Jerzy Sumiński. Najgroźniejszy uciekinier

Data: 2020-05-06 14:13:59 | Ten artykuł przeczytasz w 30 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Przekazał Amerykanom informacje być może ważniejsze pod względem operacyjnym niż słynny Jack Strong, ale pozostał szpiegiem znanym tylko specjalistom. Skompromitował samego Kiszczaka i służby specjalne PRL. Historię Jerzego Sumińskiego – najgroźniejszego uciekiniera PRL – ale też innych polskich agentów, których szpiegowskie gry miały wpływ na losy świata, opisuje Sławomir Koper w książce Polscy szpiedzy 2. Kim więc był Jerzy Sumiński? Przeczytajcie:

Obrazek w treści Jerzy Sumiński. Najgroźniejszy uciekinier [jpg]

Sprawę, która miała miejsce – informował kapitan Jerzy Sumiński generała Czesława Kiszczaka w czerwcu 1981 roku – proszę potraktować jako udany przerzut na tamtą stronę. Zresztą w przypadku, gdyby obywatel generał raczył całą sprawę przeanalizować spokojnie, wnioski końcowe w pewnym sensie usprawiedliwią moje postępowanie oraz wykażą, iż po tamtej stronie będę miał duże szanse na szybką aklimatyzację. Całą sprawę przeprowadziłem sam, bez niczyjej pomocy. Jak widać, było to dziecinnie łatwe. W przyszłości należy wprowadzić system kontroli uniemożliwiający podobne działania”.

W ciągu blisko 50 lat istnienia „demokracji ludowej” z polskiej armii na Zachód zbiegło 61 oficerów. Być może tak niewielka liczba wobec tysięcy osób cywilnych, które zrezygnowały z powrotu do kraju, nie robi większego wrażenia, ale trzeba pamiętać, że wojskowym nieczęsto trafiała się okazja wyboru wolności. Z reguły, jeżeli już wyjeżdżali za granicę, to głównie do państw Układu Warszawskiego, gdzie raczej nie proszono o azyl. Pozostanie na Zachodzie osoby cywilnej rzadko też pociągało za sobą konsekwencje karne, natomiast ucieczka oficera była traktowana jako dezercja i zdrada, a często kary ponosiła również rodzina, przełożeni i koledzy uciekiniera.

Rok 1981 nie bez powodu można nazwać rokiem ucieczek. Na początku listopada Polskę opuścił szef Oddziału Planowania w Zarządzie Operacyjnym Sztabu Generalnego, pułkownik Ryszard Kukliński. Dwa miesiące wcześniej z krajem pożegnał się pułkownik Włodzimierz Ostaszewicz, były zastępca szefa wywiadu ds. informacji, sąsiad Kuklińskiego. Wyjechał z rodziną, z paszportami dyplomatycznymi, na urlop do Jugosławii, a stamtąd przez Anglię do Kanady. Z kolei 11 sierpnia 1981 roku pozostał w RFN emerytowany generał Leon Dubicki. Listę zbiegów tego samego roku otworzył kapitan Jerzy Sumiński, a jego ucieczka stała się chyba najdotkliwszym ciosem dla służb PRL. Przejście tego wyjątkowo dobrze poinformowanego oficera kontrwywiadu na stronę CIA oznaczało paraliż polskich działań wywiadowczych w połowie państw Zachodu. I po raz kolejny można sobie zadać pytanie, dlaczego człowiek, który z wielu powodów nie powinien, a wręcz nie miał prawa otrzymać pracy w wywiadzie czy kontrwywiadzie, został ich wzorowym oficerem.

Po latach Czesław Kiszczak musiał uznać dzień ucieczki Sumińskiego za chwilę swojej największej klęski. Na Zachód uciekł oficer obdarzony gigantyczną wiedzą na temat wywiadu i kontrwywiadu PRL, co oznaczało kompletną dezorganizację polskich służb. Na domiar złego ów uciekinier był ulubieńcem generała, który patronował jego błyskotliwej karierze.

Ambicje czołgisty

Sprawca całego zamieszania, Jerzy Sumiński, przyszedł na świat w listopadzie 1949 roku w Poznaniu. Jego ojciec pracował jako urzędnik samorządowy, a matka jako krawcowa. Jerzy po ukończeniu szkoły podstawowej uczęszczał do technikum mechanicznego. Nie wiemy, czy już od dziecka marzył o oficerskich stopniach, wiadomo jednak, że przed maturą, w kwietniu 1968 roku, złożył podanie o przyjęcie do Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Pancernych w Poznaniu.

„Jestem aktywnym członkiem Związku Młodzieży Socjalistycznej – informował w załączonym życiorysie – i Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Za granicą nie przebywałem oraz krewnych za granicą nie posiadam. Interesuje mnie współczesna technika, a w szczególności zagadnienia dotyczące budowy silników spalinowych i sprężarek powietrznych. Chciałbym zostać wysoko kwalifikowanym oficerem Ludowego Wojska Polskiego. Interesuję się pracą społeczno-polityczną w ramach działalności programowej ZMS”.

Jerzy Sumiński miał siedem lat, gdy w jego rodzinnym mieście doszło do buntu robotniczego krwawo stłumionego przez milicję i wojsko. Podczas walk ulicznych zginęło kilkudziesięciu demonstrantów, a wśród oddziałów tłumiących powstanie znaleźli się podchorążowie z Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Pancernych. Utworzyli grupy interwencyjne wyposażone w czołgi i transportery opancerzone. Działali zgodnie z otrzymanymi rozkazami, szczególnie zasłużyli się przy odblokowywaniu obleganego przez demonstrantów budynku Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego.

Jerzy musiał wiedzieć o tych tragicznych wydarzeniach, ostatecznie zajadłe walki toczyły się zaledwie o kilometr od jego rodzinnego domu przy ulicy Szamarzewskiego. Rodzice Jerzego nie należeli do PZPR, trudno zatem przypuszczać, by byli zwolennikami odrąbywania ręki podniesionej na władzę ludową. Tragiczne wspomnienia nie przeszkodziły jednak młodemu Jerzemu wstąpić do Szkoły Oficerskiej, której słuchacze kilkanaście lat wcześniej tłumili robotniczy protest.

„[Wprawdzie] absolwenci szkół oficerskich czy akademii wojskowych – wyjaśniał generał dywizji Franciszek Puchała – nie posiadali pełnej wiedzy na temat niedawnych wydarzeń w kraju, zatem bazowali na informacjach przekazanych w trakcie procesu kształcenia. Jeśli jednak chodzi o wspomnienia z czerwca 1956 roku, to zapewne w rodzinie Sumińskiego były bardzo żywe. Trudno by też nic nie wiedział na temat tłumienia »praskiej wiosny« przez Ludowe Wojsko Polskie”.

Kariera przede wszystkim

Śledząc zawodowy życiorys Sumińskiego, nie odnosi się wrażenia, że planował swoje życie ze specjalnym wyrachowaniem. Chciał zrobić karierę wojskową i wiedział, jak postępować, by to osiągnąć. W 1972 roku ukończył szkołę oficerską i w stopniu podporucznika został dowódcą plutonu czołgów w 27. Pułku Czołgów Średnich w Gubinie. Najwyraźniej nie zrobiły na nim wrażenia także wypadki na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku.

„Uprzejmie proszę – zwracał się do przełożonych o przekwalifikowanie mnie z korpusu osobowego wojsk pancernych do organów Wojskowej Służby Wewnętrznej. Podczas studiów w szkole oraz podczas pracy zawodowej interesowałem się pracą organów Wojskowej Służby Wewnętrznej. W wyniku tych zainteresowań doszedłem do wniosku, że służba w organach WSW dawałaby mi większe zadowolenie i satysfakcję, chociaż zdaję sobie sprawę, że nie będzie ona łatwa”.

Wojskowa Służba Wewnętrzna była kontrwywiadem wojskowym, instytucją mającą wykrywać i likwidować szpiegostwo zagrażające siłom zbrojnym PRL. Trzeba przyznać, że młody oficer mierzył wysoko, najwyraźniej uznał, że kariera w kontrwywiadzie daje lepsze widoki na przyszłość niż służba czołgisty. Inna sprawa, że od samego początku pobytu w wojsku zbierał znakomite opinie od przełożonych i w ciągu zaledwie kilku miesięcy służby w Gubinie aż cztery razy został nagrodzony przed dowódcę dywizji.

„W związku z zaistniałą sytuacją – zwracał się z kolejną prośbą do przełożonych – proszę o skierowanie mnie po ukończeniu Kursu Przekwalifikowania Oficerów w Mińsku Mazowieckim do pracy w mieście Poznań. Prośbę swą motywuję ciężką chorobą ojca, człowieka mającego 68 lat, który wymaga ciągłej opieki. Nadmieniam również, że matka moja jest kobietą chorą na serce, ma 64 lata. Rodzeństwa żadnego nie posiadam. Rodzice mieszkają w Poznaniu, rodzina to ludzie jeszcze starsi od moich rodziców lub już nie żyją”.

Także w Mińsku przełożeni wypowiadali się o Sumińskim w samych superlatywach, co zapewne wywarło wpływ na uzyskanie upragnionego przydziału do Poznania. Uznawano go za oficera zdolnego, inteligentnego i pracowitego, posiadającego znakomitą pamięć, a do tego „spostrzegawczego i dociekliwego”. Zawsze „pracował szybko i dokładnie, a zmiana zajęcia nie sprawiała mu problemów”. Do tego uchodził za „zdyscyplinowanego i ambitnego”, a w „życiu partyjnym i pracy społecznej aktywnego i zaangażowanego”. Nic zatem dziwnego, że ostatecznie określono, że „nadaje się do kontrwywiadu wojskowego”

W 1974 roku Sumiński trafił do Poznania, gdzie został pomocnikiem szefa Wydziału I WSW specjalizującego się w osłonie kontrwywiadowczej wielkopolskich jednostek wojskowych. Ponownie zbierał entuzjastyczne opinie na temat swojej służby, nie można mu było też nic zarzucić pod względem ideologicznym. Został nawet kierownikiem grupy szkolenia partyjnego jednostki oraz opiekunem Koła Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej.

Wykazywał tyle entuzjazmu, że rozpoczął nawet studia na Wydziale Religioznawczo-Etycznym Wieczorowego Uniwersytetu Marksizmu-Leninizmu przy Komitecie Wojewódzkim PZPR w Poznaniu. Najwyraźniej zamierzał zwalczać każdą dywersję ideologiczną w armii i uznał, że Kościół katolicki zagraża bezpieczeństwu Ludowego Wojska Polskiego.

Żona, teściowa i szwagierka

Wiosną 1975 roku Sumiński poznał studentkę filologii angielskiej, Barbarę Przybylską. Wysoka szatynka o piwnych oczach najwyraźniej zawróciła mu w głowie i wydarzenia potoczyły się szybko, niebawem młodzi zaczęli planować wspólną przyszłość. Pojawił się jednak pewien problem matka i siostra dziewczyny od dłuższego czasu przebywały w USA, gdzie starsza pani Przybylska leczyła się z rzadkiej choroby, akromegalii. Nie zamierzała wracać do kraju, co dla Sumińskiego stanowiło poważny kłopot.

Stosownie do przepisów wojskowych Jerzy poprosił przełożonych o zgodę na zawarcie związku małżeńskiego. W notatce służbowej napisał, że teściowa i szwagierka od 1974 roku czasowo przebywają w Stanach Zjednoczonych, a powrót planują w 1976 roku. Wydawszy zgodę, władze wojskowe natychmiast zapomniały o całej sprawie, a sam Sumiński nie uznał za zasadne poinformować przełożonych o tym, że najbliższa rodzina żony nie powróciła do kraju. Tymczasem pomimo poważnej choroby poświadczonej przez amerykańskich lekarzy teściowa ułożyła sobie życie w USA – znalazła pracę, a nawet wyszła tam za mąż.

Sumińscy pobrali się 20 września 1975 roku, a dwa lata później Barbara ukończyła studia. W październiku 1977 roku na świat przyszła ich córka Kinga. Zapewne z powodu studiów, a następnie macierzyństwa Barbara nie podjęła pracy zawodowej. Zresztą niebawem rodzina miała się przenieść do Warszawy, co było związane z awansem Jerzego.

„Oficer ambitny, sumienny i zdyscyplinowany – oceniali go przełożeni. – Wnikliwy, potrafi logicznie myśleć i wnioskować. Pracę wykonuje sprawnie i terminowo. Czyni widoczne postępy w nauce języka angielskiego. Doskonale rozumie postawę patriotyzmu i internacjonalizmu. Zajmuje zdecydowanie materialistyczny pogląd na świat. Wrażliwy na przejawy zła. Bez nałogów”.

Trzeba przyznać, że Sumiński dbał, aby o jego lojalności powszechnie wiedziano w środowisku zawodowym. Przełożeni z zadowoleniem zauważyli, że swoją rodzinę zaczął konsekwentnie wychowywać w duchu światopoglądu materialistycznego.

W 1977 roku Sumiński został słuchaczem dwuletniego kursu specjalnego w Zarządzie II Sztabu Generalnego LWP zajmującym się wywiadem wojskowym. Zajęcia przeznaczone były dla najbardziej zaufanych i rokujących nadzieję oficerów. Po ich ukończeniu nasz bohater dostał przydział do Wydziału VI (porządkowo-prewencyjnego) szefostwa WSW.

Jego kariera miała jednak jeden słaby punkt – ukrył przecież fakt, że najbliższa rodzina żony odmówiła powrotu ze Stanów Zjednoczonych. Z tego powodu powinien zostać wykluczony z pracy w wywiadzie czy kontrwywiadzie wojskowym. Być może wiszące nad nim jak miecz Damoklesa niebezpieczeństwo ujawnienia tego faktu wpłynęło na późniejsze decyzje Sumińskiego.

Kariera i małżeńskie kłótnie

Pomimo tego zagrożenia Sumiński stał na progu wielkiej kariery, coraz bardziej go doceniano, średnio dwa razy w roku otrzymywał wysokie nagrody finansowe. Żona rozpoczęła pracę jako lektorka języka angielskiego w Krajowej Spółdzielni Pracy „Oświata”. Chociaż w Warszawie wszystko było droższe niż w Poznaniu, to jednak standard życia rodziny znacznie się poprawił. Początkowo mieszkali przy placu Konstytucji, później otrzymali mieszkanie na warszawskim Bemowie.

Władza ludowa dbała o swoich wiernych synów i Sumińscy zrealizowali marzenie milionów Polaków o własnym kącie. Wprawdzie mieszkanie spółdzielcze o powierzchni czterdziestu kilku metrów kwadratowych (dwa pokoje z kuchnią i łazienką) plus balkon nie wywołuje obecnie specjalnego wrażenia, ale warto pamiętać, że był to koniec lat 70. Nie wiadomo, czy Sumiński wiedział, jak mieszkają oficerowie wyżsi rangą i stanowiskiem, ale zapewne mógł się tego domyślać. On jednak znajdował się dopiero na progu kariery, niedawno został awansowany do stopnia kapitana i nie miał jeszcze 30 lat.

„Śledząc przebieg jego kariery – oceniał generał Puchała można dostrzec, że Sumiński wcale nie awansował w nadzwyczajny sposób, jeśli chodzi o kolejne promocje oficerskie. Jednak w ówczesnym Wojsku Polskim istniał fundusz przyśpieszonego rozwoju, potocznie nazywany złotym funduszem, ale dotyczył on innej ścieżki awansu niż stopnie oficerskie. Sumińskiego zapewne do niego zakwalifikowano i dzięki temu mógł liczyć na przyśpieszony rozwój kariery. Wprawdzie nie awansował szybciej niż inni, ale zajmował coraz bardziej eksponowane i lepiej płatne stanowiska”.

Sumińscy przez cały czas utrzymywali kontakt korespondencyjny z osiadłymi w USA matką i siostrą Barbary. Listy i paczki przychodziły na adres dalszej rodziny, która też odsyłała do USA listy od małżonków. Z zachowanych informacji wynika, że Barbara, żona Jerzego, przejawiała duże ambicje, a to, jak wiadomo, często wywiera decydujący wpływ na karierę męża. W jego otoczeniu Barbarę uważano za kobietę wyjątkowo niesympatyczną, wywyższającą się, chorobliwie ambitną, zafascynowaną światem Zachodu. Podczas studiów przebywała w Londynie, podobno miała tam przyjacioł, którzy przysyłali jej zagraniczne „ciuchy”. Zachowały się też informacje, że zajmowała się nielegalną sprzedażą towarów zza żelaznej kurtyny i specjalnie się z tym nie ukrywała. Zapewne chodziło o niewielkie ilości kosmetyków czy ubrań, ale i to mogło wpędzić męża w kłopoty. Sumiński jednak był z żoną bardzo związany uczuciowo.

„Poznałem w znacznym stopniu jego żonę – zeznawał kolega Sumińskiego, kapitan Sławomir Michalski – którą oceniłem jako osobę agresywną w stosunku do swojego męża, kłótliwą. W rozmowach z nią wyraźnie dało się odczuć, że zachwyca się wszystkim tym, co jest na Zachodzie. Podkreślała, że jej talenty, to jest znajomość języka angielskiego, marnują się w kraju. Stosunek kapitana Sumińskiego do niej był bardzo poprawny, mimo że niemal przy każdej wizycie u nich w mieszkaniu dochodziło pomiędzy nimi do sprzeczek, a nawet awantur”.

Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że cała sytuacja zaczęła przypominać sprawę Władysława Mroza. Ponownie widzimy niemal klasyczny przypadek cherchez la femme: jeżeli nie widać jasnych powodów decyzji bohatera, należy szukać wpływu kobiety. Najwyraźniej pracownicy wywiadu nie powinni zakładać rodzin. Należy tu jednak dodać, że cytowane wspomnienie o pani Barbarze to fragment zeznania spisanego już po ucieczce rodziny na Zachód. Przesłuchiwani nie mogli wyrażać pozytywnych opinii o uciekinierach, stąd też zapewne podkreślanie negatywnych cech charakteru Sumińskiej.

Najważniejsza decyzja

Niebawem po przenosinach Sumińskiego do Warszawy doszło do sowieckiej interwencji w Afganistanie. Na całym świecie toczono wiele tak zwanych zastępczych wojen i chociaż raczej nie groziła światu globalna konfrontacja pomiędzy ZSRR i USA, jednak służby wywiadowcze obu stron działały bez wytchnienia.

Sumiński także nie oszczędzał się w służbie, często pracował w soboty i niedziele, co przekładało się na wysokie nagrody pieniężne. Niebawem stać go było na kupno używanego fiata 126p, a wkrótce potem otrzymał talon uprawniający go do zakupu nowego egzemplarza samochodu tej marki. Dostał też służbowego fiata 125, zatem nie mógł specjalnie narzekać.

W listopadzie 1980 roku przeniesiono go na stanowisko starszego oficera w Wydziale VI WSW. Oznaczało to ogromne przyspieszenie kariery zawodowej. Sumińskiemu powierzano coraz bardziej odpowiedzialne zadania. Został jednym z dwóch tzw. oficerów obiektowych Zarządu II, miał zatem wgląd we wszystkie teczki osobowe oficerów wywiadu. Z ich grona mógł nawet werbować informatorów, zakładać podsłuchy, prowadzić obserwację.

Decyzję o przeniesieniu Sumińskiego zapewne podjął osobiście sam Czesław Kiszczak, wówczas szef Wojskowej Służby Wewnętrznej. Młody oficer uchodził za jego ulubieńca, inna sprawa, że z analizy otrzymywanych materiałów generał mógł wyrobić sobie o Sumińskim jak najlepsze zdanie. Na szybką karierę kapitana wpłynął także fakt, że ze względu na odbyte przeszkolenie Sumiński miał przygotowanie zarówno w dziedzinie wywiadu, jak i kontrwywiadu, co stanowiło rzadkość w ówczesnych polskich służbach.

W efekcie Sumiński stał się posiadaczem ogromnej, bezcennej wiedzy. Poznał całą strukturę personalną i organizacyjną Zarządu II, „przykryciowców” wywiadu, czyli agentów ulokowanych w dyplomacji oraz centralach handlu zagranicznego. A do tego ich miejsca zamieszkania, fałszywe dane personalne, a także najważniejsze sprawy operacyjne i agenturę WSW uplasowaną w Zarządzie II. Przy okazji poszerzał swoją wiedzę w nieformalnych rozmowach z innymi oficerami, odwiedzał nawet wojskowego psychologa, wypytując go o kolegów. Właściwie trudno wskazać drugiego oficera polskiego wywiadu czy kontrwywiadu, który by miał tyle ściśle tajnych informacji mogących stać się bardzo użytecznymi dla obcych służb.

Tymczasem Barbara Sumińska wciąż nie przejawiała usatysfakcjonowania poziomem życia rodziny, chociaż stopa życiowa Sumińskich była wyższa z roku na rok. Symbolem ich awansu finansowego był nie tylko zakup nowego fiata 126 p, ale także nabycie działki pracowniczej na warszawskim Paluchu. Posiadanie własnej działki uchodziło w tych czasach za dowód bardzo dobrych dochodów oraz symbol przynależności do ówczesnej klasy średniej.

