Kuchennymi drzwiami Katarzyny Majgier to porywająca saga, w której wielka historia splata się z codziennym życiem, przeszłość kryje sekrety, a miłość odmienia losy bohaterów... Właśnie ukazał się drugi tom serii – Światło i cień.
Minęło dwadzieścia lat czasu, kiedy Teodor Lutoborski spisał testament, a podkuchenna Zosia wyruszyła do Krakowa. Teraz dorastają jej dzieci:najstarsza, Klementyna, interesuje się fotografią, Bronek dobrze sobie radzi w szkole, a Staszek - na gospodarstwie. Największy niepokój matki budzi najmłodsza, Janka, świadoma swojej urody i sprytu.
Kuzynka Zofii, Franciszka, w końcu się ustatkowała, ale czy niedoręczone listy, odnalezione po latach, nie zniszczą jej małżeństwa? Olek Dąbrowski planuje pójść w ślady ojca i zostać lekarzem, a Kazik Rozchodowski, pracujący u krewnych, myśli o karierze w wojsku. Coraz częściej ogarniają go wątpliwości co do okoliczności śmierci jego ojca i postanawia zbadać tę sprawę, nieświadomy, że odkryje więcej, niż się spodziewał.
Jednak kiedy młodzi krakowianie snują plany na przyszłość, w Sarajewie ich rówieśnicy przygotowują zamach... Na losy bohaterów wpływa wielka historia - Titanic, statek ,,niezatapialny" wypływa w swój pierwszy rejs, wybucha I wojna światowa, Kraków zmienia się w twierdzę, a mieszkańcy są ewakuowani do obozów dla uchodźców, pojawia się epidemia grypy zwanej hiszpańską....
Do lektury powieści Światło i cień zaprasza Wydawnictwo Słowne z uczuciem. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Światło i cień. Dziś prezentujemy kolejną odsłonę tej historii:
Kiedy Zofia wracała do zdrowia, jej kuzynka Franciszka, przebywająca w podróży poślubnej, coraz częściej spędzała czas samotnie. Albin Mohnar zabrał ją na wycieczkę po Europie, ale dotarli tylko do Wiednia.
Spodobała im się możliwość niespiesznego zwiedzania i spokojnego odpoczynku. Oboje dużo pracowali, a teraz mogli odetchnąć i to im odpowiadało.
Do Wiednia przyjechali po wizycie w Pradze, która okazała się krótsza, niż planowano, bo choć brat Albina zaakceptował jego wybrankę, jego żona ciągle była oburzona mezaliansem i nie kryła swej niechęci. Po drodze nowożeńcy zatrzymywali się w malowniczych wioskach i miasteczkach, ale w Wiedniu zabawili dłużej.
Franciszka była zachwycona miastem i spędzała całe dnie na zwiedzaniu, spacerach i zakupach. Mąż czasem jej towarzyszył przed południem i wieczorami, ale popołudniami wychodziła sama.
– Albin musi więcej odpoczywać, to ważne dla jego zdrowia – wyjaśniała sąsiadom z hotelu, którzy się temu dziwili.
– I pozwala pani wychodzić na długie godziny? – zdumiała się jedna z dam. – To miło z jego strony – przyznała. – Większość mężów lubi mieć żonę w domu, żeby podawała herbatę, ciastka, cygara czy na co tam mają ochotę. Jakby nie wystarczyła im służba – dorzuciła, spoglądając na własnego, znacznie starszego małżonka.
– Mojemu mężowi wystarcza. – Franciszka się uśmiechnęła. – Ma przecież Rudolfa.
Bawiło ją to, że Albin uchodzi za wyrozumiałego męża, podczas gdy w rzeczywistości był w tej podróży właśnie z Rudolfem. Kiedy pytano, czy pan Mohnar nie nudzi się sam w hotelu, odpowiadała, że jej mąż na pewno świetnie się bawi.
„Ciekawe, co oni sobie o nas myślą?” – zastanawiała się czasami.
Albin też często pytał ją, czy się nie nudzi. Rudolf zaś wpadł na pomysł, aby zatrudnić jej damę do towarzystwa.
– Może Angielkę? – zaproponował. – Mogłaby pani podtrzymywać znajomość języka, a może i ja mógłbym się uczyć?
Rudolf marzył o nauce angielskiego, bo tego języka używano w Ameryce, która go fascynowała. Zaczytywał się w amerykańskich powieściach i chciał kiedyś tam pojechać.
Franciszka zastanawiała się, czy pomysł „damy do towarzystwa” nie ma na celu zapewnienia jej partnerki. Kogoś, kto byłby dla niej tym, kim Rudolf dla Albina.
Wiedziała jednak, że to nie takie proste, i Albin też to wiedział.
* * *
– Taki mezalians! Taki mezalians! – szlochała tymczasem jej szwagierka, pani Albertowa Mohnarowa, zwierzając się z kłopotu siostrze, pani Oberwaldowej, w jej willi na przedmieściach Pragi. – Kobieta bez pochodzenia, bez posagu, praktycznie bez rodziny. Zaprosiła na ślub jakichś wieśniaków. I to byli jej krewni!
Pani Oberwaldowa patrzyła na nią ze współczuciem.
– To okropne – szepnęła, wyobrażając sobie, jaki wstyd musiał to być dla jej siostry. Prostacy ze wsi jako rodzina panny młodej na ślubie szwagra!
– Nie odebrała nawet żadnego wykształcenia – ciągnęła zrozpaczona pani Mohnarowa. – Pracowała jako jego sekretarka, ale wcześniej była szwaczką… Szwaczką! Wyobrażasz to sobie?
– Nie – przyznała pani Oberwaldowa. – Skoro była szwaczką, to jakim sposobem została sekretarką? – zainteresowała się.
– No właśnie… – jęknęła pani Mohnarowa. – Najpierw zatrudnił szwaczkę jako swoją sekretarkę, a potem się z nią ożenił.
– Niebywałe!
– A do tego wszystkiego jeszcze okazała się bękartem – dodała pani Mohnarowa szeptem pełnym zgrozy.
– Coś podobnego! – Pani Oberwaldowa wytrzeszczyła oczy. – Ale może… jej ojciec to ktoś…?
Siostra tylko pokręciła głową.
– Nic podobnego! – prychnęła. – To pewnie jakiś woźnica albo inny poganiacz bydła. I ktoś taki… w naszej rodzinie… – Zaniosła się płaczem.
– Rzeczywiście – przyznała ze współczuciem pani Oberwaldowa. – To wielki problem dla waszej rodziny – podkreśliła, wyraźnie odcinając się od nieszczęsnej rodziny Mohnarów. – To straszne, że twój szwagier zdobył się na coś podobnego… Ta kobieta musiała go omotać… – Spróbowała sobie wyobrazić tę osobę. – Pewnie jest bardzo piękna? Niejeden stracił głowę dla młodości i urody.
– Ależ skąd! – obruszyła się pani Mohnarowa. – Ani piękna, ani młoda! Jest taka wielka, prawie jak Albin i mój Albert – oznajmiła z niesmakiem. – Kto to widział, żeby kobieta była taka olbrzymia? Na dodatek jest chyba starsza od nas.
– Naprawdę?! – Pani Oberwaldowa nie posiadała się ze zdumienia.
Nie pojmowała, jak ktoś z majątkiem i pozycją Albina Mohnara mógł się zakochać w prostaczce niewiadomego pochodzenia, która nie była nawet piękna i młoda.
– Naprawdę – potwierdziła jej siostra ponuro.
Pani Oberwaldowa zastanowiła się i uśmiechnęła pod nosem.
– Ale skoro tak, to chyba ma to pewne dobre strony – pocieszyła siostrę.
– Jakie? – Pani Mohnarowa nie rozumiała, a pani Oberwaldowa zmrużyła oczy.
– W tym wieku nie urodzi już dzieci – oznajmiła radośnie. – I cały majątek szwagra przypadnie kiedyś twoim.
* * *
Nie każdy jednak myślał w ten sposób o małżeństwie Mohnara. Większość pracowników odlewni rozumiała jego wybór. Lubili Franciszkę i uważali, że taka miła, a przy tym silna kobieta to znakomity materiał na żonę. Robotnicy, szofer i stary woźnica uważali, że Mohnar bardzo dobrze zrobił, żeniąc się z nią.
Nawet stary Adolf Szynkler, dziadek panny Adeli, która przecież miała wyjść za Albina, choć oficjalnie był oburzony mezaliansem, uznał, że Mohnar postąpił roztropnie. Znalazł sobie żonę w swoim wieku, trzeźwo myślącą i znającą interesy odlewni, zamiast poślubiać jego wnuczkę, która była od niego dwa razy młodsza i miała pstro w głowie.
Zofia, która przez tyle lat załamywała ręce nad staropanieństwem Frani, ciągle nie pojmowała tej sytuacji. Jednak z dumą pokazywała ślubne zdjęcie Mohnarów, choć Klima uważała, że jest kiepskie. Państwo młodzi mieli zdziwione miny, a na twarz ciotki Franciszki padał cień koronkowego kapelusza przez co jej czoło wyglądało jak pokryte bliznami.
Źle to oświetlono – orzekła. Pracowała u fotografa, ale wszyscy wątpili, czy naprawdę zna się na robieniu zdjęć, bo każdy, kto widział ją u Kwietnia, był świadom, że nie tym się zajmowała. Po prostu tam służyła. Ona też to zauważała, a co gorsza, przekonała się, że to się nie zmieni. Po roku pracy nie robiła niczego, co pozwoliłoby jej uczyć się zawodu, który ją interesował.
Wzięła kolejne wolne dni, aby pomóc wracającej do zdrowia matce w gospodarstwie i przy żniwach. Wyjazd z Krakowa i oderwanie od codziennego życia pozwoliły jej przemyśleć sytuację. Uznała, że nawet jeśli Kwiecień ją zwolni, nie będzie się tym martwić. Powinna była pójść do pracy w odlewni. Albo do seminarium nauczycielskiego.
Teraz znów zaczęła myśleć o dalszej nauce. Wciąż też nie miała pojęcia, gdzie zamieszka, kiedy Franciszka wyprowadzi się do męża. Któregoś dnia zwierzyła się matce, że nie wie, jak dalej pokierować swoim życiem, a ta tylko wzruszyła ramionami.
– Jak to jak? Najwyższy czas rozejrzeć się za mężem!
Klima popatrzyła na nią zaskoczona.
– Masz dwadzieścia lat – przypomniała jej Zofia. – Czas poszukać sobie porządnego, pracowitego narzeczonego. Z czasem będzie coraz trudniej.
Wkrótce Klima przekonała się, że podobnie myśli cała rodzina oraz sąsiedzi. Wszyscy pytali, czy ma narzeczonego, i przekonywali, że powinna kogoś znaleźć, zanim będzie za późno.
Choć po skończeniu szkoły ludzie na wsi zaczęli darzyć ją większym szacunkiem, nikogo nie interesowały jej ambicje zawodowe. Kiedy wspominała o seminarium nauczycielskim, sąsiadki mówiły, że Zofia powinna być dumna z takiej córki, ale za chwilę przypominały, że najważniejsza dla kobiety jest rodzina. Szczególnie te sąsiadki, których córki poprzestały na czteroklasowej szkole, chętnie uświadamiały Zofii, że to żaden sukces wykształcić córkę.
– Jak ona teraz męża znajdzie? – martwiły się głośno. – Na zwykłego chłopa za bardzo uczona, a dla panów to ciągle chłopka.
Potem z dumą opowiadały o swoich córkach, rówieśniczkach Klimy, które lada chwila miały wyjść za mąż albo już to zrobiły. Niektóre nawet zdążyły zostać matkami.
Do Zofii przemawiało to bardziej niż podziw tych, którym imponowało, że Klima może zostać nauczycielką. Ciągle uważała, że dziewczyna powinna zostać na wsi, przy rodzicach i zająć się nimi na starość. Lepiej było wykształcić synów. Klemens zawsze to powtarzał…
Gdy więc Klima napomknęła o seminarium nauczycielskim, Zofia odrzekła, że najwyższy czas, aby zaczęła zarabiać na siebie i pomogła owdowiałej matce. Wzbudziła w niej poczucie winy i Klima zrezygnowała z tych planów.
Jednak wbrew obawom sąsiadek chłopcy na wsi byli nią zainteresowani. Chociaż wielu się krzywiło, że zrobiła się jakaś taka miejska, intrygowała ich.
Powieść Światło i cień kupicie w popularnych księgarniach internetowych: