18 kwietnia 2018 ukazała się powieść Kości proroka - nowa książka Ałbeny Grabowskiej, autorki słynnej trylogii Stulecie Winnych. Tym razem pisarka pokusiła się o napisanie powieści kryminalnej w duchu Dana Browna.
Silne kobiety od zawsze zmieniały bieg historii.
W bułgarskim Płowdiwie, w teatrze antycznym, znaleziono zwłoki polskiego posła. Został ukrzyżowany, jego odciętą głowę postawiono na tacy, a na ciele wymalowano znaki. Młody policjant prosi o pomoc archeolożkę - przyjaciółkę z dzieciństwa, Polkę o bułgarskich korzeniach. Im bliżej jednak są prawdy, tym większe grozi im niebezpieczeństwo - i tym bliżsi się sobie wydają.
Cesarstwo Bizantyjskie. Dwunastu bogomiłów wędruje do Konstantynopola z największym skarbem - Świętą Księgą. Z obawy przed kradzieżą mają sześć falsyfikatów. Tylko jedna księga jest prawdziwa i żaden nie wie która. Czy Cyryl, najsprytniejszy z braci, zapewni powodzenie tej misji i obroni się przed urokiem Alissy, prawej ręki księżniczki Anny?
Pierwszy wiek. Nauczyciel prowadzi uczniów do Jerozolimy. Mało kto rozumie, co ma nastąpić. Rybak Ariel staje się kronikarzem wyprawy i mimowolnie przyczynia się do fałszerstwa Nowego Testamentu. Po śmierci Chrystusa wpada w sidła Herodiady i jej córki Salome. Czy pomoże mu piękna służąca Danaila i czy zdoła wrócić do żony i córki?
Trzy splatające się wątki i wiele tajemnic. Czyje kości odnaleziono na Wyspie Świętego Jana? Co łączy niezwykłe znalezisko z morderstwem polskiego posła? I wreszcie kto ukradł świętą księgę bogomiłów?
Do lektury Kości proroka zaprasza Wydawnictwo Marginesy. W ubiegłym tygodniu zamieściliśmy dla Was przedpremierowy fragment powieści. Dziś czas na fragment kolejny:
Kazał go wznieść około roku siedemdziesiątego po Chrystusie rzymski cesarz Trajan, Marcus Ulpius Traianus, na południowym wzgórzu jednego z trzech wzniesień Płowdiwu. Samo miasto jest znacznie starsze, zostało założone przez Traków. Filip Macedoński, ojciec Aleksandra, zbudował jego potęgę trzy tysiące lat temu i nazwał je swoim imieniem – Filipopolis.
Wodziłam wzrokiem po trzech i pół tysiącu miejsc amfiteatru zwróconych na południe ku starożytnemu centrum miasta i górom Rodopom. To jeden z najlepiej zachowanych i – rzecz jasna – najstarszych amfi teatrów na świecie. Przychodziłam tu mnóstwo razy, zwykle z Dimityrem, babcią, z koleżankami, nigdy z Angełem. Z Angełem właściwie nigdzie tak naprawdę nie chodziłam. Był typowym bułgarskim chłopakiem, barmanem w Trimoncjum, tutejszej kultowej knajpie. Studentka archeologii mu nie imponowała. Ciekawe, czy teraz mu imponuje, że jego żona pracuje przy wykopaliskach. Może się roztyła po urodzeniu dziecka i on się jej wstydzi albo zdradza ją jak dawniej... Przestań, Margarito. Ledwie przyjechałaś, a już wydziwiasz.
– Gdzie go znaleziono? – spytałam, żeby odegnać niepotrzebne myśli.
Dimityr spojrzał ironicznie.
– Wiem, że na proscenium, ale chcę, żebyś dokładnie mi pokazał. Po to tu przyszliśmy, nie? W przeciwnym razie mogłam poprzestać na oglądaniu zdjęć.
– Masz rację.
Zeszliśmy stromymi kamiennymi schodkami. Scenę zbito z desek, między kolumnami widniało miasto tonące w słońcu.
– Tu. – Dimityr wskazał miejsce. – Dokładnie tu stał krzyż. Obok taca. Jak widziałaś na zdjęciach, głowę miał zwróconą prosto na wejście.
– Przytargali go przytroczonego do krzyża czy załatwili to na miejscu?
– I to jest najciekawsze. Ukrzyżowano go wcześniej. Dokładnie na podobieństwo ukrzyżowania Chrystusa. Żelazne gwoździe ważą po pół kilograma każdy. Wbito je między ścięgna, fachowo, a nie tak, jak się czasem przedstawia na ikonach, symbolicznie w środek dłoni. Stopy skrzyżowano tak jak u Chrystusa, prawą na lewej.
– Czyli najpierw gościa otruto, potem odcięto mu głowę, ukrzyżowano go, przywieziono i postawiono na wspornikach dokładnie na orchestrionie. – Jeszcze namalowali mu te złote obrazki, z powodu których tu jesteś.
– Jeśli o nie chodzi...
Nie miałam pojęcia, co znaczą, stanowiły bowiem dziwaczną mieszankę głagolicy, cyrylicy oraz symboli egipskich, trackich i greckich. Jeśli ich nie odszyfruję, skompromituję się na całego.
– Masz jakąś koncepcję? Przynajmniej wstępną? Miałam wiele koncepcji, niestety, nadawały się one raczej do scenariusza filmu amerykańskiego klasy C niż do ujawnienia podczas konsultacji z oficerami wydziału kryminalnego.
– Jakieś tam mam – mruknęłam wymijająco.
– Świetnie. – W jego głosie aprobata łączyła się z ironią. Chyba starał się odgadnąć, czy „wiem, ale nie chcę powiedzieć”, czy „wiem, że nic nie wiem”.
– Dimityr, nie wiem, czy się wam przydam. Przecież nie mam pojęcia...
Cóż za idiotyczny pomysł z tym przyjazdem! Jeśli już chciałam wrócić, nie musiałam załatwiać sobie papierów z ministerstwa.
– Zapomniałem, jaka jesteś – zaśmiał się Dimityr. – Zlepek niepewności i wątpliwości. Moja Gitka... A ja, zamiast zaprosić cię tutaj na rakiję i fontanny, funduję ci trupa bez głowy przybitego do krzyża.
Spojrzałam przez przypadek na dziewczynę, która wpuściła nas do amfiteatru. Stała sztywno ze wzrokiem zwróconym w naszą stronę. A niech to, ale z nas kretyni. Przecież jesteśmy w miejscu zaprojektowanym tak, aby szept ze sceny był słyszalny nawet w ostatnim rzędzie widowni. Dimityr również się zreflektował.
– Pogadamy w kawiarni.
Wróciliśmy tą samą drogą, pożegnaliśmy uprzejmie dziewczynę i usiedliśmy przy stoliku kawiarni sąsiadującej z amfiteatrem. Przez kraty zerkałam na miejsce, w którym przed chwilą staliśmy, a które stało się sceną zbrodni. Wyglądało zupełnie niewinnie. Z plakatu wynikało, że wieczorem wystawiają tu Traviatę.
– Grają przedstawienia? – zdziwiłam się. – W miejscu popełnienia przestępstwa?
Wzruszył ramionami.
– A co mają zrobić? Trupa zabraliśmy, życie toczy się dalej.
Show must go on.
– Nikt nie oczekuje od ciebie, że rozwiążesz zagadkę. To nasze zadanie – zaczął, kiedy kelnerka przyniosła dwie butelki schweppesa. – Ty masz nam pomóc. Powinniśmy skoordynować działania tutaj i w Polsce. Od tego głównie jesteś, bo znasz oba języki.
– Czyli jeśli nie zgadnę, co znaczą malunki na ciele tego biedaka i jak się wiążą ze sprawą, to nie będzie wstydu? – Trochę mi ulżyło.
– Naoglądałaś się filmów, Gitka. Nie będzie. Gdybyś jednak rozszyfrowała te znaki, wszyscy bylibyśmy szczęśliwi.
Tyle że czułam się tak, jakbym oglądała fi lm sensacyjny. Może to było prostsze, niż wyglądało, a sposób uśmiercenia i znaki nie miały znaczenia? Ale komu by się chciało ukrzyżować człowieka, odcinać mu głowę i wypisywać coś na ciele, jeśli nie chciał grać w jakąś grę?
– Jak go zidentyfikowaliście?
– Hotel zgłosił zaginięcie gościa, my mieliśmy trupa bez dokumentów. Recepcjonistka go zidentyfikowała.
– Dobrze, że zdążył się zameldować. Zginął zaraz po przyjeździe?
Zaprzeczył ruchem głowy.
– Zrobił online rezerwację w Grand Hotelu. Trzy dni przed śmiercią przyleciał samolotem do Sofii, na lotnisku zamówił taksówkę i przyjechał do Płowdiwu. Zameldował się w hotelu i tyle.
Dimityr recytował. Widać, że powtarza te informacje po raz kolejny. Przesiadłam się, bo oślepiało mnie słońce. Było strasznie gorąco. Może z powodu upału ten człowiek przyjechał tu taksówką?
– Stać go było? – zdumiałam się.
– Kurs kosztował dwieście lewów. Facet raczej nie oszczędzał. Taksówkarz niczego specjalnego nie potrafi ł powiedzieć. Nie rozmawiali, bo po jakiemu niby.
Dwieście lewów, ponad sto euro. No, ale skoro miał pieniądze na Grand Hotel, po co miałby się tłuc pociągiem w tym upale.
– Przyleciał klasą biznes? – spytałam, chociaż nie bardzo wiedziałam, co mogłabym zrobić z tą informacją.
– Tak. Pierwszy wieczór spędził w barze, gdzie popijał rakiję i uśmiechał się do barmanki. Mamy jej zeznania. Też nic specjalnego. Nie próbował jej podrywać, nie rozmawiał z nią z wiadomej przyczyny.
– Rozumiem, że pan eksposeł nie mówił w żadnym języku oprócz polskiego?
– Mówił ponoć po rosyjsku, ale niezbyt dobrze. – Dimityr wychylił ostatni łyk napoju.
Wiele lat temu sprzedawano jeszcze schweppesy pomarańczowe i grejpfrutowe. Babcia czasem dawała mi lewa, żebym sobie kupiła. Potem Bułgaria straciła licencję.
– Co robił drugiego dnia? – zainteresowałam się.
– Nie wiemy. Rano wyszedł z hotelu i taksówką pojechał na ulicę Główną od strony Trimoncjum. Wysiadł w pobliżu poczty. Taksówkarz nie wie, w którą stronę poszedł. Nie rozmawiali, chociaż kierowca próbował.
Trimoncjum, tam pracował Angeł. Przestań, Margarito, kompromitujesz się.
– Tylko trafi ł na ścianę.
– Właśnie... Próbował poradzić sobie za pomocą decybeli, ale w końcu odpuścił.
Śmieszne. Niektórzy uważają, że wystarczy mówić głośniej, a obcokrajowiec zrozumie.
– Nasz eksposeł wrócił do hotelu około siedemnastej i nie wychodził aż do dziewiętnastej. Potem znów spędził wieczór w hotelowym barze. Obsługiwała go inna barmanka. Z nią też nie rozmawiał, chociaż nie uśmiechał się do niej tak uroczo jak do tej poprzedniej.
– Miał jakiś powód? Wydawał się smutny, zdenerwowany?
– Ona nie odniosła takiego wrażenia. Raczej skupiony albo zamyślony. Może po prostu nie była w jego typie. Wypił dwie rakije i poszedł do pokoju. Następnego dnia powinien zwolnić pokój. O dwunastej piętnaście zadzwoniła do niego recepcjonistka, bo skończyła się doba hotelowa. Nikt nie odebrał. Wtedy obsługa weszła do pokoju. Na środku stała prawie spakowana walizka, w pokoju panował porządek.
– Ktoś widział, jak wychodził?
Rozłożył bezradnie ręce.
– Nikt. W walizce nie było piżamy, co może oznaczać, że albo porwano go z łóżka... – uśmiechnął się Dimityr.
– Albo że sypia nago.
– Właśnie.
Wstaliśmy i zaczęliśmy schodzić w stronę Hisar Kapija, bramy, którą można opuścić stare miasto od wschodu.
– Komórki nie znaleźliście?
– Nie. Mamy numer, niestety, nie udało się jej zlokalizować. Poza zasięgiem.
Tak, właściciel znalazł się poza zasięgiem wszystkich i wszystkiego. Aktualnie w chłodni.
– Żeby skończyć sprawę hotelu... Nikt go więcej nie widział. Przesłuchaliśmy wszystkich. W większości to pracownicy zatrudniani na czas określony. Nawet w takim dobrym hotelu rzadko można znaleźć kogoś z dłuższym stażem. Jeśli zatem pytasz, czy na tej zmianie pracował ktoś, kto zatrudnił się w hotelu po tym, jak ofi ara dokonała rezerwacji, to odpowiem ci, że były to cztery osoby. Trzy sprzątaczki i kucharka. Sprzątaczki są tureckimi Cygankami, kucharka przyjechała z Sofi i. Jest wysoko wykwalifi kowana, specjalizuje się w daniach bułgarskich. Zamknęli restaurację, w której pracowała, i od razu znalazła pracę w Płowdiwie. Jest starszą osobą. Jej syn mieszka i pracuje w Grecji. Wydaje się poza podejrzeniem. Podobnie jak Turczynki.
Cyganki. Zasilają w Bułgarii najniższy personel. O ile w ogóle pracują.
– Kto go znalazł w amfiteatrze?
– Ktoś, kto wracał z imprezy o czwartej nad ranem. Zadzwonił z komórki zszokowany i niepewny, czy nie jest to element dekoracji do spektaklu.
– Co zaplanowano na wieczór tego dnia? Czy to ma jakieś znaczenie?
– Wydaje mi się, że nie. Traviatę. To taka opera.
– Jezu, Dimityr, wiem, co to jest Traviata! Rozmawialiśmy, że dziś też ją wystawiają.
Minęliśmy jakąś knajpkę.
– Tu zjemy czy idziemy na flaki przy meczecie? – rzucił Dimityr.
No tak, jest południe. Bułgarzy o tej porze zaczynają obiad. Potem idą do domu na dwu-, trzygodzinną sjestę. Następnie wracają do pracy z nowymi siłami. Wieczorem powrót do domu, żeby się przebrać, i wychodzą do miasta. A tak mu się spieszyło, żebym zaczęła pracę.
– Wolę tutaj.
Weszliśmy do przyjemnej restauracji. Na szczęście znaleźliśmy wolny stolik. Usiedliśmy w ogródku. W środku działała klimatyzacja, ale jak zawsze wolałam jeść na powietrzu. Zamówiliśmy to samo: tarator i wątróbkę po wiejsku.
– Ależ dobry – westchnęłam po spróbowaniu taratora.
– Zaledwie przyzwoity – potwierdził Dimityr. – Babcia robiła lepszy. Twoja zresztą też.
No dobrze. Tajemnica tkwi w tym, że moja babcia Sofi ja i jego babcia Stefka ucierały posiekane orzechy włoskie z czosnkiem, zanim dodały je do jogurtu. Wrzucały też mały pomidor drobno posiekany albo starty na tarce. Ja też tak robię.
– Wątróbkę też skrytykujesz? – spytałam.
– Wątróbka akurat jest taka jak trzeba.
Ja także uznałam, że czepianie się wątróbki byłoby bezzasadne. Uśmiechnęłam się do kelnerki. Nie pozwoliłam Dimityrowi zapłacić za siebie.
– Jesteś gościem – zaprotestował. – A poza tym ta dama straci do mnie szacunek.
Miałam w nosie, co pomyśli o nim kelnerka. Nie będzie mnie utrzymywał.
– No tak, teraz jesteś bardziej Polką. Niewiele w tobie zostało z Bułgarki...