Główni bohaterowie powieści Łączą nas różnice po powrocie z podróży poślubnej zderzają się z rzeczywistością. Zagadkowe znaki i zaskakujące wydarzenia sprawiają, że ich życie zupełnie rozmija się z wyobrażeniami i nabiera szalonego tempa. Motywy uczuciowe ustępują miejsca wątkom sensacyjnym. Na tajemnice przeszłości nakładają się dramatyczne sytuacje, które niesie codzienność. Podobnie jak w pierwszym tomie, książce Przeszłość kończy się dzisiaj, trudne chwile równoważone są przez zabawne incydenty z udziałem nietuzinkowej bohaterki. W tle przewijają się próby zrozumienia genezy podziałów, poszukiwania jedności oraz odkrycia prawdy.
Przeszłość kończy się dzisiaj – tom pierwszy wydany w grudniu 2016 roku
Książkę czyta się szybko, odnajdując na jej kartach sytuacje ze swojego życia bądź z życia bliskich nam osób. (…) Tajemnice i niedomówienia z przeszłości intrygują, skłaniają do lektury. (…) Nie sposób zliczyć wątków, jakie pojawiają się na kartach tej powieści.
(Źródło: www.granice.pl, organizator konkursu na Książkę Katolicką 2017, w którym powieść ta zdobyła nagrodę internautów).
Beata Piliszek-Słowińska. Z wykształcenia ogrodniczka, ceniąca życie na wsi. Obroniła pracę doktorską z pogranicza historii gospodarczej i sadownictwa. Pracowała w redakcji czasopisma branżowego, a także prowadziła portale internetowe. Wydała tomik poezji Rajskie jabłka, książkę Początki sadownictwa w Grójeckiem, powieść obyczajową Przeszłość kończy się dzisiaj oraz jej dopełnienie – Łączą nas różnice. Dziś w serwisie Granice.pl publikujemy fragmenty tej książki:
Zostałam sama i czekałam na Piotra z Kasią, trenując sztukę wybaczania i dokładania do kominka. Patrzyłam przez okno na ogród. Śnieg sypał nieprzerwanie. Gałęzie żywopłotu uginały się, a równa dotychczas ściana zieleni dzieliła się i rozwarstwiała na wiele części. Jak dobrze mieć taki widok, a nie nierówno zaparkowane samochody i brudno wydeptane ścieżki na chodnikach. Muszę wybaczyć Piotrowi grzechy przeszłości, nie mam wyjścia. Szkoda, że nie jest taki jak ja, choć zapewnia, że chciałby być, i to musi mi wystarczyć.
Taniec białych drobin powoli ustawał. Śnieżny puch grubą warstwą przykrył niedostatki w krajobrazie i szpetotę ulic. Patrzyłam, jak Piotr z Kasią rzucają się śnieżkami. Potem lepili bałwany, śmiali się i machali do mnie. Przed oknem kuchni wyrosły dwa śnieżne stwory. Pomyślałam, że powinnam ulepić swoją wersję i wtedy będzie pełna, trzybałwanowa rodzina. Zabawę na śniegu przerwał Piotrowi telefon. Patrzyłam jak na niemy film. Odebrał i od razu zmienił się na twarzy. Odwrócił się i szedł w przeciwną stronę, gestykulując. Nie trwało to długo. Kasia już była rozebrana, gdy wszedł.
– Cześć, była... – Podszedł do mnie i badawczo patrzył.
– Była.
– Dzwoniła do mnie wczoraj z granicy i teraz... Zastanawiałem się, jak ci powiedzieć. Może znów dać znać na policję? Nie mogę cię narażać. Kasia już swoje przeszła – powiedział troskliwie Piotr.
– Narażać?
– Olga lubi stawiać na swoim.
– Porozmawiaj z nią, a nie uciekaj. – Chciałam jak najszybszego rozwiązania.
– Ale to tylko pogorszy sprawę. Próbowałem. Będzie sobie wyobrażać nie wiadomo co. Są ludzie, z którymi nie ma sensu rozmawiać, bo nie przyjmują twoich słów albo słyszą tylko to, co chcą usłyszeć.
– Zuza przyjechała dziś niespodziewanie i uratowała mnie przed konfrontacją. Powiedziała, że zajmie się Olgą i znajdzie jej pracę.
– Myślałem, że pojawi się dopiero wieczorem. Widocznie przyszła natychmiast po przyjeździe.
– A jak przyjdzie jutro? Co ja zrobię? – pytałam bezradnie. – Nie chcę sięgać po środki ostateczne. Nie lubię awantur. Zrób coś, aby nie wchodziła do ogrodu...
Drobniutka blondyneczka z ogniem w oczach. Spojrzenie przenikliwe, niewrażliwe na ludzki ból. Na pierwszy rzut oka anioł o kręconych bujnych włosach w wieku Kasi. Tylko te oczy... Patrzyła jak stara kobieta. Skłamałam, że się jej nie boję.
Dni w grudniu są tak krótkie, że zanim wstanie słońce, już właściwie zachodzi. W tym roku wyjątkowo dobrze znosiłam jesienno-zimową szarzyznę. Wciąż żyłam okruchami izraelskiego słońca, przeglądałam jeszcze świeże zdjęcia i czekałam na swojego męża w ciepłym domu porośniętym różanymi krzewami. Nie mogłam pozwolić, aby ktokolwiek zburzył mój spokój. Musiałam stanąć murem i dać odpór. Sama. Bez Piotra, bez Zuzy.
Po późnym obiedzie wyszliśmy do ogrodu, aby zlikwidować znany Oldze tajny sposób otwierania furtki od strony ulicy. Piotr osłonił blachą miejsce, przez które umiejętnie przekładając rękę na drugą stronę, można było otworzyć zasuwę. Mimo że byliśmy razem, czułam się nieswojo. Wydawało mi się, że jakiś kształt zamajaczył w głębi ogrodu. Może nietoperz przemknął w świetle latarni ponad żywopłotem, rzucając szybkolotny cień? Latarka drżała mi w zmarzniętych dłoniach, a Piotr chciał, abym oświetlała mu pole działania pod różnym kątem, z góry, z dołu, tak aby go nie razić, a jednocześnie rozjaśnić ciemność.
– Przyniesiesz klucze, to spróbujemy, czy jest ok? – powiedział, wychodząc na ulicę i zatrzaskując furtkę. Nie mogłam znaleźć swojego kompletu ani w torebce, ani na komodzie w hallu. Wzięłam je od Kasi i pobiegłam, ślizgając się na nieodśnieżonym chodniku, do czekającego na ulicy Piotra.
– Nie wiem, gdzie podziałam klucze – powiedziałam, otwierając i zamykając zasuwę. Piotr tymczasem bez skutku próbował ją otworzyć od zewnątrz. Prowizorka zdawała egzamin. U sąsiadów od zachodu zapaliło się światło. Ktoś wyglądał przez okno. Pewnie zaniepokoiły ich hałasy.
– Kto tam mieszka? – Zwróciłam się w stronę domu sąsiadów.
– Starsze małżeństwo. Prawie ich nie widuję. Ona jest chora, a on się nią opiekuje. Czasami karetka podjeżdża pod ich dom.
– Może potrzebują pomocy? – zapytałam.
– Nigdy się nie zwracali do mnie. Nawet na „dzień dobry” nie zawsze odpowiadają. Wracaj, bo zmarzniesz, ja odśnieżę podjazd i ścieżkę.
Klucze wsiąkły. Przecież nie wychodziłam nigdzie. Leżały na komodzie. Na pewno. Szukałam w butach, za szafką, w kieszeniach, wszędzie. Kamfora. Wyjrzałam przez okno. Piotra nie było. Ścieżka tylko w części była uprzątnięta. Gdzie on się podział? Nie miał kluczy, więc nie wszedł przez garaż. Wsunęłam czapkę i zawołałam go, otworzywszy drzwi.
– Jestem, jestem – odezwał się gdzieś z głębi ogrodu.
Po chwili wrócił, przerywając odśnieżanie w połowie.
– Ktoś był w ogrodzie. Zauważyłem ślady prowadzące od furtki na tyły ogrodu, tylko w jedną stronę. Sprawdziłem, z drugiej strony domu nikt nie wchodził na ścieżkę. To ty spacerowałaś? – Chyba strach go obleciał.
– Nie. Widziałam tylko nietoperza albo jakiś inny cień, ale nocą wszystko wydaje się podejrzane – powiedziałam.
Ślady na śniegu to namacalny dowód. Piotr zasłonił wszystkie okna, nawet te od strony ogrodu, choć nigdy tego nie robił. Kasia zawołała go do pokoju, a ja dalej szukałam kluczy. Zapytałam Piotra, czy nie wrzucił ich odruchowo do swojej teczki.
– Gdzie rozmawiałaś z Olgą?
– W kuchni. Stała w progu, a potem ja wyszłam do ogrodu. Zostały we dwie z Zuzą.
– To może twoje ślady są na śniegu? A gdzie zostawiłaś klucze? – dopytywał Piotr.
– Jak zwykle na komodzie, sam wiesz, jaka ze mnie bałaganiara. Nie, nie moje ślady, przecież padało do wieczora. Musiało je zasypać.
Piotr odegrał scenkę. Stanął w progu kuchni odwrócony tyłem, a ja patrzyłam z hallu, jak swobodnie sięga ręką do komody, która stała tuż tuż...
– To Olga. Dzwonię po policję…
– Teraz, po nocy? I tak trzeba zmienić zamki. – Miałam jakieś opory, aby grać tak twardo. Przecież nic się nie stało. Z Piotrem czułam się bezpieczna.
– Lepiej nie wpuszczać jej do domu. Bądź ostrożna, gdy jesteś sama. Jutro kupię nowe zamki.
Późnym wieczorem zdałam sobie sprawę, że jeśli Olga naprawdę ma klucze, to znaczy, że w każdej chwili może wejść do domu. Eureka, olśnienie u leniwca. Piotr już zasnął, a ja żałowałam, że jednak nie wezwaliśmy policji. Wyjrzałam przez okno. Śnieg znów sypał wielkimi lepkimi płatami. Ubrałam się w obszerny szlafrok Piotra, okryłam kocem w fotelu w saloniku i postanowiłam czuwać do rana. Tylko że jestem jak śpiąca królewna i zazwyczaj żadne ziarnko grochu nie przeszkadza mi w podróżowaniu po krainie Morfeusza.
Obudził mnie szelest. Spojrzałam na zegar nad kominkiem. Dochodziła druga w nocy. Pomyślałam, że Piotr zbudził się i zrobimy zmianę warty. Ale tak miło było w kokonie z koca, zwlekałam więc, aby się przepoczwarzyć i w formie motyla wrócić do sypialni. Tylko że hałas dochodził z przedpokoju... Pewnie za chwilę zapali się światło w łazience. Może to Kasia? Grobowa, przeciągająca się cisza i pochrapywanie Piotra. A potem lekkie stuknięcie klamki w naszej sypialni. Znałam już ten dźwięk. Wyzwoliłam się z puszystości i stanęłam w hallu. Nikogo nie było, ale czułam obcy zapach, ciężki jak słodkie wino owocowe. Tak nie pachną anioły.
– Kasiu? – zapytałam. Odpowiedziała cisza.
Potem jakieś tornado przetoczyło się obok, potrącając mnie, i zniknęło za frontowymi drzwiami. Stanęłam w hallu w świetle latarni i widziałam postać znikającą w cieniu pod żywopłotem. Jej ruchliwy kontur szybko rozpuścił się w śnieżnej zamieci. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że Olga jest chora z nienawiści, zazdrości lub miłości i nie wiadomo, do czego jest zdolna. Nie miałam wątpliwości, że to ona.
Włączyłam światło i próbowałam zamknąć drzwi, ale drżącymi rękami nie mogłam włożyć klucza do zamka.
– Co się stało? – Odskoczyłam jak rażona piorunem. Piotr stał tuż za mną, ale tak mnie przestraszył, że o mało nie rzuciłam się na niego z pazurami.
– Olga. Była w naszej sypialni.
Piotr też nie mógł zamknąć drzwi. Zapalił światło na zewnątrz i wychylił się. Mój komplet kluczy tkwił w zamku z drugiej strony. Piotr pobiegł do pokoju Kasi.
Smacznie spała. Potem do garażu, obszedł cały dom, zaglądając w najbardziej ukryte kąty, łącznie ze strychem. Na koniec wrócił do sypialni. Na podłodze leżał męski pasek.
– Twój? – zapytałam.
– Nie. Po co komu pasek?
Zrobiło się zimno. Piotr rozpalił w kominku, choć był środek długiej nocy. Usiedliśmy jak najbliżej źródła ciepła, tuląc się do siebie.