Każdy skrywa jakieś sekrety. Dobrze, jeśli tajemnice innych nie wpływają na ciebie. Ale co masz zrobić, jeśli twój partner, rodzic lub przyjaciel nosi w sobie sekret, a wszystko to odbija się na tobie?
Bohaterka książki Kłamstewka, Pola, ma wszystko, o czym zawsze marzyła. Świetnie dogaduje się z mamą, ma rewelacyjną pracę, w której się realizuje, osiągnęła upragniony sukces i wreszcie się zakochała. I to w kim? W mężczyźnie idealnym!
Życie jak to życie, nie może być tylko pasmem dobrych zdarzeń. Pola orientuje się, że to co słyszy od innych, bliskich jej ludzi, dalekie jest od prawdy. A co najgorsze, sama nie wie o sobie wszystkiego.
A opowiedziana historia podobno po części wydarzyła się naprawdę!
Do lektury zaprasza Wydawnictwo Bellona. Autorka książki, Nina Majewska-Brown, odpowiedziała na nasze i Wasze pytania podczas premierowego live'a. Zobaczcie nagranie z tego spotkania:
W ubiegłym tygodniu w naszym serwisie mogliście przeczytać premierowy fragment książki Kłamstewka. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Siedzę sobie w fotelu, gdy z miłego popołudniowego letargu wyrywa mnie wibrowanie telefonu, który porzuciłam gdzieś między filiżankami w kuchni. Przez chwilę zastanawiam się, czy powinnam się ruszyć, ale natarczywa myśl, że może to któryś z moich potrzebujących wsparcia pacjentów, każe mi wstać i odebrać. Gramolę się niechętnie z wygodnych poduch i człapię w kierunku zlewu, obok którego dostrzegam jarzące się niebieskie ledowe światło. W chwili gdy wyciągam rękę po komórkę, ona niczym obrażone stworzenie milknie, wygaszając ekran. Ze złością podnoszę ją i odkrywam, że właśnie dobija się do mnie mama. Nim wcisnę zieloną słuchawkę, telefon na powrót ożywa.
– Cześć, mamo – mówię pospiesznie.
– Cześć, kochanie. Dzwonię, bo długo się nie odzywasz.
Mama jest i zawsze była moją najlepszą przyjaciółką, i poza epizodem, gdy uparłam się na ślub z Arturem, zawsze mnie wspierała, rozumiała i otaczała miłością i akceptacją. Nie mogę powiedzieć tego samego o ojcu, który dla odmiany traktował mnie jak zwierzę cyrkowe, którym można się pochwalić przed znajomymi, a które, bez względu na jego własne potrzeby, szkoli się i ćwiczy do bólu w zaciszu czterech ścian. Miałam nieodparte wrażenie, że wraz ze starszym bratem jesteśmy mu potrzebni tylko po to, żeby mógł udowodnić jakość swoich plemników. Waldek jako chłopak był na wygranej pozycji, stał się niejako przedłużeniem zacnego rodu Zebrzydowskich i potencjalnym dawcą kolejnych jurnych plemników, które miały zasiedlić planetę stadem zebrzydowiątek. Jego wybory były rozumniejsze od moich, postawa bardziej prawa, a kolejne partnerki ciekawsze od mojego samotniczego życia. Ojcu nie przeszkadzało, że Waldek wyleciał z politechniki i zamiast stać się wybitnym programistą, został zwykłym monterem instalacji wentylacyjnych w trzyosobowej firmie; bynajmniej nie własnej. Najważniejsze dla ojca było to, że Waldek swoją pracę wykonywał najlepiej z zespołu, ludzie ponoć go cenili i byli mu wdzięczni. Przy jego zajęciu moja psychiatria wypadała blado, bo ojciec nie widział nic szlachetnego w leczeniu „wariatów”. Nie wiem, skąd u niego ta retoryka i średniowieczna mentalność, ale dawno temu porzuciłam nadzieję, że zrozumie cokolwiek z tego, czym się zajmuję. Że kiedykolwiek doceni to, kim jestem.
W jego mniemaniu jedynym słusznym kryterium oceny mojej skromnej osoby było to, że nie ułożyłam sobie życia u boku mężczyzny, i na nic zdały się tłumaczenia, że tak jest mi po prostu dobrze i wygodnie. W jego oczach byłam coraz starszą starą panną, co wprost dowodziło mojej bezwartościowości.
