Kiedy przed laty Katarzyna opuszczała Polskę, nie był to zwykły wyjazd, lecz ucieczka. W Silver Spring pod Waszyngtonem próbowała ułożyć sobie życie na nowo jako Kate Robertson, żona Stephena i matka Petera. Rodzinną sielankę przerywa wiadomość, że dorastający syn pragnie poznać swoje korzenie i odnaleźć rodzinę w Polsce. Kate w desperacji rusza w ślad za nim, by uchronić go przed poznaniem najbardziej mrocznych tajemnic z przeszłości. Nakładem wydawnictwa Prozami ukazało się Jezioro cierni - nowa powieść Magdaleny Zimniak - autorki wyróżnionej w plebiscycie "Najlepsza książka na jesień" 2011 Willi oraz wysoko ocenionego przez recenzentów i czytelników Pokoju Marty. Dziś prezentujemy premierowy fragment książki, której patronuje serwis Granice.pl - wszystko o literaturze.
– Dobrze się czujesz, kochanie?
Głos matki dotarł do niego jak przez mgłę. Wyrwał go z zamyślenia.
– Jak się masz? – odpowiedział bez związku po polsku.
Na dodatek użył bezsensownego zwrotu, który – jak wytłumaczyła mu Kasia – był w Polsce zupełnie niepraktykowany. To Polonia i zagraniczni turyści zrobili z niego jedno ze sztandarowych zdań.
Matka westchnęła.
– Czyżbyś zaczął się uczyć polskiego? – spytała, po czym roześmiała się swobodnie, bez irytacji.
– Odrobinę – odpowiedział zgodnie z prawdą. – Wybieram się na wakacje do Polski i nie chcę okazać się zupełnym głąbem.
Nie zmieniła wyrazu twarzy, nadal uśmiechała się przyjaźnie, w oczach nie było śladu niepokoju.
– A więc myślisz o spędzeniu wakacji w Polsce? – zapytał ojciec.
Peter powoli przeniósł na niego wzrok. Jego mina również nie zdradzała niepokoju.
– Myślę to mało powiedziane. Już wszystko załatwione. Mam bilet, kwaterę.
Ponownie spojrzał na matkę. Wydawało mu się, że lekko zbladła. Na jej twarzy wciąż gościł ten sam uśmiech. Przyklejony, pomyślał nagle chłopak. Ona nie jest szczera. W gruncie rzeczy nigdy nie była szczera.
– Gdzie będziesz mieszkał? – badał dalej ojciec.
Matka milczała, nie spuszczała oczu z twarzy syna. Przez chwilę zastanowił się, czy to próba nerwów.
– W Warszawie – odrzekł po polsku.
– Nie masz zbyt dobrego akcentu – prychnęła lekceważąco matka.
We wzroku Petera odmalowało się zdumienie. Była złośliwa. Nigdy wcześniej nie dostrzegł w niej tej cechy, przynajmniej nie w stosunku do siebie. Stłumił impuls, żeby odpowiedzieć, że ona, mieszkając w Stanach tyle lat, nadal nie ma amerykańskiego akcentu.
– Być może – zgodził się. – Pomieszkam tam trochę i na pewno go podszlifuję.
– Kiedy wyjeżdżasz? – spytał ojciec.
– Mam samolot jutro o czternastej.
Matka pokiwała głową i dopiero teraz dostrzegł w jej oczach strach. Czego, do diabła, ona się tak boi?
– Czy uważasz, że to jest w porządku? – Ton ojca porażał chłodem. – Mówisz nam o wakacjach za oceanem w przeddzień wylotu. Jak mamy cię traktować? Jak lokatora, który zatrzymał się u nas kątem?
Mówił coś jeszcze, ale Peter nie słuchał. Pomyślał przelotnie, że to ze strony ojca spodziewał się wparcia, a on okazał się bardziej zatwardziały od matki. Chłopak dawno już nauczył się wyłączać, gdy zaczynały się gadki o odpowiedzialności, wzajemnych stosunkach i tego typu bzdetach. Mógłby się z nimi kłócić, mówić, że oni też nie traktują go w porządku, ciągle uważają za dziecko i nigdy nie zdobywają się na szczerość. Mógłby, ale nie miał zamiaru tracić energii, a przede wszystkim czasu. Tę noc chciał spędzić z Kasią. Prawdopodobnie ich ostatnią wspólną.
– Mamo, czy mogłabyś mi podać jakieś namiary na swoją rodzinę? – zapytał, wykorzystując przerwę, kiedy ojciec nabierał oddechu.
– Moją… rodzinę… – powtórzyła wolno.
Teraz nie miał już wątpliwości. Zbladła. W zasadzie była kredowobiała. Ojciec ujął ją za rękę, jakby pragnął dodać otuchy. Nie broniła się, ale Peter miał wrażenie, że nawet nie zwróciła na ten gest uwagi.
– Wiem, że nazywałaś się Wojciechowska – powiedział.
Skupił się, by nie zapomnieć o wymówieniu na końcu „a” zamiast naturalniejszego dla Amerykanina „i”.
Po chwili matka odzyskała całkowite panowanie nad sobą. Uwolniła dłoń z uścisku ojca.
– Nie utrzymuję z rodziną żadnych kontaktów i wolałabym, żebyś ty też ich nie szukał. – Jej głos nie drżał, brzmiał pewnie. – Rozumiem, że chcesz wrócić do źródeł, zobaczyć kraj, z którego pochodzi twoja matka. Nie zabraniam ci.
Ciekawe, jak mogłabyś mi zabronić, odparował, ale tylko w myślach. Zrozumiał, że naleganie nie ma sensu. Nie dodał, że wie, jak mieli na imię jej rodzice. Pomyślał, że lepiej zachować ostrożność.
– Odwieziecie mnie jutro na lotnisko? – spytał tylko.
Kasia nie będzie mogła go odprowadzić, pracuje. Jeśli się nie zgodzą, weźmie taksówkę, chociaż wolałby uniknąć wydawania pieniędzy, które mogą się przydać w Polsce.
– Mówisz w ostatniej chwili i sądzisz, że zrezygnujemy z naszych plan… – zaczął ojciec.
– Tak – przerwała matka. – Odwieziemy cię.
Na jej ustach znów zagościł przyjazny uśmiech. Kolejny raz przybrała swoją maskę. Peter nie potrafił rozgryźć, jaką rolę odgrywała, ale sam również postanowił zabawić się w aktora.
– Dziękuję, mamo – powiedział. Pocałował ją w policzek. – Kochana jesteś.
– Pochlebstwo – roześmiała się.
Była dobrą aktorką. Przypuszczał, że widzowie nie wyczuliby w jej śmiechu sztuczności.
– Tato – zwrócił się do ojca. – Wiem, że powinienem był powiedzieć wcześniej, ale bałem się waszej reakcji.
Stephen pokiwał głową, najwyraźniej postanowił zrezygnować z dalszego prawienia morałów.
– Teraz muszę wyjść – dodał Peter. – Umówiłem się z koleżanką. Do zobaczenia.
Zanim któreś z nich zdążyło zareagować, wyszedł z pokoju. Spodziewał się, że go zawołają czy wyjdą za nim, ale nic takiego nie nastąpiło. Z uczuciem ulgi opuścił dom i skierował się do samochodu. Nie myślał już o matce i jej zachowaniu. Myślał tylko o Kasi.