Czy po pandemii uda się zbudować nowy, lepszy świat?
Świat, jaki do tej pory istniał, w ciągu kilku tygodni zmienia się za sprawą śmiercionośnego wirusa. Przy życiu pozostają jedynie najmłodsi, którzy z dnia na dzień muszą zmierzyć się nie tylko z odejściem najbliższych i nieznanym doświadczeniem żałoby, lecz także z prozaicznymi czynnościami, takimi jak zdobywanie żywności, opieka nad małymi dziećmi czy zapewnienie sobie dostaw energii.
Fabuła powieści Epidemia. Kiedy musisz tworzyć świat od nowa Basi Wiśniowskiej, choć inspirowana prawdziwymi wydarzeniami, wykracza poza znaną nam rzeczywistość. Tragiczne doświadczenia tajemniczej pandemii obnażają bolesną prawdę, że w świecie nastolatków tak naprawdę od dawna nie ma już dorosłych, a stanięcie na krawędzi życia i śmierci zmusza młodych ludzi do przyśpieszonego dojrzewania.
Do lektury książki Epidemia... zaprasza Wydawnictwo eSPe, tymczasem już teraz zachęcamy Was do lektury premierowego fragmentu:
Dziś znowu spróbuję pojechać do szpitala. Już nastawiam się na straszne widoki. Biorę z domu rower. Po drodze mijam szkołę. Wpadam zajrzeć, a nuż ktoś tam przyszedł. Idę korytarzem do naszej sali. Jest najbliżej wejścia, zaraz za pustymi gabinetami dyrektorów. Dawno mnie tu nie było. Słyszę z niej pojedyncze głosy. Kiedy jestem jeszcze na korytarzu, z drzwi wychyla się Eryk. Nic do mnie nie mówi, jest dość smutny. Przypominam sobie, że kiedy ostatnio widziałam go pod domem Madzi, nie zapytałam go nawet, co u niego słychać. Tak bardzo przejmowałam się moimi rodzicami...
Stoję nieco zmieszana i najpierw wpatruję się w moje buty. Zauważam, że zabrudziłam je, goniąc bliźniaczki po łące. Podnoszę wzrok na Eryka. Jego orzechowe oczy są tak bezdennie smutne.
– Cześć, jak się czujesz? – pytam cichutko i nieśmiało, prawie szeptem.
– Ja dobrze, ale... – głos mu się łamie.
– A co z twoją rodziną?
– Nikt nie przeżył. – Teraz on patrzy w swoje buty.
Ja też z powrotem opuszczam głowę.
– Przykro mi.
– A u ciebie? – pyta nagle Eryk, a mnie robi się z jednej strony miło, że mój los kogoś obchodzi, a z drugiej przykro, bo przypominam sobie cały ten dramat.
– Mój tata jest w śpiączce, a mama trzy tygodnie temu trafiła do szpitala i nie mam o niej wiadomości. Nikt na Szaserów nie odbiera telefonu. Chciałabym pojechać pomagać w szpitalu w Wołominie, żeby się czymś zająć. Pojedziesz ze mną?
W tym momencie z klasy wychyla się Karolina i woła głośno:
– Zuzu! Nareszcie się pokazałaś! Już myślałam, że nie żyjesz. Chodź, jesteśmy tu wszyscy. – Ciągnie mnie za rękę.
Rzeczywiście, jest nas komplet z ósmej B.
Rozmawiamy cicho w grupkach. Większość kolegów straciła rodziców. Komuś został dziadek, komuś starsza siostra. Z Karoliną robimy obchód całej szkoły, żeby się zorientować w sytuacji. We wszystkich salach jest tłoczno. No może oprócz nauczania początkowego. Tam nie ma nikogo. W czwartych klasach też. Starsze dzieciaki siedzą na ławkach i cichutko rozmawiają albo grają na telefonach. Nigdzie nie ma nauczycieli. Ten widok jest uderzający, ale jeszcze bardziej daje się we znaki cisza. Dawniej na przerwach w szkole panował taki hałas, że można było ogłuchnąć. Teraz jest cicho jak w grobie, a na korytarzach pusto, choć nikt nas nie pilnuje. Wszędzie rozlegają się stłumione szepty jak na cmentarzu.
Karolina jest szczęściarą, bo jej mama mimo choroby nadal żyje, choć nie może już liczyć na żadną pomoc. Leży w domu. Niedawno wybudziła się po jednodniowej utracie przytomności, wciąż ma lekką gorączkę i jest tak osłabiona, że nie może się ruszać i jeść. Karolina kilka razy dziennie ją poi, ale wychodzi też na chwilę do szkoły, żeby nie oszaleć.
– Choć sama nie wiem, co gorsze – wyznaje. – Patrzeć przez cały dzień na ledwie żywą mamę czy w szkole słuchać tej upiornej ciszy i jeszcze gorszych opowieści o śmierci pozostałych rodziców.
Jeszcze niedawno Karolina była na wsi wytykana palcami. Jej mama urodziła ją, gdy była jeszcze młodsza od nas. Rodzina odwróciła się od niej, ojciec jej dziecka odszedł w siną dal. Musiała zamieszkać w domu samotnej matki, w kilka miesięcy skończyć dwie klasy podstawówki i dorosnąć przedwcześnie, tak jak my dziś. Kiedy przed zarazą widziałam je razem, wyglądały jak siostry. Ale ten młody wiek mamy, który był powodem drwin, być może teraz sprawi, że Karolina jako jedyna z klasy nie będzie sierotą.
Wybudzenie jej mamy daje mi promyczek nadziei, że może i moi rodzice wrócą kiedyś do domu. Przecież też są dość młodzi. Pozostali koledzy snują szeptem historie mrożące krew w żyłach. Ich rodzice umierali im na rękach w domu, w karetce lub w szpitalu. Niektórzy po prostu od kilku tygodni nie wrócili z pracy i słuch o nich zaginął.
– Czemu tutaj wszyscy przychodzicie? – wykrzykuję na cały głos, nic nie rozumiejąc.
– A czemu ty tutaj przyszłaś? – pyta równie zdziwiony Eryk.
Zastanawiam się dłużej nad odpowiedzią:
– Bo pomyślałam, że w domu zwariuję. Bo chciałam wrócić do normalnego życia, przestać się bać... No nie wiem... Nauczyć czegoś?
Po raz pierwszy w życiu cała klasa gapi się na mnie długo bez słowa i bez choćby mrugnięcia okiem. Dawniej pewnie spaliłabym się ze wstydu. Teraz nie kotłują się we mnie żadne tego typu uczucia, może tylko strach o przyszłość. Pierwszy odzywa się Seweryn, przewodniczący:
– Chcesz się uczyć w takich okolicznościach? Przecież wszyscy nauczyciele nie żyją.
– Chcę – mówię śmiało. – Właśnie skończyły mi się w domu zapasy jedzenia i uświadomiłam sobie, że muszę zacząć pracować, żeby nie umrzeć z głodu. Ale też wiem, że nic nie wiem. Nie mam pojęcia, co mogłabym robić w tym dziwnym świecie, gdzie pracować. Przyszedł mi do głowy tylko pomysł, żeby pomagać w szpitalu i nauczyć się czegoś, żeby być przydatną. Żeby przeżyć.
– Nie boisz się wirusa? – Seweryn nie daje za wygraną.
– Nie, przecież on nie zaraża dzieci. Boję się tylko, że na nic się nie przydam, bo za mało uczyłam się biologii, żeby coś wiedzieć o ciele człowieka, o jego funkcjonowaniu, o leczeniu chorób. Czy ktoś z was to wie?
– Nie, a nauczyciele nie żyją – mruczy ktoś z końca sali.
– Możemy się uczyć z książek, nauczyciele powiedzieliby nam to samo – stwierdzam. – Więc wyciągnijcie biologię. Co nam się jeszcze przyda?
Przez dłuższą chwilę milczymy. Widocznie jak dotąd wszyscy byli pogrążeni w depresji i nie zastanawiali się, co realnie mogą zrobić ze swoim życiem. Zresztą nikt nie ma przy sobie podręczników.
– Szkolna wiedza chyba na razie nie będzie nam potrzebna – podsumowuje mądrze Karolina. – Przede wszystkim trzeba ustalić, czy w tym kraju żyją jacyś dorośli, żeby mogli nam podpowiedzieć, jak sobie radzić w codzienności. Zwłaszcza lekarze i pielęgniarki. którzy może uratują komuś życie. Po drugie: czy są jakieś sklepy, czy ktoś w nich sprzedaje jedzenie, czy trzeba się do nich włamywać. Po trzecie: czy ktoś zajmie się młodszymi od nas dziećmi.
– Trzeba pochować wszystkie trupy, zanim powstanie z nich jakaś nowa zaraza – dodaje grobowym głosem Maciek.
Nie mam ochoty tego słuchać. Postanawiam jakimś sposobem zagonić towarzystwo do roboty.
– Oboje macie rację. Ruszajmy więc na rekonesans. Każdy na własną rękę zorientuje się, gdzie można kupić w okolicy jedzenie. Szukajmy też po domach dorosłych. Trzeba sprawdzić, czy komuś potrzebna jest pomoc, jakoś spisać zmarłych i znaleźć dzieci, które jeszcze gdzieś tam żyją. Obdzwaniajmy dalszą rodzinę, przyjaciół, a może nawet jakieś odległe gospodarstwa. W internecie pewnie można to znaleźć. Będziemy się tu zbierać co rano i przygotowywać plan działania. Teraz zajmijmy się czymś konstruktywnym.
[…]
Książkę Epidemia. Kiedy musisz tworzyć świat od nowa już teraz kupić można w księgarni Boskie książki oraz w popularnych księgarniach internetowych: