Narzeczona dostarczona, zadanie wykonane, nagrody brak. Ainar Skald czuje się oszukany i planuje na kaganie Tirusie Wielkim pomstę, o jakiej krążyć będą pieśni. Na myślenie ma dużo czasu, ponieważ siedzi w więzieniu. Ma uświetnić dzień zaślubin Tirusa Wielkiego z Ingigerdą Złotowłosą; szkoda, że własną egzekucją. Tymczasem do Dyragardu zmierzają Ali Czarny Berserk i Haukrhedin, którzy chcą po swojemu rozmówić się z wiarołomnym poetą. Władcy Glaesiru i Odainsaku rozsyłają wici i gromadzą wojska. Czas rozpocząć wojnę. Jak dalej potoczą się losy Ainara Skalda? Warto się o tym przekonać podczas lektury nowej powieści Łukasza Malinowskiego Skald. Kowal słów. Tom 2, która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Erica. Zapraszamy do przeczytania wywiadu z autorem, opublikowanego w naszym serwisie przy okazji premiery poprzedniej jego książki. Weźcie również udział w konkursie, który jej właśnie jest poświęcony i przeczytajcie premierowy fragment powieści Skald. Kowal słów. Tom 2.
Loch był mały i ciemny. Dziura na odchody w prawym górnym rogu, twardy siennik przy lewej ścianie. Wzdłuż dawało się zrobić dwa kroki, wszerz tylko półtora. Nawet siedząc na posłaniu, można było trafić strumieniem moczu wprost do dziury.
Jeść dawano raz dziennie. Rzadka polewka z grzybami musiała również wystarczyć za napitek.
Nocami bywało chłodno, a w ciemnicy nie było nawet szmaty, by się otulić.
Smród, ciasnota, pragnienie, głód i ziąb były jednak nikłymi katuszami. Najgorsze było to, że w piwnicy znajdowało się okno.
Otwór umiejscowiony był niemal przy suficie. Dałoby się przecisnąć przez niego głowę, gdyby nie znajdujący się pośrodku żelazny pręt. Okno przypominało o wolności, o świecie, który został więźniowi odebrany. Z zewnątrz dobiegały odgłosy bawiących się dzieci, narzekania kobiet i pokrzykiwania drengów, przywołując wspomnienia kłopotów dnia codziennego, ale również sławy i chwały, które można zdobyć na polu bitwy.
Oczywiście, okno dawało też nadzieję. Ale tylko tym, którzy mogli liczyć na łaskę uwolnienia i marzyć, że jasny świat zostanie im przywrócony. Jednak dla tych, którzy słońce mieli ujrzeć dopiero w dniu egzekucji, otwór w ścianie był przekleństwem.
Miał też tę przeklętą właściwość, że tak samo jak dawało się przez niego wyjrzeć i wyrzucić coś na zewnątrz, można było przez niego zajrzeć i coś wrzucić. Nawet w bogatym Dyragardzie, gdzie wiele się działo, dręczenie więźnia było uznawane za dobrą zabawę, zwłaszcza że skazańcem był słynny Ainar Skald. Pyszałek, który jeszcze do niedawna przechadzał się po grodzie w swoim szykownym czerwonym kyrtillu. Odwiedzano go zatem często, przestrzegając zasady odgórnego kopa – wszystkie otrzymane z góry szykany i upokorzenia były ze zdwojoną siłą przekazywane w dół, aż lądowały na tyłkach największych zakał grodu, czyli więźniów.
Wodospad moczu wpadający do lochu o wschodzie słońca był czymś zwykłym, podobnie jak plwociny i zwierzęce odchody w okolicach południa.
Więzień dzień w dzień doświadczał skömm, hańby, jaką mężczyzna ściągał na siebie poprzez niecne postępowanie. Dla Ainara nie było gorszej rzeczy, niszczyła bowiem tign – honor wojownika, na który karmiciel kruków pracował przez całe życie – i tłumiła blask tírr, sławy drenga.
Skald nie uważał, że postępował w sposób haniebny, niczego zatem nie żałował, a przez to nie uznawał, by zasłużył na udręki. Ale co z tego? Skömm był piętnem, jakie mogli mu nadać tylko inni – opinia zhańbionego się nie liczyła. W powszechnym mniemaniu każdy, kto popadł w niesławę, zasługiwał na nią i wszystko wskazywało na to, że Ainarowi przyjdzie w niej zginąć. Kilka dni temu pilnujący lochu vardkarl przekazał więźniowi, że z Treborga wyruszyła armia, co oznaczało, że Glaesir i Odainsak znalazły się w stanie wojny. Dwa dni później ten sam strażnik oznajmił, że egzekucja Ainara została przesądzona.
Pieśniarz nie przejął się nowinami. Przeżył trzydzieści sześć lat – znacznie dłużej niż większość drengów. Nigdy nie bał się śmierci i zawsze starał się szydzić z jej nieudolnych przymiarek do odebrania mu życia. Wyzywał ją, dawał mrocznej pani po pysku i wystawiał pierś na jej ciosy, ale jak dotąd nie umiała porządnie nadziać go na włócznię. Los każdego jest wyszyty na płótnie przeznaczenia i dnia swojej śmierci nie można zmienić, nieważne jak bardzo dreng naraża się podczas bitwy. A Skald był przekonany, że dzień jego śmierci jest jeszcze odległy. Którejś nocy powiedział mu o tym draug.
W lochu nasiliły się jego kłopoty ze wzrokiem. Wprawdzie tutaj nie miał wiele rzeczy do oglądania poza rozmywającymi się w półmroku ścianami i plamą jasności wpadającą co ranek przez okno, ale i tak zaczynał się tym martwić. Nie chciał skończyć jako starzec potykający się o własne nogi. Wolał przebić się mieczem, niż pozostawać na czyjejś łasce.
Nie był małym dzieckiem, żeby bać się ciemności, ale też nie wyczekiwał nocy z utęsknieniem. Tym bardziej że ostatnio rzadko spędzał je w samotności. Odwiedzał go draug, nieumarły. Za życia nazywał się Brian, a po śmierci zmienił w upiora, którego kowal słów zgładził szesnaście lat temu na Lodowej Wyspie. Ainar nie wiedział, czy działo się to na jawie, czy nawiedzała go tylko senna mara, stworzona przez udręczony umysł. Widmo nic do niego nie mówiło i tylko stało w rogu celi, uśmiechając się trupimi ustami i wpatrując się w niego martwymi oczami. Ale choć milczało, Skald dobrze wiedział, o czym chciało mu przypomnieć.
Nienawiść, nie miłość, jest mu przeznaczona,
lubą jego będzie cudza żona.
Tęsknota za słońcem, za swą ukochaną
przekleństwem poety, klątwą się staną.