Mój wywiad z Allanem Karlssonem.
Specjalnie dla wortalu Granice.pl: Jolanta Kwiatkowska, pisarka:
Zadzwonił telefon. Zdążyłam powiedzieć: „Halo” i popłynął potok słów: „Gratuluję. Wygrała pani możliwość przeprowadzenia wywiadu z celebrytą. Będzie u pani za kilka dni. Czekamy na wywiad”. I rozłączył się.
Pomyślałam: pomyłka. Pierwsza myśl podobno najlepsza, ale druga i kolejna były tak natarczywe, że: sprzątnęłam całe mieszkanie. Upiekłam faworki. Ufarbowałam włosy, pomalowałam paznokcie i na wszelki wypadek od ósmej rana czekałam w pełnym kobiecym rynsztunku na dzwonek do drzwi. Zadzwonił. Otworzyłam i zamurowało mnie. W progu stał mężczyzna w brązowej marynarce, brązowych spodniach, na stopach miał brązowe kapcie, a w ręku trzymał rączkę od walizki na kółkach.
- Chciałbym usiąść – i, nie czekając, aż się odsunę, zrobił krok do przodu.
- Kim pan jest? – spytałam, cofając się, bo doleciał do mnie dziwny zapach, nie przypominający zapachu perfum.
– Allan Karlsson – wszedł i usiadł na walizce. – Właśnie skończyłem dokładnie sto lat, ale jestem żwawy jak na swój wiek. Tak żwawy, że uciekłem z domu starców, na dodatek buchnąłem walizkę pewnemu młodzieńcowi.
- Czy pan jest tym… – z trudem wydobyłam z siebie głos, bo w tę żwawość trudno mi było uwierzyć, widząc zmęczoną twarz, lekko wykrzywioną bólem.
- Zamknij drzwi. Wszystko ci powiem, ale zjadłbym coś. – Widząc, że gestem ręki wskazuję mu drzwi do pokoju, wstał i ciągnąc walizkę, wszedł i usiadł przy stole. – Zjadłbym coś konkretnego – powiedział, odsuwając faworki, które na wszelki wypadek leżały na paterze w gotowości „celebrystycznej” i dodał ze skrzywionym uśmiechem - Kielichem też bym nie pogardził.
Przyniosłam, co miałam i wyjęłam z barku to, co wskazał palcem, mówiąc: - Posilę ciało i kolana. I wypił:
- Najpierw jeden kieliszek na jedno kolano, potem na drugie, następnie kilka kolejnych na plecy i kark, i jeszcze jeden na apetyt.
Bojąc się, że po następnym niewiele już się dowiem, spytałam:
- Pamięta pan coś z dzieciństwa?
- Na wszystko przychodzi odpowiednia pora. Najpierw trzeba się pozbyć problemu leżącego na podłodze – spojrzał na walizkę, wypił i, patrząc na mnie dziwnie, powiedział: - Mój znajomy, Julius, wiedział, że trzeba było podkradać z umiarem, jeśli się chciało mieć korzyści przez dłuższy czas.
- Przyjaciel z dzieciństwa? - dopytałam, by coś z tego, co usłyszałam, zrozumieć.
- Nie – machnął ręką. – To było po ucieczce z domu opieki w moje urodziny. Wtedy na dworcu ukradłem takiemu młodzieńcowi walizkę i poznałem Juliusa. On opowiadał o sobie, a ja zjadłem, wypiłem i wtedy, gdy było mi tak bardzo dobrze, że prawie zaczynałem się bać śmierci, musiałem walnąć deską właściciela walizki. Hi, hi, hi! Padł jak długi i uderzył głową o kant stołu, więc wsadziliśmy go do chłodni.
Pan Allan wytarł usta i wyraźnie się ożywił.
- Walizka była po brzegi wypełniona banknotami pięciusetkoronowymi w plikach. Julius zrobił szybkie przeliczenie. Dziesięć rzędów wzdłuż, pięć wszerz. Piętnaście plików w każdym słupku z pewnością po jakieś pięćdziesiąt tysięcy… Trzydzieści siedem i pół miliona, o ile dobrze liczę. I po chwili wyjaśnił: - Tak powiedział Julius.
Słuchając, czułam, że tracę czucie w nogach. Mój dziwny gość uśmiechnął się i krzyknął:
- Nie było trzydziestu siedmiu milionów, jak to wczoraj w pośpiechu oszacował, było dokładnie pięćdziesiąt milionów. I mafia na plecach.
Wykrztusiłam:
- Wczoraj?
Podał mi kieliszek z wódką i roześmiał się:
- Miał na ciele kryształki lodu, a oczy zimno patrzyły w pustkę. Martwy jak poćwiartowany łoś, krótko mówiąc.
- A pana rodzice? – przerwałam, bojąc się, że za chwilę sama zamienię się w zmarzlinę, a potrzebowałam czasu, by trzeźwo ocenić sytuację.
- Matka jak dostała telegram z Piotrogrodu, że ojciec, broniąc swojego małego państwa, które nazywał „prawdziwa Rosją”, zginął, powiedziała: „Nie mogłeś umrzeć w trochę mniej głupi sposób?”. Miałem wtedy trzynaście lat, ale już świetnie się znałem na mieszaniu nitrogliceryny, nitrocelulozy, azotanu amonu sodu, mączki drzewnej i dinitrotoluenu – tak, żeby narobić huku. Potem wykaszlała ducha i poszła do tego ewentualnego nieba, gdzie był już ojciec. – Machnął ręką: - Ciekawe miałem życie. Wpadłem w ręce psychiatrów. Walczyłem jako cywil w kilku wojnach. Byłem w Hiszpanii.
Zamilkł, oparł głowę na ręku i po chwili opowiadał dalej:
- W Chinach wysadzałem mosty. Piłem ze Stalinem, wiceprezydenta Johnsona zmogłem tequilą. – Słowo „tequila” wyraźnie go ożywiło. Wyprostował się, sięgnął po butelkę, nalał, wypił i znów mówił:
- Znałem Churchilla. Na koszt Mao wypoczywałem na Bali. Aaa, jeszcze uspokajałem małego, zaryczanego Kim Dzong Ila. I bomba atomowa to tak jakby ja.
Słysząc te słowa, chciałam krzyknąć, ale nie zdążyłam, bo mój gość zwiesił głowę i zaczął chrapać. Odczekałam chwilę. Po cichutku wstałam i na zdrętwiałych nogach przysuwałam się do walizki, chcąc wyciągnąć ją do przedpokoju, żeby wyjść z nią, zamknąć drzwi na klucz i wezwać kogoś na pomoc. Nie mogłam się tylko zdecydować, czy wezwać policję, czy karetkę pogotowia, prosząc, by wzięli z sobą kaftan bezpieczeństwa. Gdy już byłam w progu pokoju, znowu zamarłam, słysząc rześki głos:
- Tam nie ma pieniędzy. Tam jest materiał do twojego wywiadu. Dziękuję za spotkanie.
Odwróciłam się i zobaczyłam jak podchodzi do okna i wyskakuje.
Musiałam usiąść, żeby nie upaść. Wstrzymałam oddech i szybko otworzyłam walizkę. W środku była książka. Tytuł: Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął. Autor: Jonas Jonasson. I gdy przeczytałam słowa: „Brawurowa powieść, która zachwyciła półtora miliona czytelników”, już wiedziałam, że był to zapowiedziany celebryta. Podbiegłam do okna. Celebryta zniknął.
I wcale mi się to nie przyśniło, bo cień cudownie oryginalnego stulatka został przy mnie.
Jolanta Kwiatkowska. Pisze o sobie:
Urodziłam się jako płeć żeńska. (tak było napisane kopiowym ołówkiem na opasce).
Dziś jestem kobietą (dla ułatwienia dodajmy, że o wiek tej płci nie wypada pytać).
Nie zdobyłam żadnego szczytu.
Nie odkryłam żadnego lądu.
Wielu innych nadzwyczajnych rzeczy nie zrobiłam.
Odeszli Ci, którzy mnie kochali i których ja kochałam.
Urodzili się Ci, którzy mnie kochają i których ja kocham.
Nauczyłam się cieszyć i doceniać to, co miałam, co mam.
Wciąż czekam z ufnością na to, co mi los przyniesie.
Zawsze lubiłam się uczyć (życia) i nadal się uczę: jak żyć, by nie przegapić chwil szczęśćia, które zsyła nam każdy dzień.
Ostatnio nakładem Wydawnictwa MG ukazała się jej książka Pułapka Nowego Roku.