey doszedł do stołówki. Indigo raczej tam nie będzie. Pitt Academy wciąż wierzyła w to, że znajdzie się jakiś uczeń, który będzie wolał kupić drożdżówkę i paczkę chipsów, wiedząc, że obok szkoły może kupić w tej samej cenie frytki i skrzydełka.

Ale Indigo r z e c z y w i ś c i e tam była. Sama, ze słuchawkami na uszach, jadła jogurt i sprawdzała coś na telefonie. Parę stolików dalej Mona z kumpelami kopały między sobą puszkę coli, wpatrując się w Indigo.

Indigo zachowywała się tak, jakby nie wiedziała, że oni też tu są i że w każdej sekundzie Saskia może wparować do stołówki, chcąc się zemścić.

Bailey wyciągnął teczkę z torby. Wyślizgiwała mu się z rąk. Indigo założyła za ucho pasmo czarnych włosów, wciąż nie podnosząc wzroku. Musiał jedynie podejść bliżej, przekazać jej teczkę i… zaproponować kawę na dziedzińcu, albo coś w tym rodzaju. Szybko, zanim Saskia wróci po kłótni z panem Godalmingiem.

Potrzebował jednego słowa. Jednego. „Cześć”. Jego język jednak nie chciał się ruszyć.

– Yo! Ronald! – zawołała Mona, naśladując Saskię. Bailey ją zignorował, ale głos Mony musiał przedrzeć się przez muzykę w słuchawkach Indigo. Podniosła wzrok, spojrzała na Baileya, po czym znów wróciła do przeglądania telefonu.

Tylko „cześć”. Teraz. Podszedł do niej.

– Cześć – jakby wykaszlał to z siebie.

Nic. Musiała podkręcić muzykę. Mona wymruczała coś do kumpli, a oni parsknęli. Bailey poczuł, że się rumieni. Ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebował, była twarz koloru włosów. Chwycił za krzesło i usiadł naprzeciwko Indigo. Dziewczyna wyciągnęła słuchawki i spojrzała na niego. Widać, że Debbie Harry inspirowała ją nie tylko w kwestii fryzury – miała taką samą szminkę, cień, wszystko. Tylko jej oczy były złotobrązowe, a nie zielone, i miała przekłuty czubek ucha wielkim srebrnym kolczykiem. Nie zauważył go wcześniej.

Nie spuszczał wzroku z jej ucha. Czuł, że wygląda jak pajac.

– Coś chciałeś?

– Sorry. – Usta trochę mu się rozluźniły. – Godalming poprosił mnie, żebym ci to przekazał.

Położył teczkę na stole. Leżała teraz między nimi.

– Jasne, dzięki.

Nagle krzesło Baileya podskoczyło. Odwrócił się. To był Levy, który mrugał teraz do Indigo. Nieźle, Levy. Udało ci się kopnąć mebel. Levy przeszedł dumnym krokiem do Mony, która chwyciła go za rękę, jakby ta miała zaraz odpaść z nadgarstka.

– Jezu – powiedziała Indigo. – Nawet nie chce mi się już pokazywać mu środkowego palca.

– Zawsze był takim idiotą – stwierdził Bailey.

– Tak?

– Znam go od żłobka. Większość z nas chodzi ze sobą do szkoły od podstawówki.

– Szczęściarz.

Bailey na to zasługiwał. Co mogło być gorsze od angielskiego z widokiem na pachwiny Godalminga? Przypomnienie, że wszyscy się tu znają od podstawówki.

Nie wstała jednak od stołu. Nie założyła nawet słuchawek. Miał jeszcze szanse.

Kawa. Dziedziniec. Teraz.

– Indigo? Czy miałabyś ochotę… – zaczął.

– Serio? – przerwała mu Indigo, marszcząc brwi.

Nie zdążył nawet dokończyć! Czy to „serio” było negatywne, czy pozytywne?

– Myślałem, żeby…

Teraz usłyszał. Mona śpiewała. Nie miała złego głosu. Zaczęła Mama Used to Say, starą piosenkę Juniora Giscombe’a.

– Taaaak! – zawołała Saskia, która weszła właśnie do stołówki, machając rękami i kołysząc biodrami. – Dajesz! Śpiewaj dalej, stara!

Indigo wyglądała, jakby ktoś przystawił jej pistolet do głowy. Siedziała sztywno z szeroko otwartymi oczami.

– Chcą tylko zwrócić na siebie uwagę – powiedział Bailey.

Indigo się nie poruszyła. Mona z kumpelami przeszły do Mamma Mia. Wszyscy obecni w stołówce wpatrywali się w nich, łącznie z nauczycielami, jak gdyby Saskia przewodziła jakiemuś beznadziejnemu flash mobowi.

Indigo wstała szybko z krzesła i wyszła ze stołówki. Przy stoliku Mony rozległ się aplauz.

Mona uśmiechnęła się słodko do Baileya.

– Podobają ci się teraz wariatki, co?

– Nie – odparł Bailey. – Jesteś jedyną, jaką znam.

– Hej! Zobaczcie, co znalazłam! – krzyknęła Saskia, podnosząc swoim długim paznokciem kurtkę z oparcia krzesła Indigo.

Mona krzyknęła:

– Nieźle!

– Tak. Nieźle – przyznał Bailey, wyciągając dłoń do Saskii. – Przekażę jej.

Saskia wyjęła gumę z buzi, obróciła parę razy w palcach i włożyła z powrotem. Na jej policzku pojawiła się wypukłość.

– Nie wiem, czy mogę ci zaufać, stary.

– Daj spokój, Saskia! Wiesz, jak jest dla niej ważna. Saskia rzuciła kurtkę Monie. Nie trafiła jednak do jej rąk, ale na brudną podłogę. Mona z obrzydzeniem podniosła ją z ziemi. Na podszewce pojawiła się wielka tłusta plama.

– Kurde! Nie możemy jej oddać w takim stanie powiedziała Saskia, łapiąc kurtkę, którą odrzuciła jej Mona. – Musimy ją wyczyścić.

Bailey chciał ją przejąć, ale Saskia rzuciła ją pod jego ramionami. Kurtka przejechała przez podłogę, prosto w kałużę odpadków obok kosza na śmieci.

Saskia potarła dłonie.

– Piśniesz komuś słówko, rudzielcu, a my dopilnujemy, żeby być zawsze tam, gdzie twoja ukochana. Jasne?

Mona przeszła dumnie do kosza na śmieci i stanęła obok niego, krzyżując ręce na piersi.

– Nie słyszałam odpowiedzi? Rozumiesz czy nie? upewniła się Saskia.

Mona zrobiła krok w tył, nastąpiła na rękaw kurtki i wtarła go mocniej w śmieci.

– Tak. Zrozumiałeś – dopowiedziała Saskia.

Indigo przestała biec. Jakiś dzieciak obok niej głośno przeklął. Indigo chciała odpowiedzieć mu tym samym, ale teraz nie mogła na to pozwolić. Gdyby otworzyła usta i wypuściła z siebie słowa, nie skończyłoby się na tym. „To coś” wewnątrz niej było gotowe do akcji, przez skórę czuła, jak drżą jej kości. Powiększa się, rozciąga.

Proszę. Nie tutaj.

Suki. Robiły to specjalnie. Pokazywały ją palcem. Chciały, żeby wybuchła. Gdyby udało jej się znaleźć jakąś bibliotekę czy inne spokojniejsze miejsce, wszystko wróciłoby do normy. Usiadłaby w ciszy, wypełniła głowę samymi dobrymi rzeczami. „To coś” znów by ucichło.

W lewo? W prawo? Przez łącznik? Cholera, wszystkie korytarze wyglądały tak samo. Dlaczego w każdej nowej szkole muszą ją wypróbowywać? W lewo. Jak dobrze, tablica informacyjna. To powinno pomóc. Nie! Jeszcze więcej pierdolenia o tym, jak Pitt Academy zmienia życie uczniów.

Mnóstwo młodszych od niej osób schodziło teraz w dół po schodach obok niej. Zamknęła oczy i oparła się o ścianę.

Oddech. Poczuła, jak ścisnął jej się żołądek, jakby się z niej nabijał. Musiała spróbować jeszcze raz. Zobaczyć w myślach odpowiednie obrazy. Dokładnie i szczegółowo, tak radził jej psycholog.

PaniWeasleyLinGiselle. Oddech.

Nie działa.

PaniWeasleyLinGiselle. Oddech.

Wewnątrz kolejne ciosy.

PaniWeasleyLinGiselle. Oddech.

Dotknęła brzucha.

Śniadania z panią Weasley i jej dziećmi w ich magicznym domu. Lin ze Spirited Away: W krainie bogów, dzieląca się z nią bułką w łazience w internacie. Jazda na barana z Giselle z Zaczarowanej po nowojorskim apartamencie. To wszystko było na niby, ale mimo to było lepsze od tego czegoś, co chciało się z niej w tej chwili wydostać.

Otworzyła oczy. Nikogo nie było już przy niej, z oddali dochodziły tylko jakieś krzyki. Wiedziała, gdzie jest. Powinna była przejść przez łącznik. Pobiegła szybko w tamtym kierunku, przedostając się na drugą stronę budynku. Tak! Jest! Pokój ciszy.

Indigo otworzyła drzwi. Na szczęście wewnątrz nikogo nie było. Powiedziano jej, że może z niego skorzystać, kiedy tylko za bardzo się zdenerwuje, ale trudno było się w nim zrelaksować, gdy jakiś zestresowany dzieciak krzyczał na pracownika szkoły. Podeszła do dyspozytora wody, wcisnęła przycisk i napełniła kubek. Wypiła szybko wodę i wzdrygnęła się, gdy poczuła, jak woda przepływa przez jej ciało. Napełniła ponownie kubek i zagłębiła się w jednym z foteli.

Wystarczy na dziś. Zajęcia wyrównawcze z matmy będą musiały poczekać. Musi wydostać się z tego dziadostwa i wracać do domu. I może wyciągnie znów list z poszewki na poduszkę. I może przeczyta go jeszcze raz. I wyśle kopię Primrose. Będzie wiedzieć, o co chodzi.

Nagle otworzyły się drzwi i do pokoju weszła krępa dziewczyna z młodszego rocznika, bardzo zdenerwowana. Spojrzała ze złością na Indigo. Co? Chciała zacząć kłótnię?

Tak! Wysunęła podbródek naprzód.

– Na co się gapisz?

Indigo wyjęła słuchawki i nałożyła je na uszy.

– Już wychodzę – powiedziała. Przejrzała playlistę. Atomic. Idealnie. Zwiększywszy głośność, wystawiła głowę za drzwi. Spokojnie. Wyszła na korytarz.

– Stój!

Nauczycielka. Miała na sobie ogromne okulary, przez które wyglądała jak Atomówka. Pokazała Indigo na migi, żeby zdjęła słuchawki. Indigo zatrzymała na chwilę Blondie i zawiesiła słuchawki na szyi.

Nauczycielka zmarszczyła brwi.

– Jak masz na imię?

– Indigo. A pani?

– Pani Devrille – powiedziała, a cień uśmiechu przemknął przez jej twarz. Podeszła bliżej i zmierzyła ją wzrokiem. – Gdzie twoja kurtka?

– Słucham?

– W szkole obowiązują zasady, których razem z rodzicami zobowiązałaś się przestrzegać. Masz też zdecydowanie za krótką spódniczkę.

Jej kurtka, Jezu. Keely wydała na nią naprawdę sporo, o wiele więcej, niż pozwalał na to zasiłek z opieki społecznej. A Indigo obiecała jej – p r z y s i ę g ł a – że będzie o nią dbać.

– Poza tym to zdecydowanie nie są czarne rajstopy. Indigo wybiegła z sali najszybciej, jak mogła. Może jej kurtka wciąż jeszcze tam była.

– Twoje buty…

Kurtka. Potrzebowała jej. I, o Boże… drapanie, szarpanie, rozpychanie.

PaniWeasleyLinGiselle. Oddech.

PaniWeasleyLinGiselle. ODDECH.

Nie działa!

Dziura, której brzegi napierały tak mocno, wypychając „to coś” na wierzch.

– Rozumiem, proszę pani! I nie obchodzą mnie te pierdolone mundurki, muszę…

Nauczycielka otworzyła szeroko oczy. Wypełniały teraz całe szkła w okularach.

– Kto jest twoim wychowawcą?

– Moja kurtka!

Ta wstrętna krowa pokręciła swoją żałosną głową. Oddech. Oddech.

Nauczycielka dotknęła ramienia Indigo.

– Pójdziesz po nią za chwilę. Teraz udamy się do twojego wy…

– NIE! – zabrzmiało to jak wycie.

Nauczycielka powiedziała coś jeszcze, ale Indigo już nic nie słyszała, poza własnym ciężkim oddechem i dudnieniem pod skórą. Czuła, jakby ktoś wrzucił ją do kotła z gotującą się wodą.

– Zadzwonię do twoich rodziców.

– Mama nie żyje, idiotko! Zabił ją mój ojciec!

Indigo rozkleiła się na całego. Uderzyła pięścią w ścianę tak mocno, że zabolały ją wszystkie knykcie. Płakała, bo bolało ją wszystko wewnątrz i na zewnątrz, i czuła, że gdyby teraz przestała, cała rozpłynęłaby się we łzach.

4

Bailey wiedział, że nie ma sensu biec teraz na przystanek. Nawet jeśli zdąży, i tak w środku będą już tłumy dziewczyn z St. Ecclestia. Będzie znów okropnie głośno, a Bailey nie był teraz w sosie.

– Hej!

To Austin biegł w jego stronę.

– Hej? – Bailey nie krył zdziwienia.

– Nie jedziesz? Będziesz czekał na kolejny? – spytał Austin, zerkając na telefon. – Sześć minut.

Bailey pokręcił głową.

– Nigdzie się nie spieszę. Chciałem jeszcze zajść do sklepu z płytami.

– Flash Tracks czy Final Vinyl?

– Mam czas, żeby pójść do obu. Austin podszedł do Baileya.

– Soraya mówiła, że dziś był Wielki Wybuch!

– Byłem przy tym.

– Serio? Byłeś świadkiem zdarzenia? – Austin otworzył szeroko usta ze zdziwienia. Będzie potrzebował operacji, żeby szczęka wróciła na miejsce.

– Banda Saskii wzięła jej kurtkę. Szukałem Indigo, żeby jej o tym powiedzieć.

– Kurtkę? I dlatego wybuchła?

– Chyba tak.

– Słyszałem, że przywaliła nauczycielce, nieźle.

– Gówno prawda.

– To co się stało?

– Tylko… Zresztą, zapomnij.

– Daj spokój, Bailey! Podziel się!

– Następnym razem wszystko nakręcę, jasne?

– Nie bądź teraz taki święty. To ty się na to gapiłeś. Ty. Nie ja.

Nic już na to nie odpowiedział. Tata opowiedział kiedyś Baileyowi, jak raz w życiu miał napad złości. Miał wtedy dwa latka. Bardzo chciał wejść do stawu w Victoria Park, bo ten skojarzył mu się z basenikiem, w którym wcześniej się taplał. Tata nie potrafił go nijak przekonać, że to zły pomysł. W końcu w Baileyu się zagotowało, rzucił się na ziemię i zaczął wrzeszczeć. Tata, usiadłszy tylko obok niego, czekał spokojnie, aż skończy, a ludzie mijali ich, nie spuszczając z nich oczu.

Indigo też nie wytrzymała, ale nikt nie usiadł obok niej. Wszyscy tylko się gapili, nie wyłączając Baileya. I to była jego wina. Powinien był wyrwać kurtkę spod obcasów Mony. Zbyt łatwo się poddał.

– Wiedziałeś o tym? – spytał.

– Mówiłem ci, stary, Wielki Wybuch!

– Nie – odparł Bailey. – Że jej mama nie żyje. Austin skrzywił się.

– Tak. Każdy o tym wie.

– Ja nie wiedziałem.

– Bo z nikim nie gadasz.

– Z tobą gadam.

– Myślałem, że wiesz.

– A co z jej tatą? O tym też wiedziałeś? Austin bardzo się zmieszał.

– Jezu, Austin, sprawdziłeś ją w Google.

– Ty też to zrobisz, gdy tylko wrócisz do domu.

– Nie… chociaż, może. Wiesz, co się stało?

– Była wtedy mała. Jej rodzice brali narkotyki, a potem chyba jej tata oszalał i zabił mamę. Od razu przyznał się do winy.

Bailey wypuścił powietrze z ust.

– Tata pracował z dzieciakami, które przechodziły przez takie rzeczy. Ale nie spodziewałem się, że…

– Że co?

– Że z jednym z nich będę chodzić na angielski. Austin uśmiechnął się złośliwie, wiedząc, o czym myśli kolega.

– Saskia, Mona i reszta w stołówce śpiewały piosenki o mamach. I ten wiersz na angielskim. Byłaś we mnie wpatrzona niczym księżyc… Boże.

– Tak – przyznał Austin. – To musiało być trochę trudne.

– Trudne? Przychodzi do nowej szkoły, w której każdy nabija się z jej zmarłej mamy. Nic dziwnego, że tak się zachowała.

– Mogłeś ją pocieszyć.

– Stary, mówię serio.

– Ja też. Dziewczyna była załamana, a ty stałeś tam tylko z resztą gapiów.

– To nie było tak.

Było znacznie gorzej. Bailey po prostu się oddalił, mając nadzieję, że go nie zauważyła.

Austin szturchnął go w żebra.

– Stary, chcę tylko ustalić, kto kogo stalkuje. Ty ją czy ona ciebie.

– Co masz na myśli?

– Jest tutaj. Przy Old Hat.

To prawda. Stała przy second-handzie i wpatrywała się w wystawę.

– Czeka pewnie na taksówkę.

– W takim razie jest bogatsza od nas. Czyli że będzie płacić za ciebie na randce.

– Idę z nią pogadać.

– Nie boisz się, że ci przywali?

– Żarty na bok, Austin. Miałeś rację. Byłem jednym z gapiów, muszę jej to wynagrodzić. A ty zostajesz tutaj.

– Stary, nie chcę ryzykować zdrowia i życia.

Austin odszedł powoli, po czym ruszył biegiem za nadjeżdżającym autobusem. Bailey przeszedł na drugą stronę ulicy, kierując się w stronę Indigo. Dziewczyna odwróciła się nagle. Musiała zobaczyć jego odbicie w szybie. Ręka Baileya automatycznie powędrowała do włosów, żeby je poprawić, ale szybko się opamiętał i udał, że drapie się po szyi.

Potem pomachał nieśmiało do Indigo.

– Cześć.

Poszło znacznie lepiej niż ostatnio. Tym razem nie brzmiał jak kot próbujący wypluć kłaki.

Książkę Indigo kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Indigo
Patrice Lawrence2
Okładka książki - Indigo

Indigo ma 17 lat. Mieszka w Londynie. Od czasu, gdy jako małe dziecko znaleziono ją przy zwłokach matki, wychowuje się w kolejnych rodzinach zastępczych...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Reklamy
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Katar duszy
Joanna Bartoń
Katar duszy
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Klubowe dziewczyny 2
Ewa Hansen ;
Klubowe dziewczyny 2
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje