Deznee Cross ma problemy. Niedługo osiemnastka, a ona stoi na skraju szaleństwa. To wszystko wina leków, którymi naszpikował ją Denazen – zbrodnicza organizacja dowodzona przez jej ojca – żeby wzmocnić jej naturalne umiejętności. Bliscy odwrócili się od niej i garstki pozostałych buntowników. Teraz walczą po złej stronie barykady. No, i jeszcze Kale... Gorzej już być nie może.
A jednak jest. Denazen ma rozpocząć nowe badania, tym razem pod kryptonimem „Dominacja”. To oznacza, że trzeba się pozbyć dotychczasowych uczestników eksperymentu. Wydano rozkaz eliminacji wszystkich, którzy zostali jeszcze przy życiu – włącznie z Dez.
Dobra wiadomość jest taka, że istnieje jeszcze ktoś z serii pierwszych, próbnych doświadczeń: kobieta, której krew może być lekiem dla drugiej generacji. Tylko, że o jej istnieniu wiedzą nie tylko Szóstki z podziemia… Cross jest gotów zrobić wszystko, aby Dez nie dostała antidotum. Jest w stanie całkowicie złamać jej ducha. Aby przekonać się, jakie będą dalsze losy bohaterów cyklu Denazen, wystarczy sięgnąć po powieść Drżenie, która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Dreams. Dziś zamieszczamy jej fragmenty:
…Przerażał mnie, bo wszystko, co dobre w Kale’u, było jakby zakopane pod wieloma warstwami, a ja się zastanawiałam, co zostało na wierzchu. – Wiem lepiej niż ty sam, jaki jesteś naprawdę – szepnęłam. Poczułam nagle odwagę i zrobiłam krok w jego stronę. Bliżej niego. Bliżej niebezpieczeństwa.
– Karmią cię kłamstwami. Wszystko to, czym napełnili ci głowę nie jest realne.
– A ty chcesz mi to wyprostować. Tak?
Nie umknął mi cień szyderstwa w jego głosie. To był ten sam ton, który słyszałam u niego tysiąc razy, kiedy jak koguty okrążali się z Alexem. Zignorowałam to. Jedno ziarno wątpliwości. Więcej nie potrzebowałam. Jedno ziarno, żeby zaczął myśleć. Byłam pewna, że jak tylko je zasieję, jego umysł dokona reszty.
Musiałam to zrobić. To był Kale.
Zwarłam ramiona i wzięłam wdech przez nos.
– Właśnie tak.
Zrobił krok wstecz, założył ramiona na piersi, a na jego twarzy widniało rozbawienie.
– No, proszę. Słucham.
Wiedziałam, że się ze mną bawi, ale maleńki, cienki głosik w mojej głowie błagał, żebym i tak spróbowała. – Ta dziewczyna, którą nazywasz Roz, to Kiernan McGuire. Ona i Marshall Cross cię wykorzystują.
Nie odpowiedział, więc wzięłam to za dobrą monetę i mówiłam dalej, mając nadzieję, że coś z tego wyniknie.
– Nie jesteś potworem tak, jak ci próbują wmówić.
– Albo – powiedział, robiąc krok w moją stronę – to ty jesteś Kiernan McGuire, dziewczyna, która próbowała mnie zabić, co skończyło się u mnie utratą pamięci. – Wyciągniętym palcem dźgnął mnie mocno w ramię. Moja rodzina, moi przyjaciele, moje życie – to wszystko straciłem przez ciebie. Roz i Marshall próbują mi pomóc. Kocham ją.
To ostatnie stwierdzenie przeważyło szalę. Widzieć Kale’a, który plecie jakieś bzdury to jedno, ale takie wyznanie miłości? Nie mogłam tego znieść!
– To mnie kochasz! – wrzasnęłam. Nawet tupnęłam nogą, żeby wzmocnić efekt dramatyczny. Bez rezultatu.
Kale rzucił się naprzód i oboje uderzyliśmy o ścianę.
– Nienawidzę cię – mówił przez zaciśnięte zęby, z twarzą kilka centymetrów od mojej. W jego oczach widziałam całą wściekłość i gniew na Denazen. I to wszystko skupione na mnie. – Zniszczyłaś mi życie.
Poczułam łzy w kącikach oczu, ale już mi nie zależało. Waga jego słów niemal mnie udusiła.
– Ja ci uratowałam życie – powiedziałam z trudem. – A ty uratowałeś moje.
– Dez? – Alex zawołał z drugiej strony drzwi garażowych. – Wszystko w porządku?
Kale popatrzył na mnie, a później na drzwi. Przez chwilę marszczył brwi, jak gdyby rozpoznawał głos i próbował go połączyć z właścicielem. Kiedy się odwrócił, miał już zupełnie inny wyraz twarzy. Może nie ciepły, ale też nie chłodny, jak przed chwilą. Było tam coś innego. Niepewność. Wojna. Jak gdyby coś walczyło o jego uwagę. Widziałam to w jego oczach. Był gdzieś tam w głębi, mój Kale, jeszcze niestracony.
Musiałam tylko znaleźć sposób, żeby się do niego dostać.
Pokręcił głową.
– Ty jesteś… jesteś na mojej liście.
Ramię miałam pod dziwnym kątem przygwożdżone między plecami i półką, a palce rozczapierzone. Próbowałam coś znaleźć, cokolwiek, czego mogłabym użyć jako broni. To jest Kale – mówił maleńki, przerażony głosik w mojej głowie. – Nigdy cię nie skrzywdził. – Drugi głos mówił inaczej. – Nie, to nieprawda. Bądź bystra. Przygotuj się na wszystko.
– Na twojej liście?
Otworzył usta, a później je zamknął.
– Chcą, żebym cię przyprowadził – powiedział, teraz już ledwo szepcąc. – Na przesłuchanie. I testy…
– No, to na co czekasz? – Pochyliłam się bliżej niego, zupełnie jak jakaś wariatka.
Z natury byłam uzależniona od adrenaliny. Tu jednak było inaczej. Ryzyko taniego niebezpieczeństwa to jedno, ale stanie przed rozwścieczonym niedźwiedziem z odciętą drogą ucieczki, to coś innego. Igraszki ze śmiercią – tak to nazwał Brandt, zgodnie z tym, co mówiła Ginger. Na długo, zanim Kale się urodził, nazywała go Rozpruwaczem. Stałam więc twarzą w twarz ze śmiercią i rzucałam jej wyzwanie.
– No, proszę. Jeśli jestem na twojej liście, to się nie ociągaj.
– Ja… – Uniósł rękę, a później powiódł palcem po moim policzku od podbródka do ucha. Jego dotyk – tak miękki, od razu wywołał gęsią skórkę. Tak bardzo mi go brakowało, a to, o czym śniłam nie równało się z rzeczywistością. To dotknięcie było lepsze niż pamiętam. Lekko chropowaty opuszek palca wodził po mojej skórze i zostawiał za sobą ślad tęsknoty. Nawet teraz, kiedy przyciskał mnie do ściany i być może rozważał, czy mnie nie zabić…
informacja nadesłana