Marcin Pałasz przedstawia

Data: 2014-06-02 10:05:34 | Ten artykuł przeczytasz w 11 min. Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet
News - Marcin Pałasz przedstawia

Straszyć nie jest łatwo Marcina Pałasza to pełna humoru i zaskakujących zwrotów akcji opowieść o sympatycznych duchach zamieszkujących opuszczony od stu lat dworek. W domostwie są też wilkołak, wampir, nimfa błotna – brak tylko ludzi i straszyć nie ma kogo. Kiedy więc pojawia się ekipa remontowa, a w ślad za nią nowi właściciele dworku – dość zwariowana rodzinka z dwunastoletnim Kacprem - nieco podupadłe i zaniedbane zjawy nie posiadają się z radości, że znów będą miały zajęcie. Tymczasem w kontakcie z nowymi mieszkańcami i światem pełnym nieznanych urządzeń okazują się zaskakująco nieporadne i zagubione. Obawiają się wręcz, że straciły swe magiczne moce, bo nowi mieszkańcy nie zwracają uwagi na ich stare, wypróbowane sztuczki i w ogóle się nie boją. Straszyć nie jest łatwo bierze udział w plebiscycie "Najlepsza książka na lato". Można na nią głosować na www.ksiazkanalato.pl 

 

Autor książki, Marcin Pałasz (ur. 1971) to "z zawodu pisarz i optymista", jak sam mawia o sobie. Mieszka i pracuje we Wrocławiu. Cechą wyróżniającą jego twórczość jest poczucie humoru, stąd motto jego pracy - "Słowa niosą uśmiech". Jest także miłośnikiem zwierząt, które często goszczą w jego książkach. Nominowany do nagrody "Książka Roku 2004" Polskiej Sekcji IBBY. Czterokrotnie nominowany i dwukrotnie wyróżniony w konkursie na Literacką Nagrodę im. Kornela Makuszyńskiego. Pisarz postanowił lepiej poznać swoich czytelników i w związku z tym zorganizowaliśmy wspólnie jego spotkanie autorskie online. W specjalnym wątku na naszym forum dziś jeszcze możecie zadawać pisarzowi pytania. Być może zainspiruje Was fragment książki Straszyć nie jest łatwo, który premierowo publikujemy:

 

– Dłużej już nie wytrzymam! – jęczała Dusia, siedząc na brzegu studni. – Mam dość! Chcę usiąść na dachu pod moim kominem i spokojnie się opalać! I robić na drutach! Albo szydełkować! Zjawomirze, zrób coś!!!  Księżyc po raz kolejny stał w pełni i na przekór jej lamentowi świecił wesoło, od czasu do czasu przysłaniając się małymi, puszystymi obłoczkami.

Dziadek zgrzytnął zębami i zapatrzył się na stary dwór, który w tej chwili – pomimo że oświetlony jedynie blaskiem księżyca i gwiazd – przedstawiał obraz nędzy i rozpaczy. Szyb w oknach już nie było, przy ścianach stały rusztowania, wokół budynku widniały wielkie stosy kamieni, piachu i jakichś worków wypełnionych dziwnymi substancjami, wszędzie leżały deski i niepojęte dla nich narzędzia…

A wszystko zaczęło się dosłownie kilka dni po ich ostatniej, pamiętnej rozmowie na dachu, podczas ubiegłej pełni. Ledwo co zdążyli się zaciekawić, kto też mógł odwiedzić stary dwór, opuszczony od prawie dwóch wieków i zagubiony w środku wielkiego, starego lasu, a tu nagle coś zaczęło się dziać. W dodatku w jakim tempie!

– Tęskniliśmy za ludźmi – mruknął Szurek zgryźliwie, latając nad studnią i okrążając Małego, który siedział na osłaniającym ją okrągłym omszałym daszku. – No to teraz mamy ludzi. W nadmiarze. Tyle tylko, że jakichś dziwnych.

– Nie chcą zostawać na noc – bąknął Mały z wyraźnym żalem. – Nawet postraszyć ich nie można. I w ogóle są cały czas zajęci.

– Zajęci?! – zajęczała Dusia. – To ma być zajęcie?? Oni rujnują nasz dom! Mój Boże, co oni zrobili z dachem! Przecież jeden z kominów wpadł przez sufit na nasz strych! Gdybym była człowiekiem, umarłabym na serce!

– Faktycznie, dach jest chwilowo nieużyteczny – zgodził się Dziadek, starając się spokojnym tonem ułagodzić nieco Dusię. – Myślę jednak, że to nie potrwa zbyt długo.

– Oczywiście, że nie potrwa! – warknęła Dusia. – W takim tempie zrównają to miejsce z ziemią do następnej pełni! A my siedzimy tu z założonymi rękami i niczego nie robimy!

– A co możemy zrobić? – spytał Szurek posępnie. – Jest tak, jak mówi Mały: nie śpią tu, tylko przyjeżdżają co rano tą dziwną, wielką karocą bez koni. W dodatku ona dymi, warczy i śmierdzi. – Fuknął z niesmakiem. – Ja nie rozumiem, jak takie coś jeździ! Mam podejrzenia, że oni trzymają te konie w środku, pod klapą. Tak męczyć zwierzęta, przecież to bestialstwo!

– To się nazywa samochód – wyjaśnił Dziadek machinalnie. Jako jedyny z nich dość regularnie czytał gazety przynoszone mu przez Rudolfa, dzięki czemu wiedział nieco więcej o tym, co aktualnie dzieje się na świecie. – A konkretnie ciężarówka. Służy do przewożenia różnych rzeczy. I jeździ bez koni.

Szurek, usłyszawszy to, prychnął tylko, a po namyśle dodatkowo popukał się w głowę, okazując w tym momencie kompletny brak szacunku dla Dziadka i rozbawienie jego wiarą w tak absurdalne informacje. Karoca bez koni, kto to słyszał?

– Gdyby tak ich postraszyć… – rozmarzył się Mały, który jeszcze nigdy w życiu nie miał nawet najmniejszej okazji do prawdziwego straszenia ludzi. Całą sprawę znał wyłącznie z teorii oraz z opowieści Dusi i Dziadka. Niekiedy dla zabawy straszył Łakusia, ale co to było za straszenie, skoro Łakuś sam był wilkołakiem?

– W dodatku jutro ma być burza – burknął markotnie Szurek. – Łakuś tak mówił, a on zawsze ma rację, gdy chodzi o pogodę. Nie lubię burzy.

– Czemu? – zdziwił się szczerze Mały. – Przecież jest tak fajnie! Im więcej chmur, tym ciemniej w ciągu dnia, a wtedy nawet spać się nie chce!

Dusia nagle charknęła krótko, wlepiając wytrzeszczone oczy w Małego i Szurka, zakrztusiła się, zamachała rękami, straciła równowagę i z krótkim okrzykiem „Znowu…?!” wpadła do studni.

– Trzeci raz dzisiaj wpadła – mruknął posępnie Dziadek po chwili milczenia. – Być może to z nerwów. Mam jednak podejrzenia, że ona chyba się starzeje…

– Słucham? – spytała lodowato Dusia, bezszelestnie wyłoniwszy się ze studni. – Czy ja dobrze słyszałam? Ktoś tu mówił o starości? W dodatku ktoś, kto – nie wypominając – sam do tego stopnia cierpi na starcze zaburzenia, że budzi się w świetle słonecznym?!

– Ależ, Dusiu – bąknął skruszony Dziadek, który za późno ugryzł się w język. – Po prostu nerwowy się robię, może to przez tę nadchodzącą burzę?

– Banda tumanów – prychnęła Dusia. – Straszyć wam się chce, ale żadnemu z was nie przyszło do głowy, że możemy wystraszyć ich w czasie burzy, gdy zrobi się ciemno. Jeśli będzie tak dużo chmur, jak mówił Łakuś, to sukces zapewniony…

– Będzie dużo chmur – oznajmił jakiś nowy głos, po czym zza studni wyłoniła się bura, kosmata, czworonoga postać. – Dzień dobry. To znaczy, dobry wieczór.

– Wieczór już minął – mruknął zgryźliwie Szurek, który nie wiedzieć czemu nie przepadał zbytnio za Łakusiem i wilkołakami ogólnie. – Noc już mamy…

– W takim razie dobranoc – zgodził się Łakuś bez oporów. – Będziecie straszyć?

– Będziemy! – Dziadek, mówiąc to, wydał się nagle jakby młodszy, większy i bardziej imponujący niż zazwyczaj. Oczy zasnuła mu mgła rozmarzenia. – Och, co to będzie za dzień!

Łakuś z radości popędził w kółko za własnym ogonem, po czym wskoczył na daszek studni i zawył do księżyca, nie mogąc pohamować entuzjazmu.

– A cicho mi tam!!! – skrzeknęło coś żałośnie z mrocznej głębi studni, przy akompaniamencie wściekłego „fssss–chrrrr, fsssss–-chrrrr–bul–bul–fssss…” – Ledwo przeniosłam się tutaj, żeby ten potępieniec nie wył mi nad głową po nocach, to już i tu mnie znalazł?!

Wilkołak speszył się do tego stopnia, że stracił równowagę, wywinął koziołka i spadł plackiem tuż u stóp Dusi.

– Stara gropa – mruknął z urazą, otrzepując się z liści i gniewnie popatrując w stronę feralnej studni. – Sam nie wiem, po co Rudolf przyniósł jej ten aparat do oddychania…

– Mrrrauu? – mruknęło coś w ciemnościach, po czym rozjarzyło się dwoje złotych oczu. – Czy mowa o naszej drogiej zrzędliwej przyjaciółce mieszkającej w sadzawce?

– Witaj, Ambroży – sapnął Dziadek. – Chwilowo nasza droga przyjaciółka przeniosła się do studni, ale i tam nie ma spokoju. Co chwila ktoś jej wyje nad głową, albo na nią spada…

Dusia popatrzyła na niego złym wzrokiem, ale wkrótce przypomniała sobie, iż stary, na wpół wyłysiały kot Ambroży ma tak potężną sklerozę, że za chwilę i tak nie będzie pamiętał, o czym tu rozmawiali. Zdziwiło ją tylko, że pojawił się w okolicy dworu, na co dzień bowiem mieszkał w głębi lasu wraz z równie starą wiedźmą Mizerią.

– Co słychać u Mizerii? – spytała ostrożnie, kierowana wyłącznie uprzejmością, gdyż nigdy nie lubiła tej starej czarownicy, koślawej, garbatej, a w dodatku niesympatycznej i złośliwej. I to jej upodobanie do jaszczurek, pająków i dżdżownic! Paskudztwo!

Ambroży podszedł bliżej i usiadł z westchnieniem, prostując stare kości.

– Wszystko dobrze, niestety – odparł z wyraźnym żalem. – Trzyma się nieźle, choć ma już prawie czterysta lat. Tym razem jednak przesadziła, zaczęła bowiem na mnie wypróbowywać jakieś nowe eliksiry i zaklęcia. Na mnie, który trwam przy niej od samego początku jej kariery, powodowany współczuciem, pomagając jej, zbierając dżdżownice, żabi skrzek, wilcze ziele i inne okropności. Miałbym konsumować te jej paskudztwa! Więc uciekłem. Oby ją pokręciło…

– Już dawno ją pokręciło – mruknął Szurek. – Wystarczy na nią spojrzeć.

Ambroży zamyślił się na chwilę, a Łakuś przysunął się bliżej, obwąchując go z wyraźnym zainteresowaniem. Oblizał się nawet.

– O czym to ja mówiłem? – ocknął się stary czarodziejski kocur i rozejrzał się nieprzytomnie. – Gdzie ja w ogóle jestem? I czemu ten zapchlony włochacz mnie wącha?! Kto to w ogóle jest?!

– Znowu ma atak – mruknęła Dusia z troską. – Pewnie wydaje mu się teraz, że żyje w czasach, gdy Mizeria zakochała się w ówczesnym hrabim i wysłała go tu na przeszpiegi. Kiedy to było?

– W tysiąc osiemset drugim – odparł Dziadek odruchowo. – Pamiętasz, jak dopadła w końcu hrabiego podczas polowania, gdy odłączył się od grupy? Biedak tak przed nią uciekał, że prawie zajechał konia na śmierć. A potem złamał nogę. A przecież ona wtedy akurat starała się wyglądać wyjątkowo pociągająco!

– Ona nigdy nie wyglądała pociągająco. I jestem zdania, że w jej wypadku żadne wysiłki nie są już w stanie pomóc…

– Ach, już wiem! – rozpromienił się Ambroży. – Miałem opowiedzieć bajkę!

Machinalnie trzepnął w nos Łakusia, który parsknął gniewnie, a Dusia aż jęknęła, usłyszawszy słowa starego kocura.

– Demencja starcza – zawyrokował Dziadek ponuro, ale Ambroży syknął tylko na niego, aby był cicho, po czym zaczął mówić, jękliwie przeciągając słowa. W dodatku nieco seplenił, gdyż brakowało mu większości zębów.

 

 

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Reklamy
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Katar duszy
Joanna Bartoń
Katar duszy
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Klubowe dziewczyny 2
Ewa Hansen ;
Klubowe dziewczyny 2
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje