Marta jest kobietą, która głęboko w sercu nosi tęsknotę za tym, co wydarzyło się w przeszłości. Próbując na nowo ułożyć swoje życie, wiąże się z o wiele starszym Robertem, bardzo dobrze sytuowanym człowiekiem sukcesu. Kiedy pewnego razu wybiera się z partnerem na spotkanie biznesowe, nie wie, że spotka tam mężczyznę, który dawno temu złamał jej serce. Jej pierwsza prawdziwa miłość, Kamil Wilczyński, pojawia się ponownie w jej życiu, zupełnie jakby minione osiem lat było tylko snem. Nadal tak samo przystojny, nieco bezczelny, pewny siebie i także pełen żalu. Czy spotkanie dawnych kochanków sprawi, że tajemnice przeszłości zostaną w końcu wyjaśnione, zadawnione urazy wybaczone, a stracony czas nadrobiony?
Do lektury najnowszej książki Oszukany czas Kingi Tatkowskiej zaprasza Wydawnictwo JakBook. Ostatnio mogliście przeczytać prolog wraz z pierwszym rozdziałem powieści, a także rozdział drugi. Tymczasem już teraz zachęcamy do lektury rozdziału trzeciego:
ROZDZIAŁ TRZECI
Chodziłyśmy z mamą długimi alejkami wzdłuż rzędów giełdy kwiatowej w Broniszach pod Warszawą. Było wcześnie rano, ale tutaj handel powoli już się kończył.
– Tobie przydałyby się kaktusy – stwierdziła z rozbawieniem. – Może one by ci nie uschły.
– Bardzo zabawne – skwitowałam, choć się nie uśmiechnęłam. – Zawsze wszystkie kwiaty podlewam według wytycznych. To nie moja wina, że padają.
– Może gdybyś do nich mówiła, to by nie padały.
– Jeszcze tak bardzo nie zwariowałam, żeby rozmawiać z roślinami.
Moja mama czasami mnie irytowała i doprowadzała do wściekłości, ale wciąż była najlepszą kobietą, jaką znałam. Zostały jej ostatnie lata pracy w księgowości przed emeryturą, na którą już nie mogła się doczekać. Najbardziej ekscytowały ją przyszłe wyjazdy do sanatoriów i zapisanie się na uniwersytet trzeciego wieku, na co kręciłam głową z niedowierzaniem. Wcale nie zdziwiłoby mnie, gdyby nawet wystąpiła w Sanatorium miłości, choć wtedy pewnie bym się jej wyrzekła. Była kolorowym ptakiem i nie potrafiłam pojąć, jakim cudem wytrzymała całe życie za biurkiem.
Kiedy umarł mój ojciec, a miałam wtedy czternaście lat, nie pozwoliła, żebym zobaczyła, jak bardzo ją to załamało. Nie była świadoma, że widziałam, jak chowała się w swojej sypialni i płakała w ukryciu. Chciała mnie chronić. Była najsilniejszą kobietą w moim życiu i podziwiałam ją za to.
– Może przyjdziecie z Robertem jutro na obiad? – zapytała.
Gdy pierwszy raz ich sobie przedstawiałam, byłam niewyobrażalnie zestresowana.
Bałam się, że mama go nie zaakceptuje ze względu na sporą różnicę wieku między nami, ale ona kolejny raz mnie zaskoczyła i przyjęła nasz związek, jakby to było coś najnormalniejszego na świecie. W tamtym okresie miałam nawet wrażenie, że bardziej cieszyła się z niego niż ja sama.
– Nie mamy innych planów, więc możemy wpaść.
– Jak on się czuje?
– Bardzo dobrze.
– Nic mu się tam nie… – zaczęła, ale jej przerwałam.
– Mamo, chodzi regularnie na badania i wszystko jest w porządku. Lekarze są pewni, że nie ma się już czym przejmować.Chciałam ją uspokoić, bo taka była prawda. Przeszczep się przecież przyjął i teraz już nie pojawiały się żadne komplikacje. Nie musieliśmy się tym martwić.
Kiwnęła głową i przyjęła to do wiadomości.
– Te są ładne – oznajmiła po chwili, pokazując dłonią na doniczkową roślinę z wielkimi zielonymi liśćmi. – Co to za kwiat? – zwróciła się do sprzedawcy.
– Monstera dziurawa – odparł.
Spojrzałam na tę monsterę i rzeczywiście ładnie się prezentowała. Mogłabym ją postawić w salonie przy stoliku, na którym był telewizor.
