Finał trylogii "Red Rising"

Data: 2016-04-25 08:54:13 | Ten artykuł przeczytasz w 8 min. Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet
News - Finał trylogii

Nadzieja umiera ostatnia… Darrow au Andromedus nie ma już nadziei. Stracił wszystko, o co walczył. Przyjaciel zdradził go w dniu Triumfu. Towarzysze broni, Synowie Aresa, zostali zabici. Rodzina trafiła do niewoli okrutnego Szakala. Ukochana zniknęła bez słowa. Tajemnica jego przemiany z Czerwonego górnika w Złotego arystokratę wyszła na jaw. Jego misja, by siać chaos wśród Złotej Elity, straciła sens. Zamknięty w mrocznej, kamiennej celi, Darrow powoli popada w obłęd. Jednak nie wszyscy buntownicy zginęli. Ci, którzy przeżyli, podjęli walkę i próbują wydostać mężczyznę z więzienia. Muszą się śpieszyć. Wśród PodKolorów rodzi się powstanie przeciw władzy. A wśród Złotych powiększa się rozłam. W Układzie Słonecznym wybucha wojna. Tylko Darrow może poprowadzić uciśnionych do zwycięstwa. 

 

Nakładem Drageus Publishing House ukazała się właśnie Gwiazda zaranna - finał cyklu Red Risingktórego autorem jest Pierce Brown. Otwierająca serię Złota krew otrzymała tytuł "Książki Roku 2015" w plebiscycie serwisu Granice.pl jako najlepsza powieść science fiction. Warto sięgnąć po Gwiazdę Zaranną. Dziś w naszym serwisie znajdziecie premierowy fragment powieści. 

 

– ...i wtedy Ragnar potknął się o Kamyk i wypadł z transportu – rechocze Sevro. – Jak głupek. 

Je czekoladowy baton nad moją głową i pcha niedbale mój wózek kamiennym korytarzem. Znowu zaczyna biec i podskakuje za moimi plecami, aż uderzamy w ścianę. Krzywię się z bólu. 

– No i Ragnar wpadł do morza. Zrobiło się nieprzyjemnie, mówię ci, człowieku. Fale wielkie jak krążowniki. Zanurkowałem, bo co miałem robić? Myślałem, że wielkolud potrzebuje mojej pomocy. I wtedy zobaczyłem to wielkie... Nie wiem, jak, cholera, to się nazywa. Jakaś wyrzeźbiona bestia...

– Demon – wyjaśnia Ragnar z tyłu. Nie wiedziałem, że idzie z nami. – To był demon morski z trzeciego kręgu Hel.

– Jasne. – Sevro pcha mnie za zakręt, bok wózka zgrzyta o ścianę tak głośno, że muszę się ugryźć w język. Grupa pilotów, Synów Aresa, uskakuje nam z drogi. Patrzą za nami, gdy brniemy dalej. – W tym morzu... – Sevro zerka na Ragnara. – Demon chyba uznał Ragnara za wyjątkowo smaczny kąsek, więc od razu go połknął. Widzę to i ryczymy ze śmiechu, ja i Śrubokręt. Każdy by padł, bo to był naprawdę zabawny widok, a wiesz, że Śrubokręt uwielbia dobre żarty. Wtedy jednak bestia zaczęła schodzić głębiej. No to ruszyłem za nią. I podczas pościgu strzelam z pulsRękawicy w tego cholernego...  – Znowu zerka na Ragnara. – W cholernego morskiego demona, a stwór zmyka na dno Morza Ciepła. Ciśnienie rośnie. Pancerz mi trzeszczy. I gdy już myślałem, że zaraz zginę, Ragnar wycina sobie drogę z tej jaszczurczej bestii. – Pochyla się nisko. – Ale zgadnij, którędy się wydostał! No zgadnij, zgadnij!

– Sevro, czy wydostał się z demona per rectum? – wzdycham.

Servo piszczy ze śmiechu. 

– Tak! Właśnie. Wylazł mu z tyłka. Wyleciał jak gów... 

Mój wózek się zatrzymuje. Głos Sevra urywa się, potem następuje łupnięcie i ślizg. Wózek znowu rusza. Odwracam się. Ragnar pcha go z miną niewinnego anioła. Sevra nie ma w korytarzu. Marszczę brwi, zastanawiając się, gdzie go poniosło, ale wtedy wyskakuje z bocznego korytarza.

– Ty trollu! – wrzeszczy. – Jestem przywódcą terrorystów! Przestań mnie ciskać na prawo i lewo! Przez ciebie wypadł mi batonik! 

Sevro rozgląda się po ziemi. 

– Czekaj, gdzie jest ten baton? Szlag, Ragnar! Gdzie mój baton z orzechami? Wiesz, ilu ludzi musiałem zabić, żeby go dostać? Sześciu! Sześciu! 

Ragnar przeżuwa nieśpiesznie nad moją głową i – chociaż zapewne się mylę – wydaje mi się, że się uśmiecha.

– Ragnarze, wyczyściłeś sobie zęby? Wyglądają wspaniale.

– Dziękuję. – Ragnar wdzięczy się, o ile można to powiedzieć o mężczyźnie wysokim na osiem stóp i żującym baton z orzechami. – Czarodziej usunął moje stare zęby, bo bardzo mnie bolały. Te są nowe. Czyż nie są dobre?

– Czarodziej Mickey? – upewniam się.

– W rzeczy samej. Zanim opuścił Tinos, nauczył mnie też czytać. – Ragnar udowadnia to, czytając każdy znak i ostrzeżenie, które mijamy w korytarzu, dopóki nie docieramy do hangaru jakieś dziesięć minut później.

Sevro idzie za nami i nieprzerwanie lamentuje nad utraconym batonikiem. Jak na standardy Elity, hangar jest mały i ciasny, jednak nadal ma prawie trzydzieści metrów wysokości i sześćdziesiąt szerokości. Został wydrążony w skale laserowym wiertłem. Kamienną podłogę pokrywa spalenizna od wyziewów silników. Kilka poobijanych promów spoczywa na stanowiskach startowych obok trzech lśniących od nowości myśliwców. Czerwoni nadzorowani przez dwóch Pomarańczowych sprawdzają je, ale gdy ich mijam, wbijają we mnie wzrok. Czuję się tutaj jak wyrzutek. 

Pstrokata grupa żołnierzy wychodzi z poobijanego promu bojowego. Niektórzy nadal noszą pancerze, z ramion zwisają im wilcze skóry. Inni zdjęli już zbroje i pozostali tylko w kombinezonach, niektórzy odsłonili też torsy. 

– Wodzu! – woła Kamyk spod ramienia Klauna. Nadal jest pulchna i szczerzy się do mnie, gdy ciągnie Klauna, żeby szedł szybciej. Jego loki są zmatowiałe od potu, chłopak wspiera się na niższej dziewczynie. Oboje uśmiechają się, gdy podchodzą bliżej, jakbym nic się nie zmienił. Kamyk puszcza Klauna, żeby mnie uściskać. Klaun natomiast kłania mi się niezdarnie. 

– Wyjce meldują się na rozkazy, Prymusie – mówi. – Wybacz to zamieszanie.

– Zrobiło się gównianie – wyjaśnia Kamyk i nie daje mi dojść do słowa. 

– Wyjątkowo gównianie. Zmieniłeś się trochę, Kosiarzu. – Klaun bierze się pod boki. – Wyglądasz... szczuplej. Zgoliłeś sobie włosy? Nie mów, że zapuszczasz brodę... Strasznie rzadka.

– Miło, że zauważyłeś – odpowiadam uprzejmie. – I że zostałeś, biorąc wszystko pod uwagę.

– Chodzi ci o to, że okłamywałeś nas przez pięć lat? 

– Właśnie – przyznaję.

– No cóż... – Klaun już ma powiedzieć coś dosadnego, ale Kamyk klepie go w ramię. 

– Oczywiście, że zostaliśmy, Kosiarzu! – rzuca słodko. – To nasza rodzina...

– Ale mamy warunki. – Klaun grozi mi palcem. – O ile życzysz sobie naszych pełnych usług. Ale... na razie musimy iść. Obawiam się, że mam szrapnel w tyłku. Dlatego lepiej się pożegnam. Chodź, Kamyk. Do chirurga.

– Na razie, wodzu! – macha mi Kamyk. – Cieszę się, że jednak żyjesz!

– Kolacja Wyjców o ósmej – woła za nią i Klaunem Sevro. – Nie spóźnijcie się. Szrapnel w tyłku to żadna wymówka, Klaun!

– Tak jest, szefie!

Sevro odwraca się do mnie z uśmiechem. 

– Gnojki nawet nie mrugnęły, gdy im powiedziałem, że jesteś Rdzawy. Poszły ze mną i Ragnarem, żeby pomóc uciec twojej rodzinie. Chociaż niełatwo przyszło im wyjaśnić, co i jak. Tędy.

Gdy mijamy prom, z którego zeszła Kamyk z Klaunem, widzę opuszczoną rampę. W ładowni pracuje dwóch chłopców, zmywają podłogę szlauchami. Z wodą po rampie spływa brązowawa krew, prosto na kamienną podłogę, po czym płynie wąskim kanalikiem na skraj skalnej półki i tam znika. 

– Niektórzy ojcowie zostawiają swoim dzieciom okręty lub posiadłości. Mnie dupkowaty tatuś zostawił ten ul nędzy i rozpaczy.

– O jasna cholera... – szepczę, gdy uświadamiam sobie, na co dokładnie patrzę. 

 

informacja nadesłana

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Reklamy
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje