Wyrwana z własnych czasów przez siły, których nie rozumie, trafia w świat niebezpieczeństwa i płomiennej namiętności. Doskonałe połączenie powieści przygodowej, historycznej, fantastyki i romansu, na kanwie którego powstał popularny serial w AXN White. Do rąk polskich czytelników trafia po raz pierwszy najnowsza odsłona bestsellerowej serii Obca Diany Gabaldon - powieść Spisane własną krwią. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Świat Książki.
Jest rok 1778. Francja wypowiada wojnę Wielkiej Brytanii, armia brytyjska opuszcza Filadelfię, a w ślad za nią z Valley Forge ruszają w pościg wojska Jerzego Waszyngtona. Jamie Fraser, który rzekomo zginął w katastrofie okrętu, powraca, aby się dowiedzieć, że najlepszy przyjaciel ożenił się z jego małżonką, syn z nieprawego łoża odkrył (ku swemu przerażeniu), kto jest jego prawdziwym ojcem, a ukochany siostrzeniec Ian pragnie poślubić kwakierkę. Żona Jamie'ego Claire i jego siostra Jenny próbują ratować rodzinę. Fraserowie są spokojni, że ich córka Brianna wraz z rodziną jest bezpieczna, żyjąc w Szkocji w XX wieku. Czy tak jest naprawdę?
Stukilowy kamienny ciężar
Las między Filadelfią a Valley Forge, 16 czerwca 1778 Ian Murray stał z kamieniem w ręku, spoglądając na wybrane przez siebie miejsce. Nieduża polana, położona na uboczu, u stóp olbrzymiego starego żywotnika, otoczona wielkimi omszałymi głazami, ocieniona sosnami rozkołysanymi na wietrze; miejsce, gdzie nie trafi przypadkowy przechodzień, zarazem jednak swobodnie dostępne. Zamierzał sprowadzić tutaj ich – swoją rodzinę.
Najpierw Fergusa. Może zresztą tylko jego. Mama wychowywała go od dziesiątego roku życia, wcześniej zaś nie miał matki. Fergus był z mamą dłużej niż Ian i równie mocno ją kochał. Może nawet mocniej – pomyślał, zdjęty żalem zmieszanym z poczuciem winy. To Fergus, a nie on, przebywał z nią w Lallybroch, pomagał opiekować się nią i domostwem. Przełknął w milczeniu i zbliżywszy się do polany, położył kamień pośrodku, po czym cofnął się, by ocenić efekt.
Z niechęcią potrząsnął głową. Nie, muszą być dwa kopce. Mama i wuj Jamie byli rodzeństwem, więc rodzina mogłaby opłakiwać ich tu razem, lecz być może zjawią się też inni, aby powspominać i oddać szacunek zmarłym. Ludzie ci znali i kochali Jamiego Frasera, ale Jenny Murray była dla nich równie obca jak…
Na myśl o matce leżącej w ziemnej jamie poczuł bolesne szarpnięcie, tym ostrzejsze, iż nie był jej przecie dany spoczynek w tradycyjnym grobie. Nie chciał wyobrażać sobie, jak tonęli, kurczowo złączeni, usiłując utrzymać się na…
– A Dhia! – wyrzekł z pasją i nachylił się po następny kamień. Wszak nieraz widział już tonących.
Po twarzy ciekły mu łzy zmieszane z kroplami potu; upał dawał się mocno we znaki. Nie zwracał na to uwagi, jedynie od czasu do czasu przystawał i ocierał nos rękawem. Czoło obwiązał zwiniętą chustką, aby kosmyki włosów i pot nie drażniły mu oczu; wilgoć zaczęła z niej ściekać, zanim zdążył położyć na obu kopcach choćby dwadzieścia kamieni.
Krótko przed śmiercią ojca razem z braćmi usypali dla niego na cmentarzysku w Lallybroch porządny kopiec, a na dużym płaskim kamieniu, nie bacząc na koszty, kazali wyryć jego imię – wszystkie jego imiona. Później, podczas pogrzebu, członkowie rodu, dzierżawcy, a na końcu służba podchodzili jeden po drugim, kładąc na pamiątkę kamienie od siebie.
Zatem Fergus. Albo… nie, co też mu chodzi po głowie? Pierwszeństwo należy się niechybnie cioci Claire. Nie jest wprawdzie Szkotką, ale rozumie znaczenie kamiennego kopca, a widok tego, który został wzniesiony dla wuja Jamiego, mógłby jej przynieść pociechę. Tak, słusznie. Cioteczka Claire, a potem Fergus. Wuj Jamie był jego przybranym ojcem, zatem jest on w prawie. Następnie może Marsali i dzieci. Czy Germain jest już dostatecznie dorosły, aby przyjechać z Fergusem? Ma dziesięć lat, czyli niemal tyle, ile trzeba, by rozumieć i być traktowanym jak mężczyzna. A wuj Jamie był jego dziadkiem, więc było to właściwe.
Znowu się cofnął i, ciężko zdyszany, otarł spoconą twarz. Złaknione ludzkiej krwi owady próbowały go atakować z wściekłym bzyczeniem, ale przezornie ściągnął z siebie ubranie, zostawiając jedynie przepaskę na biodra, i na sposób Mohawków natarł się cały niedźwiedzim sadłem i miętą, więc go nie ruszały.
– Czuwaj nad nimi, o potężny duchu żywotnika – wyrzekł cicho w języku Indian, spoglądając na pachnące żywicą gałęzie. – Chroń ich dusze i sprawuj nad nimi opiekę.
Przeżegnał się, schylił obolałe plecy i zaczął grzebać wśród liści w miękkiej próchnicznej ziemi. Jeszcze kilka kamieni, pomyślał. Na wypadek gdyby przebiegające mimo zwierzę rozrzuciło kopce na kształt jego myśli, krążących niespokojnie wokół rodziny, mieszkańców Ridge. Boże, czy dane mu będzie jeszcze kiedyś tam wrócić? Brianna. Słodki Jezu, Brianna…
Przygryzł wargi i poczuł smak soli. Zlizał ją i dalej szukał kamieni. Jest bezpieczna z Rogerem Makiem i dzieciakami, ale, Jezu, jak przydałyby mu się teraz jej dobre rady, a jeszcze bardziej Rogera Maca.
Kogo jeszcze mógłby poprosić o pomoc w opiece nad nimi wszystkimi? Pomyślał o Rachel i ucisk w piersi odrobinę zelżał. O tak, gdyby miał przy sobie Rachel… Jest od niego młodsza, niedawno skończyła dziewiętnaście lat i jako kwakierka ma dość dziwaczne poglądy na wiele spraw, lecz gdyby przy nim była, stanowiłaby dla niego oparcie. Nie tracił nadziei, że pewnego dnia się z nią zwiąże, lecz przedtem będzie musiał jej jeszcze coś wyznać, a na myśl o czekającej go rozmowie ucisk w piersi powrócił.
Zjawił się także na powrót obraz wysokiej, długonosej i grubokościstej jak ojciec kuzynki Brianny i trwał w jego umyśle… a po nim ukazał się wizerunek kuzyna, jej przyrodniego brata. Święty Boże, William. Cóż ma począć z Williamem? Wątpił, by kuzyn znał prawdę o tym, iż w rzeczywistości jest synem Jamiego Frasera – czy to na barkach Iana spoczywa obowiązek uświadomienia go w tej kwestii? Czy ma go tu przywieźć i wyjawić mu, jak wiele stracił?
Zapewne stęknął głośno na tę myśl, bo jego pies Rollo uniósł swój potężny łeb i spojrzał na niego z troską w wiernych ślepiach.
– Nie, ja także tego nie chcę – powiedział Ian z przekonaniem. – Zostawmy to, dobrze?
Rollo znów ułożył łeb na wyciągniętych łapach, zamiótł ogonem, by odpędzić uprzykrzone muchy, i pogrążył się w spokojnej drzemce. Ian popracował jeszcze trochę, by niespokojne myśli wyparowały razem z potem i łzami. Kiedy promienie zachodzącego słońca musnęły czubki usypanych kopców, przerwał, czując wielkie znużenie, lecz i kojący spokój. Bliźniacze kopce sięgały mu nieco powyżej kolan, nieduże, ale solidne.
Przez chwilę trwał nieruchomo, nie myśląc o niczym, tylko nasłuchując, jak maleńkie ptaszki uwijają się w trawie i wiatr szeleści tajemniczo w gałęziach drzew. Potem westchnął głęboko, przykucnął i dotknął jednego kopca.
– Tha gaol agam oirbh, a Mhàthair – powiedział cicho. Moja miłość zostanie przy tobie, Matko.
Zamknął oczy i położył podrapaną dłoń na drugim stosie kamieni. Brud tak głęboko wżarł mu się w skórę, że doznał osobliwego wrażenia – mógłby sięgnąć palcami w trzewia ziemi i dotknąć tego, co było mu potrzebne.
Tkwił nieruchomo, sapiąc, po czym otworzył powieki.
– Pomóż mi, wuju Jamie – powiedział. – Nie sądzę, bym sam sobie z tym poradził.