– Dobra – zgodziłam się. – Wezmę ją i proszę jeszcze polecić coś mało wymagającego na balkon.
Kilka minut później zapłaciłam i poszłyśmy do samochodu z kwiatami w rękach.
Ułożyłam wszystko na tylnym siedzeniu, uważając, żeby żadna doniczka się nie przewróciła, i po chwili ruszyłam z parkingu.
Skierowałam się w stronę Woli, żeby odwieźć mamę do domu. Po drodze nie mogłam jednak już dłużej wytrzymać.
– Kamil wrócił – wyrzuciłam z siebie.
– Wiem o tym – przyznała spokojnie.
Spojrzałam na nią zszokowana.
– Słucham?! Jak to wiesz o tym?
– Odwiedził mnie wczoraj, napiliśmy się kawy i pogadaliśmy.
Powiedziała to takim tonem, jakby mówiła o spotkaniu ze swoją najlepszą przyjaciółką.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem.
– I niby kiedy zamierzałaś mnie o tym poinformować?
– Czekałam, aż zrobisz to pierwsza.
Zatrzymałam się gwałtownie na czerwonym świetle i zaczęłam stukać paznokciami o kierownicę.
– O czym rozmawialiście?
– Głównie o tobie.
– O, świetnie, mamo! – wypaliłam. – Czyli wie już o wszystkim, co się u mnie działo przez ostatnie lata, prawda?
Spojrzałam na nią wyzywająco, czekając, aż mi cokolwiek odpowie, ale ona jedynie
wzruszyła ramionami.
Nie mogłam pojąć, że wpuściła go do swojego mieszkania i – jak gdyby nigdy nic – zwyczajnie sobie o mnie rozmawiali. W głowie mi się to wszystko nie mieściło.– Jedź, masz zielone, córeczko.
Inni kierowcy już zaczęli na mnie trąbić, więc szybko ruszyłam.
– Powinnaś z nim na spokojnie porozmawiać – dodała po chwili.
– Nie jestem mu nic winna.
– Jemu też nie było łatwo – zauważyła. – Pomyśl o tym, co musiał tam przeżyć i…
– Po czyjej ty jesteś stronie, mamo?
Zachowywała się tak, jakby to wszystko, co się wydarzyło, było moją winą. A moim jedynym błędem było tylko to, że wierzyłam Kamilowi jak jakaś naiwna idiotka.
– Zawsze po twojej – przyznała i westchnęła głęboko. – Ale traktowałam go kiedyś jak syna i uważam, że powinniście wszystko sobie wyjaśnić.
Gdyby to wszystko było teraz takie proste jak wtedy, gdy traktowała go jak syna.
– Wiesz, że on wchodzi w jakieś interesy z Robertem? – zapytałam.
– Coś tam wspominał.
– Mówiłaś mu o chorobie?
Nie musiała odpowiadać, bo tylko zerknęłam na nią i już wiedziałam, że wyśpiewała wszystko, co tylko Kamil chciał wiedzieć. On poznał wszystkie najważniejsze fakty z życia, które prowadziłam po jego odejściu, a co ja dostałam w zamian? Oczywiście nic.
Przez resztę drogi nie odezwałam się już słowem.
Podjechałam na osiedle, na którym spędziłam najlepsze lata swojego życia. To tutaj poznałam Kamila – i od tamtej pory wszystko miało już zupełnie inne barwy. To właśnie tutaj poczułam, co to znaczyło być naprawdę szczęśliwą.
– Mieszka tutaj? – zapytałam.
Spojrzałam w górę, w stronę jego mieszkania z dzieciństwa. Wychowywała go ciotka, bo rodzice Kamila zginęli w wypadku. Był wtedy zaledwie dwuletnim chłopcem. Nawet ich nie pamiętał. Gdy ciocia zmarła trzy lata temu, ten drań nawet nie przyjechał na jej pogrzeb.
– Nie, mieszkanie cały czas stoi puste, a on wynajął coś w centrum – odpowiedziała mama. – Wejdziesz na górę?
Pokręciłam głową.
– Nie, muszę się zbierać. Ale wpadniemy do ciebie jutro na obiad z Robertem.
Kiedy wyszła z samochodu, spojrzałam jeszcze raz w górę i mogłabym dać słowo, że firanka w oknie mieszkania ciotki Kamila się poruszyła.
*
Godzinę zajęło mi układanie w środku i na balkonie nowych kwiatów, aż w końcu finalny efekt mnie zadowolił. Zrobiłam zdjęcie z pewnej odległości, tak aby w kadrze złapać jeszcze stylowe meble, i po chwili fotka wylądowała na Instagramie. Obserwatorzy lubili, gdy oprócz jedzenia dodawałam czasami też coś innego, jakieś skrawki ze swojego prywatnego życia, na przykład czytaną przeze mnie książkę czy zdjęcie ze spaceru po Bulwarach Wiślanych, a ja nie miałam nic przeciwko, żeby się tym dzielić.
Wysłałam wiadomość do Roberta, że na jutro jesteśmy zaproszeni do mamy na obiad, zrobiłam sobie kawę z ekspresu i po chwili położyłam się na kanapie, włączając w telewizji powtórkę najnowszego odcinka Kuchennych rewolucji.
Gdy Magda Gessler rzucała talerzami, zadzwonił mój telefon.
– Cześć, kochanie – przywitałam się.
– No, cześć. Dopiero przeczytałem twoją wiadomość, ale jutro nie dam rady. Właśnie zbieram się do Krakowa, bo mam tam pewne sprawy do załatwienia.
– Nic mi nie mówiłeś o wyjeździe – zdziwiłam się.
– To wyszło dosłownie w ostatniej chwili – powiedział Robert. – Jadę tam na dwa dni. Może chcesz wybrać się ze mną?
– Ten wyjazd to będą ciągłe spotkania i dyskutowanie o rzeczach, o których nie mam bladego pojęcia? – spytałam, choć doskonale znałam odpowiedź.
– Właśnie tak.
– Więc przykro mi, ale spasuję – odpowiedziałam od razu, a on się zaśmiał.
– Tak myślałem, ale chciałem być dżentelmenem i zapytać.
Teraz to ja się roześmiałam.
– Ty zawsze jesteś dżentelmenem.
– Nie zawsze, ale cieszę się, że tak myślisz. Najwidoczniej robię bardzo dobre wrażenie.
– Czyli wychodzi na to, że mam cały weekend wolny od ciebie? – spytałam, już planując dzisiejszy wieczór.
– Tylko nie zachłyśnij się tą wolnością.
*
Wieczorem podjechałam tramwajem na plac Unii Lubelskiej, a stamtąd przeszłam pieszo na Bagatela do Worka Kości, gdzie oprócz kości i czaszek podawali też całkiem dobre drinki. W środku było dość tłoczno, bo napis przed wejściem do lokalu głosił, że dziś ma się tu odbyć występ na żywo zespołu, którego w ogóle nie kojarzyłam. Przy stoliku czekał już na mnie Staszek, więc szybko się do niego przecisnęłam.
Pocałował mnie w policzek, a ja zaraz usiadłam obok.
– Pięknie ci w tej grzywce, kochana – powiedział, poprawiając mi pasemka włosów.– Co z tego, że pięknie, jak źle się w niej czuję? Przy następnym ostrym cięciu coś musisz z tym zrobić.
Przewrócił oczami.
– Piękno musi czasem boleć – wyznał tonem wielkiego znawcy.
– Wolę, żeby jednak nie bolało – odparłam, upiłam odrobinę jego drinka, i oblizałam usta. – Pyszne. Co to?
– Nie powtórzę nazwy, ale wiem, że było czwórką w karcie. Zamówić ci?
– Poproszę. I sobie też weź następnego.
Poszedł do baru, a ja dokończyłam to, co miał w szklance. Nie miałam zamiaru się
dzisiaj oszczędzać.
Staszek był moim najlepszym przyjacielem, najlepszym fryzjerem i najlepszym gejem, jakiego w życiu miałam okazję spotkać. Byliśmy w tym samym wieku i znaliśmy się praktycznie od urodzenia, bo on też wychował się na wolskim osiedlu, i naprawdę nie było takiej rzeczy, której by o mnie nie wiedział. Mówiłam mu wszystko, jak na spowiedzi. Całą prawdę i tylko prawdę.
Kiedy wrócił z dwoma kolorowymi drinkami i usiadł na krześle, nie potrafiłam już dłużej tego w sobie trzymać.
– Zgadnij, kto jest w Warszawie – odezwałam się.
– A bo ja wiem? Jakieś dwa miliony ludzi.
Upiłam kolejnego łyka.
– I w tych dwóch milionach jest też Kamil.
Zmarszczył brwi i przechylił głowę.
– Jaki Kamil?
– A ilu znasz Kamilów? – spytałam, patrząc na niego porozumiewawczo.
– No zdziwiłabyś się – rzucił, błyskając uśmiechem.
– Kamil Wilczyński – powiedziałam wyraźnie, akcentując każdą sylabę i sprawdzając jego reakcję.
Od razu się roześmiał, ale po chwili doszedł do wniosku, że jednak nie żartowałam i spoważniał.
– Wilku? Nasz Wilku jest w Warszawie?
– To już nie jest nasz Wilku, Staszek. A już na pewno nie mój – dodałam.
Opowiedziałam dokładnie o tym, co wydarzyło się na kolacji, a Staszek pochłaniał uważnie wszystkie moje słowa. Gdy skończyłam, wypuścił głośno wstrzymywane powietrze.
– Ja pierdolę.– Ja też – przyznałam.
Znowu upiliśmy drinki. Jak ten wieczór będzie rozkręcał się w takim tempie, to jutro czeka nas kac gigant, ale teraz nie to było mi w głowie.
– Wrócił tutaj na stałe? – dopytywał Staszek.
– Nie mam pojęcia. Praktycznie w ogóle z nim nie rozmawiałam. Uwierz, byłam całkowicie ogłupiała, kiedy go zobaczyłam.
– Wierzę przecież. Nawet sobie tego nie wyobrażam, mała. – Westchnął i przeczesał dłonią swoje idealnie ułożone włosy. – O co w ogóle chodzi z tymi interesami? Kim on teraz, do cholery, jest?
– Też chciałabym to wiedzieć – mruknęłam.
Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że Kamil będzie miał zamiar inwestować w jakiś nowoczesny hotel, tobym go głośno wyśmiała. Kiedy osiem lat temu odprowadzałam go na lotnisko, jego stacją końcową miał być Afganistan. A bądźmy szczerzy, krwawej wojnie nie po drodze jest z luksusem. Z drugiej jednak strony przez ten szmat czasu mogły się wydarzyć w jego życiu rzeczy, które nie mieściły mi się w głowie. Tak samo jak kiedyś nie mieściło się w niej, że mógłby polecieć na misję, a on jednak to zrobił.
– Myślisz, że zmienił numer telefonu? – wyrwał mnie z rozmyślań Staszek.
– Usunęłam jego numer już dawno temu – przyznałam.
Zrobiłam to podczas jednej z tych nocy, kiedy płakałam w poduszkę, marząc o tym, żeby usłyszeć jego głos, ale on nigdy nie odebrał.
Drań.
– Ale ja nie – powiedział mój przyjaciel i wyciągnął swoją komórkę z kieszeni.
– O, nie! – zaprotestowałam. – Chyba nie masz zamiaru do niego dzwonić?
– Pewnie, że mam taki zamiar.
Przewijał listę kontaktów, a ja zastanawiałam się, czy chciałam dalej w tym uczestniczyć. Oczywiście ta gorsza, destrukcyjna część mojej osobowości kazała mi siedzieć na miejscu i na to patrzeć.
Staszek przyłożył telefon do ucha i czekał. Po kilku sekundach zrobił wielkie oczy.
– Wilku? Tu… tu Staszek – wydukał. – No… cześć. Kopę lat.
Patrzyliśmy sobie cały czas w oczy, kiedy nasłuchiwał, co Kamil po drugiej stronie słuchawki ma mu do powiedzenia.
– Właśnie słyszałem, że jesteś w Warszawie – ciągnął. Pokazałam mu na migi, żeby absolutnie nie mówił o mnie ani słowa, a on pokiwał głową.– Na długo przyjechałeś? – zapytał i nastąpiła kolejna dłuższa przerwa. – Jasne, rozumiem. To będę powoli kończyć. – Następna przerwa i potakiwanie. – Chciałem ci jeszcze na koniec powiedzieć, że to, co zrobiłeś Marcie, było skurwysyństwem. Zachowałeś się jak skończony chuj, Wilku.
Po tych słowach Staszek się rozłączył, a ja patrzyłam na niego osłupiała.
– No co? – rzucił, chowając komórkę. – Musiałem to powiedzieć. Nie zapomnę, ile razy przez niego płakałaś, a przecież nie wyskoczę na niego z pięściami, bo zawsze przewyższał mnie ze dwa razy.
Byłam jeszcze trochę w szoku po jego słowach, ale chwilę później zaśmiałam się na myśl o takim pojedynku.
– Dziękuję, Staszek.
– Zawsze do usług.
Stuknęliśmy się szklankami i wypiliśmy drinki do dna. Po kilku minutach doszliśmy do wniosku, żeby warto zmienić lokal na taki, gdzie można porządnie potańczyć.
Książkę Oszukany czas kupić można w popularnych księgarniach internetowych: