Fragment książki „Jaworowi ludzie"

Data: 2019-07-03 11:05:23 | Ten artykuł przeczytasz w 7 min. Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet
News - Fragment książki „Jaworowi ludzie

Przedstawiamy fragment publikacji Jaworowi ludzie:

Bolcze klęczał przy łożu akurat tak, że twarz księcia obróconego bokiem, a tyłem do krzesła z księżną, była na wysokości jego oczu. Poczuł wilgoć na rzęsach, przełknął ślinę i wtedy książę spojrzał mu prosto w oczy. Przytomnie i długo. Milczał, lecz w spojrzeniu było wiele, może nawet za dużo. Bo była wdzięczność. I coś, czego nie umiałby nazwać, w umierającym, cierpiącym człowieku nie powinno być tego, co mógłby określić jedynie w przybliżeniu jako głęboka, harda zgoda na świat, w którym panuje tyleż ład, co żart. Bolcze nigdy nie zapomniał tego spojrzenia, nie dawało mu spokoju, choć w tej chwili pomogło jedynie zapanować nad łkaniem, które szamotało się w barkach. Książę lekko wygiął wargi w próbie uśmiechu, z trudem uniósł dłoń, dwoma palcami chcąc dotknąć jego czoła, lecz dłoń osłabła i ułożył ją znowu przy drugiej leżącej na pościeli. Nickel oparł przez sekundę usta na tej dłoni pomarszczonej, pokrytej brązowymi plamkami, słysząc chrapliwy szept: „idź i żyj”. Uniósł głowę, książę znowu zaczynał mieć wzrok zmącony bólem, a może uśmierzającymi ból lekami z belladonny, źrenice zajmowały niebieskość tęczówek, i to króciutkie porozumienie bez słów skończyło się. Nickel wstał, medyk od razu przypadł do łoża od zwolnionej przez niego strony, po chwili wyprostował się i położył palec na ustach. Książę zasnął, a przynajmniej drzemał, płytki oddech poruszał jego ramieniem.

Potem Bolcze stał samotnie, nie wiedząc, czy długo, przed otwartym na korytarzu oknem, spoglądając na szczyty kościołów w rynku i na purpurową jak narzuta książęcego łoża poświatę na zachodzie, która w jego oczach spokojnie przechodziła w amarantowo-granatowy zmierzch, osiadając na konturach świdnickich domów. Gołębie siedzące na parapetach jednocześnie zerwały się do lotu, spłoszone dźwiękiem wieczornych dzwonów.

Potem siedział wraz z marszałkiem dworu Ludwikiem i swym krewniakiem Meinczkiem, komturem joannitów w Strzegomiu, i niewiele mówiąc, patrzyli czasem na siebie, częściej jednak umykając spojrzeniami w nieznośnym oczekiwaniu. Chyba się zdrzemnął, albowiem huk otwieranych drzwi od komnaty księcia zaskoczył go, i prędko, bez ostatniej ociężałości, od razu czujnie zwrócił wzrok na dwuskrzydłe drzwi, z których wyszedł najpierw franciszkański zakonnik z dymiącą jeszcze, zdmuchniętą świecą, a potem kapelan, który głośno, patrząc w przestrzeń, wypowiedział krótką jak cięcie miecza formułę:

– Książę pan odszedł do domu Ojca.

Był świt roku Pańskiego 1368, dwudziesty ósmy dzień lipca.

Zobaczył później księcia jeszcze raz, w kościele Świętych Stanisława i Wacława, gdzie w pachnącej tynkiem nowej farze złożono ciało w drewnianej trumnie przed ołtarzem, by mieszkańcy mogli pożegnać się z ostatnim Piastem w świdnickiej stolicy, nim uda się w podróż do podziemnej krypty w opactwie w Krzeszowie, zgodnie z ostatnią wolą.

Stał razem z pięcioma innymi rycerzami na straży przy trumnie pośród dymu kadzielnego i modlitw dobiegających ze stalli w prezbiterium. Najbardziej zapamiętał kontrast wymizerowanej twarzy księcia, obwiązanej niemal niewidoczną opaską, z dumnie dzierżonym w martwych rękach nagim mieczem, złożonym na tunice. Oraz młodego chłopca, czeladnika, któremu drżała broda w szlochu, kiedy nieśmiałym krokiem zbliżył się z bukiecikiem chabrów i dzwonków. Była jakaś szczera rozpacz w jego gestach, pozbawiona ordynarnej ciekawości, z jaką niektórzy podchodzili do granicy wyznaczonej tarczą z czarno-czerwonym orłem złożoną przed trumną, czy rytualnej pozy, pustej, mimo stosownego wyrażenia hołdu. Straż zmieniała się przez dwa dni, a potem trumnę włożono do drugiej i karawan ruszył do Krzeszowa, gdzie miał czekać na przybywających na pogrzeb gości. A kiedy zjeżdżali na wierzchowcach w herbowych kropierzach, z chorągwiami księstwa i miasta Świdnicy za karawanem okrytym kirem w dół uliczki, rzesze ludzi stały na poboczach, szlochając lub w zaciętym milczeniu, niektóre kobiety rzucały pod kopyta koni lipcowe kwiaty, lecz niżej, mijając kolejną grupę, dostrzegł triumfalne spojrzenia zwrócone na karawan i gdyby nie latami ćwiczona dyscyplina, chlasnąłby mieczem przez pierś kilku mężczyzn ostentacyjnie niezdejmujących nakryć z głowy, rozmawiających jakby nigdy nic o „głupich ambicjach” księcia i że lżej będzie pod czeskim starostą, którego niechybnie na zamek przyśle król Karol.

