W powieści Kość z kości Diana Gabaldon opisuje kolejne przygody Claire - lekarki, podróżującej w czasie, która z końca XX wieku przeniosła się do Ameryki XVIII stulecia.
Tym razem Claire i jej ukochany Jamie trafiają pod Saratogę, gdzie w roku 1777 odbyła się jedna z najważniejszych bitew w amerykańskiej wojnie o niepodległość. Jej córka Brianna wraz z mężem, żyjący w naszej epoce, odnajdują informacje o złocie ukrytym we Francji przez króla Szkocji, Jakuba Stewarta... Szybka akcja, zaskakująca fabuła i świetnie odmalowane tło historyczne w powieści przetłumaczonej na dziewiętnaście języków. Zapraszamy do sięgnięcia po książkę, zachęcamy też do przeczytania jej premierowych fragmentów:
Prolog
Ciało jest zdumiewająco plastyczne, dusza jeszcze bardziej. Są jednak rzeczy, z których nie sposób się otrząsnąć. Tak mówisz, a nighean? To prawda, ciało łatwo zranić, a ducha można złamać. A jednak jest w człowieku coś, czego nigdy nie da się zniszczyć.
1. Jedni naprawdę umierają...
Wilmington, kolonia Karolina Północna, lipiec 1776
Głowa pirata zniknęła. William słyszał, jak grupa gapiów, stojąca obok na nabrzeżu, deliberuje, czy się jeszcze wynurzy.
– Nooo, z nim już koniec – powiedział obszarpany mieszaniec, kręcąc głową. – Jak go agator nie weźmie, weźmie woda.
– Nie – zaprotestował jakiś człowiek przybyły z głębi lądu, żując tytoń i spluwając do wody. – Ma jeszcze dzień, może dwa. Te ścięgna, co trzymają głowę, wysychają na słońcu i robią się twarde jak żelazo. Widziałem to nieraz u jeleni.
William zauważył, że pani MacKenzie zerknęła przelotnie w stronę portu i odwróciła wzrok. Pobladła, więc przesunął się lekko, by zasłonić jej widok na mężczyzn i brązowe fale – choć od kiedy zaczął się przypływ, ciała przywiązanego do pala oczywiście nie było już widać. Pal wciąż jednak wystawał nad wodę, przypominając, jaką cenę płaci się za zbrodnie. Pirata skazano na śmierć przez utopienie i kilka dni temu przywiązano na terenie zalewowym, a fakt, że jego rozpadające się szczątki wciąż wisiały przy palu, stanowił stały temat rozmów.
– Jem! – krzyknął nagle ostro pan MacKenzie, wyminął Williama i rzucił się za synem. Rudy jak matka chłopczyk oddalił się, by posłuchać rozmowy mężczyzn, teraz zaś pochylał się niebezpiecznie nad wodą, trzymając się pacho łka cumowniczego i próbując wypatrzyć martwego pirata.
Pan MacKenzie złapał chłopca za kołnierz, odciągnął od brzegu i uniósł w ramionach, choć mały walczył i wyrywał się z powrotem ku bagnistemu portowi.
– Chcę zobaczyć, jak agator je pirata, tatusiu!
Gapie roześmieli się. Nawet MacKenzie uśmiechnął się mimowolnie, ale na widok wyrazu twarzy żony natychmiast spoważniał. W jednej chwili znalazł się u jej boku i podtrzymał ją za łokieć.
– Chyba musimy już iść – powiedział, przekładając synka na drugie ramię, by łatwiej podtrzymać żonę. Była wyraźnie zdenerwowana. – Porucznik Ransom... to znaczy lord Ellesmere – poprawił się z przepraszającym uśmiechem – z pewnością ma inne zajęcia.
Była to prawda. William był umówiony na kolację z ojcem. Ojciec jednak wyznaczył na miejsce spotkania tawernę tuż po drugiej stronie nabrzeża, więc nie groziło im, że się rozminą. William nalegał zatem, by jeszcze zostali, ponieważ polubił ich towarzystwo – szczególnie towarzystwo pani MacKenzie.
Ona jednak uśmiechnęła się z żalem, chociaż kolory zaczęły jej już wracać na twarz, i pogłaskała okrytą kapturkiem główkę niemowlęcia, które trzymała w ramionach.
– Nie, naprawdę musimy już iść. – Spojrzała na syna, który wciąż usiłował wyrwać się ojcu, i William zauważył, że przemknęła wzrokiem po porcie ze sterczącym nad wodą palem. Odwróciła się jednak i utkwiła oczy w twarzy Williama. – Maleńka zaraz się obudzi i będzie chciała jeść. Bardzo miło było pana spotkać, żałuję, że nie możemy porozmawiać dłużej.
Powiedziała to bardzo szczerze i dotknęła lekko jego ramienia. Poczuł miły dreszcz.
Gapie prowadzili teraz zakłady, czy pirat się jeszcze pojawi, choć na pierwszy rzut żaden z nich nie miał ani grosza.
– Dwa do jednego, będzie tam ciągle, kiedy zacznie się odpływ.
– Pięć do jednego, że ciało będzie, ale bez głowy. Nieważne, co ty tam mówisz o tych ścięgnach, Lem, gdy przyszedł przypływ, jego głowa wisiała już na nitce. Następny na pewno ją zabierze.
Mając nadzieję zagłuszyć tę wymianę zdań, William rozpoczął skomplikowane pożegnanie, posuwając się nawet do ucałowania dłoni pani MacKenzie zgodnie z najlepszymi dworskimi manierami, a także pocałował rączkę niemowlęcia, na co wszyscy się roześmieli. Pan MacKenzie rzucił mu dość dziwne spojrzenie, ale nie był chyba urażony. Uścisnął mu dłoń na modłę republikańską i przeciągnął żart, stawiając na ziemi syna i skłaniając go, by również uścisnął dłoń Williamowi.
– Zabił pan kogoś? – zapytał chłopiec z zainteresowaniem na widok mundurowej szpady Williama.
– Jeszcze nie – odrzekł William, uśmiechając się.
– Mój dziadek zabił mnóstwo ludzi.
– Jemmy! – upomnieli go oboje rodzice równocześnie.
Chłopczyk energicznie wzruszył ramionami.
– Ale to prawda.