– Halo, jesteś tam?
– Sorry, zamyśliłam się.
– Co się dzieje?
– Nic takiego.
– No przecież słyszę, że coś jest nie tak. – Matka wzdycha z niepokojem, a ja nie wiem, jakim sposobem ta kobieta jest jak papierek lakmusowy moich emocji.
– Helena znowu wpadła z jakimś śmieciem.
– Co tym razem?
– Okropny kubek z naszym ślubnym zdjęciem.
– Skąd ona bierze te graty? – Mama ciężko wdycha, a ja oczyma wyobraźni widzę, jak pociera kciukiem zafrasowane czoło.
– Nie znasz jej? Zawsze wszystko chomikowała, szczególnie lubowała się w prezentowym „podaj dalej”.
– Oczywiście, jakże mogłabym nie pamiętać „egzotycznej” filiżanki, którą kupiłaś jej na urodziny, a którą potem znalazłam pod choinką.
– Szkoda, że nie powiedziałaś jej, iż kupowałyśmy ją razem. Chciałabym widzieć jej minę. – Mimowolnie się uśmiecham.
– Jakoś głupio tak upokarzać innych.
– Jej raczej by to nie groziło.
– Mów, co chcesz, ale mimo wszystko nie wypada.
– Nie uważasz jednak, że to dziwne, że jednej stronie nie wypada, a druga jakoś z tym niewypadaniem nie ma najmniejszego problemu?
– Lepiej powiedz, czego od ciebie chciała.
– Tego samego co zwykle, tyle że tym razem wyraźnie to zwerbalizowała. Arturek się zmienił, byłam miłością jego życia i dobrze by było, gdybym do niego wróciła. Wyobraź sobie, że zasugerowała, że synuś odziedziczy po nich wszystko i może by mi ten układzik się opłacał.
– Chyba nie masz zamiaru…
– Mamo! – wołam oburzona. – W ogóle nie kończ! Posłuchaj, nawet gdyby był ostatnią istotą ludzką na Ziemi, nie byłoby takiej siły, żebym choćby się do niego odezwała, a co dopiero z nim była.
– Teraz jesteś taka mądra, a pamiętasz, jak było lata temu?
– Czy kiedyś przestaniesz mi to wypominać?
– Już dobrze, dobrze. Nie można pożartować?
Wiem, że żartuje, ale jakoś w tym jednym temacie nie jestem w stanie przyłączyć się do jej chichotu.
– Można, ale wiesz, jak nie znoszę…
– Wiem, i nie mam zamiaru cię męczyć. Może wyskoczyłybyśmy do kina? Albo na zakupy?
– Teraz? – Niespokojnie rzucam okiem na wiszący w kuchni zegar.
– Tak, teraz, przecież dopiero piąta.
– Już piąta.
– Oj tam, oj tam, młoda godzina.
– Rano muszę…
– Każdy musi. Nie marudź, tylko przyjedź, czekam za pół godziny w Starym Browarze. Ojciec zaprosił Romana i pewnie będą uskuteczniać polityczne dyskusje, a tego się nie da słuchać.
– Trzeba było tak od razu, zaraz będę.
W sumie cieszę się, że mama wyciągnęła mnie z mieszkania, przynajmniej nie będę znowu rozmyślać o najściu byłej teściowej i przestanę analizować, gdzie mogłabym być, gdybym nie poznała Artura albo gdyby jakimś cudem nam się ułożyło, i zwyczajnie rozmieniać się na drobne.
Jak zawsze w szpilkach, z pełnym makijażem, pod rękę z pozorną pewnością siebie wychodzę z domu, ale w rzeczywistości składam się z tysięcy drobnych kawałków, które zazwyczaj do siebie nie pasują. Po wzmiance o wizycie namolnej Heleny jestem najwyraźniej zdenerwowana, bo w ostatniej chwili wyhamowuję i szczęśliwie mijam o milimetry słupek bramy.
Jadę samochodem jak automat. Pokonuję kolejne skrzyżowania, zatrzymuję się i ruszam na światłach, nie rejestrując, co się dzieje dookoła. Wreszcie po nieznośnie rozwleczonych czterdziestu minutach przedzierania się przez korki docieram na parking Starego Browaru. W głowie wirują mi stada myśli, których nie są w stanie ukoić ani muzyka, ani radio. Zatrzymuję się w nowej części centrum handlowego i daję zawieźć ruchomym schodom na poziom, gdzie rozpościera się korytarz z butikami. Z daleka dostrzegam mamę, która dość nerwowo krąży między apteką a windami.
– Cześć, mamuś.
Na mój widok jej nieco pobladłą, jak mi się zdaje, twarz rozjaśnia nieśmiały uśmiech. Cmokamy się w policzki i od razu kierujemy kroki w stronę dziedzińca łączącego obie części, starą i nową, centrum handlowego.
– Cześć, kochanie, jak dobrze cię widzieć. – Jej głos lekko drży, co budzi mój coraz większy niepokój.
– Hej, coś się stało?
– Nie, skąd to podejrzenie?
Znam ją i wiem, że kłamie, ale też doskonale zdaję sobie sprawę, że naciskanie nie ma najmniejszego sensu. Spowoduje tylko, że jeszcze bardziej zasklepi się w sobie. Teraz dostrzegam też jej niechlujny strój. Ma na sobie czarną, nieco spraną domową sukienkę, do której co prawda włożyła buty na wysokim obcasie i owinęła szyję jedwabną chustą, ale w normalnych okolicznościach nie przekroczyłaby w niej furtki. Cokolwiek by powiedzieć o mojej matce, trzeba uczciwie przyznać, że jak na swoje sześćdziesiąt dwa lata trzyma się znakomicie. Wypielęgnowana i wymodelowana w gabinecie lekarza medycyny estetycznej twarz promienieje blaskiem, co podkreślają dyskretny makijaż i małe brylantowe kolczyki w uszach.
– Mamo, przerażasz mnie. Jesteś chora?
– Nie, dlaczego?
– Znam cię.
– Pewnie nie dasz mi spokoju – mówi niby niechętnie, ale czuję, że ma ochotę pogadać.
– No raczej.
– Dobrze, powiem ci, tylko się nie denerwuj.
To najgorsze, co można usłyszeć. Nie dość, że człowiek wcale się nie uspokaja, to w dodatku dopadają go wszelkie możliwe lęki, a wyobraźnia podsuwa najgorsze wizje: śmierć, choroby, bankructwo i takie tam. Czuję gwałtowny wyrzut adrenaliny i robi mi się gorąco. O co jej chodzi? Może coś z ojcem? Nie, raczej nie, przecież jest w całkiem niezłej formie. O nie, chyba nie babcia? Ostatnio miała nieco podwyższone ciśnienie, ale zaczęła brać leki i czuła się już całkiem nieźle. A może znowu coś się dzieje u mamy w firmie? Kolejne zwolnienia?
– Mamo, powiedz, o co chodzi, wykończysz mnie.
– Usiądziemy i porozmawiamy.
– To chodź tutaj, z boku jest taka mała knajpka, powinny być wolne stoliki.
– Wolałabym…
– Nie, nie, nigdzie dalej nie idziemy. – Upieram się jak dziecko na widok surówki z marchewki, której nie ma ochoty włożyć do ust. Muszę jak najszybciej posadzić ją na pierwszym z brzegu krześle i usłyszeć o nieszczęściu, które niczym parasol zaczyna rzucać ciemny cień na naszą rodzinę. Pulsuje mi w skroniach i odechciało mi się wszystkiego. – Czego się napijesz?
Popycham ją w kierunku jedynego wolnego stolika ulokowanego tuż przy witrynie. Jestem niezadowolona, bo jak na złość knajpka jest pełna ludzi i nie ma co liczyć na dyskretną rozmowę. Już widzę, jak wszyscy obok wachlują uszami, by posłuchać, o czym rozmawiamy. W dodatku obok nas siedzi jakaś nadęta, młoda dziunia, w idiotycznym, ale za to z pewnością niezwykle drogim i designerskim skórzanym kostiumie, i zblazowana toczy ciężkim wzrokiem po klientach. Rzuca na nas spojrzenie i najwyraźniej lustruje, co mamy na sobie. Pogardliwie wydyma zbyt duże i zbyt różowe usta, by po chwili schować twarz za wielkimi przeciwsłonecznymi okularami, które epatują pozłacanymi, grubymi oprawkami. Wygląda jak wielkie etui na pióro wieczne. Doprowadza mnie do irytacji. Nie widząc jej źrenic, nie będę mogła ocenić poziomu zainteresowania tym, co jest przeznaczone tylko dla moich uszu.
– Może kawy?
– A jakiej? Latte?
– Może dla odmiany americanę?
– Mamo, na litość boską, zdecyduj się.
– A coś ty taka niecierpliwa? – Mama poprawia się na krześle, jednocześnie usiłując powiesić na jego oparciu ciągle się zsuwającą niewielką czarną torebkę.
– Dziwisz się? Jak wyskakujesz z tekstem, że mam się nie denerwować, to chyba naturalne, że umieram z przerażenia.
– Nie przesadzaj.
– Dobra – podejmuję odważną decyzję. – Zdaj się na mnie. Jak na złość do lady, bo obowiązuje tu samoobsługa, ustawiły się cztery deliberujące i niezdecydowane kobietki w średnim wieku.
– A ten rogalik, to z czym jest? – pyta pierwsza z rzadkimi siwymi włosami utapirowanymi w wielką bezę.
– Z naszą konfiturą z porzeczek – odpowiada z życzliwym uśmiechem młody, przystojny sprzedawca.
– A z czarnych czy czerwonych?
– Czarnych, proszę pani. – Uśmiech na twarzy jest jakby mniejszy.
– Aha, to chyba nie.
– A ten croissant? – Palcem z wielkim, staromodnym pierścionkiem zwieńczonym okropnym zielonym kamieniem wskazuje na wypiek druga pańcia. W pseudosportowym dresie wygląda jak pomarszczona i zagubiona nastolatka, która utknęła przed laty w okropnym, rozciągniętym wdzianku, choć jego właścicielka zapewne tą stylizacją pragnie się odmłodzić.
– Mamy z czekoladą, maślane i z morelą. – Po uśmiechu nie ma śladu.
– Krysiu, jak uważasz, który wziąć?
– Ja jestem na diecie, mnie nie pytaj – wzdycha beza.
No nie, szału można dostać! Coraz bardziej nerwowo przebieram nogami.
Stoją tu od dłuższego czasu i nie potrafią podjąć tak banalnej decyzji? Sprzedawca dyskretnie przewraca oczami, po czym niczym sęp wpatruje się w niezdecydowane klientki jak w nieświadome niczego małe myszy.
– Zdecydowały się panie?
– Tak, tak, oczywiście. Poprosimy cztery kawy z mlekiem włącza się kobiecina w czarnej sukience, czarnych rajstopach, czarnym kapelusiku i równie czarnych butach na paskudnie wykrzywionych obcasach.
Podejrzewam, że podniebienie również ma czarne. Wygląda, jakby urwała się ze stypy, i gdyby tak nie marudziły, nawet byłabym skłonna jej współczuć.
– Latte, latte macchiato, cappuccino czy…
Morduję sprzedawcę wzrokiem. Jeśli wymieni jeszcze lungo czy Irish coffee, nie zdecydują się do końca dnia.
– Bożenko, kochanie, jak myślisz? – Czarna wrona zwraca się do królowej matki dresowego świata.
– A niech pan powie, z łaski swojej, czym się różnią?
– Zawartością mleka. To, co będzie?
– Niech pan zdecyduje. – Dresiara łaskawie macha dłonią.
– Latte, gwarantuję, że będą panie zadowolone.
W końcu zamawiają: cztery kawy, cztery kawałki tortu, nawet Krysia na diecie przychylnym okiem spogląda na pełne kremu i czekolady ciasto, dwie wody gazowane z lodówki, jedną niegazowaną i nie z lodówki oraz świeżo wyciskany sok pomarańczowy. I gdy już myślę, że zbliżamy się do finału, wpadają na pomysł zakupu pieczywa na wynos. Trwa to dłuższą chwilę, ale wreszcie z wystającymi z siatek bagietkami odpływają do stolika wciśniętego koło filara na korytarzu.
Pospiesznie zamawiam podwójne espresso dla siebie, americanę dla mamy, dwa soki pietruszkowo-pomarańczowe i kawałek słodkiej tarty jabłkowej z dwoma widelczykami, choć doskonale wiem, że ze stresu jej nie ruszę. Nie ma opcji, żebym przełknęła cokolwiek. W ostatniej chwili cofam się, żeby domówić butelkę wody, wychodząc z założenia, że cokolwiek usłyszę, na pewno zaschnie mi w ustach.
Dziunia przy stoliku obok dla odmiany wsadziła nos w komórkę wielkości i-Pada, pobłyskującą różowym etui wysadzanym kryształkami Swarovskiego.
Opadam na krzesło spięta jak rzadko kiedy.
– Dobra, to co się dzieje?
Mama ucieka wzrokiem i wiem, że nie oznacza to nic dobrego. Kładę rękę na jej lodowatej dłoni i mówię zachęcająco:
– Wyduś to wreszcie z siebie.
– Nie wiem, jak ci to powiedzieć.
– Najlepiej prosto z mostu.
– Niby tak, ale jesteś naszą córką i…
– Ależ wymyśliłaś. Przypominam ci, że nie mam już pięciu lat.
– Dla której pani espresso? – Młodziutka kelnerka drżącą ręką stawia niepewnie przed nami kawy i resztę zamówionych produktów. Napój niebezpieczną falą zbliża się do brzegu naczynia, ale jakimś cudem nie przelewa na spodeczek.
– Dziękujemy.
– Smacznego. – Z wyraźną ulgą odchodzi i chowa się za ladą, jakby właśnie zaliczyła pierwszy w życiu maraton.
– No, dalej, mamo.
– Dobrze. – Mama wierci się coraz bardziej nerwowo, niespokojnie rozglądając na boki, jakby sprawdzała, czy nie napotka wzroku kogoś znajomego. – Powiem ci, ale nie wyciągaj pochopnych wniosków i bądź ostrożna w ocenach.
– Jesteś w ciąży?
– Zwariowałaś?! – ożywia się po raz pierwszy, niemal podrywa i woła zbyt głośno: – Co ci strzeliło do głowy?
– Robisz takie wstępy, że już sama nie wiem, czego się spodziewać.
Matka, która jest moją najlepszą przyjaciółką i powiernicą, a także znakomitą aktorką, niestety przy tym bardzo świadomą odgrywanych ról i wynikających z nich emocji i napięcia.
Teraz też rozgląda się z łaskawością hrabiny po okolicznych stolikach, rozdając promienne, choć nieco przygaszone uśmiechy przypadkowym osobom.
– Halo, tu Ziemia. – Macham jej ręką przed nosem.
– Przepraszam, ale to dla mnie trudna…
– Rany, mów wreszcie, co się dzieje, bo będziesz miała pogrzeb w rodzinie, jak zaraz zejdę na zawał.
– Dobrze, już dobrze. Jak wiesz, jesteśmy z ojcem…
– Yhm… Jest chory?
– Nie, skąd ci to przyszło do głowy? – Jest szczerze zdziwiona i przypatruje mi się podejrzliwie, jakbym to ja, a nie ona, skrywała jakąś straszną tajemnicę.
– Świętego byś zirytowała. Mamo, do brzegu, do brzegu ponaglam ją coraz bardziej niecierpliwie.
– Wiesz, że z ojcem jesteśmy od wielu lat szczęśliwym małżeństwem.
– No, wiem i co z tego? – Ponuro mieszam słomką w gęstym soku.
– Myślę, że Henryk kogoś ma – mówi konspiracyjnym szeptem.
– Tata? – Jestem w szoku.
– No, tata, tata.
– Mamo, skąd ten szalony pomysł? Przecież on jest w ciebie wpatrzony jak surykatka w horyzont.
– Też mi się tak wydawało, ale najwyraźniej w jego życiu pojawił się ktoś ważniejszy, jeśli wiesz, co mam na myśli.
– Na jakiej podstawie powzięłaś takie podejrzenia? – Czuję niewypowiedzianą ulgę, która rozsiada się na moich kolanach, a ja wtulam się w nią całą sobą. Nikt nie umarł. Nie są chorzy. Nie zbankrutowali. Jezu, nic takiego się nie dzieje. Moja przewrażliwiona mamuśka coś sobie ubzdurała, co wymaga jedynie szczerej rozmowy z ojcem, i wszystko wróci do normy. Rozluźniam się, wygodnie opierając, i najchętniej, machnąwszy na kelnerkę, zawołałabym: „Podajcie szampana”.
Moje zachowanie oczywiście nie umyka uwagi matki i, co gorsza, najwyraźniej nie takiej reakcji się spodziewała.
– A ty, coś taka zadowolona?
– Mamuś, przecież to bzdury.
– Życie mi się wali, a ty traktujesz to tak lekko! Wiesz, od ciebie oczekiwałam innej reakcji. – Najwyraźniej jest na granicy obrażenia się.
– Rozmawiałaś z nim?
– Oszalałaś? I o co niby miałabym go zapytać?
– Czy kogoś ma? – nawiguję ją na najprostsze z pytań.
– Tak, i oczywiście poda jej imię, nazwisko i adres.
– Jasne, że nie, bo nikogo nie ma. A ty przynajmniej się uspokoisz. Musicie sobie to po prostu wyjaśnić.
– Gdyby to było takie proste.
– Wierz mi, że jest. Nie jesteście smarkaczami, tylko dojrzałymi ludźmi, którzy takie kwestie rozwiązują poprzez rozmowę. Upijam łyk zimnego pietruszkowego koktajlu, który nieco cierpką nutą osadza się przyjemnie na języku. – Sama mnie tego uczyłaś.
– Nie mam odwagi.
– Przestań. A tak w ogóle, to jak wpadłaś na taki kretyński pomysł? Przyłapałaś go z kimś? Ma drugi telefon? Zaczął bardziej o siebie dbać? Ktoś ci coś naopowiadał? Mamo, coś ty znowu wymyśliła?
– Nic z tych rzeczy.
– Więc, w czym problem?
– Stał się tajemniczy, zamyślony, coraz częściej się zdarza, że nie odpowiada na moje pytania…
– Bo wiecznie wszystkich nimi zadręczasz, przecież wiesz.
– Niby tak, ale on nigdy tak się nie zachowywał. Dwa razy wyjechał w delegację na cały weekend i częściej chodzi w marynarce.
– No i dobrze, a jak pamiętam, zawsze wyjeżdżał w sprawach służbowych. I z tego, co kojarzę, zazwyczaj narzekałaś, że ubiera się jak lump w stare łachy, więc raczej powinnaś się cieszyć, a nie smucić.
– Ale nie na sobotę i niedzielę! To musi coś znaczyć.
– Że ma kupę roboty. – Boże, co ta kobieta znowu wymyśliła? Odkąd przeszła na emeryturę, najwyraźniej się nudzi.
– Tak myślisz? – Mamuśka z nadzieją wpatruje się we mnie, jakby chciała sprawdzić, czy jej nie oszukuję.
– Oczywiście, wrócimy do domu i pogadamy we trójkę, OK? – mówię wbrew sobie, bo miałam ochotę obejrzeć wieczorem ze trzy odcinki nowego serialu na Netfliksie, a tak zobaczę najwyżej jeden.
Mama już ma przytaknąć, gdy niespodziewanie do rozmowy włącza się plastikowo-skórzana lalka siedząca obok i najwyraźniej z uwagą przysłuchująca się naszej dyskretnej, jak dotychczas myślałam, rozmowie.
– A ja tam uważam, że ma pani rację i mąż ma kogoś na boku. – Nonszalancko wydyma błyszczące usta.
– Słucham!? – Wołamy jednocześnie oburzone.
– Znam takich. Mąż po pięćdziesiątce?
– A jakie to ma znaczenie?
– No, właśnie ma, czyli rozumiem, że tak?
– Po sześćdziesiątce. – Moja zazwyczaj asertywna matka wdaje się w jakąś idiotyczną wymianę zdań.
– I wszystko jasne! – wamp tryumfuje – pani nie jest coraz młodsza, a oni muszą sobie udowodnić swoją wartość. No, wie pani, że nie tylko deszcz na nich leci i tak dalej. Łatwiej im, jak mają gruby portfel i niezłą brykę, ale w innych przypadkach też kombinują. Głównie ściemniają. Niestety.
– Naprawdę?
– Mamo, daj spokój, nie słuchaj tej pani – wtrącam się. Zresztą, to niezbyt elegancko tak podsłuchiwać. – Wbijam w nią wzrok z nadzieją, że się zmityguje.
– Głośno gadacie, więc się nie dziwcie, że człowiek uszu nadstawia. A co jak co, ale ja na facetach się znam. I jak na moje – chucha teatralnie na okulary i wyciera je papierową serwetką z czerwonym logo restauracji – to on na bank kogoś ma i żadna rozmowa tu nie pomoże. Ja bym gnoja wyśledziła i narobiła mu takiego wstydu, że by mnie popamiętał. Rozmową nic pani nie wskóra. – Wlepia w matkę oczy, które toną we frędzlach zbyt mocno wytuszowanych, zagęszczanych czarnych rzęs.
– Mamo, nie słuchaj tego.
– Ale ta pani może mieć rację. – Moja zwykle rozsądna matka zachowuje się tak, jakby niespodziewanie odłączyło ją od rozumu. – Może rzeczywiście go śledzić…
Czuję, że wysadza mi bezpieczniki. Mam ochotę nawrzeszczeć na to czupiradło, żeby się zamknęło, że właśnie zasiałam w mojej matce ziarenko niepewnej nadziei, a ona rujnuje wszystko swoim głupim gadaniem.
– Oszalałaś? – syczę wściekła. – Będziesz za nim łazić po mieście? Nawet nie masz prawa jazdy, a tym bardziej samochodu! Jak ty sobie wyobrażasz być dwa kroki za nim?
– Pomożesz mi.
– Mowy nie ma, nie będę śledziła ojca! – wołam oburzona, wzbudzając ciekawość siedzącej nieopodal parki.
– Ja na pani miejscu wynajęłabym jakiegoś detektywa. Super. Jeszcze tylko tego brakowało.
– Mówi pani? – Mama wydaje się żywo zainteresowana.
– Oczywiście. – Dziewczyna teraz przygląda się swoim długim, różowym tipsom również ozdobionym kryształkami Swarovskiego. – Tacy ludzie są dyskretni, zrobią zdjęcia, co w sądzie z pewnością się przyda…
– W sądzie. A po co niby miałabym chodzić do sądu?
– A jak pani myśli, gdzie ludzie się rozwodzą? W sądzie właśnie.
– Mam się rozwieść? – Matka wygląda na przerażoną.
– A chce pani siedzieć do końca życia z oszustem pod jednym dachem? Jak by pani chciała, to znam takiego jednego gościa, który mógłby pani pomóc. Zaraz dam pani numer, facet nie jest drogi, ale słowny. – To mówiąc, bazgrze na serwetce, którą przed chwilą wycierała szkła. – Niech się pani powoła na Lidię.
Po chwili wściekła wyciągam z restauracyjki matkę, która w dłoni, niczym relikwię, ściska ten cholerny numer i zamiast się uspokoić, jest jeszcze bardziej zdruzgotana całą sytuacją.
– Chyba nie bierzesz poważnie bełkotu tej pindy?
– Wiesz, obawiam się, że ona ma więcej racji niż ty. Nie chciałam ci wcześniej mówić, ale też myślałam o detektywie mówi z powagą.
– Pogadaj z ojcem. – Usiłuję pchnąć ją na pierwotne tory.
– I tak nie powie mi prawdy.
– Mamo, wydasz tylko bez sensu kupę kasy.
– Kochanie – wzbija się na mentorskie wyżyny – wiesz, niestety czasem trzeba tak zrobić, i to właśnie jest taka sytuacja.
W efekcie daje się zaledwie podrzucić do domu i kładzie rejtanem w drzwiach, gdy usiłuję wejść do środka. Jest całkowicie głucha na wszelkie argumenty, więc po chwili wlokę się autkiem w stronę mojego szeregowca. Targają mną różne myśli, obawy i podejrzenia. Wreszcie wykończona psychicznie docieram do siebie z postanowieniem odbycia poważnej rozmowy z ojcem i rezygnuję z oglądania czegokolwiek. Jestem przytłoczona, a jeszcze bardziej zdziwiona tym, co usłyszałam.
Książkę Kłamstewka kupicie w popularnych księgarniach internetowych: