Już dawno w żadnej sensacyjnej powieści Warszawa nie była taka mroczna i taka piękna.
W Warszawie kończy się zima. Podkomisarz Olga Suszczyńska ściga pedofila. Bandyta jest uzbrojony i niebezpieczny. Wbija się pomiędzy miesięcznicę smoleńską a antypisowską opozycję. W tłumie podnieconym polityką nikt nie dostrzega, kiedy policjantka staje oko w oko ze śmiercią. Nad Zatoką Perską zapada zmierzch. Operatorzy wojsk specjalnych, Luter i Druid, skaczą w otchłań morza. Potem płyną do brzegu, żeby zlikwidować dwa cele, które zagrażają porządkowi świata, ale coś idzie nie tak. Źli ludzie w wielkim mieście przejmują nieruchomości. Jeśli ktoś stanie im na drodze - spłonie. Wiele lat wcześniej piękna dziewczyna zakochana do szaleństwa w koledze z uniwersytetu, ogląda „Dziady" Dejmka, a potem walczy o życie z milicjantami szturmującymi dziedziniec uczelni.
Pewnego dnia Serbia odkryje, że wszystkie te historie splątane są ze sobą na śmierć i życie. A przecież wiosna jest nie po to, żeby umrzeć, ale po to, żeby się zakochać jak nigdy.
Bezmiar Grzegorza Kapli to konstrukcyjny majstersztyk, to tyleż wciągająca książka kryminalno-sensacyjna, co opowieść o współczesnej Polsce i Polakach.
-> recenzja książki Bezmiar
Do lektury powieści Grzegorza Kapli Bezmiar zaprasza Burda Książki. W naszym serwisie możecie już przeczytać wywiad z Grzegorzem Kaplą, w ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy Wam premierowy fragment książki Bezmiar. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Rozdział pierwszy
Teraz
Albo takie wrony. Kręciły się na skrawku trawy, grzebiąc dziobami w ziemi. Czasami uderzały mocniej, jakby przekonane, że gdzieś tam pomiędzy grudami, które powoli zaczynały już rozmarzać, znajdzie się jakiś kawałek życia. Czasami łypały jednym okiem na siebie. Były tak niby razem, ale jednak osobno. W ogóle nie zwracały uwagi na resztę wszechświata. Miały w głębokim, smolistym poważaniu plastik w brzuchach wielorybów, smog, który zakotwiczył gdzieś między Pekinem i Libeskindem i zamierzał zostać w Warszawie na zawsze. Nie obchodziły ich konsultacje prezydenta Trumpa z kanclerz Angelą Merkel na temat stosunków wolnego świata z prezydentem Rosji, ani przemówienie smoleńskie ani wynik głosowania nad przedłużeniem mandatu szefa Rady Europejskiej.
„Tusk 27, Polska 1” – Olga słyszała to od wczoraj we wszystkich wiadomościach. Ale wron to nie obchodziło. Miały w dupie nawet globalne ocieplenie.
– Może po pączki wyskoczę, co? – Kosiński kulił się w swojej cienkiej kurtce. Cierpiał, ale wyglądał w niej szczupło i po męsku. Odkąd wrócił z urlopu zdrowotnego, nosił czarny, kilkudniowy zarost. Na pozór niechlujny, ale wytłumaczył jej, jaka to upierdliwość, żeby się w tym mieście umówić na seans do barbera.
– Popieprzyło cię, dokąd pójdziesz? Przecież na służbie jesteśmy. Masz uważać na drzwi, to się gap na drzwi.
– No ale do środka wejdę. Będę uważał od środka. W lobby mają te ciastka.
– Żartujesz? – Na myśl o ciastku poczuła, że tego pragnienia nie będzie potrafiła już zatrzymać.
– Nie, no nie żartuję, wiem. Wchodzę przez obrotowe drzwi i potem wiesz: w lewo recepcja, prosto windy, a po prawej, tuż przy wejściu, przeszklona lada z ciastkami.
– Jaja sobie robisz?
– Nie... no byłem tu kilka dni temu, zapamiętałem. Ciastka i zdaje się owoce. Więc cały czas mam na oku windy, gdyby go wyprowadzali. Serio.
– Kawa też? – Miękła.
– Nie. Kawa nie.
– Kurwa… idź.
Trzasnął drzwiami. Widziała jego długie nogi w wąskich spodniach. I czarne, ciężkie, skórzane buty. Stawiał kroki jak wielki ptak. Przygarbiony. Zmarznięty. Marabut. Jej chłopak. Chłopak, który nie ma łatwo w robocie, bo darli łacha z tych jego okularów i chudych ramion. I który o mało nie stracił ręki na służbie, więc nie mogłaby mieć do niego pretensji, gdyby odszedł. Miałaby żal, ale nie pretensje. Nie powiedziałaby mu o tym, że żałuje, ale byłoby szkoda. Jej chłopak. Uczyła go, jak być twardym. No i chyba wiedział. Wrócił. Lubiła go zawsze. A teraz lubiła go bardzo. I w dodatku potrzebowała.
Każdy potrzebuje kogoś drugiego. Kogoś, komu można powiedzieć wszystko. O rozstępach na pupie, o tym jak się przetłuszczają włosy, jak trudno zacząć biegać po takiej długiej przerwie. O tym jak się siedzi w pustym dziecięcym pokoju i myśli, co zrobić z wiadomościami, których się nie spodziewała. Jak to nie wypadek? Więc jak nie wypadek to co? Albo nawet o tym, jak się człowiek czasami boi zasnąć, bo co będzie, jeśli obudzi się wisząc głową w dół w worku na głowie? O tym, że nie ma nic bardziej smutnego w życiu niż myśl, że całe twoje życie intymne, każdą bliskość, jaką będziesz miała, możesz mieć tylko sama ze sobą.
Nie, no nie powiedziałaby Kosińskiemu żadnej z tych rzeczy, ale wiedziała, że gdyby przyszło co do czego, to mogłaby go poprosić, żeby ją przytulił, i on by to zrobił. Nie. Nigdy by go o to nie poprosiła. Ale z ciastka mogłaby się ucieszyć.
Każdy potrzebuje bliskości. I żeby komuś choćby raz na miesiąc, raz na dwa miesiące powiedzieć prawdę. I cukru. Ech, cukru i kawy.
Wrony pokłóciły się nagle o skrawek jakiejś szmaty. Jedna odskoczyła niezdarnie, a druga darła się wniebogłosy, jakby jej mieli wyrwać pióra na żywca. Olga przypomniała sobie, że kiedyś nad kanałkiem widziała, jak wrona maltretuje pisklę. Pisklę było już duże, ale wrona była cierpliwa i przekonana o sile swego uścisku. Olga myślała, że drapieżniki uderzają po prostu dziobem i po zawodach. Ale nie, wrona wpiła się pazurami w gałąź wierzby i dusiła pisklę, zaciskając mu dziób na gardle. Pisklę trzepotało skrzydłami z każdą chwilą mocniej i wydawało się, że się uwolni. Nie. To była już agonia.
Odpędziła to wspomnienie, bo niewiele brakowało, żeby zaczęła się rozklejać. Zresztą ptaki nie pamiętają. Tym się różnią od ludzi, że umieją zapomnieć. Nie potrafią zapamiętać ile miały piskląt. A jeśli potrafią nawet, to są w stanie z tym żyć.
Palce marzły jej nawet w rękawiczkach. Powinna włączyć silnik, bo ford tracił ciepło na tym wietrze. Ale zaraz przylezie portier i powie, że to nieekologiczne albo co…
Kawy by się napiła. Posiedziałaby sobie przy kominku na grubym dywanie, który odkurzałaby godzinę, żeby nie było na nim ani jednego pyłku. I nastawiłaby Marillion. Stare płyty mają w sobie jakąś metafizyczną władzę nad czasem. Jakby się człowiek stawał młodszy, co nie? Szczuplejszy, smuklejszy, jakby miał prostsze plecy. I jakby coś w środku miękło. Siedziałaby tam, przy ogniu, robiłoby się coraz cieplej, a ona miałaby na sobie biały sweter. Taki z golfem. Miękki, jeszcze nigdy nieprany. A na blaszanej płycie, przed kominkiem zawsze są takie płyty, zostawałyby odciski po kubkach. Piliby wino z kubków. Po całym kubku, żeby nie wstawać, nie dolewać, nie szukać butelek, nie troszczyć się o to, czy lampki do wina nie mają na sobie tych maleńkich śladów po palcach albo po osadzie z kranu. Więc piliby z kubków. Na rancie byłby czerwony odcisk, bo mogłaby sobie pomalować usta choć raz. Albo ślad po kropelce wina. I byłoby już tak ciepło, że zdjęłaby sweter i powiedziałaby Szymonowi, żeby też zdjął, a on by się przekomarzał, ale potem by zdjął i to tak niezdarnie, że oboje by się z tego śmiali i nie byliby wcale zażenowani.
W naszym serwisie możecie przeczytać kolejny fragment książki Bezmiar. Nową powieść Grzegorza Kapli kupicie w popularnych księgarniach internetowych: