Hiszpania - kraj, gdzie tradycja łączy się z nowoczesnością, uznawany jest za jeden z najlepiej rozwijających się i najciekawszych rejonów Europy. Co jednak może się wydarzyć, kiedy w stolicy państwa torreadorów pojawi się sympatyczna polska bizneswoman? Gagi i historie przyprawiające o zawrót głowy wywołają podczas lektury samoistnie wydobywający się okrzyk: Madre mia! co znaczy ni mniej, ni więcej, jak tylko: „O matko!”.
Dorota Żak przyjeżdża do Hiszpanii w ramach kontraktu zawodowego. Poznaje ludzi, zacieśnia niewymuszone relacje ze współpracownikami, zajada się paellą, prowadzi nocne życie. Wszystko, co dotychczas było dla niej obce, powoli staje się swojskie, a z czasem przeistacza się w codzienność – hiszpańską codziennością. Ale autorka o tej zwyczajności oraz powszedniości dnia w słonecznym i, jak się okazuje, frapującym Madrycie potrafi opowiadać w sposób niezwykle błyskotliwy i zajmujący. Te drobne rzeczy, składające się na „życie w Madrycie”, to na przykład nauka hiszpańskiego z panią w sklepie spożywczym co rano, to perturbacje mieszkaniowe, transportowe i towarzyskie. Madryt tętni życiem i takie też są przypadki Doroty: spontanicznie, czasem szalone, wesołe, ale i pełne tęsknoty za narzeczonym i okraszone odrobiną nostalgii… Sporo jak na jedno europejskie miasto. Wszystko to nie przestaje nieustannie zaskakiwać narratorki – co skrupulatnie odnotowuje ona w swoim humorystycznym dzienniczku. Niewinny pamiętnik z rodzaju: „dziwię się światu” posiada także inteligentny ciężar różnic i kodów kulturowych, bo autorka, oprócz tego, że obdarzona humorem, to posiada doskonały zmysł obserwacyjny i - co najważniejsze - talent wprawnego dokumentalisty zjawisk.
Madre mia! to lektura dla wszystkich, którzy kochają hiszpańską kulturę, którzy nie znają jej, a chcą ją poznać albo dla tych, którzy lubią się pośmiać... Bo Dorota Żak w tej „powieści w odcinkach” w niesamowity sposób, za sprawą wszechobecnego humoru, oswaja swoje lęki przed nieznanym krajem, językiem, kulturą i przed obcymi ludźmi. Wysyłane w formie maili listy do przyjaciół, z których składa się Madre mia!, pełniły dla narratorki w trakcie pisania funkcję terapeutyczną. Ten dzienniczek „Jacques’a”, jak czasem żartobliwie określa samą siebie Dorota Żak, służył także jej rodzinie i przyjaciołom za źródło informacji. Relacje autorki z pobytu w stolicy Hiszpanii stały się wśród jej znajomych i znajomych znajomych rzeczą kultową i wyczekiwaną, toteż krąg odbiorców jej korespondencji powiększał się z dnia na dzień. Teraz odbiorców z pewnością znów przybędzie - i to w błyskawicznym tempie.
Pisane z dużą dozą poczucia humoru i dystansu do rzeczywistości relacje Doroty Żak z Madrytu to po prostu listy do bliskich osób, mieszkających w Polsce. Biorąc pod uwagę dowcip autorki i formę powieści, Madre mia! można z pełnym przekonaniem określić mianem współczesnej powieści epistolarnej. Powieścią, w której prywatne przeżycia autorki i jej hiszpańskie przygody splatają się z topografią miasta, kulturą regionu i palącym słońcem Hiszpanii.
Kwestią, o której na pewno nie można zapomnieć jest fakt, że Madre mia! stanowi gratkę nie tylko dla miłośników literatury – to także swoisty kulinarno-kulturalno-towarzyski przewodnik po Madrycie i zwyczajach Hiszpanii. Co za tym idzie: powieść Madre mia! zainteresować powinna wszelkiej maści podróżników i amatorów kultury śródziemnomorskiej – relacja Doroty Żak służyć może za jedyny w swoim rodzaju, przebojowy, fabularny przewodnik dla uwielbiającego dobrą literaturę obieżyświata.
Krótka rozmowa z autorką powieści Madre mia! Dorotą Żak
Czy to Pani jest narratorką swojej powieści?
Tak. Pisanej w pierwszej osobie, z własnej perspektywy, na podstawie osobistych przeżyć. Ja, ja i tylko ja.
Ile w Pani książce jest Pani samej i Pani prawdziwych przeżyć, a na ile opowieść Doroty Żak to kreacja?
Wszystko, co pojawia się w książce, przeżyłam na własnej skórze, choć wolałabym, żeby niektóre sytuacje należały do sfery fikcji literackiej. Innymi słowy: 100% Doroty w Dorocie.
Jak powstawała powieść? Czy rozbudowywała Pani swoją relację z Hiszpanii, czy listy powstawały na bieżąco w takim kształcie, w jakim czytelnik ma możliwość je poznać?
Listy powstawały na bieżąco, praktycznie codziennie. Pisanie było początkowo sposobem na poradzenie sobie z tęsknotą za domem, a potem to mnie po prostu wciągnęło. Niektórzy mówią, że jeśli nie zamieścisz zdjęcia z imprezy na popularnym portalu społecznościowym na ef, to tak, jakby tej imprezy nie było. Zapadłam na podobna chorobę - jeśli czegoś nie opisałam, to tak, jakby się w ogóle nie wydarzyło.
Co w książce wydaje się Pani bardziej atrakcyjne: warstwa fabularna czy opisowa?
Cóż, nikt nigdy nie nazwał mojego wyjazdu do Madrytu „warstwą fabularną”. To miłe. Chyba. Myślę, że książkę czyta się z przyjemnością ze względu na sposób opisu. Miało być przede wszystkim lekko i zabawnie. No i jest. Chyba :-)
W pewnym momencie czytamy, że język hiszpański staje się poważną konkurencją dla lubianego przez Panią języka czeskiego. Jak Pani sądzi, który temperament wydaje się Pani bliższy: słowiański czy południowy? Czy poczyniła Pani jakieś ciekawe spostrzeżenia na temat chociażby różnic kulturowych?
Język, kultura i temperament hiszpański jest mi zdecydowanie bliższy niż czeski, choć pewnie nie zgodziłaby się z tym stwierdzeniem moja najlepsza przyjaciółka, która swego czasu nadała mi ksywkę „Powolniak”. Ja się po prostu we wszystkim, co hiszpańskie, zakochałam bez reszty. Języka, jedzenia, przyrody, przystojnych mężczyzn o śniadej cerze (mojego ukochanego, blondyna o niebieskich oczach, uprasza się o zignorowanie tej uwagi), no i tego, co zamyka się w słowie „disfrutar”, którego w polskim i czeskim po prostu nie ma, a najlepiej tłumaczy się na angielski jako „enjoy" - tego mi po powrocie brakuje. Różnice kulturowe? Mnóstwo, ale największa: Hiszpanie nie narzekają tyle co my. W tym jesteśmy mistrzami świata (czy ja właśnie narzekam?).
Rozmawiała Emilia Derewienko
informacja nadesłana