Rafał Wroński, lekarz i wykładowca etyki zawodowej, po latach emigracji próbuje na nowo ułożyć sobie życie w Polsce. Na Akademii Medycznej obejmuje stanowisko po uwielbianym przez studentów, niedawno zmarłym wykładowcy, Marcu Brzezińskim. Nieświadomie wynajmuje piętro domu, w którym jego poprzednik mieszkał wraz ze swoją ukochaną, Anią. W mieszkaniu Wroński zastaje kota o imieniu Murano, szafę pełną sukienek, albumy wypełnione zdjęciami oraz pamiętnik. Ten ostatni szczególnie przykuwa jego uwagę.
Czytając go, coraz częściej ma wrażenie, że żyje równolegle życiem swoim i poprzednich lokatorów. Pamięta wydarzenia, w których nigdy nie brał udziału, miejsca, jakich nie odwiedził, a nawet obcych sobie ludzi.
Tajemnicza wenecka legenda wkracza w jego codzienność i powoli zamienia ją w koszmar…
Ta książka porywa, uwodzi, czaruje. Należy do gatunku nieodkładalnych. Ma w sobie wszystko, co potrzebne, by zachwycić: bogatą w historię i legendy Wenecję, tajemnicę, która umyka logice i zmysłom oraz miłość nie tylko tę romantyczną, ale również niezwykle cenną i unikatową: do wszystkich ludzi. Polecam całym sercem.
Katarzyna Kielecka, pisarka
Do przeczytania książki Jolanty Kosowskiej Déjà vu zaprasza Wydawnictwo Zaczytani. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Deja vu. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Coraz bardziej mnie to wszystko intrygowało. Konrad dawkował mi informacje. Półsłówka i niedopowiedzenia podsycały tylko ciekawość, pobudzały i tak już nadmiernie rozbudzoną wyobraźnię. Coraz bardziej intrygowało mnie to mieszkanie. Coraz mocniej ciekawili mnie jego dawni mieszkańcy. Kusił mnie ten niedostępny dla mnie pokój. Drzwi były szczelnie zamknięte, ale klucz tkwił w zamku. Każdego dnia walczyłem ze sobą. W końcu zwyciężyła ciekawość. Przekręciłem klucz, nacisnąłem klamkę i wszedłem do tego pokoju.
To była chyba jej sypialnia. Jej albo ich, nie wiem. Konrad wspominał, że Marco wynajmował mieszkanie na mieście. W pokoju panował półmrok, wąskie smugi światła przeciskały się przez szpary w żaluzjach. W powietrzu unosił się zapach lawendy. Podszedłem do okna, wpuściłem więcej światła. Promienie zachodzącego słońca wdarły się do środka, dodając ciepłych barw przytulnemu wnętrzu.
Nie tego się spodziewałem. Myślałem, że pokój będzie mroczny i ponury, a on był jasny i radosny. Na środku pokoju stało duże, drewniane łóżko z białą pościelą w kwiaty lawendy. Pod oknem było niewielkie biurko z przystawionym do niego ratanowym krzesłem, z lampką ze szkła. Nacisnąłem włącznik. Strumień światła padł na zeszyt. Nie zauważyłem go wcześniej. Na otwartej stronie było tylko parę zdań, napisanych drobnym pismem. Przeczytałem je odruchowo. Nic z tego nie zrozumiałem.
Marco, wbrew wszystkim i wszystkiemu, wierzę Ci. Nigdy mnie nie zawiodłeś. Nic się nie zmieniło. Ufam ci bezgranicznie. Będę tam.
Uciekłem wzrokiem, odwróciłem się gwałtownie. Nie mam prawa tego czytać – pomyślałem. – Nie czyta się cudzych listów, pamiętników ani wspomnień.
Spojrzałem w bok. Obok biurka była szafka z książkami. Tuż nad szafką wisiał portret dziewczyny. To musiał być portret Anny. W pierwszej chwili miałem wrażenie, że to lustro. Kształt i oprawa przypominały zwierciadło, ale w środku zamiast srebrzystej tafli szkła tkwił namalowany na płótnie portret młodej kobiety. Konrad nigdy nie mówił, jak wyglądała Anna. Wspomniał tylko, że była ciepła jak Marco, delikatna i wrażliwa jak dziecko, jak mała dziewczynka. Nigdy się nie zastanawiałem, jak mogła wyglądać.
Dziewczyna na portrecie miała jasne, proste, opadające do ramion włosy, niebieskie, duże, radosne oczy, regularnie wykrojone usta. W pierwszej chwili pomyślałem, że ona siedzi na tle jakiegoś otwartego okna, ale to nie było okno, tylko drzwi prowadzące na taras. W tle widać było kamienną balustradę, a na niej postać Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Gdzieś w oddali majaczyły białe mury barokowej świątyni. Wiem, że to nielogiczne, ale wszystko wydało mi się takie znajome: taras, balustrada, kościół i ta dziewczyna. Czułem, jak moje serce przyspiesza.
Rozejrzałem się dookoła. Przy oknie wisiały zdjęcia, przypięte kolorowymi pinezkami do korkowej tablicy. Było ich wiele. Trzy z nich przykuły moją uwagę – napis na mokrym piasku: „Kocham cię bardziej niż Wenecję”, dwa serca splecione ze sobą, namalowane na jakimś murze obok setek podobnych serc, i zdjęcie kobiety w objęciach mężczyzny na tle zachodzącego słońca. On był wyższy od niej prawie o głowę, ona przy nim drobna i krucha. Tuż obok zdjęć wisiał ścienny kalendarz, na którym przy zaznaczanych datach i godzinach powtarza się wciąż to samo imię – Marco.
W pokoju był też dziwny zegar. Okrągły, wiszący na ramieniu wychodzącym ze ściany, z dwoma cyferblatami pokazującymi czas na dwie strony. Podobny był do zegarów, które czasami bywają na dworcach. Z jednej strony pod cyferblatem widniał napis Marco, a z drugiej Ania. Ten pierwszy zegar stanął, drugi nadal chodził. Poczułem się nieswojo. Dreszcz przebiegł mi po plecach. – To jakiś obłęd – pomyślałem. – Co to za pokręcona historia!
Nagle przeraził mnie ten pokój. Tylko Murano czuł się tu dobrze. Wskoczył na krzesło przy biurku, zwinął się w kłębek, zamruczał cicho i zasnął.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Deja vu. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,