Nie licząc krótkiego postoju w Świebodzicach, gdzie pogrzebowy orszak utknął na krótko z powodu ciżby ludzi i konieczności napojenia koni, Nickel niemal nie zauważał drogi, kołysany krokiem Złocisza i tą ciszą, jaką w sobie nosił od majowego dnia nad stawem. Wydawało mu się w półsennym majaku, że może tak właśnie na świat patrzy wilk, do jakiego zawsze Mara go porównywała, a może, pomyślał nawet – naprawdę się w wilka zmieniam – bo postrzegał rzeczy wokół niezwykle ostro, wyraziście, jak przez zwinięty rulon. Było to bolesne, gdy zwracał wzrok na otoczenie, lecz kojące, kiedy unosił oczy i widok stawał się rozmyty na kształt zadeszczonej szyby. Wtedy czuł jedynie obojętność. Mijając twierdzę w Kamiennej Górze, zauważył z daleka książęcą flagę przewiązaną kirem i żołnierzy z wzniesionymi mieczami, malutkie figurki na blankach. Zdusił rodzące się wspomnienia tych samych blanków, placu przed kościołem w dniu jego pasowania i księcia mają- cego wtedy tyle lat, co on dzisiaj. Na szczęście Złocisz potknął się i wszystko uleciało.

I potem był już Krzeszów.

Przybyli wielmoża z Krakowa, z Rzeszy, z domów Piastów, Habsburgów, Wittelsbachów, z Czech przybył brat cesarza Jan, burgrabia Moraw, sam Karol szaleńczo niespokojny o chorującego synka, jedynego następcę tronu, został w Pradze, przesyłając list do księżnej.

Opat Mikołaj II Kesteneri odprawiał żałobną mszę. Kościół pełen był ludzi, szlachty w stallach i z boku ołtarza za cystersami stojącymi w dwóch grupach pod transeptem i w prezbiterium przy opacie, a w głębi nawy przedstawicieli miast, wiejskich gmin, okolicznych mieszkańców. Wzdłuż nawy ustawiono szpaler knechtów świdnickich pilnujących wolnej przestrzeni. Wszystko zostało z góry ustalone, każdy gest oraz słowo w owej miłosiernej powtarzalności rytuału. Msza, chóralny śpiew, modlitwy, litania, szelest klękania wielu ciał, cisza przed otwarciem tabernakulum, delikatny błysk liturgicznych naczyń, pochylenie głów, hostia wzniesiona, per ipsum, et cum ipso, et in ipso, est tibi Deo Patri omnipotenti, ulga i pociecha świętej uczty, rozproszeni biali mnisi wydający komunikanty i dźwięczny głos opata, ite, missa est. Lecz nikt jeszcze nie odchodził, w korytarz z ludzkich ciał odgrodzony knechtami wjechał jeździec na karym koniu i przed stopniami ołtarza ceremonialnie osunął się z siodła, jak wojownik padający w boju, rozległ się głos od ołtarza: „bieg ukończył…”, który zniknął w szumie westchnień oraz głośnych szlochów. I to był koniec. Moment, w którym już nic nie hamowało ludzkich uczuć po skończonej mszy, przejmująca chwila przed ostatecznym złożeniem doczesnych szczątków księcia w krypcie, gdzie spoczywały ciała jego dziada i ojca. Z boku ołtarza odsunięto płytę i opuszczono trumnę. Requiem aeternam dona eis, Domine, niskie głosy mnichów. Zgrzyt zasuwanego kamienia. Księżna w objęciach którejś z dwórek. Rozdzierające łkanie starego Konrada Betschau, z uniesioną ku krzyżowemu sklepieniu twarzą zalaną łzami. Zimno. Bolcze podniósł się z przyklęku.

Książkę możecie kupić w popularnych księgarniach internetowych:

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Jaworowi ludzie. Rzecz o czasach Bolka II świdnickiego
Joanna Żak-Bucholc0
Okładka książki - Jaworowi ludzie. Rzecz o czasach Bolka II świdnickiego

Powieść "Jaworowi ludzie" to swoisty hołd, jaki składa autorka bohaterom epoki Bolka II Małego (świdnickiego). Ludziom często zapomnianym, którzy...

dodaj do biblioteczki
Reklamy
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje