Polska lat 70. Na drogi wyjeżdża „maluch", piłkarze Kazimierza Górskiego zdobywają olimpijskie złoto w Monachium, a Piotr Kaczkowski puszcza Pink Floydów w „MiniMaxie" - programie radiowej „Trójki". Towarzysz Gierek zastąpił genseka Gomułkę. W naród wstąpiła nadzieja na lepsze życie w socjalistycznej ojczyźnie. Niby ojczyzna rośnie w siłę, lecz nadal trzeba wszystko załatwiać i walczyć z trudnościami dnia codziennego.
Franek Lipa nie daje się zwieść propagandowym hasłom. Trzyma się planu i żyje po swojemu, odnosząc sportowe sukcesy. Jednak los płata mu figla... Dzięki przyjacielowi, Zdzichowi, odkrywa nową pasję – gitarę. Granie i śpiewanie dają mu wolność. I przyciągają spojrzenia kobiet. Tymczasem nad jego studencką głową zbierają się czarne chmury... Warto wybrać się Z gitarą w podróż do PRL-u – z drugim tomem cyklu Jak ograłem PRL autorstwa Witka Łukaszewskiego – ponieważ fabuła kipi humorem, ironią i lekkością. Wszystkich rozbawi, ale i wzruszy!
Do lektury zaprasza Wydawnictwo Szara Godzina.
– Treść książki Jak ograłem PRL. Z gitarą (dlaczego zamieni Franek Lipa rower na gitarę?) napisana została z dużym poczuciem humoru: trudno, by czytelnik się nie uśmiechnął, czytając – w ironicznie przedstawiony sposób – o czasach, kiedy nikogo nie dziwiło nie dziwienie się niczemu i nie zadawanie zbędnych pytań (każde zresztą było zbędnym) milicjantowi; o czasach, kiedy przymiotnik radziecki dawał nieograniczone możliwości, spośród herbat najlepsze były dwie: czarna Assam i czarna Ulung (te dwie były najlepsze, bo innych nie było), natomiast pranie przed świętami uważano za rzecz świętą – pisze Danuta Szelejewska w recenzji książki Jak ograłem PRL. Z gitarą.
W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Jak ograłem PRL. Z gitarą. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Mój tata zresztą wyraźnie zaznaczał, kiedy szedł do kogoś na fuchę, że złotówki go nie interesują. Wynagrodzenie i dodatkowe apanaże odbierał w mięsie i w wyrobie, czyli pasztetowych i kieł-basach, które z takim powodzeniem sam kręcił.
Mięso było podstawową walutą i za nie mogło się wymienić wszystko.
Kiedy dotarłem do kiosku z flakami dla siebie i dla ojca, ekipa robotniczych zakapiorów z Chemicznych napoczynała akurat swoje pokrzywowe i brzozowe.
Muszyński Heniu, zwany Muchą, mistrz spawalniczy na autogenie, mający na nosie okulary z grubymi jak dna filiżanki szkłami, napoczynał akurat drugą flaszkę brzozowej.
Skąd wiedziałem, że drugą? A bo pierwsza opróżniona stała grzecznie na murku odgradzającym kiosk moich rodziców od parafii.
Z powodu tego ogrodzenia pijacy mieli przykazane od mojej mamy, że owszem, mogą chlać za kioskiem, ale niech ich ręka boska i święci anieli mają w swojej opiece, jeśli choć jedna opróżniona flaszka spadnie na święty teren parafii księdza Antoniego.
Aha, ten tajemniczy autogen to był system spawania, który dawał najlepsze efekty. Ściągnięty z ZSRR, wytwarzał potężny łuk elektryczny, który z kolei tworzył wielkie temperatury i idealnie nadawał się do spawania fragmentów kadłubów okrętów i olbrzymich kotłów, które produkowano w naszych Chemicznych. Niestety, ten łuk elektryczny wytwarzał tak jasny płomień, że oczy spawa-cza dostawały taką ilość lumenów, jakby ktoś spoglądał na Słońce w upalny dzień naszego socjalistycznego, czyli najpiękniejszego lata.
Mistrzowi spawalniczemu Muszyńskiemu Henrykowi, sądząc po jego grubych soczewkach w okularach, pozostały może z dwa lata pracy.
Oczywiście na zgniłym Zachodzie istniały inne systemy spawania, niepowodujące takich spustoszeń we wzroku spawającego, jak ten pieprzony ruski autogen, ale kto by się tam przejmował klasą robotniczą?
Książkę Jak ograłem PRL. Z gitarą kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,