„Z uwagi na podeszły wiek – zeznawała rok później Marianna Ścisło – i trudności w uprawianiu działki ogłosiłam w 1980 roku w »Życiu Warszawy«, że chcę sprzedać tę działkę. Na to ogłoszenie w prasie zgłosił się do mojego domu młody mężczyzna i razem pojechaliśmy na Paluch. Wyraził chęć nabycia jej. Jak twierdził, kupował tę działkę dla żony i córki. Za działkę zażądałam 40 tysięcy złotych, po targach zgodziłam się ją sprzedać za 30 tysięcy. Po kilku dniach od przyjęcia zaliczki mężczyzna przyjechał do mnie samochodem marki Fiat 126p i razem udaliśmy się do Zarządu Pracowniczego Ogrodu Działkowego na Paluchu, gdzie ja zrzekłam się własności działki, a on wziął ją na siebie”.

Sumiński opowiadał znajomym, że działką będzie zajmowała się Barbara, być może miał jeszcze wówczas nadzieję, że w ten sposób uspokoi trochę sytuację w domu. O kłótniach rodzinnych wspominali bowiem niemal wszyscy znajomi Sumińskich, podkreślając wysokie aspiracje żony oficera. Okazało się jednak, że ambicje pani kapitanowej wykraczały poza działkę pracowniczą na terenie Warszawy i nie ukrywając tego przed znajomymi, często wyrzucała mężowi, że nie potrafi sobie załatwić przeniesienia na Zachód.

W latach 1980–1981 Sumiński wyjeżdżał kilka razy służbowo za granicę. Odwiedził wówczas: Austrię, Włochy, Berlin Zachodni, Finlandię, Szwecję, Norwegię i Danię. Posługiwał się paszportem dyplomatycznym, który każdorazowo musiał zdać po powrocie do kraju. Podczas wyjazdu kurierskiego do Wiednia i Rzymu (październik 1980) towarzyszący mu kurier z MSZ zeznał, że „bardzo wychwalał Lecha Wałęsę” i z uznaniem wyrażał się o ruchu solidarnościowym. Szczególnie ważna wydaje się wizyta w grudniu 1980 roku w Polskiej Misji Wojskowej w Berlinie Zachodnim. Podczas tego pobytu kapitan dość dużo czasu spędzał bez żadnej kontroli, być może wówczas nawiązał współpracę z Amerykanami.

A Sumiński wiedział naprawdę bardzo wiele. Znał struktury zarówno wojska, jak i służby wewnętrznej, a niebawem miał otrzymać etat w Zarządzie II. Z tego powodu wziął udział w dwuletnim kursie przygotowawczym, podczas którego poznał wielu oficerów tej instytucji, a także kandydatów do tej służby. Podczas trwania kursu musiał odbyć praktyki w niektórych komórkach Zarządu II, co znacznie poszerzyło zakres jego wiedzy. Uczciwie trzeba przyznać, że podobne informacje z dziedziny wywiadu i kontrwywiadu nigdy nie powinny stać się udziałem jednego oficera. Na domiar wszystkiego Sumiński ze względu na ładny charakter pisma prowadził całą ewidencję Wydziału VI, która nie była rejestrowana ani w ewidencji szefostwa Wojskowej Służby Wewnętrznej, ani w jej biurze.

To tylko wierzchołek góry lodowej. Tak naprawdę trudno ustalić, co wiedział Sumiński. Czesław Kiszczak przyznał, że miał wiedzę teoretycznie niemożliwą do połączenia: o wywiadzie i kontrwywiadzie. Osobiście znał kilkudziesięciu oficerów wypełniających tajne misje na Zachodzie, znał adresy lokali kontaktowych w wielu państwach Europy, właściwie polskie służby specjalne nie miały przed nim tajemnic.

Błąd za błędem

Nie wiadomo, kiedy rozpoczęła się współpraca Sumińskiego z CIA. Nie wiemy też, czy to Amerykanie go zwerbowali, czy też kapitan sam się do nich zgłosił. Na pewno kontakt ułatwiała dobra znajomość angielskiego. W Polsce trwał kryzys gospodarczy, nieunikniona wydawała się konfrontacja pomiędzy władzą i „Solidarnością”. Sierpień 1980 roku stał się dla władz PRL wstrząsem, w Sztabie Generalnym mówiło się o kapitulacji władzy. Trwały dyskusje o możliwej sowieckiej interwencji i ewentualnym udziale wojsk NRD i Czechosłowacji.

Sumiński miał prawo obawiać się, że w Polsce zbliża się próba sił, a co gorsza, że grozi nam sowiecka interwencja.

 

Być może nie chciał brać udziału w rozprawie z własnym narodem, a wszystko wskazywało na to, że niebawem polscy oficerowie staną przed bolesnym wyborem. A może po prostu przeważył strach o rodzinę, zwłaszcza o czteroletnią Kingę? Nie wiadomo, czy kiedykolwiek się tego dowiemy, ale pewne jest, że wiosną 1981 roku Jerzy Sumiński był zdecydowany na ucieczkę z kraju.

19 marca 1981 roku doszło do największego kryzysu od chwili zarejestrowania „Solidarności”. Podczas sesji Wojewódzkiej Rady Narodowej w Bydgoszczy milicja pobiła działaczy „Solidarności” z Janem Rulewskim na czele. Cały kraj ogarnęło pogotowie strajkowe, a 27 marca do Polski przybył marszałek Kulikow i przekazał niezadowolenie władz ZSRS z niedostatecznych przygotowań do wprowadzenia stanu wojennego. Sumiński zdawał sobie sprawę z faktu, że politycy z Kremla nigdy nie zgodzą się na obalenie socjalizmu w Polsce. Położenie geograficzne naszego kraju znajdującego się na liniach komunikacyjnych łączących ZSRR z NRD zwiastowało krwawą interwencję.

Dokumenty z archiwum IPN dotyczące Jerzego Sumińskiego są bardzo interesujące, ale brakuje w nich odpowiedzi na najważniejsze pytania dotyczące jego współpracy z CIA. Możemy jednak na ich podstawie zrekonstruować ostatnie dni kapitana i jego rodziny w Polsce. Bardzo ważny jest zachowany akt notarialny z początku maja 1981 roku, na mocy którego Sumiński wyraża zgodę na wyrobienie paszportu dla córki w celu jej wyjazdu wraz z matką do Wielkiej Brytanii. Najwyraźniej przygotowania do ucieczki toczyły się już w najlepsze.

„Przed wyjazdem Sumińskiego na Zachód – opowiadał kapitan Michalski – w kwietniu 1981 roku zostałem zaproszony z żoną do jego mieszkania. Wówczas to po raz pierwszy zauważyłem, jak Sumiński pił whisky w większych dawkach niż zazwyczaj. Był bardzo rozgoryczony, rozgorączkowany, niemalże zbulwersowany. W czasie rozmowy poruszył on temat służbowy, twierdząc, że w pracy jest bałagan, że ma kłopoty, gdyż może powstać taka sytuacja, że może mu połowa ludzi pozostać za granicą. Nie podawał szczegółów ani nazwisk osób, które mogłyby pozostać za granicą. Również żona Sumińskiego w czasie tej wizyty była niezbyt przyjemna, była bardziej niż zwykle wybuchowa i niemiła dla swojego męża”.

Kapitan oddał do gruntownego przeglądu swojego malucha, tłumacząc, że myśli o wyjeździe wakacyjnym, co nikogo nie dziwiło, gdyż wraz z rodziną wyjeżdżał wcześniej do krajów socjalistycznych. Pozostaje tylko zadać pytanie, dlaczego kapitana nie ewakuowali wraz z rodziną Amerykanie, tak jak było to w przypadku Ryszarda Kuklińskiego?

Wszystko to wydaje się świadczyć, że współpraca Sumińskiego z CIA datowała się od niedawna. Amerykanie zapewne dopiero rozpracowywali kapitana, nie wiedząc, jaką właściwie wiedzą dysponuje i w jakim stopniu będzie dla nich użyteczny. Ponadto nie mieli jeszcze pewności, czy oficer faktycznie zdecydował się na ucieczkę, czy też może komunistyczne służby próbują podsunąć im konia trojańskiego.

Sumiński nie chciał jednak czekać, obawiał się wprowadzenia stanu wojennego, gdyż wiedział, że wówczas wyjazd stanie się niemożliwy. Z drugiej strony zachowywał spokój, ponieważ mógł mieć przekonanie, że jego informacje zapewnią całej rodzinie dostatnie życie i ochronę w USA. Konsekwentnie i z rozwagą planował kolejne posunięcia.

 

Doskonale wiedział, że próba ucieczki wraz z żoną i dzieckiem skazana będzie na niepowodzenie. Uznał zatem, że Barbara z córką muszą wyjechać legalnie na Zachód, a on dołączy do nich nieco później. Dysponował przecież służbowym paszportem, który wprawdzie po pobycie w Skandynawii musiał zdać, ale wiedział, że w odpowiedniej chwili uda mu się go odzyskać.

Większy problem stanowiły dokumenty dla żony i dziecka. Stołeczny urząd paszportowy w 1981 roku przeżywał oblężenie, gdyż wielu naszych rodaków starało się o wyjazd w celach zarobkowych. Opóźnienia w wydawaniu dokumentów sięgały wielu tygodni, a Sumińska obawiała się jeszcze, że służby, badając dokładnie jej wniosek, wykryją zatajenie informacji o matce i siostrze przebywających od kilku lat w USA. A to pogrążyłoby oboje małżonków.

Tu przydały się znajomości Barbary, która cały czas pracowała jako lektorka angielskiego. Jedna z jej uczennic okazała się żoną oficera Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, porucznika Bryniarskiego. Sumińska poprosiła ją o pomoc w przyspieszeniu wydania paszportu dla siebie i dziecka. Oficjalnie składała dokumenty na wyjazd do Wielkiej Brytanii, przy czym zataiła w nich, że mąż jest oficerem WSW. Podała, że pracuje jako technik w Zakładzie Konserwacji Miejskiego Przedsiębiorstwa Dźwigów Osobowych w Warszawie. I chociaż trudno w to uwierzyć, nikt nie zweryfikował tych informacji. A przecież Barbara podała swój prawdziwy adres, pod którym mieszkali oboje małżonkowie.

Sprawa ta nieźle ukazuje mechanizm wykorzystywania znajomości w PRL. Uczennica poprosiła o pomoc męża, Bryniarski zwrócił się do kolegi z ministerstwa, kapitana Kozuby, który niegdyś pracował w milicji i miał dojście do zastępcy szefa Wydziału Paszportowego Komendy Stołecznej MO, majora Augustyniaka. Jego interwencja przyniosła efekt – Barbara Sumińska bez problemów otrzymała paszport dla siebie i dziecka.

To wręcz niewiarygodne, ale chaos i przepracowanie urzędników były tak wielkie, że nie sprawdzono dokładnie wniosku żony i córki Sumińskiego. Zapewne łańcuszek znajomości sprawił, że nikt nie spojrzał nawet trzeźwym okiem na dokumenty. Po prostu podpisywano w ciemno.

Jeszcze bardziej szokujący wydaje się po latach inny fakt. Okazało się bowiem, że wiedzą na temat pobytu rodziny Barbary w USA dysponował kontrwywiad wojskowy w Poznaniu, ale w Warszawie nikt na tę informację nie zwrócił uwagi.

Pojawił się jednak kolejny problem. Zgodnie z ówczesnymi przepisami osoba z wyższym wykształceniem składająca wniosek o paszport do krajów Zachodu musiała przedstawić weksel podpisany przez żyrantów, którzy w przypadku jej pozostania za granicą mieli zwrócić państwu koszt jej edukacji. W przypadku Barbary Sumińskiej wynosił on 75 tysięcy złotych, przy średniej krajowej około 6 tysięcy. Weksel podpisał jej brat cioteczny, Marian Woźniak, który właśnie powrócił z USA, gdzie mieszkał u jej matki. Drugim żyrantem został sam kapitan Sumiński.

„Nie obawiałem się tej operacji – zeznawał kilka miesięcy później Woźniak – gdyż miałem finansowe zobowiązanie wobec Barbary Sumińskiej, a mianowicie jej matka przysłała przez drugą ciotkę, Eugenię Jachimiak z Gdyni, pieniądze w kwocie 130 tysięcy złotych dla Sumińskich. Pieniądze te ja przejąłem od ciotki za jej zgodą, o czym również poinformowałem listownie matkę Barbary Sumińskiej. Oczywiście Sumińscy o tym nie wiedzieli. Z biegiem czasu miałem zwrócić te pieniądze Barbarze Sumińskiej”.

Patrząc na całe zamieszanie związane z ucieczką Sumińskich, trudno oprzeć się refleksji, że ich wyjazd okazałby się niemożliwy bez pomocy różnego rodzaju znajomych i przyjaciół, a także osób obcych. Oczywiście – pomocy nieświadomej, polegającej na niewykonywaniu obowiązków, nieprzestrzeganiu procedur i zwykłym bałaganiarstwie…

Ucieczka

Sumińscy postanowili wyjechać z kraju na początku czerwca, dlatego jeszcze w maju Jerzy wystąpił o swój dyplomatyczny paszport. Miał na tyle mocną pozycję w WSW, że nie musiał zwracać się o zgodę przełożonych i bez większych problemów ponownie dostał dokument do ręki. Co prawda, osoba zajmująca się sprawami paszportowymi przypominała o konieczności jego zwrotu, ale Jerzy puścił to mimo uszu.

29 maja Sumińscy odwiedzili rodzinę w Poznaniu, której przekazali swój telewizor, tłumacząc, że wyjeżdżają na kilka lat za granicę. Zostawili u nich córkę, a sami powrócili do stolicy, aby przygotowywać ucieczkę.

2 czerwca Barbara odebrała wreszcie paszport dla siebie i dziecka. Dzień później rodzice Jerzego przywieźli wnuczkę do Warszawy i zatrzymali się w mieszkaniu syna. 3 czerwca Jerzy poprosił swojego przełożonego, pułkownika Aleksandra Śliwińskiego, o wolny dzień, okłamując go, że musi przywieźć córkę z Poznania, gdyż u rodziny panuje jakaś choroba zakaźna. Zgody nie otrzymał, jednak przygotował sobie grunt pod kolejne prośby. Wieczorem 4 czerwca odwiózł Barbarę i Kingę na Dworzec Centralny, gdzie obie wsiadły w pociąg do Wiednia. Nad ranem 5 czerwca przekroczyły granicę w Zebrzydowicach.

„Sumiński – zeznawał przełożony kapitana, pułkownik Śliwiński – był obecny na zebraniu partyjnym 4 czerwca i 5 czerwca normalnie wykonywał obowiązki służbowe. W godzinach rannych zapytał mnie, czy może jechać do Poznania. Wyraziłem zgodę, mówiąc, że może wyjechać około godziny 14–15. Oświadczył mi, że wróci w sobotę, najpóźniej w niedzielę”.

Kapitan pożegnał się z rodzicami, wręczając im przy okazji list zaadresowany do generała Kiszczaka, na jego prywatny adres. Ojciec miał go wrzucić do skrzynki w dniu swojego powrotu do Poznania, czyli 7 czerwca. Wiedział, że w tym czasie cała trójka będzie już na terenie Austrii. W piątek, 5 czerwca w godzinach popołudniowych, kapitan Sumiński wsiadł do swojego malucha i zniknął. Trzy dni później w warszawskich biurach WSW zaczęło się prawdziwe trzęsienie ziemi.

Rano stwierdzono nieobecność Sumińskiego w biurze. Około południa pułkownik Śliwiński udał się do jego mieszkania, nikt jednak mu nie otworzył. Wobec tego pozostawił kartkę w drzwiach z prośbą o pilny kontakt, co oczywiście nie przyniosło żadnych rezultatów. Około godziny 22 raport o zaginięciu kapitana trafił do szefa Wojskowej Służby Wewnętrznej, chociaż łudzono się jeszcze, że być może Sumiński nie zdążył „powrócić na czas z powodu ważnych spraw osobistych”.

Szefem WSW był protektor Sumińskiego, generał Czesław Kiszczak. Wieczorem następnego dnia w swoim domu przeczytał list podpisany inicjałami J.S. Jego treść nie pozostawiała żadnych złudzeń: kapitan Jerzy Sumiński zbiegł za granicę. Hipotezę tę potwierdziło przeszukanie mieszkania przy ulicy Wyki 9 na warszawskim Bemowie. Trzyosobowa komisja, która po sforsowaniu drzwi weszła do lokalu, stwierdziła brak telewizora oraz znacznej części odzieży, nie znaleziono także żadnych pamiątek rodzinnych. Wszystko wskazywało na to, że domownicy opuścili mieszkanie, wiedząc, iż nigdy do niego nie powrócą.

Zgodnie z procedurami wszczęto oficjalne dochodzenie o kryptonimie Kurier. Przesłuchano wszystkich członków rodziny Sumińskich, rodzice kapitana odmówili składania zeznań. Tłumaczyć się musieli oficerowie zaangażowani w wyrobienie paszportu dla Barbary Sumińskiej. Śledztwo, które kilkakrotnie przedłużano, wykazało wiele zaniedbań proceduralnych w działalności WSW, za co zapłacił bezpośredni przełożony Sumińskiego, pułkownik Śliwiński, przesunięty na niższe stanowisko.

Dezercja Sumińskiego w największym stopniu obciążała generała Czesława Kiszczaka, który jako szef WSW odpowiadał za „ochronę kontrwywiadowczą” wywiadu. W późniejszych wspomnieniach Kiszczak przyznał, że dezercja Sumińskiego przyniosła większe straty niż ucieczka Ryszarda Kuklińskiego. W normalnym systemie generał podałby się do dymisji lub został zwolniony dyscyplinarnie. Tymczasem w PRL Czesława Kiszczaka awansowano, w końcu lipca 1981 roku został ministrem spraw wewnętrznych. Tym samym stał się najbliższym współpracownikiem generała Jaruzelskiego, w którego rękach za kilka miesięcy znajdzie się pełnia władzy.

Nie wiadomo, jak potoczyły się dalsze losy pupilka generała Kiszczaka. Z ustaleń polskiego wywiadu wynika, że od razu po przyjeździe do Wiednia zgłosił się do ambasady USA, a potem został przerzucony do kwatery głównej CIA w Langley. Na pewno Amerykanie na bieżąco informowali go o losach rodziny w Polsce, gdyż kiedy w sierpniu 1981 roku zmarła matka Sumińskiego, na adres wujostwa kapitana nadszedł telegram o treści: „Wiemy o śmierci mamy. Wszyscy bardzo to przeżyliśmy.

 

Tymczasem w Polsce skonfiskowano mienie Sumińskich, a w lutym 1983 roku sąd wojskowy skazał go za zdradę na karę śmierci i pozbawienie praw publicznych na zawsze. Wydano też list gończy za kapitanem, próbowano także ustalić, gdzie przebywa w USA, zapewne chcąc go zlikwidować. Zabiegi te nie przyniosły rezultatu. Sumińscy otrzymali nową tożsamość, prawdopodobnie też zmieniono im za pomocą operacji plastycznych rysy twarzy. Tymczasem w Polsce po upadku komunizmu przeprowadzono w 1990 roku rewizję wyroku, zmieniając go na 25 lat pozbawienia wolności i 10 lat utraty praw publicznych.

Tak jak nie wiemy, co dokładnie Sumiński przekazał Amerykanom, tak też zapewne nigdy nie ustalimy, dlaczego po zmianie ustroju nie starał się o rehabilitację. Zapewne podobnie jak Kukliński osiągnąłby cel, ale najwyraźniej nie chciał tego. Niewykluczone, że nie miał ambicji stać się osobą publiczną jak Kukliński. Niewykluczone, że obawiał się dla swojej rodziny losu synów pułkownika Kuklińskiego i wybrał spokojne życie w Ameryce z nową twarzą i nowym nazwiskiem. Inna sprawa, że nie wiemy, jak ułożyło się jego prywatne życie. Znając wymagania pani Barbary, niewykluczone, że mogła poczuć się rozczarowana amerykańską „wdzięcznością”. Możliwe też, że Sumiński uznał jednak, że zdrada przysięgi wojskowej nie stanowi tytułu do chwały i nie należą mu się laury bohatera. Pytań pojawia się wiele, na większość z nich nigdy nie poznamy odpowiedzi.

Przekazał Amerykanom informacje być może ważniejsze pod względem operacyjnym niż słynny Jack Strong, ale pozostał szpiegiem znanym tylko specjalistom. Jego losy to wciąż zagadka, warto jednak zauważyć, że skompromitował samego Kiszczaka i służby specjalne PRL. Zapewne też jego życie prywatne ułożyło się lepiej niż w kraju, może żona stała się dla niego bardziej miła, skoro wreszcie rodzina znalazła się na Zachodzie…

Książkę Polscy szpiedzy 2 kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Polscy szpiedzy 2
Sławomir Koper0
Okładka książki - Polscy szpiedzy 2

Napoleon Bonaparte powiedział kiedyś, że jeden szpieg we właściwym miejscu jest cenniejszy niż 20 tysięcy żołnierzy na polu bitwy. Natomiast po szarży...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Reklamy
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje