Lwów, początek XX wieku. Młodziutka hrabianka Anna Lipińska, która debiutuje na salonach, zwraca uwagę pułkownika Michała Dukajskiego. Śmiałej i nie bojącej się wyrażać własnych opinii Annie wpada jednak w oko przybyły niedawno z Paryża przemysłowiec, Adam Małaszewicz. Niestety, nie wszystko potoczy się po myśli hrabianki...
Towarzyska kompromitacja, rodzinny majątek na skraju bankructwa i skradzione klejnoty to nie jedyne zmartwienia Anny. Czy młoda bohaterka znajdzie sposób na pogodzenie obowiązków z pragnieniami?
Ogień i lód – pierwszy tom doskonałego romansu historycznego Joanny Wtulich poleca Wydawnictwo Lira. W ubiegłym tygodniu w naszym serwisie mogliście przeczytać premierowy fragment książki Ogień i lód. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Rozdział I
Debiut
Hrabianka Anna Lipińska marzyła o usłyszeniu Salomei Kruszelnickiej, która niedawno przybyła do Lwowa, gdzie miała wystąpić w Teatrze Miejskim w tytułowej roli w Hrabinie Moniuszki. Ojciec wiedział, jak bardzo Anna kochała teatr, dlatego zadbał, żeby miała do niego nieograniczony dostęp. Wykupił lożę, z której początkowo korzystał on sam, a kiedy zarządził wprowadzenie córki do towarzystwa, odwiedziny w teatrze stały się okazją do wypromowania młodej kobiety.
Był karnawał 1908 roku i osiemnastoletnia Anna zaczęła bywać na balach i towarzyskich wydarzeniach, czego efektem miało stać się wydanie jej za mąż za jednego z poznanych kawalerów. Hrabianka zdobyła w mniemaniu ojca niezbędną wiedzę, która miała zapewnić jej przyszłemu mężowi satysfakcjonujące i spokojne pożycie. Choć dziewczyna nie wykazywała najmniejszej ochoty na wiązanie się z kimkolwiek, to jednak miała świadomość, że tylko zamążpójście zagwarantuje jej więcej swobody. Marzyła o mężu, który pozwoli jej na rozwijanie się i na podróże. Miała ogromną chęć nauki, w odmienności do jej starszych braci, którzy woleli uganiać się po polach i lasach lub po salonach, kiedy przebywali we Lwowie. Natomiast Anna miała dość uporu i ciekawości świata, by samodzielnie dokształcać się w pałacowych bibliotekach. Szybko doszła do wniosku, że miłość niepotrzebnie komplikuje życie, a zamążpójście przecież może być transakcją, na której skorzysta i mąż, i żona. Szukała więc wśród kawalerów takiego, który byłby wystarczająco przystojny i na tyle inteligentny oraz zajęty swoimi sprawami, by po ewentualnym ślubie nie wchodzić jej w paradę. Z takim planem Anna wkraczała na salony, nie spodziewając się żadnych wybuchów uczucia, tym bardziej że znakomita większość kawalerów wyglądała jej zdaniem jak dzieci. Delikatni, ledwie co dojrzali, z pierwszym dumnie nastroszonym wąsem, czerwienili się i pocili oraz nieustannie przydeptywali stopy w tańcu, z nerwów myląc kroki. Widząc ich zbitych w gromadkę, rozemocjonowanych jak chłopcy nad pudełkiem czekoladek, traciła nadzieję na zamążpójście i modliła się, by ojcu nie wpadło do głowy swatać jej z którymś z nich. Czy mogła wtedy przewidzieć, że będzie skazana na coś gorszego niż któryś z tych młokosów?
Wizyta w teatrze była dla niej emocjonująca nie z racji spotkania potencjalnych mężów, ale wyłącznie dlatego, że Anna nie mogła się doczekać doznań artystycznych. Powóz zajechał na obszerny wyasfaltowany plac przed gmachem. Jako jeden z nielicznych budynków w mieście teatr był otoczony utwardzonymi chodnikami. Usytuowany na północnym krańcu szerokich Wałów Hetmańskich, stanowił wizytówkę miasta i hołd złożony sztuce.
Kiedy hrabia Lipiński wysiadł z przytulnego wnętrza powozu, podał córce ramię i wprowadził do westybulu teatru wypełnionego już przez śmietankę towarzyską Lwowa. Annie mieniło się w oczach od bogactwa klejnotów oraz wspaniałych toalet najbogatszych mieszkańców miasta. Gwar rozmów, śmiechy i taksujące spojrzenia onieśmielały ją. Przyzwyczajona do spokoju panującego w pałacu i towarzystwa najwyżej kilku osób naraz, wciąż nie mogła przywyknąć do tłumów. Trzymała kurczowo ramię ojca, gdy dostojnie kiwał głową mijanym ludziom, a czasem się zatrzymywał, by przywitać się z co znamienitszym obywatelem miasta. Dygała grzecznie, ale choć spuszczała skromnie wzrok, spod gęstych rzęs rzucała ciekawskie spojrzenia na boki. Przyglądała się zwłaszcza kobietom ubranym zgodnie z najnowszą modą. Jako panna musiała tak dobierać stroje, by podkreślały jej skromność i niewinność. Żadnej biżuterii i ciemnych kolorów. Oczywiście jej suknia wieczorowa musiała być kremowa i mieć prosty krój. Dekolt zabudowano cieniutkim materiałem. Tylko niewielkie wcięcie odsłaniało jasną skórę. Z zazdrością patrzyła na ciemne, zdobione złotem, wydekoltowane kreacje z upięciami i marszczeniami podkreślającymi biust. Suknie z cichym szelestem szorowały trenami po schodach, a długie rękawiczki okrywały obowiązkowo dłonie każdej damy. Anna cieszyła się tylko z jednego. Że nie musi nosić gorsetów. Szczupła talia nie wymagała dodatkowych zabiegów, żeby wyglądała dobrze w dążących do coraz bardziej prostych fasonów sukniach.
Choć styczniowy mróz wyciskał z ust kłęby pary, to wieczór wydawał się Annie niemal upalny. Może powodował to tłum wyperfumowanych ludzi, a może ciepło budynku nagrzanego za pomocą specjalnego systemu ogrzewania centralnego. W grę wchodziły też emocje, jakie wywoływało to wyjście. Z powodu debiutu jak nigdy Anna męczyła się w lwowskim pałacyku, gdzie spędzali kilka miesięcy w roku i za którym zazwyczaj szaleńczo tęskniła. Wcześniej w towarzystwie braci lub papy, ewentualnie guwernantki, spacerowała po mieście. Tego roku była jednak jak ptak w klatce. Jak piękna lalka na wystawie, którą oglądają kupujący, więc nie można się nią bawić. Każde jej wyjście starannie planowano, szykowano stroje, fryzurę i przede wszystkim istotny był cel. Gdziekolwiek wyszła, miała robić wrażenie. Tak ją to męczyło i stresowało, że ku swojemu niezadowoleniu, jak tylko mogła, ograniczała wycieczki poza pałac.
Tu, we Lwowie, największym z miast Galicji, tętniło życie, była opera, spotkania towarzyskie, przejażdżki po parku, wizyty, a teraz bale, na których wreszcie zaczęła bywać. Dotąd mogła tylko pomarzyć o tym, podobnie jak Marynia Dzieduszycka, jej jedyna przyjaciółka, z którą w tym roku dzieliła stres związany z debiutowaniem w towarzystwie. Niby powinna się tym wszystkim cieszyć, lecz odczuwała głównie niepokój.
Na wsi, jak nazywała pałac Lipińskich w Niesłuchowie, miała za jedyną rozrywkę nudnych sąsiadów, którzy z niezrozumiałych dla niej powodów woleli pilnować majątków niż oddawać się wyższym rozrywkom czy czasem urządzić w skądinąd niemałych pałacach i dworach choćby skromny wieczorek muzyczny. Czasem miała wrażenie, że ojciec i bracia trzymają ją w cieplarnianych warunkach tylko po to, by któregoś dnia przyniosła rodzinnemu majątkowi pokaźne zyski w postaci odpowiednio zawartego małżeństwa. Coraz częściej słyszała w rozmowach ojca z braćmi swoje imię. I te taksujące spojrzenia mężczyzn… Nie uważała się za wybitnie urodziwą, choć zdawała sobie sprawę, że nie bez powodu przyciąga męskie spojrzenia. Szczupła i energiczna, robiła wrażenie nie tylko na kawalerach, choć sama jakoś nie odnajdowała przyjemności w zachwytach nad męską urodą, co było domeną Maryni. Anna wiedziała, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym powie „tak”. Łudziła się, że jej wybranek będzie spełnieniem jej marzeń i niekoniecznie były to marzenia o wielkiej miłości. Gdyby nie ciekawość świata i nuda, nie cieszyłaby się w ogóle na ten debiut, a w dalszej perspektywie na zamążpójście. W taki sposób mężczyźni jej nie interesowali, przynajmniej na razie.
Mimo wszelkich przesłanek ku temu, by wyrosnąć na zadufaną w sobie pannicę, pozostała roztropną osobą, co było jej największym przekleństwem. Ojciec nie bronił jej dostępu do książek i sam później twierdził, że był to błąd, bo szybko okazało się, że Anna ma swoje zdanie na każdy temat, w dodatku nie waha się go głośno wyrazić, co bywało w dość konserwatywnym towarzystwie arystokracji co najmniej kłopotliwe. Hrabia zadbał też o najlepszych nauczycieli, dzięki czemu Anna była osobą o szerokich horyzontach. Czytywała postępowe gazety i nie bała się poruszać drażliwych tematów w towarzystwie. No i tego roku wreszcie mogła godzinami przesiadywać w teatrze. Najbardziej cieszyła się na występ słynnej śpiewaczki, która podobno porywała swoimi interpretacjami arii Moniuszki.
Teatralny westybul kipiał od bogactwa. Różnokolorowe marmury w trzydziestu sześciu odcieniach, złocone lampy, obrazy i płaskorzeźby świadczyły o majętności mieszkańców miasta, o ich umiłowaniu sztuki i artystów. Dla nich te wnętrza były jak galeria, w której zostawili ślad dla potomności. Jednocześnie zastosowano w budynku wiele nowatorskich rozwiązań takich jak chociażby elektryczne oświetlenie. Największe wrażenie robiła sala lustrzana, w której organizowane były miejskie fety, a która olśniewała złoceniami, kryształami żyrandoli i dziełami sztuki malarskiej odbitymi w ogromnych zwierciadłach.
Idąc w stronę loży, pod rękę z ojcem dumnie stroszącym wąsa, Anna podziwiała otaczające ją wspaniałości, ale też zerkała w lustra, w których widziała drobną, ciemnowłosą młodą kobietę w jasnej sukni podkreślającej jej smukłą sylwetkę. Mania, jej asystentka, nie musiała zbyt długo fryzować gęstych włosów hrabianki. Wystarczyło kilka splotów i upięć, a twarz okalały łagodne fale, które podkreślały długą szyję. Patrząc w lustra, Anna zdawała sobie sprawę również z tego, że papa w ostatnim roku mocno posiwiał i utył. Niegdyś sprężysty i szczupły, choć może niezbyt słusznego wzrostu, dziś wyglądał na zmęczonego i przygniecionego problemami. Życie go nie rozpieszczało, ale zawsze potrafił zachować klasę i wielu mogło się od niego uczyć manier.
— Matka byłaby z ciebie dumna. — Ojciec szepnął córce do ucha, podchwyciwszy jej spojrzenie w lustrze.
— Dziękuję, papo. — Uścisnęła jego przedramię i jednocześnie odczuła nagły smutek.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Ogień i lód. Powieść Joanny Wtulich kupicie w popularnych księgarniach internetowych: