Premiera, która odmieni polskie dziennikarstwo. Właśnie ukazał się nowy numer czasopisma "Ha!art" - obszerna (150 stron!) antologia tekstów gonzo z Polski i całego świata
41. numer „Ha!artu” ma być ozdrowieńczą terapią szokową na nudę i pauperyzację polskiej prasy. Znalazły się w nim teksty najsłynniejszych przedstawicieli gatunku ze Stanów Zjednoczonych (Hunter S. Thompson, Lester Bangs, John Birmingham) i Europy (Roberto Saviano, Boris Kotur, Helge Timmerberg) oraz polskich autorów swobodnie nawiązujących do poetyki gonzo oraz fragmenty historycznych zapisów, które można uznać za teksty prekursorskie wobec Thompsona czy Birminghama. W numerze znalazły się też m.in. teksty na temat filmu dokumentalnego i komiksu jako tworzywa reportażu.
Gonzo, mówiąc w skrócie, jest stylem subiektywnego zapisu realnych wydarzeń, balansowaniem na granicy relacji faktograficznej oraz osobistej impresji - piszą twórcy nowego numeru magazynu. - Z chęcią wpuszczenia w zastaną rzeczywistość świeżego powiewu sprzed lat, zjawiska, które umknęło uwadze polskich autorów i badaczy, stworzyliśmy roboczy system kwalifikacji na podstawie kilku współrzędnych. Nie mogąc wytyczyć precyzyjnych granic, do gonzo zaliczamy teksty:
– Odwołujące się do dziedzictwa kontrkultury. Dziennikarstwo gonzo zrodziło się bowiem w określonych warunkach społecznych. Było pokłosiem kompromitującej się amerykańskiej rewolucji obyczajowej, łabędzim śpiewem kontrkultury, reakcją na konserwatywny kurs amerykańskiej polityki.
– Eksponujące „ja” autorskie i subiektywny wymiar opisywanych wydarzeń.
– Uciekające przed prasową konwencją, „formatem”. Tekst taki porzuca klasyczne prawidła dziennikarstwa, oferuje dalekie dygresje, pozwala zajrzeć za kulisy, poznać tło wydarzeń, masę ważnych i mniej ważnych, ale zajmujących detali.
– Napisane kolokwialnym językiem, nierzadko złośliwe i niepoprawne politycznie.
– Odnoszące się, choćby symbolicznie, do psychodelików lub szerzej, do niecodziennych doświadczeń duchowych.
Gonzo powstało po to, by zagrać na nosie koncernom medialnym i zniszczyć grzeczne dziennikarstwo. I prawie się udało! Naszym zdaniem przydałoby się wymierzyć policzek także polskiej prasie. Niniejszy numer „Ha!artu” to nasza wariacja na temat tego, czym mogłyby być tygodniki, gdyby zdjąć z nich brzemię bycia dodatkami do reklam. Mogłyby być, ale nie będą, bo wcześniej upadną z powodu spadającego czytelnictwa i naporu jakościowych (i darmowych) treści w internecie. Uważamy, że to przede wszystkim wina wydawców. I wcale nam nie jest przykro.
Zapraszamy do lektury!